NOWOŚCI

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

1069. Dary Anioła. Miasto kości, reż. Harald Zwart

Oryginalny tytuł: The Mortal Instruments. City of Bones
Seria: Dary Anioła #1
Reżyseria: Harald Zwart
Scenariusz: Jessica Postigo
Na podstawie: powieści Cassandry Clare „Miasto kości”
Zdjęcia: Geir Hartly Andreassen
Muzyka: Atli Örvarsson
Kraj: USA, Niemcy
Gatunek: Fantasy, Przygodowy, Dramat
Premiera: 12 sierpnia 2013 (Świat) 21 sierpnia 2013 (Polska)
Obsada: Lily Collins, Jamie Campbell Bower, Kevin Zegers, Robert Sheehan, Jemima West, Jonathan Rhys Meyers, Jared Harris, Lena Headey, Aidan Turner, CCH Pounder, Kevin Durand

     Kiedy prawie trzy lata temu zaczytywałam się w trzech tomach powieści Cassandry Clare przez głowę przebiegła mi całkiem oczywista myśl, jakby to wyglądało na wielkim ekranie. Najwyraźniej pomyślało o tym wielu, bowiem to właśnie tego lata fani serii „Dary anioła” mogą cieszyć się wizualizacją swoich wyobrażeń. Kiedy wszystkie maniaczki romansu Jace'a i Clary wyczekiwały na największe filmowe wakacyjne wydarzenie, Harald Zwart robił wszystko, aby sprostać ich wymaganiom. Podrasowano „trochę” scenariusz i tym oto sposobem możemy podziwiać całkiem nowe i ułagodzone oblicze „Miasta kości”.

    Clary Fray (Lily Collins) to z pozoru przeciętna nastolatka z ukrytą tajemnicą. Pewnego dnia, w dniu swoich szesnastych urodzin dziewczyna nieświadomie zaczyna rysować dziwny znak. W tajemnicy przed zmartwioną tym faktem matką Jocelyn (Lena Headey) wybiera się do klubu ze swoim przyjacielem Simonem (Robert Sheehan). Tam jest świadkiem zabójstwa, ale okazuje się, że tylko ona jest w stanie to dostrzec. Przykuwa tym uwagę zabójców. Nie wie jednak, że należą oni do odwiecznego pokolenia Nocnych Łowców, potomków anioła Razjela, których zadaniem jest walczyć ze złem. Okazuje się, że dziewczyna, tak jak i jej matka, jest jednym z nich.
     Czasem trzeba uważać na to, co sobie życzymy, bo może nam się nie spodobać spełnienie naszych marzeń. Tyle lat wyczekiwania utęsknionych serc za urzeczywistnieniem Jace'a i innych bohaterów i przychodzi taki zawód. „Miasto kości” to film, taki jak każda inna ekranizacja. Widz, a niegdyś czytelnik nie jest w stanie powstrzymać się przed porównywaniem tego co na ekranie do pierwowzoru pisanego. Łatwiej przyswaja się seans, kiedy duża część książkowej fabuły już wyparowała nam z pamięci. Jednakże w moim przypadku niesamowitym bólem było nie móc odnieść się do tego co było wcześniej, bo przez cały czas czułam, że coś mi tu nie gra. Okazuje się, że scenariusz filmowy bardzo różni się od tego co czytaliśmy w książce. Urozmaicony został o całą masę scen akcji, a także drobne szczegóły, o których nie jesteśmy w stanie pamiętać po tylu latach. Doprawienie produkcji to akurat bardzo dobre posunięcie, szkoda, że zmierzchowcy nie poszli w tę stronę, co by urozmaiciło obraz. „Miasto kości” stało się więc o wiele bardziej dynamiczne, oczywiście na tyle na ile pozwolono, a tym samym bardziej ekscytujące. Ale czy na pewno? Na mnie nie zrobiło to aż tak wielkiego wrażenia, o dziwo! Nagromadzenie scen walk z demonami i wampirami zepchnęło gdzieś na dalszy plan prawdziwy sens tej historii. Rozumiem jednak, że to takie wprowadzenie do dalszych części. W filmie dość niemrawo rozwija się wątek romantyczny pomiędzy Clary i Jace'm. Nikt jednak nie spodziewa się wielkich rewelacji jakich dostarczy prawdziwy ojciec dziewczyny, nikt poza fanami serii książkowej. Byłoby to jeszcze bardziej fascynujące i realne, gdyby idealnie odwzorowano postać Valentine Morgensterna, a tak to odpowiedź jest w zasadzie podana na tacy.
     Bez dwóch zdań, film jest piękny i tak wspaniale dopracowany, prawie, pod względem wizualnym. Dlaczego prawie? Bowiem nie przeboleję sceny w hotelu z Isabelle! Dość mocno wybija się spośród tak staranie wyrobionych demonów, ogniste kruczki to moje ulubione! Do zapamiętania scena, kiedy Clary używa swojej mocy po raz pierwszy. Zdecydowanie w zachwyt wprawia budynek Instytutu, który wewnątrz tak bardzo przypomina Hogwart. Oranżeria troszkę zawodzi, za bardzo przesłodzona, zdecydowanie inna niż w książce. Szczęśliwie obraz nie jest przeładowany tym efekciarstwem, a tym samym widz nie czuje się do końca przytłoczony. Za to niesamowicie drażni tu muzyka Atliego Örvarssona. Dotychczas nigdy nie miał problemów z doborem stylu do charakteru filmu, natomiast tym razem troszkę się z nim rozminął. Czego przykładem jest scena w oranżerii, gdzie dobór piosenki jest tak wyniszczający, że zamienił wizerunek dwójki mrocznych Nocnych Łowców w beztroskich, słodziutkich i głupawych nastolatków. Litości! Spodziewałam się czegoś zdecydowanie mocniejszego. Już nawet muzyka zmierzchowa była lepsza.
     Po obejrzeniu filmu, a nawet w jego tracie wciąż do głowy dobijało mi się pytanie: dlaczego Pettyfer mi to zrobił i zrezygnował z roli Jace'a? Nie jestem w stanie pojąć tej porażki jaką jest dobór Jamiego Campbella do tak ważnej roli. Aktor całkowicie nijaki, ale być może ze względu na swoją nietypową i bardzo surową urodę dostał tę rolę. Całkowicie aseksualny i tragiczny aktorsko. Już lepiej Zylka by się sprawdził w tym temacie. Totalnym nieporozumieniem jest również dobór innych łowców. Kevin Zegers zdecydowanie gryzł mi się z moim wyobrażeniem Aleca, a Jamima West nie była aż tak drapieżna, jak prawdziwa Isabelle. Cała trójka zdecydowanie za bardzo ułagodziła oblicza swoich postaci. Niestety. Jednakże nawet to jest do przeżycia w przeciwieństwie do pomyłki jaką jest obsadzenie Jonathana Rhysa Meyersa. Choć aktora bardzo lubię i cenię, to za grosz nie pasował mi tutaj. Nie tylko ze względu na problem z wsadzeniem go w postać Valentine, ale również i z powodu jego wyglądu, tak bardzo rozbieżnego od tego, który zaprezentowany został w książce. Bardzo to boli i to w każdym calu, że choć film jest nawet nie najgorszy, to gdyby dobrać do tego inną obsadę mógłby być naprawdę świetny. O dziwo ratuje się Lily Collins, która w obliczu takiej tragedii w doborze obsady wyniesiona została na wyżyny. Zaskakujące jest to, jak bardzo chwilami przypominała Lenę Headey.
     Tyle lat oczekiwania i w końcu się dopełniły moje nadzieje. Niestety, wraz z premierą „Miasta kości” legły w gruzach wszelkie moje wyobrażenia o postaciach. Choć fabuła przekazana bardzo skrupulatnie, momentami doprawiona o innowacyjne detale i mnóstwo akcji, to potrafiła przykuć uwagę widza i wraz z efektami stanowiła naprawdę dobrą rozrywkę. Nie mniej, nie przeżyję zbrodni jakiej dokonano na bohaterach. Przez to romans Jace'a i Clary nie jest aż tak porywający, a finałowe zwroty w akcji nie aż tak wytrącające z równowagi. Z pewnością wyczekiwać będę kontynuacji i pozostanę wierna tej serii, bo bez względu na wszystko „Dary Anioła” i tak pozostają moją ulubioną młodzieżówką z kategorii paranormali, a ekranizacja mocno miażdży „Zmierzch”, zarówno pod względem realizacji czytelniczych wyobrażeń, jak i zaangażowania aktorów.

Ocena: 6/10

Recenzja dla Anime-Games-World!


3 komentarze :

  1. Należę do małego obozu, który ucieszył się, że jednak nie dano roli Pettyferowi. Moim zdaniem Campbell Bower jest lepszym wyborem, ale dość tandetnie wyglądał w oranżerii.
    Wątek Jace'a i Clary niepotrzebnie idzie skrótami, a ich specyficzna relacja i poczucie humoru zostały stępione. Może w dwójce się to rozkręci.

    Valentine podsumowuje jedno słowo: porażka.

    No, i kupiłam książkę, odświeżając pamięć po 3 letniej przerwie.

    OdpowiedzUsuń
  2. książki to mam od dawna :D dostałam w prezencie, czwartą sobie kupiłam, a trzecią zdobyłam poprzez wymianę czytelniczą :)

    Czemu uradował Cię brak Pettyfera? Myślisz, że za bardzo lalusiowaty byłby Jace? Mnie Jamie w ogóle nie kręci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jamie mnie nie kręci, a Pettyfer od zawsze mnie irytuje. Poza tym lubię takie nieoczywiste wybory, jeśli mieszczą się w konkretnych ramach. Tego się np. nie da powiedzieć o castingu Valentine'a, ponieważ totalnie odmienili koncepcję postaci na obłąkanego popaprańca.

      Knigi miałam z biblioteki, ale teraz to zacznę je kompletować.

      Usuń