NOWOŚCI

piątek, 3 czerwca 2011

781. Terminator: Ocalenie, reż. McG

Oryginalny tytuł: Terminator Salvation
Reżyseria: McG
Scenariusz: John D. Brancato, Michael Ferris
Zdjęcia: Shane Hurlbut
Muzyka: Danny Elfman
Kraj: USA / Wielka Brytania / Niemcy / Włochy
Gatunek: Akcja / Sci-Fi
Premiera światowa: 14 maja 2009
Premiera polska: 05 czerwca 2009
Obsada: Christian Bale, Sam Worthington, Anton Yelchin, Moon Bloodgood, Helena Bonham Carter, Bryce Dallas Howard, Common, Jadagrace

    Po ogromnym sukcesie jaki odniósł pierwszy film o Terminatorze z przyszłości nie powinno dziwić, że film ten doczekał się trylogii. Teraz film znają praktycznie wszyscy, którzy albo go widzieli, albo znają go chociażby z tytułu. To właśnie od tego filmu rozpoczęła się wielka kariera Arnolda Schwarzeneggera, która następnie zaprowadziła go na szczyt pozwalając zostać gubernatorem Kalifornii. Po 25 latach producent seriali i reżyser nowej wersji „Aniołków Charliego” postanowił kontynuować tą  historię powracając do korzeni i przez to nadając jej nowy klimat. Fani w końcu się doczekali – zobaczyli świat rządzony przez maszyny, o którym tyle mówiono, ale nigdy nie pokazano w trzech poprzednich filmach.


    Jest rok 2018. Po tym jako Skynet przejął kontrolę nad maszynami ludzie, którzy pozostali przy życiu ukrywają się w cieniu, bądź należą do ruchu oporou. Odpowiadają za to terminatorzy, którzy skutecznie pomniejszają ludzką populację. Skynet właśnie pracuje nad jego najnowszym modelem, ale ruch oporu nie ma zamiaru dopuścić do wypuszczenia go w teren. Jednej z grup przewodniczy John Connor (Christian Bale), któremu było to przeznaczone od momentu kiedy do jego dzieciństwa wtargnął Terminator czyhający na jego życie. Zgłasza się na ochotnika do przetestowania sygnału, który udało się zdobyć ruchowi oporu i być może będzie w stanie zagłuszyć i zniszczyć maszyny. Ruch oporu planuje atak na siedzibę Skynetu mieszczącą się w San Francisco. Jednakże John Connor nie może na to pozwolić, gdyż wśród zakładników maszyn znajduje się jego ojciec – Kyle Reese (Anton Yelchin), a jeżeli jego ojciec zginie to on sam nigdy się nie narodzi. W międzyczasie Connor spotyka niezwykłego człowieka, Marcusa (Sam Worthington), który okazuje się być nowym prototypem terminatora. Gdy Connor zdaje sobie sprawę, że jest on ostatnią szansą na uratowanie jego ojca zaczyna dostrzegać w nim człowieka.

   O tym jaki wpływ miał ten film na światową kulturę nie trzeba się rozpisywać, bo z pewnością można by napisać o tym całą pracę magisterską, która byłaby niezwykle fascynująca (w przeciwieństwie do mojej).  Dlatego nie powinien nikogo dziwić fakt, że i ja w końcu postanowiłam sięgnąć po całą trylogię, którą „zaliczyłam” już pewien czas temu. Był to jeden i właściwie najważniejszy z powodów, dla których postanowiłam obejrzeć „Terminator: Ocalenie”. Możliwe, że postawiłam przed nim zbyt wysokie wymagania, którym nie udało mu się sprostać, ale pewne jest to, że niestety film nie powala.

    Pod względem estetycznym jego wykonania nie mogę się przyczepić. Zdjęcia, roboty i wszelkie efekty specjalne stanowiły wspaniały pokarm dla oczu. Niezwykle mnie fascynują takie filmy. Idealnie pasuje do klimatu post-apokaliptycznego jaki wyraża ten film. Nic więc dziwnego, że bardzo mi się to spodobało. Takie sceny dodatkowo łączą się z akcja, która miała miejsce w filmie. Niestety,  nie była rozbudowana na tyle, żeby zafascynować widza, nie mniej jednak przykuwała uwagę. Jedną z takich scen jest z pewnością atak robota na kryjówkę jednej z grup ruchu oporu. Bardzo to było interesujące w szczególności podczas ucieczki, kiedy to niszczył wszystkie pojazdy. Podobał mi się także fragment ze Skynetu, cała ta demolka – walka, strzelaniny, itp. To akurat była chyba najdłuższa scena całego filmu. Na uwagę zasługuje także scenografia, która dzięki zdjęciom wyglądała naprawdę apokaliptycznie.

    Uwielbiam filmy, które są zagmatwane i wykorzystują motyw czasoprzestrzeni w fabule. Dlatego bardzo cenię sobie „Lost”, „Herosów”, czy też najnowszy „Star Trek”. „Terminator: Ocalenie” niewiele się od nich różni pod tym względem. Wielu dopatruje się przez to wiele dziur w scenariuszu. Ja na szczęście nie jestem głupia i też dostrzegłam pewnie nieścisłości, czy też niedopowiedzenia, no ale nie wiadomo jakby się potoczył film, gdyby uzbrojono go we wszystkie wyjaśnienia. Bowiem „Terminator: Ocalenie” jest po części kontynuacją poprzednich filmów, a po części tym co dzieje się przed wydarzeniami z poprzednich filmów. Trochę to wszystko pogmatwane. Bo w końcu w przyszłości John Connor wysyła Kyle Reesa – swojego ojca w przeszłość. Wszyscy wiemy jak ta podróż kończy się dla Sarah Connor. Za nim posłany zostaje terminator T-800. No i tak dalej – resztę pewnie znacie. Tak więc bardzo łatwo jest zrobić błąd przy takiej produkcji. Na szczęście takowych nie było tutaj aż tak dużo, ale może to też dlatego iż nie znam całej trylogii na pamięć, gdyż pierwszy film widziałam chyba tylko raz, drugi raczej więcej razy, a trzeci może z dwa razy. Nie jestem bowiem jakimś wielkim fanem „Terminatora”, no ale jakby nie było to robi na mnie wrażenie. Trudno jest się połapać w tych wydarzeniach, ale przez to film jest jeszcze ciekawszy.

    Christian Bale ponownie zbawia świat. Najpierw jako Batman w „Mrocznym rycerzu”, a teraz przyszła pora na Johna Connora. No było to dość ambitne zadanie. Tak. Nie podobał mi się w tej roli. W ogóle mi do niej nie pasował. Zagrał poprawnie, ale w sumie rola za wiele od niego nie wymagała. Bardzo za to podobał mi się Sam Worthington, chociaż osobiście bardziej czekam na jego Perseusza w najnowszym „Zmierzchu Tytanów” oraz jego rolę w „Avatarze”. Nie mniej jednak wydaje mi się dość przystojny – dziwne czemu wcześniej go nie dostrzegłam. Całkiem dobrze poradził sobie w roli cyborga o zaawansowanej budowie. W pozostałych rolach możemy zobaczyć Helenę Bonham Carter („Sweeney Todd”), Bryce Dallas Howard („Kobieta w błękitnej wodzie”), Moon Bloodgood, Antona Yelchina oraz Commona.

    Film niestety zawodzi, chociaż w sumie oglądało się go bardzo przyjemnie. Bywały chwile napięcia, bywały także wzruszenia, ale jednakże najlepsze były efekty i cała ta oprawa wizualna. Wszystko utrzymane w apokaliptycznym klimacie. No, ale w sumie można było spodziewać się większej rozróby, a tak to mamy tylko kilka ciekawych scen, w których właściwie niewiele jest ofiar. Film nie dorównuje poprzednikom do pięt co nie jest zaskoczeniem. Szkoda, bo pomysł był całkiem interesujący, szkoda tylko, że bardziej się do niego nie przyłożono.
 
W serii:

Prześlij komentarz