Oryginalny
tytuł: The Last Song
| Reżyseria: Julie Anne Robinson | Scenariusz: Nicholas Sparks, Jeff
Van Wie | Obsada: Miley Cyrus, Liam Hemsworth, Greg Kinnear, Bobby
Coleman, Kelly Preston | Kraj: USA | Gatunek: Melodramat
Premiera: 31 marca 2010 (Świat) 08 października 2010 (Polska)
Ocena:
6/10
Kolejny
z tytułów filmowych powstałych na podstawie powieści genialnego
twórcy cudownych melodramatów- Nicholasa Sparksa. Tym razem padło
na zupełnie inną historię, z zupełnie innym finałem, tak
niecodziennym do tych, które poznaliśmy.
Nastolatka
zostaje zesłana wraz ze swoim bratem na wakacje do ojca
mieszkającego w domu nad morzem. Dziewczyna nie może pogodzić się
z odejściem człowieka, którego kochała, ale stara się odnaleźć
w nowym otoczeniu. Opiekując się żółwiami poznaje przystojnego
chłopaka, który daje jej oparcie w najcięższych chwilach. Nie wie
jednak, że najgorsze dopiero przed nią.
Sparks
ma to do siebie, że zawsze musi zdewastować czytelnika posyłając
jego uczucia w najmroczniejszy z kątów. Rzadko się zdarza, aby w
jego tworach nie doszło do dramatycznych wydarzeń, które będą
rzutować na przyszłości bohaterów, a także na ich emocjach. O
dziwo, w „Ostatniej piosence” nie jest to aż tak
traumatyczne, wydaje się być to wręcz naturalną koleją rzeczy.
Dziwne jest to tym bardziej, że nie do końca udaje się wzruszyć
widza. Może to być jednak też wina historii, która nie do końca
się rozwinęła, spychając gdzieś na bok swój potencjał.
Wszystko rozbija się o rozwydrzoną nastolatkę o dobrym sercu, a
także jej dziwaczny, wakacyjny romans z chłopakiem. Aczkolwiek na
pierwszy rzut oka niewielu zda sobie sprawę, że jest to zaledwie
wątek poboczny, bowiem w historii chodzi o coś całkowicie innego-
odbudowywanie relacji z ojcem. Kiedy już człowiek zda sobie sprawę
z prawdziwego motywu przewodniego od razu domyśli się zakończenia,
tego sparksowskiego kopnięcia w piszczel, który pozostawi ślad na
zawsze. I choć tak jest, to prawda jest taka, że ta opowieść nie
do końca ujmuje. Jeżeli o mnie chodzi całą winę zwaliłabym na
Miley Cyrus, która jest tutaj wręcz tragiczna. Jej ciągle suszące
się zęby i wygląd niespełna rozumu nastolatki odbierają powagę
całej historii. Gdyby tak zapomnieć o jej istnieniu film jest
całkiem znośny, ale niestety... daleko mu od wcześniejszych
przełomowych filmów na podstawie prozy Sparksa.
Oryginalny
tytuł: Hector and the
Search for Happiness |
Reżyseria: Peter Chelsom | Scenariusz: Peter Chelsom | Obsada: Simon
Pegg, Rosamund Pike, Toni Collette, Stellan Skarsgård,
Jean Reno, Christopher Plummer | Kraj: Wielka Brytania, Kanada,
Niemcy, RPA | Gatunek: Dramat, Komedia
Premiera: 14 sierpnia 2014 (Świat) 14 listopada 2014 (Polska)
Ocena:
7/10
Niektóre
filmy działają jak antydepresanty. Tym właśnie próbuje być
najnowsza propozycja od Petera Chelsoma „Jak dogonić
szczęście”, która
swoje źródło znajduje w powieści Françoisa
Lelorda.
Pewien brytyjski psychiatra próbuje zrozumieć czym jest prawdziwe
szczęście, aby móc jeszcze lepiej pomagać swoim pacjentom. W tym
celu zostawia dziewczynę w domu i wyjeżdża w podróż swojego
życia, licząc na to, że uda mu się osiągnąć swój cel.
Film, który z pozoru wydaje się być totalnie nijaki, niczego sobą
nie prezentujący, a jednak rozkręca się na tyle szybko, abyśmy
mogli poczuć klimat opowieści. Psychiatryczne zagrywki to akurat
aspekt, któremu niewiele poświęca się uwagi. Najważniejsze jest
tutaj szczęście, a przede wszystkim podróże, które mają pomóc
je odnaleźć. Świetnie buduje się tutaj fabułę, a zapisywane
przez psychiatrę spostrzeżenia rozkosznie i zabawnie podrygują na
ekranie, dając nam tym samym kolejne rady, co robić ze swoim
życiem. Film Chelsoma pozwala otwierać się na nowe doznania, a
przede wszystkim wyzbywać się wszelkich zahamowań, które mogłyby
nas ograniczać. Czasami musi się przekonać o tym też i człowiek,
który od lat bada problem. Atutem z pewnością jest ogólny,
bardzooo pozytywny wydźwięk filmu, który choć przez chwilę
będzie starał się wytworzyć tyle szczęścia, aby nas nim
zarazić. Niesamowite podróże, poznawanie tak wielu najrozmaitszych
miejsc, ale przede wszystkim doświadczanie tak niezliczonej ilości
przygód, które pomogą docenić to, czym my sami dysponujemy, i być
może pomogą cieszyć się życiem. O dziwo nie zabraknie tutaj
historii mrożących krew w żyłach, kiedy to bohater będzie o włos
od egzekucji, ale ogólnie to pod warstwą fabularną kryje się dużo
humoru i ciepła, które wyzwalają się u finału podróży. Film
nie jest może arcydziełem, ale z pewnością jest jedną z
ciekawszych propozycji dla widzów. Mnie urzekł, choć nie przepadam
za Peggiem.
Oryginalny
tytuł: The Chronicles of
Narnia. The Voyage of the Dawn Treader
| Reżyseria: Michael Apted | Scenariusz: Christopher Markus, Stephen
McFeely, Michael Petroni | Obsada: Georgie Henley, Skandar Keynes,
Ben Barnes, Will Poulter, Gary Sweet | Kraj: Wielka Brytania, USA |
Gatunek: Fantasy, Przygodowy, Familijny
Premiera: 02 grudnia 2010 (Świat) 25 grudnia 2010 (Polska)
Ocena:
4/10
Nie
wiem ile jeszcze części „Opowieści z Narnii”
przetrwam, wiem natomiast, że twórcy szykują kolejne ekranizacje.
Ciężko jest darzyć sympatią nowe obrazy, skoro wcześniejsze nie
trafiły w nasze gusta. Michael Apted nie powinien ruszać czegoś,
co nie powinno już istnieć...
Czasy
wojenne. Podczas gdy dwójka starszego rodzeństwa dzielnie pomaga w
obronie, to młodzi znowu trafiają do świata Narnii. Lądują na
statku swojego księcia i liczą na kolejną przygodę. Tym razem
trafia tam z nimi ich kuzyn, który sceptycznie podchodził do ich
szalonych opowieści.
Zastanawia
mnie czasem, czy długo zamierzają dręczyć widzów takimi seriami.
Kiedy Harry Potter był ciekawy, a „Zmierzch”
względnie znośny, to Narnia jest ciężka do przeżycia. Jest to
chyba najnudniejsza seria młodzieżowa jaka została zekranizowana.
Szokujące, bo historia w sumie nie taka głupia, wręcz magiczna.
Natomiast wykonanie i aktorstwo dalekie jest od ideału. Prowadzenie
fabuły jest mocno niemrawe, nie mówiąc już o jakiejkolwiek
sensowności wprowadzania nowych wątków. Tym samym pod koniec
seansu „Podróży Wędrowca do Świtu” stwierdzamy,
że ten film był zasadniczo o niczym! Poszukiwanie kolejnych mieczy
cudem znajdujących się pod nosem bohaterów, dziwaczne wprowadzenie
postaci kuzyna i jego jeszcze dziwaczniejszej przemiany... No okej,
przygoda jest to całkiem nie najgorsza, ale mocno nużąca. Do tego
te koszmarne efekty. Trudno uwierzyć, że w dzisiejszych czasach
powstają jeszcze takie karykaturalne produkcje, gdzie nawet głupiego
Lwa nie są w stanie porządnie dopracować. Szkoda czasu na to
tracić, w szczególności, że mogło być tak widowiskowo...
Niestety, rzeczywistość wygląda inaczej, kiedy i bohaterowie
ciężcy są do przetrawienia.
Prześlij komentarz