Źródło: Cropp Kultowe
|
Każdego roku w okresie
majowym do stolicy Śląska- Katowic, przybywa rzesza miłośników
kina, aby zapoznawać się lub też ponownie przeżywać
niezapomniane emocje z najbardziej kultowymi filmami świata.
Wszystko dzięki Festiwalowi Filmów Kultowych zrodzonemu w 1998 roku
przez Stowarzyszenie Inicjatywa, które prężnie działa w sferze
kulturalnej na Śląsku.
Dopiero jakiś rok temu
dowiedziałam się o tym niesamowitym wydarzeniu kulturalnym i jak
najbardziej filmowym, (a przecież odbywa się w moich okolicach) za
sprawą mojego dobrego kolegi po fachu Szymalana z bloga FilmoweKonkret-Słowo, który notorycznie zasypywał wpisami związanymi z
tym eventem. W tym roku także i ja postanowiłam wziąć udział w
festiwalu, choć żaden ze mnie festiwalowy człowiek. I choć
impreza trwała już od 16. maja, całkowicie pomijając otwarcie i
kilka pierwszych dni, dopiero 20. maja pełna zapału ruszyłam po
odbiór swojej akredytacji dziennikarskiej w formie opaski, a także
prezentów (koszulka z prasowanką oraz przewodnikiem po festiwalu
wraz z planem). No i zaczęła się zabawa, w granicach wytyczonych
przez pracę i inne zobowiązania.
Jak co roku cały festiwal
podzielony był na bloki tematyczne. Tym razem dominowały zombie,
więc nie mogło zabraknąć takiego cyklu jak „Zombie Attack”,
najgorsze filmy świata- przede wszystkim te w części „Ed Wood”,
no i „Studio Ghibli”, czyli najpiękniejsze i najlepsze animacje
kraju kwitnącej wiśni. Całość uświetniały „Seanse
niespodzianki”, które odbywały się tak wcześnie, że dotrzeć
mogli na nie jedynie studenci lub ludzie pracujący na nocki (o ile
odespali). Z pewnością świetnie wypadły również seanse w
plenerze, czy to „Kino samochodowe” pod Spodkiem, czy „Kino
plenerowe” m.in. na Mariackiej. Niestety, ze względu na kiepskie
warunki pogodowe na początku festiwalu odwołano cały cykl Batmana.
Na szczęście organizatorzy obiecali powrót do tego projektu już w
czerwcu- pewniejsza pogoda!
Oprócz
filmów można było także nieźle się pobawić i przeżyć
wspaniałą przygodę. Moja rozpoczęła się od obserwowania
Instalacji Piotra Ceglarka „Łącznik”,
gdzie za sprawą usytuowanej w pokoiku kamery można było przenieść
się na kadry najbardziej znanych filmów, m.in. „Pamięci
absolutnej”. Z łatwością można było wczuć się w tę
koncpecję, a dzięki dość makabrycznej muzyce wprowadzić się w
klimat dyskomfortu. Fajna rzecz, która dawała masę rozrywki, w
szczególności jeżeli dotarło się tam z drugą osobą, która
mogła uwiecznić nasze wygłupy na fotosach. Jako, że ja byłam
sama musiałam sobie jakoś radzić.
Inna ciekawa rzecz, której
można było doświadczyć, to świetne przygotowanie organizatorów
i wolontariuszy. Do części filmów została stworzona niemała
otoczka, jak przybycie wampirów na „Wywiad z wampirem”,
pojawienie się dziewczyn udających psy- przed pokazem polskiego
przeboju w reżyserii Władysława Pasikowskiego, czy liczne grono
dziewcząt wystylizowanych na Vampirę tuż przed pokazem najgorszego
filmu świata stworzonego przez Eda Wooda „Plan 9 z kosmosu”.
Wszystko idealne, młodzi ludzie rewelacyjnie się spisali wprawiając
uczestnika w iście festiwalowy i filmowy nastrój. Świetnie
wkomponowało się to do idei całego przedsięwzięcia.
W tym roku na salonach
królowały zombie, które nie tylko zdominowały repertuar, ale
również stały się inspiracją dla festiwalowiczów do wybudowania
zombiaka na otwarcie, a 24. maja o 16:30 można było wziąć udział
w marszu żywych trupów. Nie wymagano specjalnego przygotowania,
wystarczyło wrzucić na siebie jakieś stare łachy przeznaczone do
zniszczenia i dać się ucharakteryzować. Potem pełznąć ulicą i
straszyć ludzi. Zabawa pewnie była przednia, ale ze względu na
planowane seanse i brać ciuchów do zmarnowania nie mogłam
uczestniczyć. Mnie udało się obejrzeć aż jeden film o zombie w
dodatku w cyklu Pora Zwyrola, gdzie trafiłam na jeden z najgorszych
zombiakowych filmów ever, czyli „Oaza żywych trupów”.
Źródło: Cropp Kultowe
|
Jakoś tak się złożyło,
że biorąc udział w 17. Festiwalu Filmów CROPP Kultowe obejrzałam
jedynie 4 filmy i to chyba te najgorsze. 20. maja dostałam się na
seans „Plan 9 z kosmosu”, który wymęczył mnie przeokropnie i
pomimo interesującego wstępu z ciekawostkami prezentowanymi przez
Jacka Rokosza obawiałam się, że nie dotrwam z otwartymi oczyma do
samego końca. Potem długo nie wróciłam do Katowic i do Centrum
Kultury Katowice, aż do czasu, gdy wraz z Szymalanem postanowiliśmy
sobie urządzić istny maraton. Wtedy oboje już zjawiliśmy się na
Placu Sejmu Śląskiego i wraz z innymi entuzjastami kiczowatych
filmów obejrzeliśmy jednym ciągiem trzy najgorsze obrazy tego
festiwalu- „The Room”, „Wampirzyca” oraz wspomnianą
wcześniej „Oazę żywych trupów”. Ten pierwszy przetrwaliśmy
jedynie dzięki ogólnemu rozbawieniu panującemu na sali, choć
trzeba przyznać, że ten film był tak kiepski, że aż genialny!
Dwa następne, to już wyższa szkoła jazdy. Jedyną atrakcją i
prawdziwym powodem, dla którego warto było zostać do końca tych
seansów była czwórka genialnych lektorów, którzy nie tylko
czytali dialogi z kartek, ale odważyli się naśladować odgłosy
podczas „Wampirzycy”, a nawet interpretować to co aktualnie
działo się na ekranie w trakcie „Oazy żywych trupów”. Dzięki
odwołaniu do popkultury: „Enterprise! Teleportacja!”, a także
mało przyszłościowego kierunku studiów, jakim jest
Kulturoznawstwo, niejednokrotnie rozbawili salę do łez. To nic, że
momentami nie wiadomo było o co chodzi: „A teraz macie okazję
posłuchać oryginalnych dialogów”.
Osobiście pozostaje mi
podziękować za to całe przedsięwzięcie, za atmosferę, za
dowcip- choć może niekiedy go nie rozumiałam. Takie imprezy to coś
naprawdę wspaniałego, wartego naszej obecności chociażby na
jednym seansie. Jest to gwarancja dobrej zabawy, poznania nowych
ludzi lub zacieśniania zawiązanych już znajomości. Świetnie
zorganizowane, bardzo pomysłowe- ponoć tym razem było zdecydowanie
więcej atrakcji! Już nie mogę się doczekać przyszłego roku!
Wkrótce recenzja „The Room”
i zbiorcze mini-recenzje „Plan 9 z kosmosu”, „Wampirzyca” i
„Oaza żywych trupów”.
Prześlij komentarz