Reżyseria: Adam Shankman
Scenariusz: Karen Janszen
Na podstawie: powieści Nicholasa Sparksa "Jesienna miłość"
Zdjęcia: Julio Macat
Muzyka: Shane West, Jeff Cardoni, Mervyn Warren
Kraj: USA
Gatunek: Melodramat
Premiera światowa: 23 stycznia 2002
Premiera polska: 28 czerwca 2002
Obsada: Mandy Moore, Shane West, Daryl Hannah, Peter Coyote, Al Thompson, Lauren German, Clayne Crawford, Erik Smith, Matt Lutz i inni
On
przystojny i szaleńczo zakochany, a ona śmiertelnie chora. Schemat,
który często pisany jest przez życie, schemat, który spowodował
niezachwiany sukces filmu Arthura Hillera z 1970 roku- „Love
Story”, schemat, który
powtarzany jest do dziś i który wykorzystany został przez
Nicholasa Sparksa w swojej powieści „Jesienna
miłość”. Inspiracją
przy tworzeniu postaci i koncepcji książki była siostra pisarza-
Danielle Sparks Lewis, której zadedykowany został film w reżyserii
Adama Shankmana „Szkoła uczuć”,
będący ekranizacją powieści pisarza. Produkcja jest jedną z
pierwszych powstałych na bazie twórczości Sparksa.
Jamie
Sullivan (Mandy
Moore)
jest skromną i miłą córką pastora (Peter
Coyote),
uchodzącą za wzór wszystkiego co dobre i delikatne. Jednakże
stanowi przedmiot ciągłych drwin nastolatków rządzących szkołą,
w tym Landona Cartera (Shane
West).
Z powodu picia alkoholu z kolegami na terenie szkoły Landon musi
odbyć karę poprzez pomoc innym uczniom, a także występ w szkolnym
przedstawieniu. Nie mogąc dać sobie rady z rolą chłopak prosi
Jamie o pomoc. Wkrótce zakochuje się w niej bez pamięci, czym
sprawia, że dotychczasowi przyjaciele odwracają się od niego. Dla
Jamie zmienia się nie do poznania, nie wie jednak, że dziewczyna
jest śmiertelnie chora na białaczkę.
Historia
Jamie i Landona nie jest typową opowieścią miłosną dla
młodzieży. Choć dla niektórych będzie to produkcja pełna bzdur
i przede wszystkim pełna dłużyzn, to jednak znajdą się i
sympatycy ich nastoletnich problemów. Motyw, gdzie na drodze miłości
staje choroba jest dość często wykorzystywany w kinie. Wynika to z
faktu, że nie ma nic bardziej melodramatycznego niż nastoletni
zakochani muszący walczyć z jakimś schorzeniem, najczęściej
śmiertelnym. Jednakże niesie to za sobą również wiele dobrego, o
czym przekonują się widzowie „Szkoły uczuć”.
Pomijamy nic nie znaczące wprowadzenie do produkcji, w której to po
raz kolejny ukazuje się nam jak głupie i bezlitosne bywają
amerykańskie nastolatki. Gdzieś w połowie filmu dokonuje się
jednak swoista przemiana. Za sprawą siły uczuć jakimi Landon
obdarza Jamie zmienia się on nie do poznania. Odsuwa się od
przyjaciół, którzy tego nie rozumieją i dla swojej ukochanej
stara się być lepszym człowiekiem, takim na jakiego zasługuje.
W
międzyczasie dowiadujemy się co jest prawdziwą przyczyną
buntowniczego zachowania chłopaka. Ostatecznie, bohater staje przed
ogromną próbą dla miłości i związku z Jamie. Dowiaduje się o
jej chorobie (tak, jakby był ślepy i nie widział bladości jej
twarzy!) i po tym fakcie może pójść w dwie strony: albo odejść
albo zostać. Chyba wszyscy domyślają się jakiego wyboru dokonuje,
bo przecież cóż byłby to za romans, gdyby skończył się w takim
miejscu. Chłopak stara się pomóc dziewczynie w ostatnich chwilach
jej życia, spełnia większość jej marzeń z tajemniczej listy
rzeczy do zrobienia przed śmiercią i trzeba przyznać- to nas
porusza! Oczywiście, denerwować może to, że w końcu wszyscy Ci,
którzy byli przeciwko dostrzegają jak bardzo ta dwójka jest w
sobie zakochana i następują kolejne pozytywne zmiany. Jednakże
film nie jest tak wzruszający jak powieść, na bazie której
powstał. Bardzo wiele elementów zostało zmienionych, być może
też z troski o widza, żeby nie potopił się w swoich łzach. W
książce Jamie wjeżdża do kościoła na wózku inwalidzkim, tak
bardzo jest słaba. W filmie zmieniono to i na szczęście dotarła o
własnych siłach. Zmiany dokonane w fabule nie powodują jednak, że
ekranizacja stała się denną, wyssaną z palca historyjką, wręcz
przeciwnie- stworzyła całkiem nowy wizerunek tej miłości.
Doznania emocjonalne i duchowe płynące z tego filmu wzmocnione
zostają przede wszystkim dzięki znakomitej ścieżce dźwiękowej.
Utwory skomponowane przez Shane Westa (grającego jedną z głównych
ról w filmie), Jeffa Cardoni oraz Mervyna Warrena dodają lekkości
i młodzieżowego charakteru produkcji. Nie są to tylko dźwięki,
ale przede wszystkim słowa śpiewane między innymi przez
piosenkarkę Mandy Moore (główna rola kobieca w filmie). Głos ma
niebywały, co objawia w szczególności utworem „Only Hope”.
Nastrojowe są także utwory zespołu Swichfoot, który ośmielił
się nawet dokonać drobnej przeróbki piosenki Mandy. Choć są to w
zasadzie dwa różne brzmienia, to gdzieś między słowami udaje im
się dojść do porozumienia. Tym samym czynią tę opowieść
romantyczną, ale także i fascynującą.
Aby
zapewnić sukces produkcji twórcy musieli zaangażować do niej
młodych aktorów. Ze względu na partie wokalne chciano, aby kobieca
rola przypadła w udziale komuś kto naprawdę potrafi śpiewać. Pod
uwagę brano między innymi Jessikę Simpson, ale na szczęście
wybór twórców padł na Mandy Moore. Ze względu na to, że
piosenkarka do tej pory niewiele wspólnego miała z aktorstwem.
Specjalnie dla niej zatrudniono więc nauczyciela gry aktorskiej,
którego zadaniem było podszkolenie jej w tym fachu. Jak to wyszło
każdy może zobaczyć, pewne jest jednak to, że po roli Jamie
propozycje pracy na planach filmowych zaczęły spływać do Mandy. W
„Szkole uczuć”
była dość monotonna. Wykazywała zaangażowanie i całkiem nieźle
sobie poradziła jako początkująca aktorka. Jednakże więcej
emocji do produkcji wniósł Shane West. No, ale nie ma się czemu
dziwić. W końcu występował już w takich filmach jak
„Dracula 2000”,
czy „Sztuka rozstania”.
Nie jest to jednak wybitne aktorstwo. Nawet haniebne byłoby
przyrównywanie go, do którychś z czołowych aktorów. Nie mniej,
jak na film młodzieżowy, poradził sobie zaskakująco dobrze. Na
planie młodych aktorów wspierali między innymi Daryl Hannah, która
przez cały film nosiła perukę, ze względu na ufarbowane na różowo
włosy do innej produkcji, a także Peter Coyote.
„Szkoła
uczuć”
to jeden z moich ulubionych filmów romantycznych dla młodzieży. To
po jego obejrzeniu postanowiłam sięgnąć po prozę Nicholasa
Sparksa. To właśnie nim zainteresowała mnie koleżanka w liceum i
to właśnie z nim, każdego roku, spędzałam samotne Walentynki.
Dlaczego? Bowiem nie jest to zwyczajna historia o miłości. To
przede wszystkim opowiedziana z humorem i ciepłem droga do
doskonałości, do odnalezienia swojego prawdziwego ja. Przyozdobiona
przepięknymi utworami i cudownym głosem Mandy Moore sprawia, że w
tym gatunku nie ma sobie równych.
Prześlij komentarz