Oryginalny
tytuł: The Fault in Our
Stars | Reżyseria: Josh
Boone | Scenariusz: Scott Neustadter, Michael H. Weber | Obsada:
Shailene Woodley, Ansel Elgort, Nat Wolff, Laura Dern, Sam Trammell,
Willem Dafoe | Kraj: USA | Gatunek: Dramat, Romans
Premiera: 16 maja 2014 (Świat) 06 czerwca 2014 (Polska)
Ocena: 8/10
O
wiele za mało jest prawdziwych wyciskaczy łez, na których
przepłakało by się większość filmu. Niegdyś było to „Love
Story”, potem przyszła
pora na „Szkołę uczuć”
od Nicholasa Sparksa, a teraz jest czas kolejnej ekranizacji
rozmiękczające serca nie tylko czytelników powieści, ale też i
filmomaniaków - „Gwiazd naszych wina”.
Oto historia jakich wiele. Ona jest śmiertelnie chora na raka i z
trudem walczy o każdy oddech kolejnego dnia. On z kolei jest
lekkoduchem, któremu udało się pokonać tę okropną chorobę. Ich
spojrzenia krzyżują się na jednym ze spotkań wsparcia dla
chorujących na nowotwór. Z początku połączeni wielką przyjaźnią
i miłością do jednej ulubionej książki. Wkrótce ta miłość
wychodzi poza kartki i staje się ich wszechświatem.
Opowieść
zrealizowana w oparciu o bestsellerową powieść Johna Greena, który
również mocno jak Sparks polubił rozdzierać wszelkie ludzkie
emocje. Fabuła nie należy może do najbardziej skomplikowanych, ale
za to porusza wątki nie tylko miłosne, ale przede wszystkim
przemijania. Radzenie sobie z odejściem i radowanie się każdą
chwilą jaką daje nam los. Do tego dochodzi oczywiście pasja do
literatury, która nie zawsze musi być zbawienna dla bohatera. Film
ten pełen jest najrozmaitszych mądrości zaczerpniętych prosto z
książki o tym samym tytule, do tego zaprezentowanych w bardzo
swobodny, wręcz humorystyczny sposób. Czasem najprostsza forma
przekazu jest najlepszą i to daje temu efekt. Widz szybko zżywa się
z bohaterami i przechodzi każdą katuszę wraz z nimi. Jest to
najbardziej wzruszający film, jaki powstał i jaki przyszło mi
oglądać od czasu wspomnianej „Szkoły uczuć”.
Historia o miłości tak pięknej, a jednocześnie tak tragicznej nie
może być też i zaskakująca, ale nie ujmuje to jej wartości.
Jeżeli chcesz, aby wydarto Ci serce i poszatkowano je na małą
kosteczkę, jeżeli chcesz wysmarkać wszystkie chusteczki jakie
tylko posiadasz w domu- koniecznie musisz sięgnąć po ten film!
Oryginalny
tytuł: Step Up
Revolution | Reżyseria:
Scott Speer | Scenariusz: Amanda Brody | Obsada: Ryan Guzman, Kathryn
McCormick, Misha Gabriel Hamilton, Cleopatra Coleman, Stephen Boss,
Peter Gallagher | Kraj: USA | Gatunek: Melodramat, Muzyczny
Premiera: 26 lipca 2012 (Świat) 27 lipca 2012 (Polska)
Ocena: 5/10
„Step
up” to już swojego
rodzaju epoka. W czasach kiedy rozpoczęła się mania na filmy
taneczne, to właśnie pierwszy obraz z tej serii był tutaj
prowodyrem. Teraz, kiedy wydaje się, że gatunek ten już wymiera,
twórcy wciąż kontynuują zamiłowanie do tańca i z wraz z tytułem
„Step Up Revolution” idą
o krok dalej, łącząc w sobie niezłe bity, ruchy sceniczne i
słynny flash mob.
Przez jednych uważani za chuliganów, a przez innych za artystów.
Grupa The Mob szarżuje po ulicach i lokalach Miami, aby stworzyć
najbardziej spektakularne taneczne widowisko, które przysporzy im
miliony wyświetleń i zapewni sporą ilość gotówki w nagrodę.
Jednakże, gdy jeden z liderów grupy- Sean, poznaje piękną pannę
z zasadami ich działalność odrobinę zmienia charakter. Nie liczą
się jedynie pieniądze, ale też dobro dzielnicy oraz ich
mieszkańców.
Niby jest to kolejny film z kategorii taneczno-muzycznych. Niby
powiela wszelkie schematy taneczne i wątki. Jednakże, gdyby
wyciągnąć z tego wszelkie nieudolne próby tworzenia kolejnej
banalnej historii to byłby to film, a w zasadzie teledysk doskonały.
Nieważne są tutaj bowiem dylematy uczuciowe bohaterów, tak znowu
to samo. Nieważne jest to, że na pewnym etapie starają się
przekazać coś swoim zrywem. Sens tracą również starania Emily, a
właściwie chęć wykorzystania grupy The Mob dla rozwinięcia
swoich talentów tanecznych i dostania się do wymarzonej ekipy
tanecznej. To wszystko traci sens, kiedy młodzi ludzie wbijają na
ulice, parkiet, do galerii, restauracji i prezentują to co umieją
najlepiej- zwyczajnie, a w zasadzie nadzwyczajnie tańczą! Nie
chodzi tutaj jednak o sam taniec, ale sposób w jaki to robią. To
już nie są tylko ruchy ciała, to jest ruch wszystkiego co mają
dookoła. W „Step up Revolution” wszystko nabiera artystycznego
wyrazu, co w jakiś sposób spotęgowane zostaje przez bohatera
tworzącego coraz to wymyślniejsze loga grupy The Mob. Innymi słowy,
można zatańczyć się, ale przede wszystkim nacieszyć oczy. A już
prawdziwym dziełem sztuki jest układ przedstawiony w galerii
sztuki, w pokoju dla baletnic! Genialność, piękno, delikatność i
pazur w jednym. Coś niesamowitego. I choć film jest tragiczny i
płytki fabularnie, a aktorstwo poniżej przeciętności, to warto to
zobaczyć chociażby dla tych niewiarygodnie kreatywnych układów!
Oryginalny
tytuł: Step Up All In
| Reżyseria: Trish Sie | Scenariusz: John Swetnam | Obsada: Ryan
Guzman, Briana Evigan, Adam G. Sevani, Misha Gabriel Hamilton,
Cleopatra Coleman, Stephen Boss, Mari Koda, Chadd Smith, Alyson
Stoner, Izabella Miko | Kraj: USA | Gatunek: Melodramat, Muzyczny
Premiera:
09 lipca 2014 (Świat) 18 lipca 2014 (Polska)
Ocena:
4/10
Piąty
już z serii filmów tanecznych o tytule „Step Up”
tym razem stworzony przez choreografkę, specjalistkę w tworzeniu
znakomitych teledysków. Szkoda więc, że nie udało jej się
przenieść choć odrobiny tego talentu na ekran za sprawą „Step
Up: All in” i stworzyć z
niego pomysłowego klipu.
Ekipa
The Mob przenosi się do Hollywood licząc na zrobienie zawrotnej
kariery. Niestety, szybko spadają na ziemię, gdyż zawód tancerza
nie jest najbardziej dochodowym. Ekipa rozpada się i wraca na stare
śmiecie, na miejscu pozostawiając jednego ze swoich liderów.
Odnajduje on informację o konkursie tanecznym, którego zwycięzcy
podpiszą trzyletni kontrakt na występy w Las Vegas. Chłopak zbiera
nową ekipę, którzy rzucają swoje nudne życie, aby zawalczyć o
marzenia.
Można
odnieść wrażenie, że najnowszy tytuł z serii filmów tanecznych
ma jakiś głębszy sens. W końcu bohaterowie zderzają się z
rzeczywistością i muszą pogodzić się z faktem, że z tańca nie
zapłaci się rachunków. Szkoda, że ten motyw rozrasta się w jakąś
dziwaczną parodię życia i walkę o każdy oddech, gdzie bohater
szybko zapomina o co naprawdę chodzi w tańcu. Jednakże, takich
produkcji nie ogląda się dla fabuły, która zazwyczaj jest
znikoma, a dla wygibasów. Niestety, ekipę tworzą najrozmaitsze
postaci ze wszystkich czterech dotychczasowych filmów, które
reprezentują różne style taneczne. Brak jest tu więc swoistego
łącznika, mogącego zaintrygować widza. Wychodzi z tego dość
sporawy misz masz a przez to układy nie są tak porywające jak
dotychczas, a poza tym jest ich szalenie niewiele. Pomysłowy jest
jednak filmik, który LMNTRIX wysyła do konkursu, no i sam finał-
standardowo. Tam dzieje się najwięcej. Muzyka świetnie ze sobą
gra i szacun dla ludzi, którzy postanowili zaangażować tutaj
kawałek Coolio „Gangsta Paradise”. Jednakże brak mi tutaj tej
energii, którą czuło się podczas występów The Mob w poprzednim
filmie, brak jest tej kreatywności i płynności. Tutaj nie ma
takiego zgrania, nie ma tej pasji. I to jest najbardziej bolesne!
Prześlij komentarz