NOWOŚCI

piątek, 26 czerwca 2015

Powrót do czasów gimnazjalnych, czyli wyjście na spektakl „Rodzina Addamsów”


     Zatęskniłam za beztroskimi latami szkoły, kiedy wraz z koleżankami i kolegami z klasy, ale przede wszystkim z naszą drogocenną wychowawczynią, wyjeżdżaliśmy wieczorami na spektakle teatralne. Zawsze miło jest się ukulturalnić, a że ostatnio odkryłam cud o nazwie Gliwicki Teatr Muzyczny, czym prędzej zakupiłam bilety na ponowną premierę mrocznego musicalu, na bazie znanej mi filmowej historii, „Rodzina Addamsów”. Miło było ubrać się względnie elegancko, aby okazać szacunek aktorom, obkupić się w drobne gadżety tematyczne, no i przede wszystkim zaszpanować teatralnym savoire vivrem. Pamiętajcie: jak już musicie się przepychać pomiędzy siedzeniami zawsze tyłkiem do sceny, nigdy siedzących w waszym rzędzie!

      Jeden dzwonek. Dwa dzwonki. Trzy dzwonki. Wyczekiwanie na charakterystyczny temat przewodni serialu, no i oczywiście pierwsze wrażenie po ujrzeniu aktorów oraz scenografii. Zaczęło się, choć trzeba przyznać, że nauczycielka ekscytująca się do swoich uczniów na ponowny udział w spektaklu była odrobinę irytująca. Z nami też tak było? Wątpię. Gdy jednak zabrzmiały pierwsze dźwięki oczywistym stało się, że przedstawienie wyreżyserowane przez Jacka Mikołajczyka, to będzie coś naprawdę spektakularnego. Bardzo się nie pomyliłam, choć trzeba przyznać, że zdecydowanie nie jest to coś, czego oczekiwałam.

Materiały prasowe Gliwickiego Teatru Muzycznego
     „Rodzina Addamsów” to historia znana chyba wszystkim. Super mroczna opowieść na wesoło z nietypową rodzinką lubującą się w torturach i innych makabrach niczym łodygi kwiatów pozbawione pączków. Jednakże wizja Mikołajczyka całkowicie odbiega od tego co nam znane, co tak bardzo przez nas pokochane. Przerobienie tworu pełnego grozy na musical i to momentami tak uroczy, nie do końca musi spodobać się współczesnej publice. Osobiście, choć Addamsów uważam za genialne persony, tak koncepcja fabularna nie do końca mi podchodzi. Córka Gomeza zakochuje się w zwyczajnym chłopaku. Co gorsza... chcą wziąć ślub. Sprawa może być jednak jeszcze gorsza... ma odbyć się kolacja, na której rodziny tej dwójki mają się poznać. No, ale przecież nie ma nic gorszego niż trzymanie sekretów przed swoją małżonką! Mroczną Morticią, która nie wybacza zdrady, nie wybacza sekretów i karmi myszkami swoją mięsożerną roślinkę. Wszystko musi się jednak udać, więc przerażający wujaszek Fester wypuszcza z krypty dusze minionej epoki, które muszą pomóc zakochanej parze. Czy może być coś bardziej słodkiego i mniej addamsowego? No chyba niekoniecznie, w szczególności, gdy dialogi aż kipią od banałów. Przez wątek miłosny i to jak zagraża cukrzycą naszemu życiu produkcja sporo traci na swoim klimacie. Nie zmienia to faktu, że wątki gonią jeden za drugim i choć momentami – w szczególności na początku drugiego aktu, akcja mocno zwalnia nużąc oglądającego, to jednak stanowi to sporą rozrywkę. Ciekawie jest popatrzeć na żywo na Wednesday torturującą Pugsleya, strzelanie z kuszy do jabłka znajdującego się na głowie Lukasa, czy inne tego typu sytuacje budujące napięcie.

Materiały prasowe Gliwickiego Teatru Muzycznego
     Widać, że zarówno choreografowie, nauczyciele śpiewu, jak i aktorzy, bardzo się postarali, aby musical wypadł zniewalająco. I tak też właśnie się dzieje, bo już od pierwszych scen przekonać się można czego tak naprawdę będziemy mieli okazję posłuchać. Genialne układy choreograficzne, które prezentuje nie tylko Morticia, ale również jej ekipa duchów, to prawdziwe perełki. Nie chodzi o samą perfekcję, ale tę nonszalancję w ruchach Katarzyny Hołub. W trakcie tego przedstawienia kobieta stała się moją idolką! Nieskazitelna gra aktorska, rewelacyjnie wykreowana Morticia Addams, która powaliła na kolana chyba wszystkich widzów. Zebrała niemalże największe oklaski na sali, co w ogóle nie dziwi, bo nie dość, że miała piękne nogi, ku zaskoczeniu Gomeza, który w ogóle się nie spodziewał, że je posiada, to jeszcze hipnotyzowała swoim upiornym spojrzeniem i zmysłowym głosem. Wszystkie duety z Gomezem wygrała perfekcyjnie. Wraz z Michałem Musiołem stworzyli zgraną i niezwykle namiętną parę. Nie dało się nie uwierzyć w ich pokręcony związek spragniony odkrywania najgorszych rynsztoków w Paryżu, czy tańczenia sobie tanga razy w tygodniu. Takiej pasji dawno nie widziałam, takich emocji... Ta dwójka skradła wszystko! Nie mniej, każdy z Addamsów poszalał na scenie. Najbardziej zaskakująca była w tym chyba Sylwia Banasik, która tworząc makabryczną Wednesday, jak wystrzeliła w kosmos swoją niesamowicie mocną barwą głosu, to nie wiedziałam czy ogłuchnąć czy spaść z fotela. Ta dziewczyna... ten głos... piorunujące połączenie. Wśród martwych członków załogi również trzeba wychwycić piękno. Dusze z krypty bardzo rytmicznie sobie tańcowały na deskach, a głosy idealnie komponowały się z barwami pozostałych aktorów. Sporo kontrowersji na widowni wzbudziło pojawienie się transwestyty, ale wkrótce wszyscy docenili jego niekwestionowaną zdolność do chodzenia na szpilkach. Nie mniej, to Fester i Lurch rozbrajali chyba najbardziej. Krystian Krewniak i Kamil Zięba byli najbardziej trupimi, a przy tym najbardziej żywymi bohaterami tej opowieści. Fester skrywający niezwykłą tajemnicę, tak bardzo romantyczny, tak bardzo chętny do pomocy, a przy tym o tak bardzo infantylnym rozumku, który rozczulał, rozbawiał i sprawiał, że nie trudno było go polubić- kolejny, który zebrał gromkie oklaski! Z kolei Lurch... no cóż, to swoisty ewenement. W serialu zawsze coś tam potrafił wymówić, aczkolwiek w przypadku spektaklu postępujący rozkład chyba całkowicie zniekształcił mu mowę. Swoją swoistą ułomnością, sposobem poruszania się, mimiką sprawił, że wszyscy go pokochali. Nie musiał nic mówić, wystarczyło, że coś wybełkotał, aby na sali rozległy się brawa.

Materiały prasowe Gliwickiego Teatru Muzycznego
     Aktorstwo to jedno, ale w końcu ekipa sama nie dałaby rady stworzyć show. Kostiumy, światła, scenografia, to coś co oprócz muzyki Rodka Wojciecha buduje klimat, ale przede wszystkim tworzy przepiękne, choć mroczne widowisko. Rewelacyjnym rozwiązaniem przy okazji scenografii okazała się być makieta majestatycznego domu Addamsów mieszczącego się w samym środku Central Park w Nowym Jorku. Jego otwierane skrzydła dawały sposobność na zmianę aranżacji wewnątrz domu poza wścibskim wzrokiem widowni. Antyczne meble świetnie się komponowały, a upiorności dodawał portret Nosferatu nad schodami, choć muszę przyznać, że żyrandol też całkiem pokaźny i piękny. Dodatkowy, wielki ekran na całą wysokość sceny gwarantował dodatkowe wrażenia wizualne. Bujające się gołe i upiorne drzewa, księżyc na nieboskłonie upstrzonym licznymi gwiazdami- innymi słowy opcja na to, aby pokazać coś, czego nie można było odegrać aktorami bądź scenografią. Przepiękne kostiumy stworzone przez Ilonę Binarsch podkreślały absurdalność i grozę historii, a wycięty dekolt Mortici nawiązywał do głębokiego, polskiego kryzysu finansowego (świetne porównania, tak w ogóle!). Najwięcej możliwości do popisu było jednak przy duchach minionych epok, gdyż każdy prezentował całkowicie inne odzienie. Pani lekkich obyczajów, jaskiniowiec, panna młoda, transwestyta, wszyscy w bieli kontrastującej z czernią Addamsów. Jednakże... te stroje służyły jeszcze w całkiem innym celu. Bowiem odpowiadający za grę świateł Wacław Czarnecki stworzył całkiem odrębną historię za pomocą swojej magii. Dorabiając do kostiumów pasma ledowe, wykorzystując lampy przypominające dyskotekowe klimaty, a także i blask ognia wykrzykiwał emocje, nie dające się opisać w żaden inny sposób. Cudownie było patrzeć na te połączenia, które dodawały klimatu, wywołując uczucie gęsiej skórki, ale przede wszystkim odbierające dech w piersi. Przepiękna współpraca światła, muzyki i scenografii, z którą każdy się bawił i którą odczuwał każdym centymetrem ciała.

Materiały prasowe Gliwickiego Teatru Muzycznego
     „Rodzina Addamsów” to pierwsze po latach ukulturalnianie się mojej osoby, które okazało się być bardzo udane. Odżywają wspomnienia, a nic lepiej ich nie przywoła jak produkcja Mikołajczyka. Całkiem nowe spojrzenie na Addamsów, którzy nie potrafią jedynie torturować, ale również śpiewać i tańczyć! Choć opowieść pełna jest banałów, dialogi upstrzone nawiązaniami do polskiej rzeczywistości oraz wulgaryzmami, przychodzi chwila na refleksję, czy to przedstawienie nie powinno być raczej skierowane do starszej widowni. Z drugiej zaś strony na maksa ułagodzone w swojej brutalności i makabrycznym klimacie, pełne radosnych śpiewów niczym od Disneya, a także krzykliwych, modnych ostatnimi czasy kolorów, wydaje się być wręcz idealne na wspólne wyjście z rodziną. Nie jest to może ideał wśród przedstawień, ale z pewnością interesująca fabuła, przepiękna wizualność, no i przede wszystkim genialna Morticia Addams w wykonaniu Katarzyny Hołub, to coś dla czego warto poświęcić te kilka godzin swojego życiorysu na wizytę w Gliwickim Teatrze Muzycznym.

4 komentarze :

  1. Bylam w maju i bawilam się rewelacyjnie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja byłem w czerwcu i uważam spektakl za idealny. Nic bym w nim nie zmienił. Po prostu super. Dodam że było to przedstawienie z inną obsadą - Marta Wiejak jako Morticia, Tomasz Steciuk jako Gomez, Paweł Wawrzyczny jako Pugsley, Sylwia Banasik jako Wednesday, Damian Aleksander jako Fester, Grzegorz Pierczyński jako Mal i Marcin Franc jako Lucas.
    Moim skromnym zdaniem Nie da się tego lepiej zagrać niż zrobił to ten skład. W czasie spektaklu byłem w nim pochłonięty w 100%. Gratulacje dla całej realizacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, to jest kwestia sporna, bo ja również uważam, że moja obsada nie ma sobie równych :D

      Usuń