Pierwszym
sezonem zawojowali cały świat. Poddając analizie fenomen
nawiedzonych domów w „American
Horror Story” Murphy
i Falchuk sięgnęli po najwyższy poziom grozy, dobrze znany nie
tylko w Ameryce, ale i w każdym zakątku świata. Kiedy widzom
przypomniano o tym, że to właśnie ten duet stoi za barbarzyństwem
czwartego sezonu „Glee”,
na ekranach telewizorów pojawiła się kolejna odsłona mrożących
krew w żyłach opowieści. Był nawiedzony dom, a w „American
Horror Story Asylum”
porusza się kolejny, intrygujący i przerażający element
amerykańskiego domu strachu- odbiegający od humanitarnych zachowań
zakład psychiatryczny.
Zakład
psychiatryczny Briarcliff lat 60tych. W tym czasie dochodzi do serii
brutalnych morderstw, których ofiarami padają kobiety. Policji w
końcu udaje się złapać zabójcę zwanego Krwawą Twarzą (Evan
Peters)
i umieszczają go w Briarcliff, które ma ocenić, czy jego zbrodnie
wywołane były odpowiednim schorzeniem psychologiczny. Na miejscu
pojawia się nieustraszona i bardzo ambitna dziennikarka Lana Winters
(Sarah
Paulson),
która nie marzy o niczym innym jak o przeprowadzeniu wywiadu z
seryjnym mordercą. Gdy jednak trafia do zakładu podpada siostrze
przełożonej Jules (Jessica
Lange),
która uznaje, iż odmienna orientacja seksualna kobiety jest
wynikiem jej zaburzeń psychicznym. W efekcie Winters zostaje
umieszczona w Briarcliff, placówce, która za pomocą lobotomii,
elektrowstrząsów i brutalnej kadry wytępia w ludziach wszelkie
odmienności.
Fabuła
kolejnego sezonu „American
Horror Story”
wchodzi na zupełnie inne płaszczyzny niżeli debiutująca seria.
Tym razem twórcy postanowili pojechać po bandzie i skoro produkcja
traktowała o zakładzie psychiatrycznym, to wprowadzili widza w
całkowitą dezorientację, coraz większą konsternację. Z jednej
bowiem strony prezentuje się tutaj miejsce, totalnie dalekie od
normalności, gdzie homoseksualizm leczy się lobotomią, a
uzależnieni od seksu poddawani są najrozmaitszym eksperymentom.
Brutalności jest tutaj co niemiara, w szczególności, że w dużej
mierze zakrawa to również o swoiste szaleństwo. Porwania przez
kosmitów, pokraczni mutanci kryjący się w lasach niedaleko
zakładu, a nawet zakonnice opętane przez Szatana i dawni naziści
teraz sprawdzający się w roli szurniętego doktora Frankensteina.
Wszystko wydaje się całkowicie niespójne, momentami nawet szalenie
nielogiczne, a jeden absurd napędza kolejny. Nie wiemy już, czy to
twórcy zwariowali, czy my jesteśmy najgłupszymi z ludźmi nie do
końca rozumiejącymi zamysł fabularny.
Nie mniej, ostatecznie to
wielki finał historii rozjaśnia nam w głowach. Gdzieś pomiędzy
rozlewem krwi, gdzieś pomiędzy psychoanalizą jednostki, a także
dowodzeniem niewinności głównego podejrzanego o bycie Krwawą
Twarzą plecie się intryga, a niemalże każdego dotyka zasłużony
los. W tym wszystkim ciekawie sprawia się podzielenie serialu, na
część dziejącą się w latach 60-tych, kiedy to Briarcliff
rządziła Jules, a czasami obecnymi, gdzie dawny morderca powraca do
swojej krwawej działalności. Wszystko to z pozoru wydaje się dość
przerażające, ale prawda jest taka, że poza ładunkiem
emocjonalnym i psychicznym nie wnosi nic do naszego życia. W
zasadzie to chyba jedynie pierwsza połowa sezonu wydaje się jakoś
sobie radzić, podczas gdy druga jej część wlecze się
niemiłosiernie, niemalże na siłę ciągnąć konkretne wątki.
Nawet i całe to zakończenie, które niby ma być zaskakujące, ale
po tych wszystkich absurdach trudno jest wymyślić bardziej rozsądną
odpowiedź.
Trzeba
przyznać, że obraz ma swój niepowtarzalny klimat. Już od
pierwszych chwil, kiedy serwowane jest nam intro, dostajemy ciarek.
Utrzymane w tym samym schemacie co w pierwszym sezonie, jedynie
idealnie dostosowany do potrzeb „Asylum”.
Z nadal przerażającą muzyką i niepokojącymi, w dodatku świetnie
wystylizowanymi zdjęciami, wciąż sprawia, że po zapoznaniu się z
nim przy okazji pierwszego epizodu nie czujemy się na tyle
komfortowo, aby przy najbliżej okazji powtarzać ten incydent. Sama
stylistyka Briarcliff robi piorunujące wrażenie. Samym wyglądem
przyprawia o zawał serca, a jak już do akcji wkroczą typowe
odcinki z niesłychaną stylizacją- tutaj ukłon w stronę
świątecznego „Unholy
Night”,
gdzie chyba bardziej świątecznej makabry nie dało się odstawić.
Klimat to także i muzyka. Przez całą serię seanse „umilać”
będzie nam „Dominique”, każdego dnia puszczana na świetlicy
Briarcliff. Nic dziwnego, że ludzie tam przebywający byli szaleni.
Kawałek ma w sobie nietypowy urok, czym idealnie pasuje do
charakteru serialu. Jednakże do najbardziej zmysłowych, a
jednocześnie najbardziej majestatycznych utworów jest „Pater
Noster” w wykonaniu Voices of Light. Ten chóralny, niesamowicie
stylowy kawałek najbardziej zapada w pamięć i wywołuje dość
sprzeczne emocje. Mój ulubiony!
Jeden
sezon i tak jak we wcześniejszym cała rzesza aktorów, która się
tu przewija w najrozmaitszych scenach. Role drugoplanowe i
wspierające jak najbardziej na plus. Jednakże to właśnie te z
pierwszego planu najbardziej się wyróżniają skupiając na nich
naszą uwagę. Na czele stoi genialna Jessica Lange w roli siostry
Jules. Tak złożonej postaci już dawno nie było szansy oglądać w
żadnym z telewizyjnych show. Surowa, ale jednocześnie skrywająca
wielką tajemnica, która prowadzi do faktycznego załamania jej
charakteru. Drugą, na którą warto zwrócić uwagę jest oczywiście
Sarah Paulson jako Lana Winters. Kobieta bardzo szybko poddała się
swojej kreacji, co się chwali- oczywiście. Jednakże najwięcej
emocji wzbudza chyba Lily Rabe, jako siostra Mary Eunice. Postać,
która zapowiadała się początkowo na powtórkę z pierwszego
sezonu, gdzie jej Nora była mało wyrazista, no i rzadziej można
było oglądać ją na ekranie. Tym razem wchodzi na wyżyny
całkowicie nie przejmując się łamaniem stereotypów. Ewidentnie
siła tego sezonu tkwiła w kobietach, ale nie oznacza to, że
mężczyźni pozostawali w tyle. Świetnie sprawdzał się James
Cromwell, który w roli doktora Ardena wykazał się brutalnością,
surowością, ale również i zaskakującym ciepłem, jakie udało mu
się wykrzesać wobec jednej z pracownic.
Kwestia
tego, czy „Asylum”
jest lepsze od pierwszego „American
Horror Story”,
czy też nie to standardowo sprawa bardzo sporna, w szczególności,
że na każdego widza działa co innego. Pierwszy sezon był z
pewnością o wiele bardziej przerażający, a napięcie tkwiące w
ludzkiej psychice nie miało okazji ujść. Z kolei „Asylum”
zatrważa na zupełnie innych poziomach. Tutaj wszystko skupia się
na analizie człowieka i różnych jego odcieniach. Przede wszystkim
jednak ma o wiele ciekawszą strukturę, między innymi muzyczną.
Jednakże fabularnie pozostaje daleko w tyle, akcja wlecze się
niemiłosiernie, bardziej nudząc niż intrygując widza. Trzeba
jednak przyznać, że ma swój niepowtarzalny klimat.
Ocena:
6/10
Oryginalny tytuł: American Horror Story Asylum / Reżyseria: Ryan Murphy i inni / Twórca: Ryan Murphy, Brad Falchuk / Zdjęcia: Michael Goi / Muzyka: James S. Levine / Obsada: Sarah Paulson, Jessica Lange, James Cromwell, Lily Rabe, Joseph Fiennes, Zachary Quinto, Evan Peters, Lizzie Brocheré, Dylan McDermott / Kraj: USA / Gatunek: Horror / Liczba odcinków: 13
Premiera: 17 października 2012 (FX) 26 października 2012 (FOX)
Prześlij komentarz