Zatęskniłam
za beztroskimi latami szkoły, kiedy wraz z koleżankami i kolegami z
klasy, ale przede wszystkim z naszą drogocenną wychowawczynią,
wyjeżdżaliśmy wieczorami na spektakle teatralne. Zawsze miło jest
się ukulturalnić, a że ostatnio odkryłam cud o nazwie Gliwicki
Teatr Muzyczny, czym prędzej zakupiłam bilety na ponowną premierę
mrocznego musicalu, na bazie znanej mi filmowej historii, „Rodzina
Addamsów”.
Miło było ubrać się względnie elegancko, aby okazać szacunek
aktorom, obkupić się w drobne gadżety tematyczne, no i przede
wszystkim zaszpanować teatralnym savoire vivrem. Pamiętajcie: jak
już musicie się przepychać pomiędzy siedzeniami zawsze tyłkiem
do sceny, nigdy siedzących w waszym rzędzie!
Jeden dzwonek. Dwa dzwonki. Trzy dzwonki. Wyczekiwanie
na charakterystyczny temat przewodni serialu, no i oczywiście
pierwsze wrażenie po ujrzeniu aktorów oraz scenografii. Zaczęło
się, choć trzeba przyznać, że nauczycielka ekscytująca się do
swoich uczniów na ponowny udział w spektaklu była odrobinę
irytująca. Z nami też tak było? Wątpię. Gdy jednak zabrzmiały
pierwsze dźwięki oczywistym stało się, że przedstawienie
wyreżyserowane przez Jacka Mikołajczyka, to będzie coś naprawdę
spektakularnego. Bardzo się nie pomyliłam, choć trzeba przyznać,
że zdecydowanie nie jest to coś, czego oczekiwałam.
Materiały prasowe Gliwickiego Teatru Muzycznego |
„Rodzina
Addamsów”
to historia znana chyba wszystkim. Super mroczna opowieść na wesoło
z nietypową rodzinką lubującą się w torturach i innych makabrach
niczym łodygi kwiatów pozbawione pączków. Jednakże wizja
Mikołajczyka całkowicie odbiega od tego co nam znane, co tak bardzo
przez nas pokochane. Przerobienie tworu pełnego grozy na musical i
to momentami tak uroczy, nie do końca musi spodobać się
współczesnej publice. Osobiście, choć Addamsów uważam za
genialne persony, tak koncepcja fabularna nie do końca mi podchodzi.
Córka Gomeza zakochuje się w zwyczajnym chłopaku. Co gorsza...
chcą wziąć ślub. Sprawa może być jednak jeszcze gorsza... ma
odbyć się kolacja, na której rodziny tej dwójki mają się
poznać. No, ale przecież nie ma nic gorszego niż trzymanie
sekretów przed swoją małżonką! Mroczną Morticią, która nie
wybacza zdrady, nie wybacza sekretów i karmi myszkami swoją
mięsożerną roślinkę. Wszystko musi się jednak udać, więc
przerażający wujaszek Fester wypuszcza z krypty dusze minionej
epoki, które muszą pomóc zakochanej parze. Czy może być coś
bardziej słodkiego i mniej addamsowego? No chyba niekoniecznie, w
szczególności, gdy dialogi aż kipią od banałów. Przez wątek
miłosny i to jak zagraża cukrzycą naszemu życiu produkcja sporo
traci na swoim klimacie. Nie zmienia to faktu, że wątki gonią
jeden za drugim i choć momentami – w szczególności na początku
drugiego aktu, akcja mocno zwalnia nużąc oglądającego, to jednak
stanowi to sporą rozrywkę. Ciekawie jest popatrzeć na żywo na
Wednesday torturującą Pugsleya, strzelanie z kuszy do jabłka
znajdującego się na głowie Lukasa, czy inne tego typu sytuacje
budujące napięcie.
Materiały prasowe Gliwickiego Teatru Muzycznego |
Widać, że zarówno choreografowie, nauczyciele
śpiewu, jak i aktorzy, bardzo się postarali, aby musical wypadł
zniewalająco. I tak też właśnie się dzieje, bo już od
pierwszych scen przekonać się można czego tak naprawdę będziemy
mieli okazję posłuchać. Genialne układy choreograficzne, które
prezentuje nie tylko Morticia, ale również jej ekipa duchów, to
prawdziwe perełki. Nie chodzi o samą perfekcję, ale tę
nonszalancję w ruchach Katarzyny Hołub. W trakcie tego
przedstawienia kobieta stała się moją idolką! Nieskazitelna gra
aktorska, rewelacyjnie wykreowana Morticia Addams, która powaliła
na kolana chyba wszystkich widzów. Zebrała niemalże największe
oklaski na sali, co w ogóle nie dziwi, bo nie dość, że miała
piękne nogi, ku zaskoczeniu Gomeza, który w ogóle się nie
spodziewał, że je posiada, to jeszcze hipnotyzowała swoim upiornym
spojrzeniem i zmysłowym głosem. Wszystkie duety z Gomezem wygrała
perfekcyjnie. Wraz z Michałem Musiołem stworzyli zgraną i
niezwykle namiętną parę. Nie dało się nie uwierzyć w ich
pokręcony związek spragniony odkrywania najgorszych rynsztoków w
Paryżu, czy tańczenia sobie tanga razy w tygodniu. Takiej pasji
dawno nie widziałam, takich emocji... Ta dwójka skradła wszystko!
Nie mniej, każdy z Addamsów poszalał na scenie. Najbardziej
zaskakująca była w tym chyba Sylwia Banasik, która tworząc
makabryczną Wednesday, jak wystrzeliła w kosmos swoją niesamowicie
mocną barwą głosu, to nie wiedziałam czy ogłuchnąć czy spaść
z fotela. Ta dziewczyna... ten głos... piorunujące połączenie.
Wśród martwych członków załogi również trzeba wychwycić
piękno. Dusze z krypty bardzo rytmicznie sobie tańcowały na
deskach, a głosy idealnie komponowały się z barwami pozostałych
aktorów. Sporo kontrowersji na widowni wzbudziło pojawienie się
transwestyty, ale wkrótce wszyscy docenili jego niekwestionowaną
zdolność do chodzenia na szpilkach. Nie mniej, to Fester i Lurch
rozbrajali chyba najbardziej. Krystian Krewniak i Kamil Zięba byli
najbardziej trupimi, a przy tym najbardziej żywymi bohaterami tej
opowieści. Fester skrywający niezwykłą tajemnicę, tak bardzo
romantyczny, tak bardzo chętny do pomocy, a przy tym o tak bardzo
infantylnym rozumku, który rozczulał, rozbawiał i sprawiał, że
nie trudno było go polubić- kolejny, który zebrał gromkie
oklaski! Z kolei Lurch... no cóż, to swoisty ewenement. W serialu
zawsze coś tam potrafił wymówić, aczkolwiek w przypadku spektaklu
postępujący rozkład chyba całkowicie zniekształcił mu mowę.
Swoją swoistą ułomnością, sposobem poruszania się, mimiką
sprawił, że wszyscy go pokochali. Nie musiał nic mówić,
wystarczyło, że coś wybełkotał, aby na sali rozległy się
brawa.
Materiały prasowe Gliwickiego Teatru Muzycznego |
Aktorstwo to jedno, ale w końcu ekipa sama nie dałaby
rady stworzyć show. Kostiumy, światła, scenografia, to coś co
oprócz muzyki Rodka Wojciecha buduje klimat, ale przede wszystkim
tworzy przepiękne, choć mroczne widowisko. Rewelacyjnym
rozwiązaniem przy okazji scenografii okazała się być makieta
majestatycznego domu Addamsów mieszczącego się w samym środku
Central Park w Nowym Jorku. Jego otwierane skrzydła dawały
sposobność na zmianę aranżacji wewnątrz domu poza wścibskim
wzrokiem widowni. Antyczne meble świetnie się komponowały, a
upiorności dodawał portret Nosferatu nad schodami, choć muszę
przyznać, że żyrandol też całkiem pokaźny i piękny. Dodatkowy,
wielki ekran na całą wysokość sceny gwarantował dodatkowe
wrażenia wizualne. Bujające się gołe i upiorne drzewa, księżyc
na nieboskłonie upstrzonym licznymi gwiazdami- innymi słowy opcja
na to, aby pokazać coś, czego nie można było odegrać aktorami
bądź scenografią. Przepiękne kostiumy stworzone przez Ilonę
Binarsch podkreślały absurdalność i grozę historii, a wycięty
dekolt Mortici nawiązywał do głębokiego, polskiego kryzysu
finansowego (świetne porównania, tak w ogóle!). Najwięcej
możliwości do popisu było jednak przy duchach minionych epok, gdyż
każdy prezentował całkowicie inne odzienie. Pani lekkich
obyczajów, jaskiniowiec, panna młoda, transwestyta, wszyscy w bieli
kontrastującej z czernią Addamsów. Jednakże... te stroje służyły
jeszcze w całkiem innym celu. Bowiem odpowiadający za grę świateł
Wacław Czarnecki stworzył całkiem odrębną historię za pomocą
swojej magii. Dorabiając do kostiumów pasma ledowe, wykorzystując
lampy przypominające dyskotekowe klimaty, a także i blask ognia
wykrzykiwał emocje, nie dające się opisać w żaden inny sposób.
Cudownie było patrzeć na te połączenia, które dodawały klimatu,
wywołując uczucie gęsiej skórki, ale przede wszystkim odbierające
dech w piersi. Przepiękna współpraca światła, muzyki i
scenografii, z którą każdy się bawił i którą odczuwał każdym
centymetrem ciała.
Materiały prasowe Gliwickiego Teatru Muzycznego |
„Rodzina
Addamsów”
to pierwsze po latach ukulturalnianie się mojej osoby, które
okazało się być bardzo udane. Odżywają wspomnienia, a nic lepiej
ich nie przywoła jak produkcja Mikołajczyka. Całkiem nowe
spojrzenie na Addamsów, którzy nie potrafią jedynie torturować,
ale również śpiewać i tańczyć! Choć opowieść pełna jest
banałów, dialogi upstrzone nawiązaniami do polskiej rzeczywistości
oraz wulgaryzmami, przychodzi chwila na refleksję, czy to
przedstawienie nie powinno być raczej skierowane do starszej
widowni. Z drugiej zaś strony na maksa ułagodzone w swojej
brutalności i makabrycznym klimacie, pełne radosnych śpiewów
niczym od Disneya, a także krzykliwych, modnych ostatnimi czasy
kolorów, wydaje się być wręcz idealne na wspólne wyjście z
rodziną. Nie jest to może ideał wśród przedstawień, ale z
pewnością interesująca fabuła, przepiękna wizualność, no i
przede wszystkim genialna Morticia Addams w wykonaniu Katarzyny
Hołub, to coś dla czego warto poświęcić te kilka godzin swojego
życiorysu na wizytę w Gliwickim Teatrze Muzycznym.
Bylam w maju i bawilam się rewelacyjnie!
OdpowiedzUsuńNie dziwię się :)
UsuńJa byłem w czerwcu i uważam spektakl za idealny. Nic bym w nim nie zmienił. Po prostu super. Dodam że było to przedstawienie z inną obsadą - Marta Wiejak jako Morticia, Tomasz Steciuk jako Gomez, Paweł Wawrzyczny jako Pugsley, Sylwia Banasik jako Wednesday, Damian Aleksander jako Fester, Grzegorz Pierczyński jako Mal i Marcin Franc jako Lucas.
OdpowiedzUsuńMoim skromnym zdaniem Nie da się tego lepiej zagrać niż zrobił to ten skład. W czasie spektaklu byłem w nim pochłonięty w 100%. Gratulacje dla całej realizacji.
Hehe, to jest kwestia sporna, bo ja również uważam, że moja obsada nie ma sobie równych :D
Usuń