NOWOŚCI

wtorek, 26 lipca 2016

SZORTy #37: Ostatnia piosenka, Jak dogonić szczęście, Opowieści z Narnii: Podróż Wędrowca do Świtu

Oryginalny tytuł: The Last Song | Reżyseria: Julie Anne Robinson | Scenariusz: Nicholas Sparks, Jeff Van Wie | Obsada: Miley Cyrus, Liam Hemsworth, Greg Kinnear, Bobby Coleman, Kelly Preston | Kraj: USA | Gatunek: Melodramat
Premiera: 31 marca 2010 (Świat) 08 października 2010 (Polska)
Ocena: 6/10

     Kolejny z tytułów filmowych powstałych na podstawie powieści genialnego twórcy cudownych melodramatów- Nicholasa Sparksa. Tym razem padło na zupełnie inną historię, z zupełnie innym finałem, tak niecodziennym do tych, które poznaliśmy.
     Nastolatka zostaje zesłana wraz ze swoim bratem na wakacje do ojca mieszkającego w domu nad morzem. Dziewczyna nie może pogodzić się z odejściem człowieka, którego kochała, ale stara się odnaleźć w nowym otoczeniu. Opiekując się żółwiami poznaje przystojnego chłopaka, który daje jej oparcie w najcięższych chwilach. Nie wie jednak, że najgorsze dopiero przed nią.
    Sparks ma to do siebie, że zawsze musi zdewastować czytelnika posyłając jego uczucia w najmroczniejszy z kątów. Rzadko się zdarza, aby w jego tworach nie doszło do dramatycznych wydarzeń, które będą rzutować na przyszłości bohaterów, a także na ich emocjach. O dziwo, w „Ostatniej piosence” nie jest to aż tak traumatyczne, wydaje się być to wręcz naturalną koleją rzeczy. Dziwne jest to tym bardziej, że nie do końca udaje się wzruszyć widza. Może to być jednak też wina historii, która nie do końca się rozwinęła, spychając gdzieś na bok swój potencjał. Wszystko rozbija się o rozwydrzoną nastolatkę o dobrym sercu, a także jej dziwaczny, wakacyjny romans z chłopakiem. Aczkolwiek na pierwszy rzut oka niewielu zda sobie sprawę, że jest to zaledwie wątek poboczny, bowiem w historii chodzi o coś całkowicie innego- odbudowywanie relacji z ojcem. Kiedy już człowiek zda sobie sprawę z prawdziwego motywu przewodniego od razu domyśli się zakończenia, tego sparksowskiego kopnięcia w piszczel, który pozostawi ślad na zawsze. I choć tak jest, to prawda jest taka, że ta opowieść nie do końca ujmuje. Jeżeli o mnie chodzi całą winę zwaliłabym na Miley Cyrus, która jest tutaj wręcz tragiczna. Jej ciągle suszące się zęby i wygląd niespełna rozumu nastolatki odbierają powagę całej historii. Gdyby tak zapomnieć o jej istnieniu film jest całkiem znośny, ale niestety... daleko mu od wcześniejszych przełomowych filmów na podstawie prozy Sparksa.

Oryginalny tytuł: Hector and the Search for Happiness | Reżyseria: Peter Chelsom | Scenariusz: Peter Chelsom | Obsada: Simon Pegg, Rosamund Pike, Toni Collette, Stellan Skarsgård, Jean Reno, Christopher Plummer | Kraj: Wielka Brytania, Kanada, Niemcy, RPA | Gatunek: Dramat, Komedia
Premiera: 14 sierpnia 2014 (Świat) 14 listopada 2014 (Polska)
Ocena: 7/10

     Niektóre filmy działają jak antydepresanty. Tym właśnie próbuje być najnowsza propozycja od Petera Chelsoma „Jak dogonić szczęście”, która swoje źródło znajduje w powieści Françoisa Lelorda.
     Pewien brytyjski psychiatra próbuje zrozumieć czym jest prawdziwe szczęście, aby móc jeszcze lepiej pomagać swoim pacjentom. W tym celu zostawia dziewczynę w domu i wyjeżdża w podróż swojego życia, licząc na to, że uda mu się osiągnąć swój cel.
     Film, który z pozoru wydaje się być totalnie nijaki, niczego sobą nie prezentujący, a jednak rozkręca się na tyle szybko, abyśmy mogli poczuć klimat opowieści. Psychiatryczne zagrywki to akurat aspekt, któremu niewiele poświęca się uwagi. Najważniejsze jest tutaj szczęście, a przede wszystkim podróże, które mają pomóc je odnaleźć. Świetnie buduje się tutaj fabułę, a zapisywane przez psychiatrę spostrzeżenia rozkosznie i zabawnie podrygują na ekranie, dając nam tym samym kolejne rady, co robić ze swoim życiem. Film Chelsoma pozwala otwierać się na nowe doznania, a przede wszystkim wyzbywać się wszelkich zahamowań, które mogłyby nas ograniczać. Czasami musi się przekonać o tym też i człowiek, który od lat bada problem. Atutem z pewnością jest ogólny, bardzooo pozytywny wydźwięk filmu, który choć przez chwilę będzie starał się wytworzyć tyle szczęścia, aby nas nim zarazić. Niesamowite podróże, poznawanie tak wielu najrozmaitszych miejsc, ale przede wszystkim doświadczanie tak niezliczonej ilości przygód, które pomogą docenić to, czym my sami dysponujemy, i być może pomogą cieszyć się życiem. O dziwo nie zabraknie tutaj historii mrożących krew w żyłach, kiedy to bohater będzie o włos od egzekucji, ale ogólnie to pod warstwą fabularną kryje się dużo humoru i ciepła, które wyzwalają się u finału podróży. Film nie jest może arcydziełem, ale z pewnością jest jedną z ciekawszych propozycji dla widzów. Mnie urzekł, choć nie przepadam za Peggiem.

Oryginalny tytuł: The Chronicles of Narnia. The Voyage of the Dawn Treader | Reżyseria: Michael Apted | Scenariusz: Christopher Markus, Stephen McFeely, Michael Petroni | Obsada: Georgie Henley, Skandar Keynes, Ben Barnes, Will Poulter, Gary Sweet | Kraj: Wielka Brytania, USA | Gatunek: Fantasy, Przygodowy, Familijny
Premiera: 02 grudnia 2010 (Świat) 25 grudnia 2010 (Polska)
Ocena: 4/10

     Nie wiem ile jeszcze części „Opowieści z Narnii” przetrwam, wiem natomiast, że twórcy szykują kolejne ekranizacje. Ciężko jest darzyć sympatią nowe obrazy, skoro wcześniejsze nie trafiły w nasze gusta. Michael Apted nie powinien ruszać czegoś, co nie powinno już istnieć...
      Czasy wojenne. Podczas gdy dwójka starszego rodzeństwa dzielnie pomaga w obronie, to młodzi znowu trafiają do świata Narnii. Lądują na statku swojego księcia i liczą na kolejną przygodę. Tym razem trafia tam z nimi ich kuzyn, który sceptycznie podchodził do ich szalonych opowieści.
      Zastanawia mnie czasem, czy długo zamierzają dręczyć widzów takimi seriami. Kiedy Harry Potter był ciekawy, a „Zmierzch” względnie znośny, to Narnia jest ciężka do przeżycia. Jest to chyba najnudniejsza seria młodzieżowa jaka została zekranizowana. Szokujące, bo historia w sumie nie taka głupia, wręcz magiczna. Natomiast wykonanie i aktorstwo dalekie jest od ideału. Prowadzenie fabuły jest mocno niemrawe, nie mówiąc już o jakiejkolwiek sensowności wprowadzania nowych wątków. Tym samym pod koniec seansu „Podróży Wędrowca do Świtu” stwierdzamy, że ten film był zasadniczo o niczym! Poszukiwanie kolejnych mieczy cudem znajdujących się pod nosem bohaterów, dziwaczne wprowadzenie postaci kuzyna i jego jeszcze dziwaczniejszej przemiany... No okej, przygoda jest to całkiem nie najgorsza, ale mocno nużąca. Do tego te koszmarne efekty. Trudno uwierzyć, że w dzisiejszych czasach powstają jeszcze takie karykaturalne produkcje, gdzie nawet głupiego Lwa nie są w stanie porządnie dopracować. Szkoda czasu na to tracić, w szczególności, że mogło być tak widowiskowo... Niestety, rzeczywistość wygląda inaczej, kiedy i bohaterowie ciężcy są do przetrawienia.

Prześlij komentarz