Seria: X-Men
Reżyseria: Matthew Vaughn
Scenariusz: Jane Goldman, Ashley Miller, Zack Stentz, Matthew Vaughn
Na podstawie: komiksu Stana Lee i Jacka Kirby'ego
Zdjęcia: John Mathieson
Muzyka: Henry Jackman
Kraj: USA
Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Premiera światowa: 01 czerwca 2011
Premiera polska: 03 czerwca 2011
Obsada: James McAvoy, Michael Fassbender, Rose Byrne, Jennifer Lawrence, Kevin Bacon, January Jones, Nicholas Hoult, Oliver Platt, Jason Flemyng, Lucas Till, Edi Gathegi, Caleb Landry Jones, Zoë Kravitz, Álex González, Ray Wise
Minęło
11 lat od ekranizacji komiksu „X-Men”,
którą wyreżyserował Bryan Singer. Film o genetycznych mutantach
cieszył się taką popularnością, że aż przekształcił się w
trylogię. Po tym jak pomysł pewnej ciągłości się wypalił,
postanowiono tworzyć genezy poszczególnych bohaterów. Takim
sposobem powstał hit o jednym z ulubionych mutantów – Wolverinie,
w filmie „X-Men
Geneza: Wolverine”.
Od tamtej pory minęły dwa lata, a świat nie wydaje się zapominać
o swoich zmutowanych ulubieńcach. Zaczęto rozmyślać o dalszych
kontynuacjach, aż w końcu twórcy wpadli na rewelacyjny pomysł
stworzenia prequela do filmów „X-Men”
nadając
mu tytuł
„X-Men: Pierwsza klasa”.
Tym razem za sterami stanął Matthew Vaughn, twórca takich hitów
kinowych jak „Gwiezdny
pył”,
czy „Kick-Ass”,
który w połączeniu z genialnymi postaciami Marvela zaprezentował
zupełnie nowe spojrzenie na znaną fanom komiksowych ekranizacji
historię.
W
czasie II wojny światowej w obozie koncentracyjnym w Polsce przebywa
młody chłopiec o imieniu Eric, który na skutek eksperymentów
genetycznych nabył niezwykłą zdolność oddziaływania na metal.
Po tym jak Schmidt (Kevin
Bacon)
morduje jego matkę, aby rozbudzić jego moce, Eric poprzysięga
zemstę. Wiele lat po tych wydarzeniach na świecie żyje wielu
mutantów, o których istnieniu świat nie zdaje sobie sprawy.
Jednakże kiedy tajna agentka- Moira McTaggert (Rose
Byrne),
staje się świadkiem objawu jednego z nich postanawia prosić o
pomoc profesora Charlesa Xaviera
(James McAvoy).
Oboje chcą złapać Sebastiana Shawa, który myśli rozpętać
kolejną wojnę pomiędzy ludźmi a mutantami. Jego śladem podąża
także Eric (Michael
Fassbender),
gdyż to właśnie na nim poprzysiągł zemstę przed laty. Kiedy
drogi Erica i Charlesa krzyżują się, nawiązują oni współpracę,
a dzięki najnowszej technologii agenta Hanka McCoya (Nicholas
Hoult)
udaje im się odnaleźć innych młodych mutantów.
Początki
zawsze są najciekawsze, w szczególności, kiedy kręci się je na
samym końcu. Stanowią wówczas idealne uzupełnienie do historii,
którą już znamy. Jednakże „X-Men:
Pierwsza klasa”
wychodzi o wiele dalej. Nie jest to typowy prequel, gdyż akcja,
która się tutaj rozgrywa sięga jakichś 30 lat przed wydarzeniami
z pierwszego filmu „X-Men”.
Przede wszystkim poznajemy początkowe relacje jakie połączyły
Profesora X i Magneto. Interesujące jest to, że pierwsza scena z
filmu z obozu koncentracyjnego, która dotyczy Erica to ta sama
scena, którą oglądaliśmy na początku filmu „X-Men”.
Manewr genialny, łączący znaną nam już historię z jej
dopowiedzeniem. Zobaczymy, jak uwolniła się moc Erica, a także
dowiemy się skąd ona się w ogóle wzięła. Z drugiej zaś strony
poznamy przeszłość Xaviera i dostrzeżemy, że od dziecka zna się
z naszą niebieską przyjaciółką o imieniu Mystique. Dodatkowo
poznamy także prawdę o jego kalectwie. „Pierwsza
klasa”
to idealna produkcja, która ukazuje nam początki działalności
X-Menów, a także sposób w jaki zostają odnajdywani, czyli
prototyp Cerebro. Najciekawsze jest jednak to, że scenarzyści
postanowili skoncentrować się bardziej na emocjach niżeli na samej
akcji, bo to właśnie dzięki tym emocjom dochodzi do wyzwolenia
wszelkich mocy.
W „Pierwszej
klasie” najważniejsi
są ludzie, mutanty, a także ich relacje z otoczeniem. Jednakże
pomimo tego, zapomina się rozbudować niektórych z nich, przez co
zdecydowana ich część fascynuje wyglądem i mocą, ale nie samą
osobowością. Nie oznacza to, że film jest całkowicie pozbawiony
rozrywki. Najbardziej interesujące jest chyba poszukiwanie nowych
mutantów, gdyż nie tylko poznajemy kolejne fascynujące postacie,
ale przede wszystkim doświadczamy poczucia humoru scenarzystów co
widać po scenie z Wolverinem. Nie mniej, konkretnej akcji
wzbogaconej o napięcie także nie zabraknie. W końcu obserwujemy
kilka ciekawych scen walk, czy też obstrzału. Do akcji wprowadzone
zostają ciężkie działa. A wszystko to rozgrywa się w czasie
stanu wojennego pomiędzy Rosją, a Stanami Zjednoczonymi. Dlatego
też nie brakuje tutaj licznych odniesień do tej epoki, choćby
jedynie poprzez zwykłe transmisje orędzia Kennedy’ego.
Produkcja
być może i ma przyziemny charakter, być może ma za mało efektów
specjalnych, nie mniej przy filmach tego typu bez takowych nie można
się obejść. Kiedy do gry wchodzą komputery i technologia cyfrowa
wiadome jest, że efekty będą najwyższych lotów. Z pewnością
niejednego zafascynuje wynurzenie łodzi podwodnej, wchłanianie
energii, czy też teleportacja. Zachwycają obręcze, zachwyca
wykonanie Raven, no i potem również Bestii. Dwoma najbardziej
fascynującymi postaciami tego filmu są Emma Frost- diamentowa
anielica, a także czerwonoskóry Azazel. Emmy Frost doszukać można
się także w filmie „X-Men
Geneza: Wolverine”.
Z kolei Azazel jest to ta postać, która zachwyca w każdym calu-
wyglądem, mocą, którą przyrównywać można do zdolności
niebieskiego Nightcrawlera. Przy tym filmie zachwycać można się
nie tylko postaciami i ich charakteryzacją. Ciekawe są także
miejsca, w których wykonywane są zdjęcia. Za nie odpowiadał John
Mathieson, który pracował z kamerą także na planie filmów „Upiór
w operze”
oraz „Gladiator”.
Nie są może one aż tak powalające jak w tym drugim filmie, ale z
pewnością nie są całkowicie przeciętne. Całości dopełniają
kompozycje Henry’ego Jackmana, którego muzykę mogliśmy usłyszeć
także w takich filmach jak „Kick-Ass”
oraz „Kubuś
i Przyjaciele”.
Niektóre z tych utworów na długo wbijają się w pamięć, o
innych zapominamy zaraz po tym jak je usłyszymy, a jeszcze innych
nawet nie zauważamy. Nie mniej wzbogacają każdą akcję i
zdecydowanie podnoszą napięcie, czy też dramatyczne odczucia.
W
najważniejszych rolach w filmie, czyli Charlesa Xaviera i Erika
Lehnsherra, zobaczymy Jamesa McAvoya oraz Michaela Fassbendera. Tego
pierwszego nie trzeba nikomu przedstawiać, gdyż występował już w
wielu filmach w lepszych i w gorszych rolach. Natomiast Fassbendera
niewielu może kojarzyć, choć wielu będzie kołatała się po
głowie myśl, że skądś go zna. A skąd? Przykładowo z roli w
„Bękartach
wojny”
Quentina Tarantino. Jako Eric bardzo dobrze sobie radził. Wraz z
McAvoyem stworzyli zgrany duet i całkiem nie najgorzej się
prezentowali. Oboje byli przekonujący w swoich rolach i budzili
wymagane uczucia. Najgorzej w całym filmie wypadł chyba Kevin
Bacon. Nie wiem czy to moja wrodzona antypatia do tego aktora tak
podziałała, czy może faktycznie tak beznadziejnie zagrał w tym
filmie, ale nie pasował w ogóle do tego filmu. Podobne wrażenie
robiła Emma Frost grana przez January Jones. Sama postać ciekawa,
jednakże aktorstwo tej Pani pozostawiało wiele do życzenia.
Resztka bohaterów to młodziaki. Jednakże Jennifer Lawrence grająca
Raven już zawojowała świat kina nominacjami do wielu nagród za
rolę w filmie „Do
szpiku kości”.
Jako Raven także wzbudzała skrajne emocje, przez to gdzieś zaciera
się wspomnienie o tej straszliwej Mystique z filmów „X-Men”.
W filmie tym zobaczymy także Rose Byrne, którą najchętniej by się
wycięło, gdyż wydaje się być zbędna, a także Nicholasa Houlta
w roli Hanka McCoya (Bestii), którego pamiętać możemy z filmu
„Był
sobie chłopiec”,
gdzie zagrał u boku Hugh Granta- tak, to dokładnie tan sam
chłopaczek. Pomimo tego, że część obsady radziła sobie lepiej
niż druga jej część, to jednak razem tworzyli zgraną ekipę, a
przez to błędy jednych zakrywane były wspaniałością tych
drugich.
Trudno
jest określić, czy „X-Men:
Pierwsza klasa”
jest filmem lepszym od serii Bryana Singer „X-Men”.
To wszystko zależy od indywidualnych gustów, gdyż jest to taka
sama sytuacja jakby porównywać „Batmana” Tima Burtona z nowszym
wydaniem od Nolana. Z pewnością są to dwa różne filmy, gdzie
uwaga w każdym z nich skupiana jest zupełnie na czym innym. Singer
stawiał bardziej na akcję, a Vaughn postawił na emocje. Jednakże
obojgu udało się znaleźć złoty środek. Vaughnowi udało się
zbalansować odpowiednio swoją historię przez co nie tylko
poruszała, ale też i nie dawała się nudzić nawet na minutę.
Trudno było uniknąć dłużyzn, jednakże nie było to coś co
znacząco wpływało na odbiór filmu. Fabuła była sprawnie
zakreślona, postacie były bardzo dobre, choć z aktorstwem w
przypadku niektórych z nich mogło być gorzej. Część z pewnością
została zaniedbana, ale gdyby „X-Men:
Pierwsza klasa”
miało doczekać się kontynuacji liczę na jakieś rozbudowanie tych
kwestii, a myślę, że możemy się spodziewać kolejnych produkcji
ze znakiem Vaughna.
A wszystko to rozgrywa się w czasie stanu wojennego pomiędzy Rosją, a Stanami Zjednoczonymi.
OdpowiedzUsuńBardziej by pasowało "w czasie zimnej wojny". ;)
Świetny film, mój ulubiony z serii. Nie ujmuję oczywiście tytułom wyreżyserowanym przez Singera, ale film Vaughna poraża jakością. Niby zwykłe kino komercyjne, ale ofiarowuje coś więcej.
Widzę, że mamy podobne zdanie co do January Jones i Kevina Bacona (z tym, że go lubię, ale za mało wycisnął z postaci). Daleka jestem od krytykowania Nicolasa Houlta. Jego postać nie jest zbędna, szczególnie z perspektywy wątku o akceptacji swojej odmienności.
Trzymam kciuki, by kontynuacja zachowała poziom i była warta czekania. :)
no może... zawsze stroniłam od historii więc nie znam podobnych określeń ;)
UsuńNiedawno oglądałam ten film i nieźle się na nim bawiłam. Pomysł ciekawy, dla fanów X-mena to nie lada gratka :)
OdpowiedzUsuńTo jest jeden z nielicznych dowodów na to, że z komiksów można zrobić dobry film. Bacon też mnie jakoś specjalnie nie przekonał. O Emmie Frost było chyba trochę za mało, bo oprócz zdolności jakie posiada, to niczego innego się o niej nie dowiedziałam. A co do Houlta, to polecam pierwszą serię "Skins", gdzie gra zupełnie inną postać niż Bestia ;)
OdpowiedzUsuń