Reżyseria: Michael
Bay
Scenariusz: Ehren
Kruger
Zdjęcia: Amir M.
Mokri
Muzyka: Steve
Jablonsky
Kraj: USA, Chiny
Gatunek: Akcja,
Sci-Fi
Premiera: 26 czerwca
2014 (Świat) 27 czerwca 2014 (Polska)
Obsada: Mark
Wahlberg, Stanley Tucci, Kesley Grammer, Nicola Peltz, Jack Reynor,
Titus Welliver, Sophia Myles, Bingbing Li, Peter Cullen, John
Goodman, Mark Ryan, John DiMaggio, Ken Watanabe, Reno Wilson, Frank
Welker
Te
wysoce rozwinięte transformujące roboty cały świat pokochał
całym sercem. Już od pierwszego filmu. Dlatego też wielu potrafiło
darować Michaelowi Bayowi wszelkie niedostatki fabularne, bo gdy
tylko przy jakimś obrazie pojawia się jego nazwisko wiemy, że
będzie to epickie widowisko. Darować można było więc
przeładowanie efektami i robotami w „Zemście
upadłych” i „Dark
of the Moon”, ale to co
się przydarzyło „Wiekowi zagłady” jest
nie do pomyślenia. LaBeouf wypiął się na film, a Bay nie tylko
naładował max robotów do produkcji, ale rozciągnął swoją
atrakcję do niemalże trzech godzin! Niestety, wszystko to sprawiło,
że zamiast bawić film męczył!
W
kilka lat po wielkiej bitwie w Chicago amerykański rząd poluje na
wszystkich kosmitów, jacy ostali się na Ziemi, nawołując
obywateli do zgłaszania wszelkiej aktywności obcych. Najbardziej
poszukiwany jest przywódca Autobotów- Optimus Prime, który ukrywa
się pod powłoką zdezelowanej ciężarówki. Trafia on w ręce
Cade'a (Mark Wahlberg), samotnie wychowującego swoją
nastoletnią córkę złotej rączki zarabiającego na dawaniu
gruchotom nowego życia. Gdy specjalne służby dowiadują się o
nowym nabytku mężczyzny Cade wraz z rodziną i przyjaciółmi
znajduje się na celowniku. Teraz chce pomóc ekipie Transformerów
poznać powody polowania na ich braci, a przy okazji dokonać zemsty.
Oglądanie
takich filmów sprawia ogromny ból. Wyczekujemy na nie wiele
miesięcy, liczymy na naprawdę niezapomniane wrażenia i co
dostajemy w zamian? Prawdziwy zawód! Patrząc na Baya, patrząc na
wcześniejsze filmy z serii wiadomym jest, że po „Transformers:
Wiek zagłady” nie mamy co oczekiwać głębokich przemyśleń,
genialnej i przewrotnej fabuły, czy porywających postaci. Tutaj
liczy się nawalanka, kluczową rolę odgrywają efekty, a bez
naszych cudownych robotów nawet nie ma po co w ogóle brać się za
ten film. Jest to oczywista oczywistość, aczkolwiek do tej pory
wszystko to było jakoś zjadliwe, bowiem sam Bay wiedział, że nie
musi na siłę budować jakiejś konkretnej historii. Aż nagle
pojawił się czwarty film, który ma być chyba przełomowym w serii
o robotach z kosmosu. W końcu ma powstać jakby odrębna trylogia
bez LaBeoufa, bez starej ekipy. Szkoda tylko, że nie zakończono w
żaden sensowny sposób poprzedniej historii. Mamy nawiązanie do
akcji z Chicago, ale nie wiemy co się stało z Samem, czy naszymi
wojskowymi ulubieńcami. Szkoda, bo przez cały film mamy nadzieję,
że gdzieś tam dołączą się do walki, bo w końcu Sam i Optimus,
czy nawet Sam i Bumblebee to byli przyjaciele jakich mało! Totalną
głupotą jest więc nie wyjaśnienie skąd taka nagle separacja, w
sensie fabularna, bo wiadomo, że gość nie chciał więcej pojawiać
się w tych filmach.
Kontynuując myśl (którą ewidentnie gdzieś
zagubiłam w tym słowotoku) nowy film miał być nie tylko
efekciarski, ale posiadać również duszę. Niestety, wątki, które
się tutaj porusza są tak błahe i dziwaczne, że w ogóle można
było je sobie darować. Jednakże niektóre potrafią zaskoczyć,
jak to naruszenie historii wyginięcia dinozaurów. Trzeba przyznać,
że ciekawa jest to koncepcja. Natomiast jedynym pocieszeniem jest
to, że pojawia się jakiś nowy, szokujący motyw z robotami, gdy
poznajemy kolejny element ich przeszłości. Nie mniej, pierwsza
część filmu jest absolutnie przegadana, a i później w najmniej
odpowiednich momentach pojawiają się dłuuugie wstawki pełne
gadaniny niczego nie wprowadzające do nijakiej fabuły. Wszystko
jest zrobione na siłę, więc wydaje się, że ratunkiem pozostają
już jedynie sceny akcji, bo przecież o to tutaj chodzi! Jednakże,
co za dużo to niezdrowo i u końca tej ponad dwugodzinnej tyrady
człowiek jest tak zmęczony, jakby pół dnia w kinie spędził.
Kolejne zmagania Autobotów z nowymi wrogami stało się schematyczne
i zwyczajnie nużące. Gdzie się jednak podziało w tym wszystkim
poczucie humoru? Wydaje się, że gdzieś zaginęło, odeszło wraz z
Witwickym, a jedyne co po nim zostało to uroczy i zabawny Bumblebee
Są
jednak rzeczy, za które naprawdę trzeba pochwalić Baya i jego
film. Oczywiste jest, że wizualnie jest to po prostu arcydzieło.
Darowano nam szczegóły transformacji, gdyż wiadomo iż wszystkim
się to przejadło, ale pojawia się nowinka, która zaszokowała
samego Bumblebee, a jego „What was that?!” było totalnie
przekomiczne. Twórcy poszaleli z robotami do granic możliwości!
Ich animacja wciąż powala, a tworzenie nowych jest po prostu
zaskakujące. Spoglądanie na takiego Stingera zachęcało do
okrzyków zachwytu, a taki Crosshairs zdecydowanie wykazywał
kreatywność twórców. Jednakże te stare, poniekąd, roboty nie
dostarczały aż tylu emocji, co wielkie oczekiwanie na coś zupełnie
nowego, na prehistoryczne roboty, na DINOBOTY!
Najgorsze w tym
wszystkim jest jednak to, że człowiek już był tak zmęczony całym
filmem, że momentami całkowicie zapominał o tym, że mają się
zjawić. I to wyczekiwanie, i to patrzenie na zegarek, bo przecież
zaraz film się kończy, a tych dinozaurów, jak nie było, tak nie
ma, aż nagle... nadzieja spełniona i na kilka chwil pojawiają się
w liczbie AŻ 5, na czele z Grimlockiem. Jest jednak na co popatrzeć,
a wiadomo, że tak efekciarskie filmy ogląda się najlepiej na
gigantycznym ekranie z mega nagłośnieniem. Wtedy wychodzi się z
kina na miękkich nogach całkowicie oszołomionym tymi świetnymi
zdjęciami, walkami, robotami i samochodami, takimi jak cudowne,
czerwone Pagani Huarya, czy szare Lamborghini Aventador, no i
oczywiście jak zawsze świetną muzyką stworzoną przez Steve'a
Jablonsky'ego. Wraz z Imagine Dragons stworzyli niezwykłą ścieżkę
dźwiękową, która idealnie trzyma się charakteru. Dla mnie
absolutnie najgenialniejszym motywem pozostaje ten towarzyszący
każdorazowemu pojawieniu się Lockdowna!
O
aktorstwie z chęcią by człowiek zapomniał, bo i nie ma tutaj za
bardzo o kim mówić. Wahlberg zastąpił LaBeoufa i choć zawsze
wieszali na dzieciaku psy, to i tak uważam, że był 20 razy lepszy
od starszego kolegi. Oglądanie jego gigantycznych nozdrzy na ekranie
IMAXa było koszmarnym przeżyciem! Okazuje się jednak, że młodzi
bohaterowie też za specjalnie klasy nie pokazali i byli tak
pozbawieni emocji, jak to tylko możliwe. I choć dla niektórych
obecność Jacka Reynora mogłaby być jedynym pozytywnym elementem,
to śmiało stwierdzam, że on i Nicola Peltz choć obecni, są
całkowicie niewidzialni! Uaktywniają się dopiero gdzieś przy
końcu. Jedynym pozytywem całej tej aktorskiej farsy wydają się
być czarne charaktery, bo to zawsze tak z nimi jest, czyli Welliver
i Grammer, natomiast na ekranie najbardziej lśni Stanley Tucci,
któremu w tym całym bałaganie udało się stworzyć naprawdę
interesująca postać.
Moje
uwielbienie do Transformerów, jako kosmitów, nigdy nie osłabnie,
aczkolwiek nawet ja muszę przyznać, że „Wiek zagłady”
jest najgorszym filmem za całej serii. Oczywiście, więcej się tu
dzieje i jest to wszystko o wiele bardziej rozbudowane wizualnie, ale
Bay zwyczajnie przeładował ten film. Za dużo tu było wątków-
niby nijakich, ale totalnie zapychały fabułę, za dużo tutaj tych
atrakcji- choć wiadomo, że film ten musi być czystą rozrywką. Do
tej pory jakoś zdawało to egzamin, za każdym razem była akcja i
było nawet zabawnie, ale tym razem te niemalże trzy godziny okazały
się być prawdziwą męczarnią. Jest to oczywiście
niezobowiązujące kino letnie, więc totalnie ma nas odmóżdżać,
ale byłoby fajnie aby jednak te mózgi nie wypływały nam uszami.
Nie mniej, super było zobaczyć odnowionych starych bohaterów, a
także pozachwycać się nowościami, świetnie słuchało się też
muzyki, ale jak tu żyć, kiedy tak
długo wyczekiwany film zawodzi tak bardzo, że aż serce pęka...
Ocena:
5/10
film zarobił już ponad 300mln na dzień dobry więc jak należy sądzić 5 już się pichci w głowach scenarzystów i producentów ;) pytanie czy będzie lepiej czy jednak gorzej i gorzej :)
OdpowiedzUsuń