Reżyseria: J.J.
Abrams
Scenariusz: Alex Kurtzman, Damon Lindelof, Roberto Orci
Na podstawie:
serialu telewizyjnego „Star Trek” Gene'a Roddenberry'ego
Zdjęcia: Daniel
Mindel
Muzyka: Michael
Giacchino
Kraj: USA
Gatunek: Sci-Fi,
Akcja
Premiera: 02 maja 2013 (Świat) 31 maja 2013 (Polska)
Obsada: Chris Pine, Zachary Quinto, Zoe Seldana, Karl Urban,
Simon Pegg, John Cho, Benedict Cumberbatch, Alice Eve, Bruce
Greenwood, Peter Weller
Data wydania DVD:
30. września 2013
Dystrybucja:
FilmFreak
Dodatki:
Reportaże- „The Enemy of My Enemy”, „Ship to
Ship”
Mówić, że J.J. Abrams tworzy świetne filmy, to trochę mijanie
się z prawdą. Jego kinowym obrazom daleko do wspaniałości
pierwszego, znakomitego sezonu serialu „Lost”,
który przyniósł mu światową sławę. Owszem, wszystkie filmy
wychodzące spod jego ręki przyciągają oko i uwagę widza, ale
nastawione są jedynie na efekciarską przepychankę. Kiedy jeszcze
można było zachwycać się remake'm znanego klasyka sci-fi „Star
Trek”, to niestety druga odsłona trochę podupada na
jakości, a jedynym światełkiem, które wydaje się dawać nadzieję
jest osoba Benedicta Cumberbatcha.
Podczas jednej z ważnych dla losu kapitana Jima Kirka (Chris
Pine) misji na planecie Nibiru, mężczyzna nie trzyma się
wytycznych i chcąc ratować życie swojego przyjaciela- Spocka
(Zachary Quinto), ujawnia
statek obcej cywilizacji. Niestety, w konsekwencji tych
działań Kirk zostaje zdegradowany do pierwszego oficera a
dowództwo nad U.S.S. Enterprise przejmuje admirał Christopher Pike
(Bruce Greenwood). W międzyczasie dochodzi do zamachów na
Londyn oraz Galaktyczną Federację Floty. W ich wyniku śmierć
ponosi wielu mieszkańców Ziemi, w tym także przyjaciel Kirka. Jim
ponownie staje za sterami Enterprise, aby pomścić jego śmierć i
schwytać byłego agenta. Wyrusza w pościg za tajemniczym Johnem
Harrisonem, ale wkrótce przekona się, że ma do czynienia z
rozgniewanym i potężnym wojownikiem imieniem Khan (Benedict
Cumberbatch), który nie cofnie się przed niczym, aby ocalić
swoich pobratymców.
Trzy
lata temu Akademia Filmowa zaskoczyła wszystkich ponad wszelką
miarę, gdy taki blockbuster, jakim jest „Star Trek”,
znalazł się wśród nominowanych do Oscara za najlepsze efekty.
Jeszcze większym zaskoczeniem było zdobycie statutki za najlepszą
charakteryzację. Teraz twórcy powielają utarte przez siebie
schematy, ale i wprowadzają kilka spektakularnych niuansów
wizualnych. Enterprise nie jest już aż tak wielkim odkryciem, ale
kosmiczna podróż oraz strzelanina już tak. Choć tak naprawdę to w pamięci najbardziej zakotwicza się czar planety Nibiru, z krwistoczerwoną roślinnością i bladymi twarzami tubylców. Jednakże tak naprawdę pięknem przepełnione są pojedyncze sceny, ujęcia, jak chociażby
spojrzenie na Londyn przyszłości- tak surowy w swoim wyglądzie,
czy też ucieczka Harrisona na planetę Kronos, a w zasadzie to jedno
spojrzenie na jego postać na tle zniszczonego klingońskiego domu.
Można wpaść w zachwyt podczas upadku Harrisona, ale prawda jest
taka, że liczą się tutaj jedynie detale. Całość ogólnie jest
jak najbardziej nienaganna, choć dość przytłaczająca. Przez co
ma się wrażenie przesytu, a niekiedy nawet ciężko jest nadążyć
nad zmieniającym się ekranem.
Oznacza to jedynie brak wyczucia,
które pozwoliłoby na odpowiednie wyważenie efekciarstwa i samej
fabuły, czyniąc film tak atrakcyjnym jak poprzednik. O dziwo
pomiędzy tą całą nawalanką odnaleźć można kilka naprawdę
fascynujących i wzruszających scen. Gdy latanie przez przestrzeń
kosmiczną niczym w „Grawitacji”
wydaje się mało inteligentne, to jednak take chwyty jak rozwijanie
relacji Kirka i Spocka okazuje się być wręcz genialnym
posunięciem, tak samo zresztą jak i znamienita scena wyznania Johna
Harrisona. Okazuje się, że chodzi tutaj o coś więcej niż
światełka na Enterprise, o wolę przetrwania. Dodatkowo znakomicie
rozbudowuje się przyjaźń pomiędzy naprawdę kultowymi postacami.
Prawda jest jednak taka, że niezwykle trudno jest się skupić na
tych aspektach, gdyż film to nieustająca akcja. Dla jednych okazać
może się to idealną rozrywką, a dla innych zbyt dynamiczną, za
którą ciężko jest nadążyć. Szkoda, że przedstawia bardzo
wiele dowodów na to, że zabawa ta jest całkowicie bezmyślna, a
dowcipy, którymi bohaterowie sypią z rękawa tylko utwierdzają w
tym przekonaniu.
Jedni
zachwycać będą się pięknym licem Chrisa Pine'a, inni
zdystansowaną postawą Zachary'ego Quinto. Jeszcze inni pławić się
będą w zachwytach nad Benedictem Cumberbatch i jego wielkimi
emocjonalnymi przemowami. Pine jest dla mnie zbyt lalusiowaty i
totalnie nijaki. Zachary już do końca życia kojarzyć będzie mi
się z Sylarem z serialu „Herosi”,
co nie oznacza, że nie oddał charakteru tak niezwykłej postaci,
jaką jest Spock. Tego dziwnego Wolkana i Ziemianina połączyła
wielka przyjaźń na kilka filmów i cały wielosezonowy serial.
Niektórzy doszukiwali się czegoś o wiele więcej niżeli męskiej,
lojalnej, choć i nietypowej przyjaźni. Jednakże ponad ten
niecodzinny duet wznosi się postać tego złego, którego jedni
kojarzyć będą ze starych filmów, a dla innych czyli mnie, będzie
to kolejny z bohaterów. Benedict jest wręcz genialny w swojej nowej
roli. Znany dotychczas z przebojowego „Sherlocka”
stacji BBC pokazuje całkiem odmienne oblicze. Jego niesamowicie
emocjonalny monolog okazał się być tak poruszający, że sama
siedziałam jak zahipnotyzowana i wsłuchiwałam się w opowieść o
oddaniu bliźnim. Cumberbatch staje się perłką tego filmu!
„W
ciemność” nie jest
filmem tak dobrym jak pierwszy film z nowej serii „Star
Treka”. Choć akcja jest
naprawdę dynamiczna i porywająca, to jej tempo jest zgubne. Ciężko
jest się odnaleźć w samej fabule, która ostatecznie okazuje się
być zbyt niezrozumiała, aby ją przetrawić. Ratuje ją tylko kilka
wzruszających scen, od których łezka w oku się zakręci. Choć
może i ten cel nie zostałby osiągnięty, gdyby nie zaangażowanie
gwiazd, takich jak Benedict Cumberbatch. Poza tym obrazu znowu
pozostaje olśniewający pod względem swojej estetyki. Każdy
element jest dopracowany, a przez to wygląda realistycznie. Do tego
świetne ujęcia, bardzo nastrojowa muzyka Michaela Giacchino,
tworzące swoisty klimat, o którym niektóre filmy z kategorii
sci-fi mogą jedynie pomarzyć. Nie jest to może zbytnie arcydzieło,
ale nie można powiedzieć, że seans z Kirkem i Spockiem nie jest
wyborną zabawą!
Ocena: 6/10
Recenzja
dla firmy FilmFreak!
Zawiodłam się na tym Star Treku, a tak lubię Zachary'ego Quinto, Cumberbatcha oraz Karla Urbana. Też brakowało mi trochę rozwinięcia fabuły, a przede wszystkim - samych bohaterów. Za dużo błysków i akcji, za mało rozmów :(
OdpowiedzUsuńMi osobiście przypadł do gustu, nie zawiodłem się - lubie czasem obejrzec takie kino
OdpowiedzUsuńzapraszam również : http://filmostrefa.blogspot.com/2013/12/najlepsze-filmy.html
Wyszło tak, jak się spodziewałem, czyli niby nie fatalnie, ale też nie rewelacyjnie. Po raz drugi do seansu na pewno nie podejdę.
OdpowiedzUsuńNiestety gorszy od poprzedniej części, ale dalej dobrze się to oglądało. Warunkiem było tylko wyłączenie myślenia bo po krótkim zastanowieniu wszystkie twisty fabularne oraz sama historia nie trzymały się kupy. Tak jak piszesz - momentami dzieje się za szybko i zbyt chaotycznie. Jednak wszystkie sceny w kosmosie (mam do tego słabość) oraz relację między członkami załogi mi to wynagradzały, tylko żałuję, że tego drugiego mogło być sporo więcej.
OdpowiedzUsuń