NOWOŚCI

czwartek, 15 sierpnia 2013

1066. Z krwi i kości, reż. Jacques Audiard

Oryginalny tytuł: De rouille et d'os
Reżyseria: Jacques Audiard
Scenariusz: Jacques Audiard, Thomas Bidegain
Na podstawie: opowiadania Craiga Davidsona „Rust and Bone”
Zdjęcia: Stéphanie Fontaine
Muzyka: Alexandre Desplat
Kraj: Francja, Belgia
Gatunek: Melodramat
Premiera: 17 maja 2012 (Świat) 08 lutego 2013 (Polska)
Obsada: Marion Cotillard, Matthias Schoenaerts, Armand Verdure, C
éline Sallette, Corinne Masiero, Bouli Lanners

    Już nic mnie chyba nie zdziwi, ale okazuje się, że niektóre filmy wciąż potrafią mnie zaskoczyć. Kooprodukcja francusko-belgijska bazująca na opowiadaniu autorstwa Craiga Davidsona bardzo dobrze wpisuje się w moją tolerancję przewidywalności i tym też sposobem „Z krwi i kości” stało się dość znośnym obrazem. Francuzi świetnie radzą sobie z budowaniem emocji, w końcu ich rodzimy kraj uchodzi wręcz za wyznacznik wszelkich uczuć, dlatego zdawałoby się, że Jacques Audiard z pewnością odzwierciedli to na ekranie. O tym jak twórca wielokrotnie nagradzanego „Proroka” poradził sobie z dość ciężkim tematem, mówi sam film.

    Alain (Matthias Schoenaerts) to raczej mocno nieodpowiedzialny człowiek, zapatrzony w siebie, choć bez problemu zabiera swoje dziecko z rąk matki narkomanki. Teraz przesiadują u jego siostry, aby stanąć na nogi. Podczas jednego z pierwszych dni pracy, jako ochroniarz w modnym klubie poznaje Stéphanie (Marion Cotillard), którą ratuje przed pobiciem. Kobieta ma bardzo pasjonujące zajęcie- trenuje orki. Dlatego kiedy podczas jednego z organizowanych pokazów dochodzi do tragedii, w wyniku, którego Stéphanie doznaje trwałego uszczerbku na zdrowiu, cały świat wali jej się na głowę. Całkowicie niespodziewanie, idealnym oparciem, staje się dla niej silne ramię i wrażliwa dusza Alaina.
    Dwójka całkowicie obcych sobie ludzi, całkowicie różnych od siebie charakterów nagle staje sobie bliższa niż ktokolwiek inny. Mocno zaskakujące, w szczególności, że niewiele rzeczy na to zapowiada, wręcz przeciwnie. Nie mniej, temat się toczy w dość interesującym kierunku i wielu z pewnością zastanawiało, czy jest to przyjaźń, czy już kochanie. „Z krwi i kości” prezentuje dość nietuzinkowy sposób na podnoszenie się z popiołów, choć też nie do końca taki nieoczekiwany, bo nie od dziś wiadomo, że towarzystwo drugiej osoby działa na naszą korzyść. Nie bacząc na żadne ułomności i akceptując w pełni ubytki charakterów ta dwójka nawiązuje dość specyficzną znajomość, która momentami ociera się o brutalność, innym razem o romans, a jeszcze innym bazuje na ufności. Rozgrywa się tu dramat, z jednej strony dotyczący kobiety, która zostaje kaleką z powodu swojej pasji, a z drugiego człowieka w straszliwej biedzie, nie potrafiącego wziąć na siebie odrobiny odpowiedzialności. Oba wątki bardzo dobrze wyważone i w równym stopniu uzupełniające się. W sumie wszystko wydaje się płynne, nawet za płynne, bo w pewnym momencie zaczyna nużyć ta monotonia. Wydawałoby się, że sporo tu emocji, jednakże tak skrzętnie są one ukryte, że momentami ciężko jest je wyczytać pomiędzy słowami. Oczywiście, w zasadzie przemawia to na plus filmu, bo nie pokazuje palcem kiedy mamy się zaśmiać, a kiedy rozpłakać. Widać to w szczególności po pracy kamery, która nie skupia się na powodach. Było to ukazane zarówno w czasie wypadku podczas przedstawienia, kiedy to obraz skupiał się na jednej z asystentek niżeli na trenerce, a także drugiego na jeziorze, kiedy to operator skupił się bardziej na obliczu bohatera, niżeli na dramacie rozgrywającym się za jego plecami. Takie drobiazgi pozytywnie wypływają na odbiór filmu.
     Nie mniej, najwięcej emocji, wręcz fascynacji wzbudzało zajęcie Stéphanie. Nikt mi nie powie, że nie chciałby zobaczyć podobnego pokazu z orkami, czy nawet delfinami, i że nie zachwyciła go scena przed zbiornikiem wodnym i bliskością jaką główna bohaterka nawiązała ze znajomą jej wyszkoloną orką, robiąc przy tym wyjątkowy pokaz. Scena tak urzekająca i wspaniała, że to właśnie o niej pamięta się przez dłuższy czas po zakończeniu seansu. Do tego dochodzą piękne zdjęcia i nie najgorsze ujęcia, no i przede wszystkim muzyka Alexandre Desplata, który nie ustaje w zabawie ludzkimi emocjami.
    Z pewnością na uwagę zasługują tu dwie główne role. Marion Cotillard ponownie udowadnia jak dobrą jest aktorką. Rola dość wymagająca, z którą zdecydowanie sobie poradziła. Była prawdziwa, a więc i przekonująca. Naturalna, nie obawiająca się worów pod oczami, czy nagości. Jednakże to nazwisko mówi samo za siebie. Prawdziwym zaskoczeniem jest tutaj Matthias Schoenaerts. Nie tylko dlatego, że dzięki niemu było na kim oko zawiesić, a nawet i się zarumienić, ale przede wszystkim z powodu bardzo dobrej gry aktorskiej. Ukazując cały wachlarz emocji okazał się być perfekcyjny w każdej jednej. Wyglądał niczym kolega z blokowiska, więc stał się bardzo realną postacią, z którą wielu mogłoby się utożsamiać. Świetnie dobrali się z tym duetem, bardzo dobrze to razem zagrało, a tym samym można uwierzyć w nietypową relację, która połączyła tę dwójkę.
    „Z krwi i kości” to przede wszystkim film pełen niewysłowionych emocji, które nie do końca zawsze są dostrzegalne. Z początku zapowiadający się dość nieciekawie obraz, szybko nabrał charakteru traktując o prawdziwych ludziach i faktycznych ich dramatach, ale jednocześnie nie stając się filmem przegadanym. Wszystko to w jak najlepszej pracy kamery, z wykorzystaniem muzycznego talentu Alexandre Desplata i aktorstwa świetnych aktorów. I choć taka mieszanka nie mogła się nie udać, to jednak coś tutaj nie zagrało. Zdecydowanie jest to film dla tych, którzy lubują w niewypowiedzianym pięknie ukrytym w skradzionych spojrzeniach i delikatnych gestach, a także brutalności walk ulicznych.

Ocena: 7/10

Recenzja dla FilmFreak!



Prześlij komentarz