NOWOŚCI

czwartek, 26 listopada 2015

1197. Igrzyska śmierci. Kosogłos część 2, reż. Francis Lawrence

     Przed trzema laty niewiele ludzi słyszało o twórczości Suzanne Collins. Popularnie głównie za oceanem szybko stała się sztandarowym tytułem antyutopijnej literatury współczesnej dla młodzieży. Wielka seria „Igrzyska śmierci” sprzedawała się znakomicie, więc oczywistym stało się, że stanie się kolejną strawą dla filmowych twórców, którzy zajmą się realizacją. I tak mija 3 lata od premiery pierwszego filmu i w końcu możemy zakończyć tę serię wraz z Francisem Lawrencem i niepotrzebnie rozbitym na dwa „Kosogłosem”


     Dystrykt 13 odbił Peetę (Josh Hutcherson) z rąk Kapitolu, jednakże jego mózg wciąż jest zaprogramowany tak, że traktuje Katniss (Jennifer Lawrence) jako zagrożenie. Nie ma jednak czasu na przepychanki, bowiem koniecznym jest obalenie rządów Prezydenta Snowa (Donald Sutherland). Zanim to jednak nastąpi, trzeba przekonać ostatni z dystryktów do rebelii, dlatego też Prezydent Coin (Julianne Moore) posyła na miejsce Kosogłosa, aby nakłonił innych do współpracy. Zadanie dziewczyny zostaje zakończone, a w ostatecznej bitwie o uzyskanie wolności walczyć ma ktoś inny. Katniss nie przystaje jednak na te warunki, bowiem to właśnie ona chce pozbawić Snowa życia. Dlatego też wraz z pomocnikami wyrusza do Kapitolu, gdzie musi przemknąć ulicami pełnymi nietypowych pułapek, aby wyzwolić Panem od rządów Snowa.
     Od samego początku miałam ogromny problem z ekranizacją tej serii. Pierwszy tytuł, choć zachwycił mnie w wersji książkowej, to filmowy całkowicie wyzbył mnie z jakichkolwiek pozytywnych emocji w tym temacie. Drugi porwał mnie, aż dziw. Pierwsza odsłona „Kosogłosa” zanudziła mnie niemalże na śmierć, a druga? Jest, jak gdyby, pomieszaniem tych wszystkich zalet i wad poprzednich filmów i to w takim stopniu, że nawet po kilku dniach ciężko jest mi stwierdzić, czy produkcja ostatecznie mi się spodobała czy nie. Jest to całkowicie niezrozumiałe, bo przecież fabuła traktuje o bardzo podniosłym temacie. W końcu dochodzi do walki o ludzką wolność, o chęć wyzwolenia z łap dyktatury Snowa i zniesienia Głodowych Igrzysk. W końcu wszyscy mogą się zjednoczyć i wystąpić przeciwko uciskowi. 
Co robią za to twórcy? Skupiają się na bezsensownych dysputach, efekciarstwie wyciągniętym chyba z kosmosu i dokładaniem czegoś całkowicie zbędnego. Przy tym niestety gubiąc ogólny sens całej tej historii, a co za tym idzie emocji, które powinna wywoływać. Oczywiście, odczuwamy lekki dreszcz emocji, kiedy ekipa Katniss wchodzi do miasta. Element wskazany już w zapowiedziach zrobił piorunujące wrażenie- to trzeba przyznać, aczkolwiek prawdziwie bolesna jest sytuacja, gdy nie wyczuwa się żadnych emocji względem akcji pod rezydencją Snowa. Serio! Trudno osiągnąć taki nijaki efekt, ale mnie autentycznie w ogóle to nie ruszyło. Ciężko stwierdzić, czy problemem jest tutaj wykonanie i karkołomne próby budowania napięcia, czy może jest to szok spowodowany zupełnym brakiem jakichkolwiek wskazań do podobnych typu działań. Poza tym, trudno jest brać ten film na poważnie- a tak właśnie powinno to wyglądać, kiedy pojawiają się akcje typu rozpadającej się ziemi, ucieczki przed Zmiechami, po których dwójka zakochanych musi obdarować się pocałunkiem. No cóż... ratowanie świata swoją drogą, ale nie należy zapominać o pielęgnowaniu swojego uczucia. Motyw z tym, że wszystko ma niby przypominać kolejne Głodowe Igrzyska całkiem fajny, aczkolwiek zdecydowanie zbyt chaotycznie poprowadzony. Pojawia się tutaj kilka zaskoczeń, będących nieoczekiwanym raczej przez tych, którzy nie zapoznali się wcześniej z pierwowzorem literackim. Wydaje się jednak, że czyn Katniss nie jest aż tak bardzo szokujący, zważywszy na ogólną sytuację panująca w kraju oraz ogólnie dziwaczne i zrobociałe zachowanie dziewczyny. 
     Całość obrazu wygląda bardzo ładnie, niezwykle srogo. Kapitol niczym miasto duchów, z cudownie surowymi opustoszałymi budynkami. Za to wnętrza... zupełnie odbiegają od tego, co prezentują sobą fasady. Ciekawe, futurystyczne, a przy tym schludne i pomysłowe. Aż chciałoby się zamieszkać. Zadziwiające są kostiumy osób, które przewijają się przez cały film. Nie mamy tutaj już jedynie bojowych strojów rebeliantów, ale uwaga widza skupiona zostaje też na każdym konkretnym wymyślnym człowieku Kapitolu. Interesująca myśl kiełkuje w głowie na widok Tigris. Widz-czytelnik od razu próbuje odszukać w odmętach pamięci, czy kobieta faktycznie wyglądała niczym tygrysica, bo coś bardziej trąci to fabułą „Nieludzi” niż „Igrzysk śmierci”



W kwestii kreacji dziwacznych postaci pojawiły się nagle Zmiechy. Bardzo karykaturalne, bardzo przerażające, ale i znowu pojawia się myśl, że chyba inaczej wyobrażaliśmy sobie te stworzenia podczas lektury „Kosogłosa”. Fantazja poniosła twórców, a jakże! Nie mniej, zamierzony efekt został uzyskany. Całość podkreśla ścieżka dźwiękowa, tudzież jej brak. Ta cisza momentami jest obezwładniająca i denerwująca zarazem. Bardzo fajnie, że stylistycznie jest to ten sam poziom muzyczny Jamesa Howarda Newtona, więc znowu można było przydybać gdzieś uchem ukochane dźwięki „The Hanging Tree” z poprzedniego filmu.
     O aktorstwie aż żal się wypowiadać. Ciężko jest mi pojąć, jak w takim filmie można być tak drewnianą postacią. Względnie nie najgorsi aktorzy, którzy nie potrafią wykrzesać z siebie właściwych emocji, a przez to wywołać odpowiednich uczuć w widzu, więc cały film leży i kwiczy. Jennifer Lawrence, z całym szacunkiem dla jej osoby, bo jest bardzo sympatyczną dziewczyną, ale po raz kolejny jest niestrawna. Nie da się patrzeć na jej jedną minę przez cały film, a jej bezemocjonalność powala. Oczywiście, część winy leży po stronie postaci, która miała być taka beznamiętna, ale okazuje się, że Jen nawet takiej nijakości nie potrafi odpowiednio przekazać. Natomiast Josh Hutcherson w swojej beznadziejności stoi tuż za swoją partnerką filmową. Peeta jest chyba jedną z najbardziej nijakich głównych postaci męskich wśród filmów młodzieżowych, przynajmniej w jego wykonaniu. To taki sam problem jak z Kapitanem Ameryką i Chrisem Evansem. Te dwie osobowości całkowicie ze sobą nie grają, przez co można by stwierdzić, że Josh jest totalnym beztalenciem aktorskim. Jego wielkie role jeszcze przed nim albo i nie. Tutaj po prostu nie przekonał. Nie trudno jest jednak odnieść wrażenie, że pod względem aktorstwa kuleje praktycznie cały film. Każdy rozczula się oczywiście na widok uroczej Effie, każdego denerwuje osoba Coin, a Plutarch stał się jakimś dziwnym cieniem nie mającym wpływu na nic. Innymi słowy żal patrzeć.
     Nawet w tej chwili, ciężko jest mi wyrazić jednoznaczną opinię, czy drugą część „Kosogłosa” zaliczać do filmów udanych, czy też nie. Z pewnością ma kilka zalet, ale też i wady, których na tym etapie nie potrafię wybaczyć. W całości brakowało większych zrywów rewolucyjnych, brakowało tego napięcia i tych emocji, które powinny towarzyszyć takiemu obrazowi. Pod tym względem o wiele lepiej wypadła pierwsza połowa finałowej historii. Idąc tym tropem, czy nie lepiej byłoby zrobić z tych dwóch obrazów jeden cały film? Poprzez rozdzielenie stała się rzecz straszna, czyli powstały dwa nudne, bezemocjonalne tytuły, które o wiele lepiej wypadłyby w jednej spójnej całości. Pozbyto by się wówczas zbędnego rozwlekania akcji i skumulowałyby się wszystkie emocje. Wtedy byłoby to coś zarówno wartościowego, jak i rozrywkowego, a tak to jest jedna wielka nijakość.

Ocena: 6/10

Oryginalny tytuł: The Hunger Games: Mockingjay Part 2 / Reżyseria: Francis Lawrence / Scenariusz: Danny Strong, Peter Craig / Na podstawie: powieści Suzanne Collins „Kosogłos” / Zdjęcia: Jo Willems / Muzyka: James Newton Howard / Obsada: Jennifer Lawrence, Josh Hutcherson, Liam Hemsworth, Woody Harrelson, Donald Sutherland, Philip Seymour Hoffman, Julianne Moore, Willow Shields, Sam Claflin, Elizabeth Banks, Mahershala Ali, Natalie Dormr / Kraj: USA / Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Premiera: 04 listopada 2015 (Świat) 20 listopada 2015 (Polska)

Prześlij komentarz