NOWOŚCI

wtorek, 24 stycznia 2012

859. Stone, reż. John Curran


Reżyseria: John Curran
Scenariusz: Angus MacLachlan
Zdjęcia: Maryse Alberti
Kraj: USA
Gatunek: Dramat, Thriller
Premiera światowa: 10 września 2010
Premiera polska na DVD: 01 czerwca 2011
Obsada: Milla Jovovich, Edward Norton, Robert De Niro, Sarab Kamoo, Frances Conroy, Rachel Loiselle

    „Stone” to produkcja, która wyszła spod rąk początkujących twórców. Zarówno scenarzysta – Angus McLachlan, który na swoim koncie ma zaledwie jeden film, jak i reżyser – John Curran, który szerzej może być znany z produkcji „Malowany welon”, nie mają zbyt wielkiego dorobku artystycznego. To niestety przekłada się na film, który teoretycznie miał być thrillerem, a wyszedł z niego niezwykle mdły dramat, który nie tylko nie zaskakuje, ale nie ma drugiego dna, czy też większego sensu. 
    Gerald Creeson (Edward Norton) o przezwisku Stone odbywa karę więzienia za udział w morderstwie dziadków i podpalenie. Po 8 latach więzienia ma szansę na warunkowe zwolnienie, które otrzymać może tylko wtedy jeżeli przekona o swojej zmianie Jacka Mabry`ego (Robert DeNiro), który wydaje opinie na temat skazańców. Stone prosi więc swoją żonę – Lacettę (Milla Jovovich), aby pomogła Jackowi podjąć decyzję poprzez uwiedzenie go a sam rozpoczyna z nim psychologiczną grę, budząc w nim niepokój i wywołując paranoję.
    Film ten teoretycznie miał być thrillerem. Tak przynajmniej wynikałoby z zwiastuna, który można było obejrzeć. Jednakże kolejny film udowadnia, że nie należy pokładać nadziei w zapowiedziach, które przedstawiają najlepsze fragmenty filmu lub kiepskie fragmenty, ale zmontowane tak, że film zapowiada się dynamicznie. Takie pozory stwarzał trailer do filmu „Stone”, czym tylko zachęcił widza do jak najszybszego obejrzenia filmu. Niestety, kiedy w końcu siada się w fotelu z nadzieją na dobre kino dostajemy przysłowiową kichę. Już sam początek całkowicie zniechęca do dalszego seansu, ale co wytrwalsi zachęceni zwiastunem pozostaną na fotelach oczekując rozwoju akcji, która nabierze takiego tempa, że mózgi im eksplodują. Niestety, jak było na początku tak samo jest i na końcu. W zasadzie to nie do końca wiadomo o co dokładnie chodzi w tym filmie. Oczywiście na pierwszy plan wysuwa się konieczność wyciągnięcia Stone`a z więzienia. 
Wydaje się, że może to przybrać przerażający i bardzo dramatyczny obrót, ale niestety nic takiego nie ma miejsca. Jedyne czego widz może się spodziewać po produkcji to ciągłej, nużącej dyskusji, która zaczyna coraz bardziej irytować. Mogła by być to jakaś psychologiczna gra, jednakże kiedy do tej gadki włącza się tematyka religijna i rzekomego objawienia Stone`a, film przybiera już tendencję spadkową. Widz jednak wciąż liczy, że rozwijający się romans Lacetty i Jacka doprowadzi do jakiś niesnasek, które być może zaskutkują śmiercią – czyjąkolwiek, ale nieeeee…  jedyne czym zaskakują twórcy to tym, że nie rozwijają tego wątku w stronę jego negatywnych konsekwencji. Tam, gdzie widz już sobie dopowiada, że zaraz będzie miało miejsce jakieś zaskakujące wydarzenie, że wyjdzie na jaw jakaś straszliwa prawda, że ktoś zaraz oberwie… dostaje niestety kolejną porcję gadaniny, dziwnych znaczących spojrzeń (że niby co ja mam przez to rozumieć?), czyli nic. Wydaje się, że film jest raczej niespójny. Wątki wciąż pozostają bez wyjaśnienia, bo jeżeli to co się działo zostało wyjaśnione, to ja nie jestem  z tego zadowolona. 
    Kiedy film naprawdę nudzi człowieka, zaczyna on zauważać inne szczegóły, na które zazwyczaj nie zwraca się uwagi. Stara się znaleźć przynajmniej jedną rzecz, którą mógłby ocenić na plus. W tym filmie mamy dwa plusy. Pierwszym z nich jest muzyka. Trudno jest ją momentami dostrzec, ale najbardziej daje o sobie znać w jednej scenie, kiedy dochodzi do zbliżenia Lacetty i Jacka. Dźwięki zostały bardzo dobrze dobrane potęgując wrażenia. 
    Drugim plusem jest po części gra aktorska. Dlaczego tylko po części? Ponieważ dwójka bardzo dobrych aktorów dała sobie radę w tym tragicznym filmie. Zarówno Edward Norton, jak i Robert De Niro spisali się na medal. Gdyby jednak przyszło wybierać między tą dwójką to postawiłabym na Nortona. Jego postać była dość kontrowersyjna. Z jednej strony wzbudzał zaufanie i sprawiał wrażenie przyjemnego człowieka, ale z drugiej widać w nim było pewne szaleństwo. Norton dał sobie z tym bardzo dobrze radę, nie mówiąc już o tym z jakim to luzackim akcentem mówił. Do takich rzeczy zdolni są tylko najlepsi. Z kolei Robert De Niro to człowiek już wiekowy, ale pozostaje on legendą kina. Niegdyś trafiały mu się znacznie lepsze kreacje, ale w dobie współczesnych filmów, kiedy to już wszelkie schematy zostały wykorzystane, także radzi sobie całkiem nie najgorzej. Wraz z Nortonem stworzył udany duet, uzupełniali się wzajemnie. Nie można tego powiedzieć o jego pracy z Millą Jovovich, gdyż zauważało się tutaj zdecydowany kontrast i to nie tylko wiekowy, ale przede wszystkim aktorskim. Milla, jak zwykle, swoje niedostatki próbowała przykryć przeszywającym spojrzeniem, uroczym uśmiechem i po raz pierwszy nagim ciałem. Przez to wydawało się, że gra całkiem nie najgorzej. Nie wiem czy to za sprawą roli, czy jej samej, ale jest zupełnie nie przekonująca. Wydaje się sztuczna i fałszywa, ale być może tego wymagała właśnie rola.
    Podsumowując, „Stone” jest to film naprawdę słaby. Aż żal ściska moje serce jak bardzo się na nim zawiodłam. Jak wiele człowiek oczekuje po dwójce bardzo dobrych aktorów, ale właściwie tylko dzięki nim nie da się filmu nazwać totalną klapą. Wszystko inne to całkowita porażka. Mamy jakieś idiotyczne poruszanie wiary ludzkiej, a także braku winy za własne grzechy. Doświadczamy paranoi, która zaczyna psuć życie ludziom bojących się o własne życie i swoich najbliższych. W końcu mamy beznadziejne zakończenie, które o niczym nie mówi i niczego nie rozwiązuje. „Jak zaraz nie zacznie się dziać coś w tym filmie, to się wkurzę!” i wtedy właśnie poleciały końcowe napisy.

Prześlij komentarz