Reżyseria:
Steve McQueen
Scenariusz:
John Ridley
Na
podstawie: ksiażki
Solomona Northupa „Twelve Years a Slave”
Zdjęcia:
Sean Bobbitt
Muzyka:
Hans Zimmer
Kraj:
USA, Wielka Brytania
Gatunek:
Dramat, Biograficzny
Premiera:
30 sierpnia 2013 (Świat) 31 stycznia 2014 (Polska)
Obsada:
Chiwetel Ejiofor, Michael Fassbender, Benedict Cumberbatch, Paul
Dano, Paul Giamatti, Lupita Nyong'o, Sarah Paulson, Brad Pitt
Jeden z filmów 2013 roku obsypywany chyba wszystkimi możliwymi
nominacjami do wszystkich możliwych nagród świata filmowego. Choć
„Zniewolony” otrzymał już jedynego Złotego Globa
za najlepszy dramat roku, to przed nami jednak rozdanie tych
najważniejszych statuetek. Ekranizacja prawdziwej historii
zniewolenia Solomona Northupa, autobiograficznej powieści jego
życia, ma szansę aż na 9 Oscarów, w tym za reżyserię dla
Brytyjczyka z pochodzenia- Steve'a McQueena, który już zdążył
zyskać przychylność widzów i krytyków takimi hitami jak „Głód”,
czy „Wstyd”.
Pierwsza połowa XIX wieku, kiedy to kraj zalało niewolnictwo.
Kiedy jedni czarnoskórzy zostają zakuci w kajdany i sprzedani swoim
białym panom, Solomon Northup (Chiwetel Ejiofor) wraz ze
swoją uroczą rodziną prowadzi dostojne życie. On sam jest
artystą, dlatego też kiedy dostaje propozycję rozwijania swojego
talentu i zarabiania na tym, godzi się praktycznie bez przeszkód.
Jednakże zły los chce, że pewnego wieczoru zostaje porwany, uznany
za niewolnika i sprzedany nowemu właścicielowi. Dostaje nowe imię-
Platt, i trafia do pana Forda (Benedict Cumberbatch), który
szybko docenił jego pracowitość i talent muzyczny. Niestety, na
skutek niefortunnego zbiegu zdarzeń jego życie ulega diametralnej
zmianie, w czego konsekwencji trafia do nowego, o wiele bardziej
okrutnego właściciela- Eppsa (Michael Fassbender), który
zamienia zarówno jego życie, jak i innych czarnoskórych w
prawdziwe piekło.
Z obrazami takimi, jak „Zniewolony” ciężko jest
powiedzieć złe zdanie, bo jeżeli nie do końca Ci się spodoba
uznany zostaniesz na totalnego nie wrażliwca. W końcu scenariusz
traktuje o bardzo poważnej historii, tak ważnej i tak delikatnej,
że każda niepochlebna opinia aż boli. Oto opowieść prawdziwa,
przełożona wpierw na kartki papieru, aby potem stać się
pełnometrażowym filmem. Fabuła skupia się tutaj na człowieku,
dość znanym, bo przetrzymywanym w niewoli przez dwanaście pełnych
lat. I na tamte czasy nie byłoby w tym nic dziwnego, bo niewolnictwo
było na porządku dziennym, to jednak porwanie człowieka,
pozbawienie go tożsamości i zrobienie z niego czyjąś własność
jest już jednym z najbardziej wstrząsających wątków, jakie
mogłoby poruszyć kino. Przedmiotowe traktowanie człowieka, które
czyni z niego własność innego człowieka, jest chyba najbardziej
poniżającym i najbardziej brutalnym z występków. Wydawałoby się,
że momentami całe to bestialstwo, które powinno wylewać się z
ekranu, nagle gdzieś wyparowuje. Nie tego się człowiek spodziewa
i emocje wciąż pozostają poza zasięgiem naszej ręki. Aż do
czasu, do tej jednej sceny, która łamie serca, która porusza
niczym chłosta Jezusa w „Pasji”. Taka oto scena
uwydatniająca wszystkie wady człowieka, wszystkie słabości, ale
przede wszystkim bezsilność. Na samo wspomnienie łzy cisną się
do oczu.
Porusza tu przede wszystkim fakt wykańczania każdej ze scen przez
reżysera. Gdzie niektóre z filmów już dawno skończyłyby
maltretowanie widza, to w „Zniewolonym” twórca z
natarczywością kontynuuje tyranizowanie bohatera, a tym samym
widza, dając mu sposobność do jeszcze głębszego przeżywania
emocji. Poza tym robi to wrażenie estetyczne, bo w końcu nic nie
porusza bardziej niż kontrast człowieka skrępowanego i wiszącego
na stryczku z krzątającymi się w tle niewolnikami. Jedno z
najpiękniejszych ujęć w całym tym dziwnie spokojnym obrazie. Jest
tu również też coś niepokojącego. Z pewnością atmosferę
podsyca dość enigmatyczna ścieżka dźwiękowa stworzona przez
Hansa Zimmera. Niekiedy staje się balsamem dla duszy, a innym razem
tle niczym bat skórę. Dość nietypowe zestawienie,
niekonwencjonalne, ale świetnie się sprawdza. Wzbudza dyskomfort
będąc całkowicie rozbieżną z tym co na ekranie. Dźwięk, muzyka
i obraz tworzą bardzo zgrabną całość, która wręcz genialnie
przenika się wzajemnie. Przejścia są bardzo płynne, co nie daje
wrażenia chaosu. Zdumiewające wykorzystanie możliwości montażu,
a to zasługuje na Oscara.
Aktorsko film wypada bardzo dobrze. Nie ma tutaj ról słabych, czy
średnich, są tylko te najlepsze. Aczkolwiek trochę przykro, kiedy
człowiek czeka cały film na pojawienie się Brada Pitta, a on
wyskoczy w jednej czy w dwóch scenach, gdzie cały występ nie
zajmuje dłużej niż 10 minut. No, ale to nie na nim skupiać ma się
uwaga widza, bo nie on jest tutaj czołowym bohaterem. Pierwsze
skrzypce gra Chiwetel Ejiofor i widać, że się stara, i widać, że
jest dobrze, ale i tak czegoś tutaj brakuje. Być może zabrakło mu
charyzmy, czegoś czym przykuł by uwagę do siebie. Momentami dość
bezosobowy i bez charakteru, na dłuższą metę staje się to
męczące. Więcej iskry miał już w sobie Benedict Cumberbatch czy
Michael Fassbender, którzy to wcielili się w jego właścicieli.
Jeden skrajnie różny od drugiego, nie oznacza to, że gorszy. Ten
pierwszy łagodny jak baranek, ewidentny przeciwnik niewolnictwu
czarnoskórych, a przynajmniej przenoszenia na nich swojej
frustracji. Ten drugi zaś to jego całkowite przeciwieństwo-
korzystający ze swojej własności nie tylko przy zbieraniu bawełny,
ale również dla cielesnych uciech. Typowy przykład tyrana
przedmiotowo traktujący ludzi. Najwyraźniej ta negatywna postać,
tak bardzo spodobała się krytykom, że kreacja Fassbendera
zasłużyła na zaszczytne miejsce wśród pięciu najlepszych
drugoplanowych kreacji ubiegłego roku. Zobaczymy, czy powędruje w
jego ręce statuetka- choć osobiście wątpię. Ten film to także i
role kobiece, w tym również i czarnoskórych pięknych pań. Lupita
Nyong'o nie zabawiła na ekranie zbyt długo, nie mniej jej debiut w
filmie spotkał się z uznaniem krytyków niemalże równie dla mnie
niezrozumiałym, jak tym w stosunku do pana z filmu „Kapitan
Phillips”. Pewnie, że poświęcenie dla roli i bardzo
wiele emocji zostaje przez nią ukazane, ale mnie akurat nie
przekonuje.
Najnowsza produkcja twórcy „Wstydu”, nie szokuje,
nie poraża na tyle, na ile człowiek by oczekiwał. Od takich
obrazów jak „Zniewolony” oczekuje się krwi i
potu, a dostaje się jedynie ułagodzoną wersję niewolnictwa.
Zrozumiałe, że przez 12 lat poznać można różne jej odcienie,
aczkolwiek dalej chodzi o przywłaszczenie sobie wolności drugiego
człowieka. Film nie jest zły, wręcz przeciwnie, bo przecież
porusza historią i z każdą chwilą coraz bardziej zachwyca
wykonaniem. Jego problemem jest to, że całkowicie zawodzi na
poziomie emocjonalnym. Nie ma tu wielkich zaskoczeń, choć są
chwile, w których uronimy łezkę, bądź dwie. To jednak wciąż za
mało, na taki obraz, traktujący o takich poważnych sprawach- to
nie jest wystarczające. Jednakże, jak najbardziej warto zobaczyć!
Ocena: 7/10
Więc innymi słowy cię nie zachwyca, chociaż sądząc po tych wszystkich nagrodach, które dostał i pewnie dostanie, wypadałoby, żeby zachwycał. Mnie film nie poruszył, nie wstrząsnął, ani nie zachwycił, aczkolwiek fakt faktem, dobrze nakręcony
OdpowiedzUsuńNiestety zawsze są filmy od których oczekujemy za wiele i nie spełniaja naszych oczekiwań. Dobra obsada, poprawnie napisany scenariusz, dobrze nakręcony, ale nie ma tego czegos, przez co ten film zostanie w pamięci na zawsze. Akademia filmowe lubi takiego typu filmy, dlatego nie watpie, ze nagroda dla najlepszego rezysera powedruje do Steve McQueena.
OdpowiedzUsuń