Seria: Dary Anioła #1
Reżyseria: Harald Zwart
Scenariusz: Jessica Postigo
Na podstawie: powieści Cassandry Clare „Miasto kości”
Zdjęcia: Geir Hartly Andreassen
Muzyka: Atli Örvarsson
Kraj: USA, Niemcy
Gatunek: Fantasy, Przygodowy, Dramat
Premiera: 12 sierpnia 2013 (Świat) 21 sierpnia 2013 (Polska)
Obsada: Lily Collins, Jamie Campbell Bower, Kevin Zegers, Robert Sheehan, Jemima West, Jonathan Rhys Meyers, Jared Harris, Lena Headey, Aidan Turner, CCH Pounder, Kevin Durand
Kiedy
prawie trzy lata temu zaczytywałam się w trzech tomach powieści
Cassandry Clare przez głowę przebiegła mi całkiem oczywista myśl,
jakby to wyglądało na wielkim ekranie. Najwyraźniej pomyślało o
tym wielu, bowiem to właśnie tego lata fani serii „Dary
anioła” mogą cieszyć
się wizualizacją swoich wyobrażeń. Kiedy wszystkie maniaczki
romansu Jace'a i Clary wyczekiwały na największe filmowe wakacyjne
wydarzenie, Harald Zwart robił wszystko, aby sprostać ich
wymaganiom. Podrasowano „trochę” scenariusz i tym oto sposobem
możemy podziwiać całkiem nowe i ułagodzone oblicze „Miasta
kości”.
Clary
Fray (Lily Collins)
to z pozoru przeciętna nastolatka z ukrytą tajemnicą. Pewnego
dnia, w dniu swoich szesnastych urodzin dziewczyna nieświadomie
zaczyna rysować dziwny znak. W tajemnicy przed zmartwioną tym
faktem matką Jocelyn (Lena
Headey) wybiera się do
klubu ze swoim przyjacielem Simonem (Robert
Sheehan). Tam jest
świadkiem zabójstwa, ale okazuje się, że tylko ona jest w stanie
to dostrzec. Przykuwa tym uwagę zabójców. Nie wie jednak, że
należą oni do odwiecznego pokolenia Nocnych Łowców, potomków
anioła Razjela, których zadaniem jest walczyć ze złem. Okazuje
się, że dziewczyna, tak jak i jej matka, jest jednym z nich.
Czasem
trzeba uważać na to, co sobie życzymy, bo może nam się nie
spodobać spełnienie naszych marzeń. Tyle lat wyczekiwania
utęsknionych serc za urzeczywistnieniem Jace'a i innych bohaterów i
przychodzi taki zawód. „Miasto kości”
to film, taki jak każda inna ekranizacja. Widz, a niegdyś czytelnik
nie jest w stanie powstrzymać się przed porównywaniem tego co na
ekranie do pierwowzoru pisanego. Łatwiej przyswaja się seans, kiedy
duża część książkowej fabuły już wyparowała nam z pamięci.
Jednakże w moim przypadku niesamowitym bólem było nie móc odnieść
się do tego co było wcześniej, bo przez cały czas czułam, że
coś mi tu nie gra. Okazuje się, że scenariusz filmowy bardzo różni
się od tego co czytaliśmy w książce. Urozmaicony został o całą
masę scen akcji, a także drobne szczegóły, o których nie
jesteśmy w stanie pamiętać po tylu latach. Doprawienie produkcji
to akurat bardzo dobre posunięcie, szkoda, że zmierzchowcy nie
poszli w tę stronę, co by urozmaiciło obraz. „Miasto
kości” stało się więc
o wiele bardziej dynamiczne, oczywiście na tyle na ile pozwolono, a
tym samym bardziej ekscytujące. Ale czy na pewno? Na mnie nie
zrobiło to aż tak wielkiego wrażenia, o dziwo! Nagromadzenie scen
walk z demonami i wampirami zepchnęło gdzieś na dalszy plan
prawdziwy sens tej historii. Rozumiem jednak, że to takie
wprowadzenie do dalszych części. W filmie dość niemrawo rozwija
się wątek romantyczny pomiędzy Clary i Jace'm. Nikt jednak nie
spodziewa się wielkich rewelacji jakich dostarczy prawdziwy ojciec
dziewczyny, nikt poza fanami serii książkowej. Byłoby to jeszcze
bardziej fascynujące i realne, gdyby idealnie odwzorowano postać
Valentine Morgensterna, a tak to odpowiedź jest w zasadzie podana na
tacy.
Bez
dwóch zdań, film jest piękny i tak wspaniale dopracowany, prawie,
pod względem wizualnym. Dlaczego prawie? Bowiem nie przeboleję
sceny w hotelu z Isabelle! Dość mocno wybija się spośród tak
staranie wyrobionych demonów, ogniste kruczki to moje ulubione! Do
zapamiętania scena, kiedy Clary używa swojej mocy po raz pierwszy.
Zdecydowanie w zachwyt wprawia budynek Instytutu, który wewnątrz
tak bardzo przypomina Hogwart. Oranżeria troszkę zawodzi, za bardzo
przesłodzona, zdecydowanie inna niż w książce. Szczęśliwie
obraz nie jest przeładowany tym efekciarstwem, a tym samym widz nie
czuje się do końca przytłoczony. Za to niesamowicie drażni tu
muzyka Atliego Örvarssona.
Dotychczas nigdy nie miał problemów z doborem stylu do charakteru
filmu, natomiast tym razem troszkę się z nim rozminął. Czego
przykładem jest scena w oranżerii, gdzie dobór piosenki jest tak
wyniszczający, że zamienił wizerunek dwójki mrocznych Nocnych
Łowców w beztroskich, słodziutkich i głupawych nastolatków.
Litości! Spodziewałam się czegoś zdecydowanie mocniejszego. Już
nawet muzyka zmierzchowa była lepsza.
Po obejrzeniu filmu, a nawet w jego tracie wciąż do głowy
dobijało mi się pytanie: dlaczego Pettyfer mi to zrobił i
zrezygnował z roli Jace'a? Nie jestem w stanie pojąć tej porażki
jaką jest dobór Jamiego Campbella do tak ważnej roli. Aktor
całkowicie nijaki, ale być może ze względu na swoją nietypową i
bardzo surową urodę dostał tę rolę. Całkowicie aseksualny i
tragiczny aktorsko. Już lepiej Zylka by się sprawdził w tym
temacie. Totalnym nieporozumieniem jest również dobór innych
łowców. Kevin Zegers zdecydowanie gryzł mi się z moim
wyobrażeniem Aleca, a Jamima West nie była aż tak drapieżna, jak
prawdziwa Isabelle. Cała trójka zdecydowanie za bardzo ułagodziła
oblicza swoich postaci. Niestety. Jednakże nawet to jest do
przeżycia w przeciwieństwie do pomyłki jaką jest obsadzenie
Jonathana Rhysa Meyersa. Choć aktora bardzo lubię i cenię, to za
grosz nie pasował mi tutaj. Nie tylko ze względu na problem z
wsadzeniem go w postać Valentine, ale również i z powodu jego
wyglądu, tak bardzo rozbieżnego od tego, który zaprezentowany
został w książce. Bardzo to boli i to w każdym calu, że choć
film jest nawet nie najgorszy, to gdyby dobrać do tego inną obsadę
mógłby być naprawdę świetny. O dziwo ratuje się Lily Collins,
która w obliczu takiej tragedii w doborze obsady wyniesiona została
na wyżyny. Zaskakujące jest to, jak bardzo chwilami przypominała
Lenę Headey.
Tyle
lat oczekiwania i w końcu się dopełniły moje nadzieje. Niestety,
wraz z premierą „Miasta kości”
legły w gruzach wszelkie moje wyobrażenia o postaciach. Choć
fabuła przekazana bardzo skrupulatnie, momentami doprawiona o
innowacyjne detale i mnóstwo akcji, to potrafiła przykuć uwagę
widza i wraz z efektami stanowiła naprawdę dobrą rozrywkę. Nie
mniej, nie przeżyję zbrodni jakiej dokonano na bohaterach. Przez to
romans Jace'a i Clary nie jest aż tak porywający, a finałowe
zwroty w akcji nie aż tak wytrącające z równowagi. Z pewnością
wyczekiwać będę kontynuacji i pozostanę wierna tej serii, bo bez
względu na wszystko „Dary
Anioła” i tak
pozostają moją ulubioną młodzieżówką z kategorii paranormali,
a ekranizacja mocno miażdży „Zmierzch”,
zarówno pod względem realizacji czytelniczych wyobrażeń, jak i
zaangażowania aktorów.
Ocena:
6/10
Recenzja dla Anime-Games-World!
Należę do małego obozu, który ucieszył się, że jednak nie dano roli Pettyferowi. Moim zdaniem Campbell Bower jest lepszym wyborem, ale dość tandetnie wyglądał w oranżerii.
OdpowiedzUsuńWątek Jace'a i Clary niepotrzebnie idzie skrótami, a ich specyficzna relacja i poczucie humoru zostały stępione. Może w dwójce się to rozkręci.
Valentine podsumowuje jedno słowo: porażka.
No, i kupiłam książkę, odświeżając pamięć po 3 letniej przerwie.
książki to mam od dawna :D dostałam w prezencie, czwartą sobie kupiłam, a trzecią zdobyłam poprzez wymianę czytelniczą :)
OdpowiedzUsuńCzemu uradował Cię brak Pettyfera? Myślisz, że za bardzo lalusiowaty byłby Jace? Mnie Jamie w ogóle nie kręci.
Jamie mnie nie kręci, a Pettyfer od zawsze mnie irytuje. Poza tym lubię takie nieoczywiste wybory, jeśli mieszczą się w konkretnych ramach. Tego się np. nie da powiedzieć o castingu Valentine'a, ponieważ totalnie odmienili koncepcję postaci na obłąkanego popaprańca.
UsuńKnigi miałam z biblioteki, ale teraz to zacznę je kompletować.