Reżyseria:
Neil Marshall, Sam Miller, Marc Munden, T.J. Scott
Twórca:
Robert Levine, Jonathan E. Steinberg
Na podstawie: powieści Roberta Louisa Stevensona "Wyspa skarbów"
Zdjęcia:
Lukus Ettlin, Jules O'Laughlin
Muzyka:
Bear McCreary
Kraj:
USA
Gatunek:
Przygodowy, Dramat
Premiera:
15 stycznia 2014 (Starz)
Liczba
odcinków: 8
Obsada:
Toby Stephens, Luke Arnold, Tom Hopper, Zach McGowan, Mark Ryan,
Hannah New, Jessica Parker Kennedy, Hakeem Kae-Kazim
Piracka
brać wciąż cieszy się niesłabnącą popularnością. A wszystko
to rozpoczęło się wraz z powieścią Roberta Louisa Stevensona o
tytule „Wyspa
skarbów”.
Filmów opartych o jej fabułę powstała cała masa, aby później
historia piracka mogła rozrosnąć się wzdłuż i wszerz. Po
przeniesieniu na mały ekran opowieści o Spartakusie stacja
telewizyjna Starz czerpie z twórczości Stevensona dając własną
interpretację, a w zasadzie prequel dla przygód kapitana Flinta o
tytule „Black
Sails”.
Na
czarnych wodach wokół wyspy New Providence wszyscy marynarze boją
się o własne życie, gdy na horyzoncie dostrzegą statek z czarną
banderą, na której rządzi jest sam kapitan Flint (Toby
Stephens).
Nie mniej, jego cele są coraz mniej dochodowe, dlatego też pomiędzy
załogą tli się zarzewie buntu. Jednakże Flint ma plan, którym
jest zdobycie zapisu kursu jednego z najbogatszych statków
pływających po okolicznych wodach. W tym celu napada na jedną z
łajb. Na jego nieszczęście zapiski trafiają w ręce Johna Silvera
(Luke Arnold),
który ani przez chwilę nie ma zamiaru zdradzić mu iż posiada
prawdziwy skarb. Licząc na łatwy zysk na wyspie New Providence,
gdzie piraci mogą się rozliczać wraz z Eleanor Guthrie (Hannah
New),
dostosowuje się do załogi Flinta podając się za kucharza.
Jednakże na miejscu jego plany zaczynają się komplikować.
Piraci
to jeden z moich najulubieńszych motywów, jednakże to jak
prezentują ten wątek Robert Levine oraz Jonathan E. Steinberg mocno
odbiega od moich wyobrażeń co do dobrej produkcji przygodowej.
„Black
Sails”
oczywiście rozpoczyna się pełną parą, w końcu to pilot mający
zachęcić do dalszej oglądalności, aczkolwiek szybko zmienia się
tutaj front. Szybko już można było się przekonać, że cały
sezon nie będzie składał się jedynie z ataków na kolejne statki,
czy walki wręcz, a trzeba będzie uzupełnić go o aspekty
dramatyczne. W końcu mamy tutaj bohaterów i konkretne ich historie,
które mają zaprezentować ich osobowość.
Wydaje się jednak, że
o wiele za dużo jest tutaj konkretnych spisków, szeptów za plecami
kapitana i rozmyślania o sensie prowadzenia interesu na New
Providence, a za mało działania. Wszystko jest to więc utrzymane w
bardzo monotonnym tonie, który bardzo często zanudza nie oferując
niczego, co mogłoby nas rozruszać. Wszystko toczy się tutaj o
władzę, czy to Flint bojący się utracić swoją załogę, czy
Guthrie niechcąca stracić respektu wśród piratów i swoich
podwładnych. Często więc działają poza prawem, często występują
przeciwko wszelkim zasadom moralności. Na dodatek gdzieś pomiędzy
plątaniną nagich ciał rodzą się wątki homoseksualne,
gdzieniegdzie nawet prezentuje się mężczyzn jako zwierzęta, a
kobiety w roli ich ofiar. Miło jest jednak popatrzeć, jak rodzące
się nowe sojusze- niekiedy nawet i zaskakujące, mogą odmienić
losy zwykłego człowieka, czy takiej sponiewieranej panny do
towarzystwa.
Nic
bardziej nie zachęca do pirackiego seansu, jak śpiewy wprost z
marynarskich ust, czy beztroskie krajobrazy rysowane przez nadmorskie
kurorty. To pierwsze wbija się od razu w naszą pamięć, dzięki
sekwencji rozpoczynającej każdy kolejny odcinek. Jeden z
najgenialniejszych i najpiękniejszych openingów jakie kiedykolwiek
mogło powstać. Nie chodzi już jedynie o kompozycję muzyczną
stworzoną przez Beara McCreary'ego nawiązującą do tradycyjnych
marynarskich szant, ale to co dzieje się na ekranie. Komputerowo
stworzone rzeźby, wyglądające niczym stworzone ręcznie po prostu
powalają, a przy okazji świetnie prezentując mroki działalności
piratów. Najdrobniejsze detale, czyli szkielety, ośmiorniczki,
piraci, czy nawet konie, wszystko to z największą starannością
powstało w trzy miesiące. Cudowne i zniewalające. Aż za każdym
razem, przy każdym rozpoczynającym się odcinku chce się na to
patrzeć i słuchać! Skoro już o staranności mowa... statki
pirackie stworzone na potrzeby produkcji również nie należą do
najgorszych, wręcz przeciwnie. A wszystko to w pięknych
krajobrazach cudownego Cape Town w Afryce, gdzie woda jest czysta i
zachwyca lazurem, a piasek prawdziwie piaskowy.
Piraci,
jak to piraci- każdy inny i niekoniecznie wszystkich sympatią
trzeba darzyć. Tworzenie takich ról, jak chociażby kapitan Flint
jest bardzo niewdzięczne, bowiem oczywiste jest, że jest to twór
do znienawidzenia. Toby Stephens poradził sobie jednak znakomicie.
Dzięki jego profesjonalizmowi niekiedy widz ma lekkie załamanie i
oczywiście słabość, żeby polubić- przynajmniej dopóki nie
wywinie kolejnego numeru, a trzeba przyznać, że człowiekiem jest
on bardzo zaskakującym. Więcej emocji dostarcza jednak postać
Johna Silvera- tutaj Luke Arnold, czy nawet Billy'ego Bonesa, czyli
gra Toma Hoppera. Te dwie role wspierające są jak najbardziej
trafnie dobrane do odtwórców, choć oczywiście całkiem skrajne.
Świetnie się uzupełniają. Jednakże jeżeli ktoś myśli,
przynajmniej któraś z pań, że już szansa stracona na jakiegoś
przystojniaka, do którego można będzie powzdychać, to oczywiście
nadzieje odżywają, gdy do gry wkracza Charles Vane, a mianowicie
Zach McGowan. Niesamowicie zbudowany, a dzięki swoim długim
włosom... zwierzęcy. Trzeba przyznać, że przechodzi chyba
największą przemianę ze wszystkich i tu nie koniecznie na plus,
jednakże wzbudza najwięcej emocji swoją grą aktorską, a w
szczególności barwą głosu. Nie należy zapominać, że w obsadzie
znajdują się też żeńskie postaci. Oczywiście, nie jest ich zbyt
wiele, ale Hannah New jako Eleanor Guthrie oraz Jessica Parker
Kennedy jako Max tworzą zgrany duet, w dodatku wspierający mężczyzn
na planie. Błyszczą i radują, choć ta druga może odrobinę
mniej. Z dość dziwacznym akcentem bardziej irytuje, ale na
szczęście nie pojawia się tu zbyt wiele razy. Uff.
„Black
Sails”
bardzo szybko może zmęczyć widza, ale na szczęście po dość
ślamazarnym wstępie akcja nabiera tempa. Zbliżający się kres ery
piratów i ich wielkich łupów daje się we znaki, tym samym lekko
sabotując wrażenia po kolejnych seansach. Wydarzenia, w których
jeden podkłada świnię drugiemu, ludzie tracą życie, czy robią
wszystko, aby to życie zachować kreują charakterne postaci, z
których naprzód wychodzi tylko jeden człowiek- kapitan Charles
Vane. Nie tylko zachwyca postępem, ale również i swoją osobą.
Widz od pewnej chwili zaczyna sobie zdawać sprawę, że już tylko
dla tej postaci ogląda dalej ten serial. Wszystko jednak się
zmienia, w ostatnich odcinkach, bo finał nie tylko serwuje wielką
bitwę, ale również nieoczekiwane zwroty akcji, które w końcu
kierują we właściwą stronę. Jak to wszystko się potoczy, okaże
się w następnym sezonie, który został już zamówiony przez
stację Starz.
Ocena:
7/10
Ja też miałem inne wyobrażenia, ale ostatecznie jednak zaakceptowałem pomysły twórców i chętnie obejrzę kolejną serię. Co do postaci kobiecych to nie jest ich wcale mało jak na produkcję o piratach. Oprócz dwóch kobiet, które wymieniłaś są jeszcze intrygująca Miranda Barlow i słynna, niemalże legendarna piratka Anne Bonny.
OdpowiedzUsuń