Reżyseria: Baz
Luhrmann
Scenariusz: Baz Luhrmann, Craig Pearce
Na podstawie:
powieści F. Scotta Fitzgeralda „Wielki Gatsby”
Zdjęcia: Simon
Duggan
Muzyka: Craig
Armstrong
Kraj: USA,
Australia
Gatunek:
Melodramat
Premiera: 01 maja 2013 (Świat) 17 maja 2013 (Polska)
Obsada: Leonardo DiCaprio, Tobey Maguire, Carey Mulligan, Joel
Edgerton, Isla Fisher, Jason Clarke, Elizabeth Debicki, Amitabh
Bachchan i inni
Są filmy, które męczą widza już od pierwszych minut. Są takie,
które wbijają w fotel swoją widowiskowością. „Wielkiego
Gatsby'ego” w reżyserii Baza Luhrmanna, znanego z takich
hitów jak „Moulin Rouge”, czy „Romeo i
Julia”, zaklasyfikować można jednak do zupełnie innej
kategorii- jest to produkcja, która urzeka widza w całej
rozciągłości. Ta kolejna ekranizacja powieści największego z
klasyków literatury światowej F. Scotta Fitzgeralda pobiła rekordy
oglądalności pozwalają rozmarzyć się milionom widzów na całym
świecie.
Nick Carraway (Tobey Maguire) rozpoczyna karierę maklera na
giełdzie w Nowym Jorku. Podekscytowany nowym życiem kupuje malutki
domek w West Egg. Okazuje się, że mieszka drzwi w drzwi z jednym z
najbogatszych mieszkańców Long Island – Jay'em Gatsby'm (Leonardo
DiCaprio), który przez całe wakacje, weekend w weekend, wydaje
najhuczniejsze i najefektowniejsze przyjęcia nad zatoką. W końcu
Nick dostaje zaproszenie na jedną z takim potańcówek i jest
całkowicie urzeczony przepychem tego wydarzenia. Udaje mu się nawet
poznać samego gospodarza, co podobno nie jest dane każdemu. Tak
rozpoczyna się bardzo burzliwa przyjaźń otoczona gangsterami,
ciemnymi interesami, ale przede wszystkim wciąż żywą miłością
sprzed lat.
„Wielki Gatsby” jest urzeczywistnieniem wszelkich
marzeń o filmie estetycznie doskonałym. Scenariusz nie ma tu aż
takiej siły przebicia, choć jest to dość dziwne. Wszystko wydaje
się być w znakomitym porządku. Mamy pełną emocji opowieść o
chłopaku, który musiał martwić się o siebie przez całe życie,
a który teraz żyje pełen nadziei o odzyskaniu swojej dawnej
miłości. Historia z początku mająca znamiona gangsterskich
interesów przeradza się w niesamowicie melodramatyczną, miłosną
historię, która rozczula w każdym najdrobniejszym elemencie. Jest
tu więc moralistyczny element zdrady małżeńskiej, najwyraźniej
nie sprawiający żadnych problemów bohaterom, a także wszelkie
konsekwencje tych czynów. Jednakże to na czym skupia się uwaga
widza to raczej mocno naiwna historia miłosna Gatsby'ego i Daisy.
Pal licho Toma i Myrtle, ważniejsza jest ta pierwsza dwójka, wokół
której kręci się cała akcja, która bawi, ale też i mocno
wzrusza. Najciekawsze sceny z udziałem tej dwójki to przede
wszystkim spotkanie w domu Nicka, choć tu w zasadzie rozbawia to co
przed nim następuje. Jednakże jest tutaj także perełka, o dziwo
nie kryjąca się w pełnych barwach, rytmów i efekciarstwie
imprezach, ale w połączeniu tych elementów oraz miłości. Scena w
sypialni Gatsby'ego, scena, w której Daisy pierwszy raz ogląda jego
pałac. Wyrzucanie koszul na łóżko, w połączeniu z genialnym
utworem Lany del Rey, a także świetną pracą kamery sprawia, że
nie trudno tutaj to, aby łzy stanęły nam w oczach. Chwile pełne
lekkości i tej swoistej beztroski. To właśnie za tę scenę
pokochałam ten film całym swoim sercem.
Szczęśliwie twórcy nie postawili na typową widowiskowość
przeładowaną efektami specjalnymi, wręcz przeciwnie. Ich obecność
wydaje się niemalże niezauważalna, choć mamy świadomość ich
istnienia, ażeby mogły dopieścić cały film. Przepiękne
scenografie okiełznane wprawnym okiem Simona Duggana („Ja,
Robot”,
„Szklana pułapka 4.0”), które w jednej chwili potrafią
zakwitnąć piękną paletą barw oraz światłem, aby za chwilę
zatopić się w smutku i ciemności. Cudowne zdjęcia tak wspaniale
doprawione, że wyglądają niczym wyjęte z obrazka, a na nich
wspaniali bohaterowie w najpiękniejszych kreacjach stworzonych przez
Catherine Martin, która wiernie trwa u boku Luhrmanna i pomaga mu
stworzyć bajkowe detale do wielkich produkcji. Utrzymane jest to w
klimacie lat 20stych i ani przez moment nie wątpimy w ich
autentyczność.
Wydaje się, że spowodowane może być to również wszechobecną
muzyką, która gra tutaj zasadniczą rolę, o ile nie najważniejszą.
Jest jednym z najmocniejszych elementów tego obrazu. Stworzona przez
Craiga Armstronga staje się genialnym połączeniem smukłości
jazzu oraz ostrości i szczerości rapu. Dla innych połączenie
kanciaste, dla innych uzupełniające się w ten zniewalający
sposób. Ja jestem w tej drugiej grupie, gdyż według mnie idealnie
podkreśla to charakter filmu oraz wydarzeń, które się tutaj
rozgrywają. „Wielki Gatsby” staje się więc sceną dla takich
gwiazd światowej muzyki jak Florence and the Machines, Lany del Rey,
Beyonce, a nawet Fergie. O swój udział w tworzeniu filmu postarał
się nawet i Jay-Z. Wypada to wszystko rewelacyjnie, aczkolwiek i tak
po zakończeniu seansu pozostaje w głowie kawałek Lany del Rey
„Young and Beautiful” zarówno w wersji oryginalnej [link], jak i w urzekającym, jazzowym
aranżu [link]. Ukradła całe wrażenia! Urzekający, wzruszający,
przepiękny! Za rozrywkę odpowiada jednakże Fergie z jej „A
Little Bit of Party Never Kill Nobody” [link]. Bardzo skoczny, fascynujący, idealnie wpasowujący się w
imprezowy charakter niektórych ze scen. W dodatku posiadający
również małe znamiona jazzowe. Świetne! Zresztą tak samo, jak i
cały soundtrack, który swoją różnorodnością sprawia, że jest
na bardzo wysokim poziomie.
Nie ma chyba nic bardziej irytującego niż wspaniały aktor, który
całkowicie spala się w tym filmie. Leonardo DiCaprio miał w
ostatnich latach kilka naprawdę świetnych ról. Dobrze sprawdził
się zarówno w „Incepcji”, jak i „Infiltracji”,
czy „Wyspie tajemnic”, jednakże jego występu w
roli Jaya Gatsby'ego nie można uznać do najbardziej udanych.
Oczywiście, każdy odbiera wszystko inaczej, aczkolwiek jak dla mnie
z minuty na minutę Gatsby stawał się coraz bardziej denerwujący.
I nie wiem, czy to z powodu sztucznego uśmiechu malującego się na
jego ustach przez większość filmu, dziwacznej mimiki twarzy, czy
wyrażenia „old sport”, gdzie po dwudziestym razie mamy ochotę
strzelić sobie w bębenki, żeby więcej tego nie słyszeć.
Prawdopodobnie spowodowane jest to wszystkim po trosze, ale prawda
jest taka, że DiCaprio miewał lepsze występy. Zaskakujące dobrze
sprawił się jednak Tobey Maguire, na którym wieszałam psy za
tragiczną zabawę twarzą przy „Spidermanie”.
Ewidentnie dość dziwacznie wypadają u niego wszelkie objawy
zdenerwowania wobec czego w „Wielkim Gatsbym” ograniczono
je do minimum- i całe szczęscie! Dzięki temu bardzo dobrze się go
oglądało, a nawet i słuchało w narracji. Amitabh Bachchan, na
którego oczekiwałam od chwili, gdy tylko ujrzałam jego hinduskie
lico w zwiastunie sprawił mi mega zawód pojawiając się jedynie w
jednej scenie.
„Wielki Gatsby” nie jest może
najrewelacyjniejszym filmem tego roku. Być może nie ma większych
szans w walce o Oscara, ale prawda jest taka, że póki co, jest to
najpiękniejszy film, jaki było mi dane obejrzeć w 2013 roku.
Przepiękna, wzruszająca historia z tragicznym finałem, o miłości,
o wielkich nadziejach, stracie i uzależnieniu od pieniądza.
Zaskakująca swoim wykonaniem z przepiękną kreacją scenografii i
samych kostiumów. W dodatku genialna muzyka i najnowsze aranże w
jazzowym wykonaniu. Świetne połączenie lat 20tych z
nowoczesnością, które powala na kolana, a także dobre kreacje
aktorskie. Innymi słowy, konieczne do zobaczenia w kinie, „old
sport”!
Ocena:
8/10
Film obejrzany na zaproszenie Warner Bros.!
Bardzo mi się podobał. I ma świetny soundtrack :)
OdpowiedzUsuńNa samym starcie miałam to cudowne przeczucie, że film będzie mi się podobał i to nie będzie zmarnowany seans. Leo nie popisał się zbytnio, ale dawno tak pięknie nie wyglądał.
OdpowiedzUsuńEstetyka filmu pod kątem wizualnym i słuchowym to coś, co wyróżnia film na przestrzeni ostatnich miesięcy. Niedopasowanie, pewna sprzeczność i wysoki poziom estetyczny (jakby się ścigał z Tarsemem albo Tarsem z Luhrmannem) na szczęście nie osiągnęły pułapu w którym widz zaczyna się męczyć i czuć się przytłoczonym.
Wczoraj udało mi się wypożyczyć "Wielkiego Gatsby'ego", wreszcie. Cienka książeczka, więc po lekturze będzie okazja do spojrzenia na film z nieco innej perspektywy.
cienka? Hmmm.. to może i ja powinnam przeczytać :D
UsuńWydanie Rebisu z 2001 roku ma 184 strony. ;)
UsuńZaczęłam czytać przed snem i muszę przyznać, że czyta się naprawdę dobrze. Potem będzie seans z Farrow i Redfordem. Ot, taka pokręcona kolejność. ^^
Książki nie czytałem, a do produkcji Luhrmanna podchodziłem strasznie sceptycznie. Jednak wyszedłem z sali kinowej oczarowany. Zdjęcia, kostiumy, klimat, soundtrack (Lana Del Rey, Emeli Sande, czy Florence + The Machine - mała literówka w recenzji, Machine pisze się bez "s", ale to każdemu może się zdarzyć ;D). Według mnie fenomenalna gra aktorska na pierwszym i na drugim planie, jedna z najciekawszych tegorocznych produkcji ;) Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńJa również nie czytałem książki i chyba pierwszy raz zdarzy się, że właśnie film zachęci mnie do jej przeczytania :)
OdpowiedzUsuńWielki Gatsby okazał się naprawdę wielki!
Pozdrawiam.
Ja o dziwo (z moimi ksiązkowymi zaległościami!) przeczytałem powieśc Fitzgeralda (kupiłem ją za 5 złotych w saturnie w silesi :D) i wcale nie uważam, aby film był jej profanacją, jak chcą niektórzy. To bardzo solidna adatapcja. Na poczatku estetyka filmu mnie trochę przytłaczała, ale potem wszystko sie w miarę uspokoiło i Lurhmann pozwolił aktorom grac.
OdpowiedzUsuńDla mnie najlepsza scena to cała kłótnia w hotelu. Az czuć ten piekący klimat upalnego dnia, kiedy wszyscy są zdenerwowani i zaczyna się walka o kobietę. Mistrzostwo.
No i mam identyczną reakcję jak Ty wobec Tobey Macguire'a. Byłem pelen obaw, ale już w pierwszej scenie wygrał mój szacunek.
w saturnie powiadasz? chyba będę musiała zapuścić się w tamte rejony podczas mojej wtorkowej eskapady do Katowic :D
UsuńScena w hotelu również świetna. Faktycznie czuć ten żar, temperament i napięcie.
mówisz o TEJ wtorkowiej eskapadzie? :> tej 18 czerwca? :D
OdpowiedzUsuńdokładnie. Od 9 do 23 będę się szlajać :D
Usuń