Reżyseria: Peter
Jackson
Scenariusz: Peter
Jackson, Guillermo del Toro, Fran Walsh, Philippa Boyens
Na podstawie:
powieści J.R.R. Tolkiena
„Hobbit, czyli tam i z powrotem”
Zdjęcia: Andrew
Lesnie
Muzyka: Howard Shore
Kraj: USA, Nowa
Zelandia
Gatunek: Fantasy,
Przygodowy
Premiera: 01 grudnia
2014 (Świat) 25 grudnia 2014 (Polska)
Obsada: Ian
McKellen, Martin Freeman, Richard Armitage, Orlando Bloom, Evangeline
Lily, Lee Pace, Luke Evans, Benedict Cumberbatch, Ken Stott, Graham
McTavish, William Kircher, James Nesbitt, Stephen Hunter, Dean
O'Gorman, Aidan Turner, John Callen, Peter Hambleton, Jed Brophy,
Mark Hadlow, Adam Brown, Hugo
Weaving, Christopher Lee
Finał
„Hobbita” to niczym zakończenie pewnego etapu
naszego życia, porównywalne do zamknięcia przygód Pottera. To
niczym swoisty powrót do przeszłości, do wspomnień, tych
nieokiełznanych, które wzbudzali ojcowie, czy bracia zaszczepiając
w nas miłość do Tolkiena. Peter Jackson stworzył serię na miarę
naszych czasów i choć „Hobbit” pozostaje daleko w
tyle za „Władcą Pierścieni”,
to i tak jest jedną z lepszych i piękniejszych ekranizacji,
jakie pojawiły się na ekranie. Trzecia odsłona trylogii o małym
hobbicie Bilbo Bagginsie zbiera zachwyty na całym świecie. Także i
w Polsce doświadczyć można było niezwykłych wrażeń dokładnie
na tydzień przed oficjalną premierą. A wszystko to z iście
hobbickim poczęstunkiem, a także wystąpieniem tolkienistów!
Podczas,
gdy Bilbo (Martin Freeman) wszedł w posiadanie arcyklejnotu,
a krasnoludy radowały się na odzyskanie Eroboru, Smaug (Benedict
Cumberbatch) wylatuje na Asgaroth, aby doszczętnie jest spalić!
Jedyny ratunek wydaje się być w Bardzie (Luke Evans), który
ma szansę zniesienia hańby ze swojej rodziny. Kiedy w końcu smok
znika z horyzontu pojawia się nowe zagrożenie dla prawowitego króla
Samotnej Góry i jego wiernych przyjaciół. Wiedza o Smaugu szybko
się rozprzestrzenia, a tym samym ku górze zaczynają ściągać
najrozmaitsze istoty całego Śródziemia, aby zdobyć odrobiny
bogactwa czającego się w zakamarkach Eroboru. Tymczasem król
zamiast obmyślać plan działania zaszywa się w podziemiach i
napawa nowa zdobyczą.
Trzynaście
lat temu rozpoczęła się niesamowita przygoda filmowa, której
przyszło skończyć się w tym roku, trzecią już częścią
„Hobbita”. Przygoda, która zabierała nas w
wyprawę do nieznanej Nowej Zelandii. Przygoda, porywająca tempem
akcji, ale przede wszystkim historią. Przygoda, zamieniająca
tchórzliwe postaci w prawdziwych bohaterów, ukazująca siłę
prawdziwej przyjaźni oraz lojalności. 25 grudnia, w pierwszy dzień
świąt Bożego Narodzenia, oficjalną polską premierę mieć będzie
„Bitwa Pięciu Armii” („BPA”), czyli trzecia,
finałowa odsłona cieniutkiej powieści J.R.R. Tolkiena- otwierającą
opowieść o Śródziemiu. I choć mówi się, że jest to ostatni
film, to jednak ilość publikacji tego znakomitego pisarza mogłaby
posłużyć jeszcze jako materiał do bardzo wielu wielu filmów.
Zamknięcie
jest niezwykle spektakularne, dając szansę najnowszej produkcji
Jacksona na skoczenie do góry w trzymiejscowym rankingu Hobbita.
Fabuła dzieli się zasadniczo na dwie odrębne części. Rozpoczyna
się bowiem tam, gdzie zakończyło się „Pustkowie Smauga”,
które dało nadzieję – będzie więcej smoka! Napędzana
chciwością bestia miała przysporzyć sporych kłopotów
krasnoludzkim towarzyszom, a także ludzkim mieszkańcom Esgaroth.
Wątek ten, niestety, szybko się wypalił, może nawet zbyt szybko
nie pozwalając do końca nacieszyć się tym niesamowitym ognistym
stworzeniem. Stanowiło to jednak pewien punkt zwrotny dla całej
akcji, która skupiła cały gniew Śródziemia na jednej wielkiej
górze, w których to skrywane są przez Thorina najznakomitsze
skarby! Od tej pory rozpoczyna się walka z chciwością, zakrawaną
na gollumską preciozę charakteryzującą się obłędem w oczach,
umyślę i na języku. Chciwością, która przysłania zaskakujący,
acz bardzo poruszający wątek romantyczny, a nawet i narodziny
nowego przywódcy- bo ten akurat bardzo szybko został stłamszony i
zsunięty na bardzo odległy plan. Bardzo szybko zapomina się o
scenach łączących „Hobbita” z „Władcą
Pierścieni”, ale nie sposób nie wspomnieć o pojawieniu
się Saurona, który toczy dziwaczną walkę z pewną elfką, czy
dziewięciorgu królach i bitwie z nimi- przywołującej na myśl
inny film fantasy i starcie ze Śmierciożercami. Takich smaczków
nie ma zbyt wiele i tego właśnie tutaj brakuje, swoistego spoiwa
pomiędzy jedną a drugą serią. Choć ma to też zapewne
wytłumaczenie w powieści z założenia skupiającej się na
przeżyciach młodego hobbita Baginsa.
Niestety,
tym razem jeżeli chodzi o efekty Jackson pojechał po bandzie.
Szokujący jest fakt, że niektóre ze scen, monstrów, czy innych
tego typu fantastycznych elementów wymagających użycia grafiki
cyfrowej są na poziomie o wiele gorszym niżeli te z „Władcy
Pierścieni”. Momentami absurdalnie przypominają grę
komputerową, a twórcy nawet nie starają się ukryć nierealności
niektórych sytuacji, na co wskazuje chociażby akcja z krasnoludami
na koziołkach, czy matrixowa akcja Legolasa. Żenujący poziom, skąd
taki pomysł w ogóle?! Podobnych elementów odnaleźć można w
produkcji całą masę. Tym bardziej, że już nawet na etapie walki
z Sauronem dystyngowana elfka zmienia się nie do poznania, co mocno
kaleczy jej wizerunek, a także pozwala myśleć, że „Hobbit”
to jednak nie będzie takie arcydzieło, jakiego się spodziewaliśmy.
Sprawia to tym większy ból, że Jackson zawsze robił filmy z pompą
i choć momentami przesadzał z użyciem współczesnej „magii”,
to jednak nigdy nie było to aż tak rażące. A może to już
sentyment przeze mnie przemawia... Pewnym jest natomiast to, że
zdjęcia nadal pozostają cudowne, tak samo jak i wprawna jest
charakteryzacja. Ognisty atak na Esgaroth jest chyba jednym z
najbardziej emocjonujących i pięknych wizualnie. Natomiast sceny
rozgrywające się na Esgaroth oraz pod Ereborem... ach... sceny
batalistyczne jak zwykle nie zawodzą, sprawiają ogromną frajdę, a
przy okazji wyglądają bardzo spektakularnie- a tak właśnie miało
być. W połączeniu z muzyką stworzoną przez Howarda Shore'a
tworzy to bardzo spójną całość, choć szkoda, że jego
kompozycje nie były o wiele bardziej wyrazistsze.
Szkoda,
że tak krótko można było popatrzeć na smoczka i tak krótko
posłuchać smaugowego głosu Cumberbatcha. Rewelacyjna zabawa
głosem, robiąca rewelacyjne wrażenie, budząca prawdziwy postrach.
Może dialogi niekoniecznie zbyt inteligentne, ale za to jak
wypowiedziane! To w końcu najważniejsze. Smok rządzi! Teraz i
zawsze! Reszta obsada również nie zawodzi. McKellen ponownie
zachwyca, tak samo jak i Freeman, który jest wspaniałym hobbitem, o
wiele lepszym od Wooda. Szkoda, że Bloom i Lily takie słabe role, w
dodatku tak niemrawo odegrane i szybko chce się o nich zapomnieć,
choć ta druga przysporzyła przynajmniej jakicholwiek wrażeń. Tym
razem na pierwszy plan wybija się grupa krasnoludów, a przynajmniej
Richard Armitage, który jest takim Aragornem w „Hobbicie”.
Nie mniej, jak dla mnie uwagę najbardziej przykuwa Lee Pace. Jako
król Thranduil
mrozi spojrzeniem, bije od niego przejmujący chłód, a jednak jest
na swój sposób intrygujący- pomimo tego, że jest mega dziwaczny.
„Hobbit:
Bitwa Pięciu Armii”
nie jest tak fenomenalnym zjawiskiem, jak „Powrót
Króla”.
Choć fabularnie dużo uwagi poświęca się chciwości- momentami aż
nazbyt nachalnie, to jednak znajduje się czas na męstwo i odwagę,
walkę o honor rodziny, czy nawet drobny element romantyzmu. Wszystko
to tak bardzo skrajne wydaje się mieć sens i swój czas na
konkretnym etapie filmu. Szkoda jedynie warstwy wizualnej, a także
niektórych rozwiązań, które tak bardzo biją po oczach swoim
paskudztwem, że są wręcz nie do zniesienia i kładą cień na
pozytywnych wrażeniach po seansie. Z pewnością jednak jest to
jedna z najbardziej dynamicznych części „Hobbita”,
a przy tym wykonana z rozmachem. Chwilami zapierająca dech w piersi,
wyzwalającą samotną łzę, a jeszcze innym budząca przestrach,
czy rozbawienie. To wielobarwne i wielopłaszczyznowe zakończenie,
jest w stanie sprostać większości wymaganiom co do finału. Mnie
to wystarcza, aczkolwiek i tak mam cichą nadzieję na dopowiedzenia
do historii Śródziemia poprzez inne ekranizacje. To były wspaniałe
lata pełne wrażeń, szkoda, żeby tak po prostu się to
skończyło....
Ocena:
8/10
Za niezwykłe wrażenia podczas specjalnego pokazu przedpremierowego gorąco dziękuję sieci Cinema City i IMAX!
Prześlij komentarz