NOWOŚCI

sobota, 17 października 2015

1188. American Horror Story: Asylum, aut. Ryan Murphy, Brad Falchuk

     Pierwszym sezonem zawojowali cały świat. Poddając analizie fenomen nawiedzonych domów w „American Horror Story” Murphy i Falchuk sięgnęli po najwyższy poziom grozy, dobrze znany nie tylko w Ameryce, ale i w każdym zakątku świata. Kiedy widzom przypomniano o tym, że to właśnie ten duet stoi za barbarzyństwem czwartego sezonu „Glee”, na ekranach telewizorów pojawiła się kolejna odsłona mrożących krew w żyłach opowieści. Był nawiedzony dom, a w „American Horror Story Asylum” porusza się kolejny, intrygujący i przerażający element amerykańskiego domu strachu- odbiegający od humanitarnych zachowań zakład psychiatryczny.
     Zakład psychiatryczny Briarcliff lat 60tych. W tym czasie dochodzi do serii brutalnych morderstw, których ofiarami padają kobiety. Policji w końcu udaje się złapać zabójcę zwanego Krwawą Twarzą (Evan Peters) i umieszczają go w Briarcliff, które ma ocenić, czy jego zbrodnie wywołane były odpowiednim schorzeniem psychologiczny. Na miejscu pojawia się nieustraszona i bardzo ambitna dziennikarka Lana Winters (Sarah Paulson), która nie marzy o niczym innym jak o przeprowadzeniu wywiadu z seryjnym mordercą. Gdy jednak trafia do zakładu podpada siostrze przełożonej Jules (Jessica Lange), która uznaje, iż odmienna orientacja seksualna kobiety jest wynikiem jej zaburzeń psychicznym. W efekcie Winters zostaje umieszczona w Briarcliff, placówce, która za pomocą lobotomii, elektrowstrząsów i brutalnej kadry wytępia w ludziach wszelkie odmienności.
     Fabuła kolejnego sezonu „American Horror Story” wchodzi na zupełnie inne płaszczyzny niżeli debiutująca seria. Tym razem twórcy postanowili pojechać po bandzie i skoro produkcja traktowała o zakładzie psychiatrycznym, to wprowadzili widza w całkowitą dezorientację, coraz większą konsternację. Z jednej bowiem strony prezentuje się tutaj miejsce, totalnie dalekie od normalności, gdzie homoseksualizm leczy się lobotomią, a uzależnieni od seksu poddawani są najrozmaitszym eksperymentom. Brutalności jest tutaj co niemiara, w szczególności, że w dużej mierze zakrawa to również o swoiste szaleństwo. Porwania przez kosmitów, pokraczni mutanci kryjący się w lasach niedaleko zakładu, a nawet zakonnice opętane przez Szatana i dawni naziści teraz sprawdzający się w roli szurniętego doktora Frankensteina. Wszystko wydaje się całkowicie niespójne, momentami nawet szalenie nielogiczne, a jeden absurd napędza kolejny. Nie wiemy już, czy to twórcy zwariowali, czy my jesteśmy najgłupszymi z ludźmi nie do końca rozumiejącymi zamysł fabularny.
Nie mniej, ostatecznie to wielki finał historii rozjaśnia nam w głowach. Gdzieś pomiędzy rozlewem krwi, gdzieś pomiędzy psychoanalizą jednostki, a także dowodzeniem niewinności głównego podejrzanego o bycie Krwawą Twarzą plecie się intryga, a niemalże każdego dotyka zasłużony los. W tym wszystkim ciekawie sprawia się podzielenie serialu, na część dziejącą się w latach 60-tych, kiedy to Briarcliff rządziła Jules, a czasami obecnymi, gdzie dawny morderca powraca do swojej krwawej działalności. Wszystko to z pozoru wydaje się dość przerażające, ale prawda jest taka, że poza ładunkiem emocjonalnym i psychicznym nie wnosi nic do naszego życia. W zasadzie to chyba jedynie pierwsza połowa sezonu wydaje się jakoś sobie radzić, podczas gdy druga jej część wlecze się niemiłosiernie, niemalże na siłę ciągnąć konkretne wątki. Nawet i całe to zakończenie, które niby ma być zaskakujące, ale po tych wszystkich absurdach trudno jest wymyślić bardziej rozsądną odpowiedź.
     Trzeba przyznać, że obraz ma swój niepowtarzalny klimat. Już od pierwszych chwil, kiedy serwowane jest nam intro, dostajemy ciarek. Utrzymane w tym samym schemacie co w pierwszym sezonie, jedynie idealnie dostosowany do potrzeb „Asylum”. Z nadal przerażającą muzyką i niepokojącymi, w dodatku świetnie wystylizowanymi zdjęciami, wciąż sprawia, że po zapoznaniu się z nim przy okazji pierwszego epizodu nie czujemy się na tyle komfortowo, aby przy najbliżej okazji powtarzać ten incydent. Sama stylistyka Briarcliff robi piorunujące wrażenie. Samym wyglądem przyprawia o zawał serca, a jak już do akcji wkroczą typowe odcinki z niesłychaną stylizacją- tutaj ukłon w stronę świątecznego „Unholy Night”, gdzie chyba bardziej świątecznej makabry nie dało się odstawić. Klimat to także i muzyka. Przez całą serię seanse „umilać” będzie nam „Dominique”, każdego dnia puszczana na świetlicy Briarcliff. Nic dziwnego, że ludzie tam przebywający byli szaleni. Kawałek ma w sobie nietypowy urok, czym idealnie pasuje do charakteru serialu. Jednakże do najbardziej zmysłowych, a jednocześnie najbardziej majestatycznych utworów jest „Pater Noster” w wykonaniu Voices of Light. Ten chóralny, niesamowicie stylowy kawałek najbardziej zapada w pamięć i wywołuje dość sprzeczne emocje. Mój ulubiony!
     Jeden sezon i tak jak we wcześniejszym cała rzesza aktorów, która się tu przewija w najrozmaitszych scenach. Role drugoplanowe i wspierające jak najbardziej na plus. Jednakże to właśnie te z pierwszego planu najbardziej się wyróżniają skupiając na nich naszą uwagę. Na czele stoi genialna Jessica Lange w roli siostry Jules. Tak złożonej postaci już dawno nie było szansy oglądać w żadnym z telewizyjnych show. Surowa, ale jednocześnie skrywająca wielką tajemnica, która prowadzi do faktycznego załamania jej charakteru. Drugą, na którą warto zwrócić uwagę jest oczywiście Sarah Paulson jako Lana Winters. Kobieta bardzo szybko poddała się swojej kreacji, co się chwali- oczywiście. Jednakże najwięcej emocji wzbudza chyba Lily Rabe, jako siostra Mary Eunice. Postać, która zapowiadała się początkowo na powtórkę z pierwszego sezonu, gdzie jej Nora była mało wyrazista, no i rzadziej można było oglądać ją na ekranie. Tym razem wchodzi na wyżyny całkowicie nie przejmując się łamaniem stereotypów. Ewidentnie siła tego sezonu tkwiła w kobietach, ale nie oznacza to, że mężczyźni pozostawali w tyle. Świetnie sprawdzał się James Cromwell, który w roli doktora Ardena wykazał się brutalnością, surowością, ale również i zaskakującym ciepłem, jakie udało mu się wykrzesać wobec jednej z pracownic.
     Kwestia tego, czy „Asylum” jest lepsze od pierwszego „American Horror Story”, czy też nie to standardowo sprawa bardzo sporna, w szczególności, że na każdego widza działa co innego. Pierwszy sezon był z pewnością o wiele bardziej przerażający, a napięcie tkwiące w ludzkiej psychice nie miało okazji ujść. Z kolei „Asylum” zatrważa na zupełnie innych poziomach. Tutaj wszystko skupia się na analizie człowieka i różnych jego odcieniach. Przede wszystkim jednak ma o wiele ciekawszą strukturę, między innymi muzyczną. Jednakże fabularnie pozostaje daleko w tyle, akcja wlecze się niemiłosiernie, bardziej nudząc niż intrygując widza. Trzeba jednak przyznać, że ma swój niepowtarzalny klimat.

Ocena: 6/10

Oryginalny tytuł: American Horror Story Asylum / Reżyseria: Ryan Murphy i inni / Twórca: Ryan Murphy, Brad Falchuk / Zdjęcia: Michael Goi / Muzyka: James S. Levine / Obsada: Sarah Paulson, Jessica Lange, James Cromwell, Lily Rabe, Joseph Fiennes, Zachary Quinto, Evan Peters, Lizzie Brocheré, Dylan McDermott / Kraj: USA / Gatunek: Horror / Liczba odcinków: 13


Premiera: 17 października 2012 (FX) 26 października 2012 (FOX)

Prześlij komentarz