Reżyseria: Jim Sheridan
Scenariusz: David Loucka
Zdjęcia: Caleb Deschanel
Muzyka: John Debney
Kraj: USA
Gatunek: Thriller, Dramat
Premiera: 29
września 2011 (Świat) 21 października 2011 (Polska)
Obsada: Daniel
Craig, Rachel Weisz, Naomi Watts, Elias Koteas, Marton Csokas,
Taylor Geare, Claire Geare, Rachel G. Fox
Jego
twórczość mogliśmy polubić za sprawą remake'u skandynawskiego
przeboju „Bracia”. Jednakże najnowszy film Jima Sheridana
zdecydowanie odbiega tematyką od poprzednich jego produkcji. „Dom
snów” to oczywiście bardzo dobre studium ludzkiej
psychiki, jednakże nikt nie powie, że nie jest to również całkiem
nie najgorszy trzymający w napięciu thriller. Różnie odebrany
przez krytykę, nie pozostawia wątpliwości, że tak pokręconego
filmu świat nie widział od czasu „Wyspy tajemnic”.
Will
Atenton (Daniel Craig) odchodzi z redakcji w wydawnictwie i
wraz ze swoją piękną żoną- Libby (Rachel Weisz), oraz
dwiema córkami (Taylor Geare, Claire Geare), przeprowadza się
z miasta na przedmieścia. Dopiero po kilku dniach poznają prawdę o
tym, że przed laty w ich własnym domu, zdarzyła się straszliwa
tragedia w wyniku, której matka i córki zostały zamordowane, a
zabójcy nigdy nie odnaleziono. Po tej traumatycznej wiadomości
rodzina Atentonów zostaje nachodzona przez tajemniczego człowieka.
W obawie, że może być to morderca Atenton wyrusza do zakładu
opieki, aby odnaleźć podejrzanego, ojca- Petera Warda. Jednakże to
co tam odkryje może okazać się zupełnie odmienne od tego czego
poszukiwał.
Wielka
tajemnica, wielka przeprowadzka i wielkie wyzwanie, czyli wszystko to
czego można by oczekiwać od filmu. „Dom snów” to
swoiste wymieszanie dramatu z mocnym thrillerem, których mnóstwo
ostatnimi czasy wylęgło na światowych ekranach. Twórcy tego tu
dziwnego tworu robili wszystko, aby przyciągnąć uwagę widza, z
dość opłakanym skutkiem. Jak dla mnie, film był przewidywalny od
samego początku aż do jego końca. Jeżeli ktoś liczył na jakieś
niesamowite zwroty akcji to może w istocie się ich doczekać,
aczkolwiek nie oznacza to, że gdzieś w głowie nie kłębiły się
nam już wątpliwości. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście
wielka tajemnica, o co tu w ogóle chodzi. Czemu prześladowca
nachodzi Atentonów, czego od nich chce i czy w ogóle kiedykolwiek
da im spokój. Kiedy poznajemy prawdę odnośnie zabójstwa, jest to
dla nas traumatyczne, pomimo tego, że podejrzewaliśmy co nieco.
Ponadto, w niektórym momencie, całkowicie przyziemna tematyka
zaczyna przeradzać się w pełną mistycyzmu historię, która pod
pewnymi względami wzrusza. Prawda jest jednak taka, że nie chodzi
tutaj jedynie o jakieś ekstremalne bodźce wpływające na nas
przerażająco, ale przede wszystkim o silne doznania emocjonalne. Na
pewnym poziomie film nas porusza, przede wszystkim jeżeli chodzi o
uczucie łączące Willa i Libby. Niesamowity jest model rodziny,
który twórcom udało się tutaj przedstawić. Wyrozumiałość,
oddanie i, co najważniejsze, miłość, o której tak rzadko
spotykamy w dzisiejszych czasach, miłości, która jest silniejsza
od śmierci.
Obraz
Sheridana ma nietypowy dla filmów klimat. Wydaje się, że jest tego
zdecydowanie za wiele, wobec czego widz nie wie dokładnie co czuć.
To takie połączenie „Amityville” z „Uwierz
w ducha”, czyli ni to straszne, ni to łzawe. Jednakże
atmosfera tajemniczości jest tutaj dominująca, w dodatku
spotęgowana przez zdjęcia, które w większości odbywają się
nocą, ale i muzykę skomponowaną przez Johna Debneya będącą
idealnym uzupełnieniem niepowtarzalnego klimatu. Ciekawie
prezentowały się także efekty specjalne, uśmiercanie wszystkiego
wokół, przyspieszanie procesu starzenia i przemijania czasu. Miało
to swój urok i zdecydowanie można odbierać to pozytywnie, pomimo
ogólnego oddźwięku.
Choć
o najważniejszą rolę w filmie starały się same gwiazdy to jednak
Danielowi Craigowi przypadła w udziale postać Willa Atentona.
Radził sobie on naprawdę dobrze, bo trudno mi wyobrazić sobie w
podobnym obrazie Brada Pitta. Nie był to może i szczyt geniuszu
aktorskiego, choć rola nie była też do końca aż tak wymagająca.
Rachel Weisz była o wiele bardziej przekonująca jako jego żona.
Pełna energii, ale i powagi, kiedy wymagała od tego sytuacja. Miała
w sobie więcej swobody niżeli Craig. Całkowicie nie rozumiem za to
pojawienia się na ekranie Naomi Watts. Jej postać niewiele dawała
widzowi, aczkolwiek stanowiła istotny element całej fabuły.
Wszelkie postaci były raczej średnio wypracowane, można było
uczynić je bardziej wyrazistymi, a tak to pozostały dość nudne.
Bardzo
długo czekałam na mocne kino, które prawdziwie mnie przestraszy.
Liczyłam na to, że „Dom snów” spełni moje
oczekiwania. Niestety, muszę czekać nadal bo produkcji tej daleko
do mrożącej krew w żyłach opowieści. Oczywiście, jest tu trochę
napięcia i enigmatyczności, ale psychiczne problemy bohaterów i
ich melodramatyczne relacje były dominujące w całej fabule. Nie
oznacza to, że film był kiepski, oj nie! Po prostu po podobnym
zarysie spodziewać można było się produkcji niczym „Nieznajomi”,
czy czegoś w ten deseń, a tak musimy zadowolić się jedynie
półśrodkami. Nie polecam dla tych, którzy chcą zostać
faktycznie wstrząśnięci filmem, ale jeżeli nie macie nic lepszego
do roboty, to możecie sięgnąć po ten tytuł, nie zaszkodzi.
Ocena: 6/10
Niestety "Dom snów" nie przypadł mi do gustu. I tak się zastanawiam jaki związek miał tytuł filmu z przedstawioną fabułą.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie najsłabszy film Sheridana - można by rzecz, że jest to prawdziwy fail tego reżysera, który przecież może się pochwalić takimi znakomitymi obrazami jak "Pole", "W imię ojca" czy "Nasza Ameryka".
OdpowiedzUsuńCiekawy pomysł na bloga.Życzę powodzenia w prowadzeniu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i obserwuję!