Reżyseria:
Tommy Wiseau
Scenariusz:
Tommy
Wiseau
Zdjęcia:
Todd Barron, Bo Asbury
Muzyka:
Mladen Milivevic
Kraj: USA
Gatunek:
Melodramat
Premiera: 23 czerwca 2003 (Świat)
Obsada: Tommy Wiseau, Greg Sestero, Juliett Danielle, Philip Haldiman, Robyn Paris, Carolyn Minnott
Premiera: 23 czerwca 2003 (Świat)
Obsada: Tommy Wiseau, Greg Sestero, Juliett Danielle, Philip Haldiman, Robyn Paris, Carolyn Minnott
Seans
17. Festiwalu Filmowego CROPP Kultowe – 24. maja 2014 roku godzinna
17:45, Centrum Kultury Katowice
Cykl:
Pokazy
Specjalne
Wstęp:
Paweł
Świerczek
Mało
jest na świecie wyjątkowych filmów. Filmów, które w pewien
sposób wślizgują się do kanonu światowego kina. Filmów, których
dialogi przechodzą do powszedniego języka, a memy na ich bazie
terroryzują sieć. Filmów tak bardzo lasujących mózg, że aż
trudno jest o nich zapomnieć. Takim filmem jest właśnie „The
Room”,
którego w świecie nazywają „Obywatelem
Kanem wśród złych filmów”.
Za tą sromotną porażką stoi Tommy Wiseau, człowiek wielu
talentów, bowiem tu objawiający się nie tylko w roli reżysera,
ale również scenarzysty, producenta i co najważniejsze- aktora w
głównej roli.
Johnny
(Tommy
Wiseau)
jest przeciętnym facetem mieszkającym w San Francisco wraz ze swoją
uroczą dziewczyną Lisą (Juliett
Danielle).
Wkrótce mają się pobrać, więc Johnny liczy na to, że uda mu się
uzyskać konkretny awans. Natomiast jego narzeczona, zamiast szykować
się do ślubu, czy szukać sukni, zaczyna sobie uzmysławiać, że
chyba jednak nie kocha już swojego mężczyzny. Z pomocą przychodzi
jej matka, która wciąż tłucze jej do głowy, jaką to
stabilizację finansową potrafi jej zagwarantować bycie z Johnnym.
Wszystko się jednak odmienia, gdy ten nie dostaje awansu, a Lisa
zamiast nie przejmować się tym zbytnio wdaje się w romans z jego
najbliższym przyjacielem- Markiem (Greg
Sestero).
Historia
niczym z wenezuelskiej telenoweli i cała masa wad, o których zaraz
sobie tutaj powspominam. Jakim sposobem
„The Room”
stał się kultowym? Jak to się stało, że ludzie na sali potrafią
cytować Ci za uchem każde zdanie? Powód oczywisty, fabuła
banalna, przewidywalna, prosta jak konstrukcja cepa. Logika
scenariusza jest tutaj powalająca! Sytuacje typu „jestem bardzo
zajęta, ale owszem zaproponuję Ci coś jednak do picia”, to
standard w tej produkcji. Nie dziwne stają się też ciągle
powtarzane kwestie „Oh, hi Mark” to też już chyba coś o czym
usłyszało pół świata nieznającego nawet filmu. Takich dialogów
jest tutaj cała masa. Okazuje się jednak, że nawet tak trywialne
rzeczy mogą być dla innych problemem, o czym świadczy fakt, że
nawet sam ich twórca nie potrafił się ich wyuczyć, a kwestia
"It's
not true! I did not hit her! It's bullshit! I did not. Oh, hi, Mark"
doczekała się aż 32 dubli. Nie
ma co narzekać, przynajmniej jest się z czego pośmiać. Co nie
oznacza, że reakcje odbiegające normalnością od przyjętych
zasad, a niekiedy nawet ich opóźniony zapłon, to coś co powinno
być tolerowane. Jest to tak głupie, że aż dziwnie zabawne.
Miejscem akcji jest jeden pokój, plus sypialnia, plus dach, plus
front budynku, gdzie bohaterowie lubią sobie porzucać piłką w
garniakach. O co chodzi? Nikt nie wie. Można by dojść do wniosku,
że to już ślub, wesele, coś w ten deseń, ale nieeeee. Po prostu
założyli eleganckie wdzianka, co by przyszpanować grając w nich w
piłkę. Mega żenadą są tutaj na pewno sceny łóżkowe z udziałem
trójkąta miłosnego (ach, te dramaty dorosłych!). Ciekawostką
jest to, że dwa fragmenty z Johnnym to tak naprawdę jedna i ta sama
scena- niestety, to widać! Podobnych perełek jest tu bardzo wiele,
ale co najlepsze, że i tak ich zdecydowana część pozostaje z nami
już przy pierwszym seansie.
Oglądając
ten film należy zapomnieć o jakiejkolwiek sztuce. Z jednej strony
„świetnymi” przerywnikami są ujęcia San Francisco- o różnej
porze dnia i nocy, takie sobie oto zapchajdziury pojawiające się
znikąd i nie wiadomo po co, a z drugiej mamy tutaj całkowity
minimalizm twórczy. Na film poszło 6 milionów, ale jakoś nie
widać efektów tych nakładów. Co z tego, że Wiseau wydał
większość kasy na jakiś zestaw małego reżysera. Jak się nie
umie korzystać z dobrego sprzętu, to niestety wychodzą takie
kichy. Dowodem na to, jak dobrze wydano te miliony jest efekt w
postaci 1800 dolarów przychodu. Zwróciło się to... jak nic.
Dramat prawdziwy tkwi też w jednym motywie muzycznym, który
przewija się przez cały film. Przy scenach łóżkowych i innych
dziwnych sytuacjach. Przy końcu filmu można śmiało stwierdzić,
że mózg to już nam uszami wypływa.
Przy
„The Room”
nie ma chyba większej tragedii niż aktorstwo. Aktorstwo, którego
zasadniczo nie ma, a może jest tak przerysowane oczywistością, że
aż naturalne? Nie, chyba jednak nie. Tommy Wiseau jest okropnym
aktorem piszącym przeokropne teksty, które nawet dla genialnego
odtwórcy byłyby koszmarem. Jak można tak grać? To jest po prostu
niepokojące. Poziom o wiele gorszy niż w naszych polskich „Dlaczego
ja?”.
Sztuczne, na odwal się, tylko po to by odegrać i odejść z
podniesioną głową. Oczywiście, jest to prześmieszne, te
wszystkie jego gesty, ruchy, ale przede wszystkim... ten wymuszony
śmiech. Od razu paść można ze krzesła. Reszta obsady wcale nie
jest lepsza. Juliett Daniell, o rany... Jedna z najgorszych ról
kobiecych EVER! Inteligencją nie grzeszyła. Oj nie, a przy bardziej
traumatycznych sytuacjach zachowywała się do mimotycznie, jak
większość zresztą...
W
świecie, gdzie przyjaciele ni stąd ni zowąd wchodzą do naszego
mieszkania, aby pomiziać się na naszej kanapie. W świecie, gdzie
nie musimy przejmować się niczym, a nasi najbliżsi przyjaciele
atakowani są przez dziwnych bandziorów- tak ni stąd ni zowąd. W
takim oto świecie usytuował się film, który stał się klęską
pomimo wsparcia 5 asystentów. Jednakże w całej tej swojej
beznadziejności „The
Room”
wychodzi obronną ręką. Zasada jest prosta, twór jest tak
tragiczny, że aż potwornie śmieszny. Z założenia miał być
melodramatem, aczkolwiek liczne wpadki, nielogiczny scenariusz i
przeokropna gra aktorska uczyniła go komedią jedyną w swoim
rodzaju. Niezapomnianym tytułem, który chodzić będzie za nami tak
długo, dopóki seans nie zostanie powtórzony. Pozycja musowa do
zaliczenia dla wszystkich tych, którzy nie boją się naginać
swoich własnych filmowych uprzedzeń!
Ocena: 2/10
Film
obejrzany w ramach 17. Festiwalu Filmów CROPP Kultowe!
polecam bardzo dorwać e-booka bądź kopię "The Disaster Artist" Grega Sestero, bo to naprawdę świetna i OBOWIĄZKOWA lektura dla każdego fana The Room ;)
OdpowiedzUsuńTak słyszałam, że interesująca pozycja, więc pewnie w końcu ją dorwę :)
UsuńKopalnia cytatów i sytuacji. Pępkowy seks, babcia, która ma raka, a na wyznanie Lisy że Johnny pije i ją uderzył odpowiada wielce oburzona "Johny przecież nie pije!", koleś który przewraca się na kosz i musi jechać do szpitala, scena na dachu z gangsterem, kłótnia i natychmiastowe pogodzenie, oczywiście jakże dramatyczny finał czy kultowe "CIP CIP CIP CIP CIP CIIIJUGJFJGUJFGJU". Magiczny film, któremu mój rozum daje 1, ale serce woła 10.
OdpowiedzUsuńDOKŁADNIE! To jest fenomen tego filmu :)
UsuńNo i czemu to oglądałaś? Taka teraz biedna jesteś. Ale nie martw się, dobrze to znam :<
OdpowiedzUsuń"YOU'RE TEARING ME APART LISA"
"It's meeee"
"Hahaha, what a story Mark"
"I DID NUT HITLER, IT'S BULLSHIT, I DID NUT HITLER, I DID NOT, I DID NAHHHHT. OH HI MARK"
"BY THE WAY, HOW'S YOUR SEX LIFE"?
https://www.youtube.com/watch?v=88PrInMbJh0
czy ja wiem czy biedna? :D no chyba, że chodzi Ci o to, że teraz w głowie mam tylko takie teksty hahahaha :D i póki nie obejrzę raz jesio to mi nie przejdzie :P
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=5TLMpEizd-4 - kolejna część TOMMY WISHOW - tym razem na żywo ;)
OdpowiedzUsuń