NOWOŚCI

sobota, 31 maja 2014

1128. The Room, reż. Tommy Wiseau

Oryginalny tytuł: The Room
Reżyseria: Tommy Wiseau
Scenariusz: Tommy Wiseau
Zdjęcia: Todd Barron, Bo Asbury
Muzyka: Mladen Milivevic
Kraj: USA
Gatunek: Melodramat
Premiera: 23 czerwca 2003 (Świat)
Obsada: Tommy Wiseau, Greg Sestero, Juliett Danielle, Philip Haldiman, Robyn Paris, Carolyn Minnott

Seans 17. Festiwalu Filmowego CROPP Kultowe – 24. maja 2014 roku godzinna 17:45, Centrum Kultury Katowice
Cykl: Pokazy Specjalne
Wstęp: Paweł Świerczek
     Mało jest na świecie wyjątkowych filmów. Filmów, które w pewien sposób wślizgują się do kanonu światowego kina. Filmów, których dialogi przechodzą do powszedniego języka, a memy na ich bazie terroryzują sieć. Filmów tak bardzo lasujących mózg, że aż trudno jest o nich zapomnieć. Takim filmem jest właśnie „The Room”, którego w świecie nazywają „Obywatelem Kanem wśród złych filmów”. Za tą sromotną porażką stoi Tommy Wiseau, człowiek wielu talentów, bowiem tu objawiający się nie tylko w roli reżysera, ale również scenarzysty, producenta i co najważniejsze- aktora w głównej roli.

     Johnny (Tommy Wiseau) jest przeciętnym facetem mieszkającym w San Francisco wraz ze swoją uroczą dziewczyną Lisą (Juliett Danielle). Wkrótce mają się pobrać, więc Johnny liczy na to, że uda mu się uzyskać konkretny awans. Natomiast jego narzeczona, zamiast szykować się do ślubu, czy szukać sukni, zaczyna sobie uzmysławiać, że chyba jednak nie kocha już swojego mężczyzny. Z pomocą przychodzi jej matka, która wciąż tłucze jej do głowy, jaką to stabilizację finansową potrafi jej zagwarantować bycie z Johnnym. Wszystko się jednak odmienia, gdy ten nie dostaje awansu, a Lisa zamiast nie przejmować się tym zbytnio wdaje się w romans z jego najbliższym przyjacielem- Markiem (Greg Sestero).
     Historia niczym z wenezuelskiej telenoweli i cała masa wad, o których zaraz sobie tutaj powspominam. Jakim sposobem „The Room” stał się kultowym? Jak to się stało, że ludzie na sali potrafią cytować Ci za uchem każde zdanie? Powód oczywisty, fabuła banalna, przewidywalna, prosta jak konstrukcja cepa. Logika scenariusza jest tutaj powalająca! Sytuacje typu „jestem bardzo zajęta, ale owszem zaproponuję Ci coś jednak do picia”, to standard w tej produkcji. Nie dziwne stają się też ciągle powtarzane kwestie „Oh, hi Mark” to też już chyba coś o czym usłyszało pół świata nieznającego nawet filmu. Takich dialogów jest tutaj cała masa. Okazuje się jednak, że nawet tak trywialne rzeczy mogą być dla innych problemem, o czym świadczy fakt, że nawet sam ich twórca nie potrafił się ich wyuczyć, a kwestia "It's not true! I did not hit her! It's bullshit! I did not. Oh, hi, Mark" doczekała się aż 32 dubli. Nie ma co narzekać, przynajmniej jest się z czego pośmiać. Co nie oznacza, że reakcje odbiegające normalnością od przyjętych zasad, a niekiedy nawet ich opóźniony zapłon, to coś co powinno być tolerowane. Jest to tak głupie, że aż dziwnie zabawne. Miejscem akcji jest jeden pokój, plus sypialnia, plus dach, plus front budynku, gdzie bohaterowie lubią sobie porzucać piłką w garniakach. O co chodzi? Nikt nie wie. Można by dojść do wniosku, że to już ślub, wesele, coś w ten deseń, ale nieeeee. Po prostu założyli eleganckie wdzianka, co by przyszpanować grając w nich w piłkę. Mega żenadą są tutaj na pewno sceny łóżkowe z udziałem trójkąta miłosnego (ach, te dramaty dorosłych!). Ciekawostką jest to, że dwa fragmenty z Johnnym to tak naprawdę jedna i ta sama scena- niestety, to widać! Podobnych perełek jest tu bardzo wiele, ale co najlepsze, że i tak ich zdecydowana część pozostaje z nami już przy pierwszym seansie.

     Oglądając ten film należy zapomnieć o jakiejkolwiek sztuce. Z jednej strony „świetnymi” przerywnikami są ujęcia San Francisco- o różnej porze dnia i nocy, takie sobie oto zapchajdziury pojawiające się znikąd i nie wiadomo po co, a z drugiej mamy tutaj całkowity minimalizm twórczy. Na film poszło 6 milionów, ale jakoś nie widać efektów tych nakładów. Co z tego, że Wiseau wydał większość kasy na jakiś zestaw małego reżysera. Jak się nie umie korzystać z dobrego sprzętu, to niestety wychodzą takie kichy. Dowodem na to, jak dobrze wydano te miliony jest efekt w postaci 1800 dolarów przychodu. Zwróciło się to... jak nic. Dramat prawdziwy tkwi też w jednym motywie muzycznym, który przewija się przez cały film. Przy scenach łóżkowych i innych dziwnych sytuacjach. Przy końcu filmu można śmiało stwierdzić, że mózg to już nam uszami wypływa.
     Przy „The Room” nie ma chyba większej tragedii niż aktorstwo. Aktorstwo, którego zasadniczo nie ma, a może jest tak przerysowane oczywistością, że aż naturalne? Nie, chyba jednak nie. Tommy Wiseau jest okropnym aktorem piszącym przeokropne teksty, które nawet dla genialnego odtwórcy byłyby koszmarem. Jak można tak grać? To jest po prostu niepokojące. Poziom o wiele gorszy niż w naszych polskich „Dlaczego ja?”. Sztuczne, na odwal się, tylko po to by odegrać i odejść z podniesioną głową. Oczywiście, jest to prześmieszne, te wszystkie jego gesty, ruchy, ale przede wszystkim... ten wymuszony śmiech. Od razu paść można ze krzesła. Reszta obsady wcale nie jest lepsza. Juliett Daniell, o rany... Jedna z najgorszych ról kobiecych EVER! Inteligencją nie grzeszyła. Oj nie, a przy bardziej traumatycznych sytuacjach zachowywała się do mimotycznie, jak większość zresztą...
     W świecie, gdzie przyjaciele ni stąd ni zowąd wchodzą do naszego mieszkania, aby pomiziać się na naszej kanapie. W świecie, gdzie nie musimy przejmować się niczym, a nasi najbliżsi przyjaciele atakowani są przez dziwnych bandziorów- tak ni stąd ni zowąd. W takim oto świecie usytuował się film, który stał się klęską pomimo wsparcia 5 asystentów. Jednakże w całej tej swojej beznadziejności „The Room” wychodzi obronną ręką. Zasada jest prosta, twór jest tak tragiczny, że aż potwornie śmieszny. Z założenia miał być melodramatem, aczkolwiek liczne wpadki, nielogiczny scenariusz i przeokropna gra aktorska uczyniła go komedią jedyną w swoim rodzaju. Niezapomnianym tytułem, który chodzić będzie za nami tak długo, dopóki seans nie zostanie powtórzony. Pozycja musowa do zaliczenia dla wszystkich tych, którzy nie boją się naginać swoich własnych filmowych uprzedzeń!

Ocena: 2/10

Film obejrzany w ramach 17. Festiwalu Filmów CROPP Kultowe!
http://croppkultowe.pl

7 komentarzy :

  1. polecam bardzo dorwać e-booka bądź kopię "The Disaster Artist" Grega Sestero, bo to naprawdę świetna i OBOWIĄZKOWA lektura dla każdego fana The Room ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak słyszałam, że interesująca pozycja, więc pewnie w końcu ją dorwę :)

      Usuń
  2. Kopalnia cytatów i sytuacji. Pępkowy seks, babcia, która ma raka, a na wyznanie Lisy że Johnny pije i ją uderzył odpowiada wielce oburzona "Johny przecież nie pije!", koleś który przewraca się na kosz i musi jechać do szpitala, scena na dachu z gangsterem, kłótnia i natychmiastowe pogodzenie, oczywiście jakże dramatyczny finał czy kultowe "CIP CIP CIP CIP CIP CIIIJUGJFJGUJFGJU". Magiczny film, któremu mój rozum daje 1, ale serce woła 10.

    OdpowiedzUsuń
  3. No i czemu to oglądałaś? Taka teraz biedna jesteś. Ale nie martw się, dobrze to znam :<
    "YOU'RE TEARING ME APART LISA"
    "It's meeee"
    "Hahaha, what a story Mark"
    "I DID NUT HITLER, IT'S BULLSHIT, I DID NUT HITLER, I DID NOT, I DID NAHHHHT. OH HI MARK"
    "BY THE WAY, HOW'S YOUR SEX LIFE"?
    https://www.youtube.com/watch?v=88PrInMbJh0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czy ja wiem czy biedna? :D no chyba, że chodzi Ci o to, że teraz w głowie mam tylko takie teksty hahahaha :D i póki nie obejrzę raz jesio to mi nie przejdzie :P

      Usuń
  4. https://www.youtube.com/watch?v=5TLMpEizd-4 - kolejna część TOMMY WISHOW - tym razem na żywo ;)

    OdpowiedzUsuń