NOWOŚCI

czwartek, 31 grudnia 2015

SZORTy #25: Rain Man, Psychoza, Strzelby dla San Sebastian

 
Punkt #8. Film, który zawsze chciałeś obejrzeć, ale nigdy nie miałeś okazji
Oryginalny tytuł: Rain Man | Reżyseria: Barry Levinson | Scenariusz: Ronald Bass, Barry Morrow | Obsada: Dustin Hoffman, Tom Cruise, Valeria Golino, Gerald R. Molen, Michael D. Roberts, Lucinda Jenney | Kraj: USA | Gatunek: Dramat, Komedia
Premiera: 12 grudnia 1988 (Świat) 31 grudnia 1988 (Polska)
Ocena: 8/10
 
      Kultowa produkcja Levinsona, wielokrotnie nagradzana przez krytyków, pogrążyła wszystkich konkurentów w drodze po Oscary. W 2006 roku Amerykański Instytut Filmowy umieścił „Rain Mana” na liście najbardziej inspirujących filmów wszech czasów. Nie trudno go pokochać, więc dlaczego czekałam z seansem tak długo?
      Młody mężczyzna traci ojca, z którym od dłuższego czasu nie utrzymywał kontaktu. Ku jego zaskoczeniu nie odziedzicza całego jego majątku, a jedynie drobną częścią. Wyrusza do miejsca, w którym znajduje się prawdziwy spadkobierca ogromnej fortuny i tym sposobem poznaje swojego autystycznego starszego brata.
      Niesamowity film o braterskiej miłości i odkrywaniu prawdziwego szczęścia w życiu. Niepozorny początek, który szybko i zaskakująco odmienia bieg całej historii. Charlie poznaje swojego starszego brata Raya, który pomimo swojej choroby okazuje się być niezwykłym człowiekiem. Jego przypadłość zrobiła z niego geniusza, więc swoim umysłem zachwyca widzów na każdym kroku. Szybkość liczenia, niesamowita pamięć, czyli wszystko to, co mogłoby się przydać, aby zarobić trochę grosza. Z początku Charlie denerwował swoimi niecnymi zamiarami wobec swojego schorowanego brata. Łatwiej było go znienawidzić, niż zrozumieć, w czym tkwił tak naprawdę problem. Pod pewnymi względami jest to bardzo schematyczna fabuła, bowiem teraz co rusz spotykamy produkcje, w których zawsze musi się coś zmienić, gdy tylko człowiek przejrzy na oczy i dostrzeże prawdziwy sens życia. Świetnie się patrzy na to, jak chory człowiek pomaga całkowicie zdrowemu odkryć szczęście i je zrozumieć. Bardzo wzruszający moment, przy którym pewnie nie jedna osoba uroniła łzę. Nic jednak, nawet muzyka Hansa Zimmera- dopiero zaczynającego wówczas karierę w show biznesie, nie zachwyca bardziej niż jeden człowiek- Dustin Hoffman. Niesamowita odwaga, aby zagrać rolę autystycznego mężczyzny. Genialna kreacja, w którą włożył całego siebie i przekonał każdego. Nie należało to z pewnością do najłatwiejszych, więc zdecydowanie zasłużył sobie na statuetkę Oscara. Tak samo, jak cudowny jest Hoffman, tak też cudowność bije od całego filmu. Tak uroczego, tak wzruszającego i naprawdę przejmującego obrazu dawno nie widziałam. Pomimo wszystko zachwycający!

Punkt #16. Film Alfreda Hitchcocka
Oryginalny tytuł: Psycho | Reżyseria: Alfred Hitchock | Scenariusz: Joseph Stefano | Obsada: Anthony Perkins, Vera Miles, Janet Leigh, John Gavin, Martin Balsam, John McIntire, Simon Oakland | Kraj: USA | Gatunek: Thriller
Premiera: 16 czerwca 1960 (Świat) 31 grudnia 1960 (Polska)
Ocena: 8/10

     Film tak kultowy, że o jego wspaniałości nie wypada dyskutować. „Psychoza” to jeden z wielu wielu produkcji słynnego mistrza grozy Alfreda Hitchocka. Klasyka gatunku, wciąż żyjąca pełną piersią.
     Sekretarka ma na weekend zdeponować pieniądze klienta w banku. Jednakże, wizja szybkiego wzbogacenia się jest bardzo kusząca i zamiast do banku jedzie do rodziny. Zatrzymuje się w pobliskim motelu prowadzonym przez psychopatę.
     Oglądając takie filmy jak „Psychoza” żałuje się, że nie urodziło się wcześniej, w czasach kiedy kino dopiero zaczyna zachwycać widzów albo chociaż zacząć przygodę filmową od takich obrazów. Film Hitchcocka bez wątpienia jest interesującym dziełem, które wpływa na naszą wyobraźnię. Sama fabuła intryguje widza, a czarno-biały obraz zdecydowanie pogłębia uczucie niepokoju i przytłoczenia. Historia nie należy do najbardziej banalnych, ale też i nie do szczególnie zaskakujących. Rozwój wydarzeń, śledztwo, to uczucie grozy- wszystko ma określony cel i jest całkiem spójne. Jednakże biorąc pod uwagę to ile filmów już człowiek obejrzał to finał nie jest aż tak szokujący. To zdecydowany prekursor twista sytuacyjnego, który ma wstrząsnąć widzem. Psychologiczne podejście do tematu... trochę zagmatwane, trochę to wszystko wygląda jak wykład przedstawiający jedynie suche fakty. W scenie rozpoznania nie ma już żadnej tajemnicy- niestety. Nic jednak nie przebije ostatniej sceny. Czy ktoś potrafi przekazać więcej emocji niż Norman za pomocą jednego spojrzenia? Nagle zrozumiałe stało się zamiłowanie do jego postaci, bo nie dość, że enigmatyczna, to w dodatku zagrana na wysokim poziomie. Świetne!

Punkt #33. Spaghetti western
Oryginalny tytuł: La Bataille de San Sebastian | Reżyseria: Henri Verneuil | Scenariusz: Miguel Morayta, Ennio De Concini, Serge Gance | Obsada: Anthony Quinn, Charles Bronson, Sam Jaffe, Silvia Pinal, Anjanette Comer, Jaime Fernandez, Jorge Martinez de Hoyos | Kraj: Francja, Meksyk, Włochy | Gatunek: Western
Premiera: 20 marca 1968 (Świat)
Ocena: 6/10

     Jeden z moich najbardziej znielubionych gatunków filmowych. Indianie kontra kowboje kontra zwykli meksykańscy ludzie w produkcji mało znanego tureckiego reżysera. Henri Verneuil wbija się w spaghetti western dostarczając „Strzelby dla San Sebastian”.
     Władze Meksyku chętnie zobaczyłyby go w lochach lub na stryczku, jednakże pewien stary zakonnik postanawia uratować mu życie i wyjeżdżając do San Sebastian ukrywa go w swoim powozie. Docierając na miejsce znajdują jedynie ruiny starego kościoła, opustoszałe domostwa i ludzi pragnących posłać kule w ich piersi.
     Z niewiadomych mi przyczyn nie przepadam za westernami. Nigdy nie sięgam po tytuły z tego gatunku, chyba, że z przypadku. Jednakże wyzwanie to wyzwanie, trzeba rozszerzać horyzonty. Wbrew mojemu przekonaniu nie każda historia tego typu musi być napakowana banałami. Nie ma tutaj typowego starcia kowboje kontra Indianie, a szkoda. Większość fabuły opiera się na religii i tym co ludzkie wyznanie robi z człowiekiem. Fascynujący jest to obraz społeczeństwa prawdziwie oddanego kościołowi, ślepo idącego za decyzjami, prośbami, poświęcającego każdą chwilę, aby mu służyć. Taka solidarność jest niezwykle ujmująca. Aczkolwiek twórcy tutaj płatają figle logicznemu myśleniu i pokazują tych ludzi niczym szalenie zmienne istoty, które w jednej chwili podążają za swoim zakonnikiem, a w drugiej uciekają, gdzie pieprz rośnie, gdy coś nie idzie po ich myśli. Inną głupotą jest tutaj uzbrojenie po uszy zwyczajnych ludzi, zawierzeniu słowom „zakonnika” i przejście wielu dni, aby pomóc w obronie miasta. Dziwne wykorzystuje się tutaj patenty, a wprowadzenie tu jeszcze wątku romantycznego jest już totalnym przegięciem. O dziwo film fajnie się ogląda, w szczególności jak przychodzi popatrzeć na podstarzałego już Anthony'ego Quinna, który wciąż daje radę, choć momentami potwornie nuży. Nie ma tutaj wielkich starć Indian z ludźmi, ale jak już do jednego dochodzi to trwa i trwa i trwa. Dla jednych może być to męczące, a dla innych stanowić kwintesencję całego filmu. Ja wiem jedno, obraz Verneuila nie nakierował mnie na ścieżki westernu.

Prześlij komentarz