Kiedy
cztery lata temu czytałam powieść Guillermo del Toro i Chucka Hogana (recenzja), a w zeszłym roku po raz drugi,
stwierdziłam jedno – byłby z tego super film! Po tym czasie,
zupełnie jakby ta dwójka czytała w moich myślach i tak oto
wspólnymi siłami ze stacją FX powstał nie film, a serial!
Wydawałoby się, że to nawet lepiej przerobić
„Wirusa”
na kilku epizodyczną przygodę. Niestety, zarówno mnie, jak i
zapewne innym fanom, szybko przyszło pożałować swojego banalnego
życzenia, bowiem to co rozgrywa się na ekranie w żaden sposób nie
oddaje klimatu powieści, a co gorsza... całkowicie zmienia wrażenia
po lekturze!
Na
lotnisku JF Kennedy'ego w Nowym Jorku ląduje samolot widmo. Ze
względu na brak oznak na pokładzie jako pierwsi do samolotu chcą
wejść przedstawiciele Centrum Chorób Zakaźnych. Tymi przewodzi
Ephraim Goodweather (Corey
Stoll),
który jest tak bardzo oddany pracy, że swego czasu nie dostrzegł
rozpadającego się własnego małżeństwa. Kiedy wydaje się, że
każdy pasażer jest martwy, Eph wraz ze swoją ekipą odnajdują
czworo ocalałych, których od razu poddają kwarantannie. Reszta,
pozbawionych krwi ciał zostaje przewieziona do kostnicy. Podczas,
gdy koroner zajmuje się sekcją zwłok Eph wraz z Norą i Jimem (Mía
Maestro, Sean Astin)
w trakcie przeszukiwania samolotu odkrywają kolejne tajemnicze
znalezisko- pięknie rzeźbioną, ale nie mniej przerażającą
trumnę. Według słów sędziwego staruszka imieniem Abraham
Setrakian (David
Bradley)
z mieczem w lasce może być ona kluczem do walki o przyszłość
całej ludzkości, gdy tylko dwustu zmarłych pasażerów zacznie
wracać i osuszać swoich ukochanych.
Z
„Wirusem”
mam ten problem, że czytałam powieść, która szalenie mi się
spodobała. Natomiast serial... można powiedzieć, że daleko mu do
ideału. Niby koncepcja ta sama, większość postaci się pokrywa,
ale akcja toczy się tak ślamazarnie, że ciężko jest utrzymać
oczy szeroko otwarte podczas seansu. To co było zaletą w powieści,
tutaj w ogóle nie ma racji bytu. Wszystko toczy się zbyt
monotonnie, zbyt sennie. Można by oczywiście zrozumieć ten zamysł,
gdyby wątki dramatyczne były o wiele lepiej rozbudowane- w końcu w
„The
Walking Dead”
sprawdza się koncepcja, że mniej się dzieje, a więcej buduje się
relacji między ludźmi.
Nie mniej, tutaj nawet nie próbuje się tego zrobić. Całość roztrząsa się o dziwaczną epidemię, której praktycznie w ogóle nie widać- w książce to już po chwili wampiry zaczęły mordować ludzi, a w serialu rozwleczone jest to niemiłosiernie. Pilot tej produkcji już zwiastuje nie do końca dynamiczną akcję, gdyż w książce po prostu wchodzą na pokład i po kilkudziesięciu stronach wychodzą. A w serialu rozwleka się to bodajże na dwa odcinki. Serio? Tak wielki wpływ na akcję ma oglądanie każdego centymetra samolotu? Dajcie spokój! I wtedy coś zaczyna się dziać, ale tylko po to, aby za chwilę znowu mnie zirytować ślamazarnością. Bardzo to jest wszystko nierówne, akcje są jakby pocięte i de facto nic nie wnoszą do ogólnego zarysu fabularnego. Spośród tych wszystkich epizodów najwięcej uwagi skupia na sobie chyba tylko jeden, ten,w którym bohaterowie walczą na stacji benzynowej. Tylko ten. Nawet objawienie się lica Mistrza jest dość komicznym incydentem i praktycznie zaważyło na całej mojej ocenie tegoż obrazu. A finał? Cóż... gorszego, bardziej bezdusznego wyobrazić sobie nie można! Taka jest jednak cała produkcja. Więcej emocji wzbudzają w widzu przeżycia Setrakiana z czasów II wojny światowej niżeli to, co dzieje się aktualnie z bohaterami tej opowieści. Dziwne to i całkowicie przerażające.
Nie mniej, tutaj nawet nie próbuje się tego zrobić. Całość roztrząsa się o dziwaczną epidemię, której praktycznie w ogóle nie widać- w książce to już po chwili wampiry zaczęły mordować ludzi, a w serialu rozwleczone jest to niemiłosiernie. Pilot tej produkcji już zwiastuje nie do końca dynamiczną akcję, gdyż w książce po prostu wchodzą na pokład i po kilkudziesięciu stronach wychodzą. A w serialu rozwleka się to bodajże na dwa odcinki. Serio? Tak wielki wpływ na akcję ma oglądanie każdego centymetra samolotu? Dajcie spokój! I wtedy coś zaczyna się dziać, ale tylko po to, aby za chwilę znowu mnie zirytować ślamazarnością. Bardzo to jest wszystko nierówne, akcje są jakby pocięte i de facto nic nie wnoszą do ogólnego zarysu fabularnego. Spośród tych wszystkich epizodów najwięcej uwagi skupia na sobie chyba tylko jeden, ten,w którym bohaterowie walczą na stacji benzynowej. Tylko ten. Nawet objawienie się lica Mistrza jest dość komicznym incydentem i praktycznie zaważyło na całej mojej ocenie tegoż obrazu. A finał? Cóż... gorszego, bardziej bezdusznego wyobrazić sobie nie można! Taka jest jednak cała produkcja. Więcej emocji wzbudzają w widzu przeżycia Setrakiana z czasów II wojny światowej niżeli to, co dzieje się aktualnie z bohaterami tej opowieści. Dziwne to i całkowicie przerażające.
Poza
tym, że fabuła jest tutaj praktycznie żadna ogromną wadą filmu
jest totalny brak klimatu, który tak bardzo wyczuwalny był podczas
lektury powieści. Czego to wina? Raczej zdjęciowców, starających
się zrobić z tego coś fajnego, ale w konsekwencji wyszło bardzo
nijako. Drugim winowajcą są specjaliści od stylizacji i efektów
specjalnych. Jak dla mnie wizerunek wampira z żądłem był
całkowicie przyswajalny na etapie książki i tutaj bardzo dobrze
udało się odwzorować wygląd. Jednakże to co zrobiono z Mistrzem
przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Potwór bardziej przypominał
zbitego szczeniaczka niż krwiożerczą bestię. Już więcej grozy
budził jako szybko przemieszczający się łach niżeli coś z
twarzą. Aczkolwiek zanimowanie tej plamy również mogłoby wyglądać
atrakcyjniej. Tak czy inaczej, ciężko jest określić, czy te
umarlaki to faktycznie wampiry, czy też dziwne zombiaki, bo w końcu
wirus wampiryzmu? Aczkolwiek za to właśnie pokochałam powieść,
za to niekonwencjonalne podejście do tak oklepanego tematu.
Takiej
tragedii aktorskiej to już dawno nie widziałam w żadnym filmie,
czy serialu. Postać Epha była jedną z moich ulubionych podczas
czytania książki, tuż obok Setrakiana. Natomiast tu? Jego
przeładowana postać stała się zbyt przytłaczająca. Nie dość,
że alkoholik, to w dodatku po rozwodzie i walczący o prawa nad
synem- a przy okazji wciąż go zawodzący. Typowe. Ponadto ciąży
na nim odpowiedzialność za dziwaczną epidemię wampiryczną, a
jego ograniczony umysł w ogóle nie chce zaakceptować tego co się
aktualnie dzieje. Corey Stoll w ogóle nie pasuje mi do tej postaci.
Brak tutaj tej oczywistej odwagi, takiego charakteru, bowiem Ephraim
w jego wykonaniu jest całkowicie nijaki- tak, pomimo takiego
wielkiego bagażu. Beznadziejnością dorównywać może mu jedynie
Mía
Maestro, która także jest bezpłciowa zupełnie jak te wampiry.
Wypada sztucznie i karykaturalnie podczas okazywania jakichkolwiek
głębszych emocji, a szkoda! W powieści Nora również nie była
zbyt ogarniętą postacią, ale nie była aż taka przezroczysta.
Fajne jest to, że pomimo wszystko twórcy utrzymali takie postacie
jak bogatego i schorowanego Palmera, czy Vasilija Feta. Dwie bardzo
ciekawe kreacje, a aktorzy całkiem nieźle dobrani bardzo dobrze się
sprawdzają. Jak dla mnie najciekawszą postacią pozostanie jednak
Thomas Eichrost- były nazista, który został sługusem Mistrza.
Richard Sammel idealnie odnalazł się w tej bezwzględnej roli. Co
do Abrahama Setrakiana, to w powieści wypada o wiele bardziej
atrakcyjnie niżeli w serialu. David
Bradley nie do końca poradził sobie z ciężarem tej roli, ale i
tak wypada o wiele lepiej niż niektórzy z bohaterów.
Niestety,
„Wirus”
w żaden sposób nie spełnił moich oczekiwań, a nie były one aż
tak wygórowane. Miało być dużo akcji, miało się coś dziać,
miała się lać krew i miałam się bać iść spać po każdym
kolejnym epizodzie. Miał być to najstraszliwszy z tworów del Toro,
a skończyło się na tym, że zwyczajnie nudziłam się przed
ekranem. Najgorsze jest to, że książkę pokochałam całym sercem
i zawsze stawiałam ją w dziesiątce moich ulubionych. Tym bardziej
niezrozumiałe jest dla mnie, jak można było zmarnować taki
potencjał. Genialne podejście do wątku wampiryzmu, tak
wszechstronny pod względem dramatyczności, ale przede wszystkim
strachu temat, a jednak potraktowany tak bardzo płytko, tak
bezemocjonalnie. Do tego aktorstwo, które w ogóle nie pomagało...
Co się stało Guillermo?! Nie rozumiem...
Ocena:
3/10
Oryginalny tytuł: The Strain / Reżyseria: Guillermo del Toro i inni / Twórca: Guillermo del Toro, Chuck Hogan / Na podstawie: powieści Guillermo del Toro i Chucka Hogana „Wirus” (recenzja) / Zdjęcia: Gabriel Beristain, Mirosław Baszak, Checco Varese /
Muzyka: Ramin Djawadi / Obsada: Corey Stoll, Mía Maestro, David Bradley, Miguel Gómez, Kevin Durand, Jonathan Hyde, Richard Sammel, Sean Astin, Natalie Brown, Jack Kesy, Ben Hyland, Roger R. Cross, Leslie Hope
Kraj: USA / Gatunek: Horror / Liczba odcinków: 13
Premiera: 13 lipca 2014 (FX) 02 września 2014 (FOX Polska)
Prześlij komentarz