NOWOŚCI

wtorek, 23 grudnia 2014

1159. Hobbit: Bitwa Pięciu Armii, reż. Peter Jackson

Oryginalny tytuł: The Hobbit: The Battle of the Five Armies
Reżyseria: Peter Jackson
Scenariusz: Peter Jackson, Guillermo del Toro, Fran Walsh, Philippa Boyens
Na podstawie: powieści J.R.R. Tolkiena „Hobbit, czyli tam i z powrotem”
Zdjęcia: Andrew Lesnie
Muzyka: Howard Shore
Kraj: USA, Nowa Zelandia
Gatunek: Fantasy, Przygodowy
Premiera: 01 grudnia 2014 (Świat) 25 grudnia 2014 (Polska)
Obsada: Ian McKellen, Martin Freeman, Richard Armitage, Orlando Bloom, Evangeline Lily, Lee Pace, Luke Evans, Benedict Cumberbatch, Ken Stott, Graham McTavish, William Kircher, James Nesbitt, Stephen Hunter, Dean O'Gorman, Aidan Turner, John Callen, Peter Hambleton, Jed Brophy, Mark Hadlow, Adam Brown, Hugo Weaving, Christopher Lee

      Finał „Hobbita” to niczym zakończenie pewnego etapu naszego życia, porównywalne do zamknięcia przygód Pottera. To niczym swoisty powrót do przeszłości, do wspomnień, tych nieokiełznanych, które wzbudzali ojcowie, czy bracia zaszczepiając w nas miłość do Tolkiena. Peter Jackson stworzył serię na miarę naszych czasów i choć „Hobbit” pozostaje daleko w tyle za „Władcą Pierścieni”, to i tak jest jedną z lepszych i piękniejszych ekranizacji, jakie pojawiły się na ekranie. Trzecia odsłona trylogii o małym hobbicie Bilbo Bagginsie zbiera zachwyty na całym świecie. Także i w Polsce doświadczyć można było niezwykłych wrażeń dokładnie na tydzień przed oficjalną premierą. A wszystko to z iście hobbickim poczęstunkiem, a także wystąpieniem tolkienistów!

     Podczas, gdy Bilbo (Martin Freeman) wszedł w posiadanie arcyklejnotu, a krasnoludy radowały się na odzyskanie Eroboru, Smaug (Benedict Cumberbatch) wylatuje na Asgaroth, aby doszczętnie jest spalić! Jedyny ratunek wydaje się być w Bardzie (Luke Evans), który ma szansę zniesienia hańby ze swojej rodziny. Kiedy w końcu smok znika z horyzontu pojawia się nowe zagrożenie dla prawowitego króla Samotnej Góry i jego wiernych przyjaciół. Wiedza o Smaugu szybko się rozprzestrzenia, a tym samym ku górze zaczynają ściągać najrozmaitsze istoty całego Śródziemia, aby zdobyć odrobiny bogactwa czającego się w zakamarkach Eroboru. Tymczasem król zamiast obmyślać plan działania zaszywa się w podziemiach i napawa nowa zdobyczą.
     Trzynaście lat temu rozpoczęła się niesamowita przygoda filmowa, której przyszło skończyć się w tym roku, trzecią już częścią „Hobbita”. Przygoda, która zabierała nas w wyprawę do nieznanej Nowej Zelandii. Przygoda, porywająca tempem akcji, ale przede wszystkim historią. Przygoda, zamieniająca tchórzliwe postaci w prawdziwych bohaterów, ukazująca siłę prawdziwej przyjaźni oraz lojalności. 25 grudnia, w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia, oficjalną polską premierę mieć będzie „Bitwa Pięciu Armii” („BPA”), czyli trzecia, finałowa odsłona cieniutkiej powieści J.R.R. Tolkiena- otwierającą opowieść o Śródziemiu. I choć mówi się, że jest to ostatni film, to jednak ilość publikacji tego znakomitego pisarza mogłaby posłużyć jeszcze jako materiał do bardzo wielu wielu filmów.
     Zamknięcie jest niezwykle spektakularne, dając szansę najnowszej produkcji Jacksona na skoczenie do góry w trzymiejscowym rankingu Hobbita. Fabuła dzieli się zasadniczo na dwie odrębne części. Rozpoczyna się bowiem tam, gdzie zakończyło się „Pustkowie Smauga”, które dało nadzieję – będzie więcej smoka! Napędzana chciwością bestia miała przysporzyć sporych kłopotów krasnoludzkim towarzyszom, a także ludzkim mieszkańcom Esgaroth. Wątek ten, niestety, szybko się wypalił, może nawet zbyt szybko nie pozwalając do końca nacieszyć się tym niesamowitym ognistym stworzeniem. Stanowiło to jednak pewien punkt zwrotny dla całej akcji, która skupiła cały gniew Śródziemia na jednej wielkiej górze, w których to skrywane są przez Thorina najznakomitsze skarby! Od tej pory rozpoczyna się walka z chciwością, zakrawaną na gollumską preciozę charakteryzującą się obłędem w oczach, umyślę i na języku. Chciwością, która przysłania zaskakujący, acz bardzo poruszający wątek romantyczny, a nawet i narodziny nowego przywódcy- bo ten akurat bardzo szybko został stłamszony i zsunięty na bardzo odległy plan. Bardzo szybko zapomina się o scenach łączących „Hobbita” z „Władcą Pierścieni”, ale nie sposób nie wspomnieć o pojawieniu się Saurona, który toczy dziwaczną walkę z pewną elfką, czy dziewięciorgu królach i bitwie z nimi- przywołującej na myśl inny film fantasy i starcie ze Śmierciożercami. Takich smaczków nie ma zbyt wiele i tego właśnie tutaj brakuje, swoistego spoiwa pomiędzy jedną a drugą serią. Choć ma to też zapewne wytłumaczenie w powieści z założenia skupiającej się na przeżyciach młodego hobbita Baginsa.
     Niestety, tym razem jeżeli chodzi o efekty Jackson pojechał po bandzie. Szokujący jest fakt, że niektóre ze scen, monstrów, czy innych tego typu fantastycznych elementów wymagających użycia grafiki cyfrowej są na poziomie o wiele gorszym niżeli te z „Władcy Pierścieni”. Momentami absurdalnie przypominają grę komputerową, a twórcy nawet nie starają się ukryć nierealności niektórych sytuacji, na co wskazuje chociażby akcja z krasnoludami na koziołkach, czy matrixowa akcja Legolasa. Żenujący poziom, skąd taki pomysł w ogóle?! Podobnych elementów odnaleźć można w produkcji całą masę. Tym bardziej, że już nawet na etapie walki z Sauronem dystyngowana elfka zmienia się nie do poznania, co mocno kaleczy jej wizerunek, a także pozwala myśleć, że „Hobbit” to jednak nie będzie takie arcydzieło, jakiego się spodziewaliśmy. Sprawia to tym większy ból, że Jackson zawsze robił filmy z pompą i choć momentami przesadzał z użyciem współczesnej „magii”, to jednak nigdy nie było to aż tak rażące. A może to już sentyment przeze mnie przemawia... Pewnym jest natomiast to, że zdjęcia nadal pozostają cudowne, tak samo jak i wprawna jest charakteryzacja. Ognisty atak na Esgaroth jest chyba jednym z najbardziej emocjonujących i pięknych wizualnie. Natomiast sceny rozgrywające się na Esgaroth oraz pod Ereborem... ach... sceny batalistyczne jak zwykle nie zawodzą, sprawiają ogromną frajdę, a przy okazji wyglądają bardzo spektakularnie- a tak właśnie miało być. W połączeniu z muzyką stworzoną przez Howarda Shore'a tworzy to bardzo spójną całość, choć szkoda, że jego kompozycje nie były o wiele bardziej wyrazistsze.
     Szkoda, że tak krótko można było popatrzeć na smoczka i tak krótko posłuchać smaugowego głosu Cumberbatcha. Rewelacyjna zabawa głosem, robiąca rewelacyjne wrażenie, budząca prawdziwy postrach. Może dialogi niekoniecznie zbyt inteligentne, ale za to jak wypowiedziane! To w końcu najważniejsze. Smok rządzi! Teraz i zawsze! Reszta obsada również nie zawodzi. McKellen ponownie zachwyca, tak samo jak i Freeman, który jest wspaniałym hobbitem, o wiele lepszym od Wooda. Szkoda, że Bloom i Lily takie słabe role, w dodatku tak niemrawo odegrane i szybko chce się o nich zapomnieć, choć ta druga przysporzyła przynajmniej jakicholwiek wrażeń. Tym razem na pierwszy plan wybija się grupa krasnoludów, a przynajmniej Richard Armitage, który jest takim Aragornem w „Hobbicie”. Nie mniej, jak dla mnie uwagę najbardziej przykuwa Lee Pace. Jako król Thranduil mrozi spojrzeniem, bije od niego przejmujący chłód, a jednak jest na swój sposób intrygujący- pomimo tego, że jest mega dziwaczny.
      „Hobbit: Bitwa Pięciu Armii” nie jest tak fenomenalnym zjawiskiem, jak „Powrót Króla”. Choć fabularnie dużo uwagi poświęca się chciwości- momentami aż nazbyt nachalnie, to jednak znajduje się czas na męstwo i odwagę, walkę o honor rodziny, czy nawet drobny element romantyzmu. Wszystko to tak bardzo skrajne wydaje się mieć sens i swój czas na konkretnym etapie filmu. Szkoda jedynie warstwy wizualnej, a także niektórych rozwiązań, które tak bardzo biją po oczach swoim paskudztwem, że są wręcz nie do zniesienia i kładą cień na pozytywnych wrażeniach po seansie. Z pewnością jednak jest to jedna z najbardziej dynamicznych części „Hobbita”, a przy tym wykonana z rozmachem. Chwilami zapierająca dech w piersi, wyzwalającą samotną łzę, a jeszcze innym budząca przestrach, czy rozbawienie. To wielobarwne i wielopłaszczyznowe zakończenie, jest w stanie sprostać większości wymaganiom co do finału. Mnie to wystarcza, aczkolwiek i tak mam cichą nadzieję na dopowiedzenia do historii Śródziemia poprzez inne ekranizacje. To były wspaniałe lata pełne wrażeń, szkoda, żeby tak po prostu się to skończyło....

Ocena: 8/10
Za niezwykłe wrażenia podczas specjalnego pokazu przedpremierowego gorąco dziękuję sieci Cinema City i IMAX!
a-g-w.info  cinema-city.pl

Prześlij komentarz