NOWOŚCI

sobota, 16 lutego 2013

1024. Anna Karenina, reż. Joe Wright

Reżyseria: Joe Wright
Scenariusz: Tom Stoppard
Na podstawie: powieści Lwa Tołstoja "Anna Karenina"
Zdjęcia: Seamus McGarvey
Muzyka: Dario Marianelli
Kraj: Wielka Brytania
Gatunek: Kostiumowy, Dramat
Premiera: 07 września 2012 (Świat) 23 listopada 2012 (Polska)
Obsada: Keira Knightley, Jude Law, Aaron Taylor-Johnson, Kelly MacDonald, Matthew Macfadyen, Domhnall Gleeson, Ruth Wilson, Alicia Vikander



    „Anna Karenina” pióra Lwa Tołstoja to klasyczne dzieło literatury rosyjskiej. Traktująca nie tylko o ludzkiej psychice, ale także wielobarwności uczuć stała się inspiracją dla wielu twórców kinematografii. W tej znaczącej roli pojawiały się już takie ikony światowego kina, jak Vivian Leigh, Greta Garbo, czy Sophie Marceu. W 2012 roku za przeniesienie tego klasyka na ekran wziął się sam Joe Wright („Duma i uprzedzenie”, „Pokuta”), a w tytułowej roli obsadził uchodzącą za piękność wysp brytyjskich- Keirę Knightley. Ilu reżyserów, tyle różnych spojrzeń na ten sam pierwowzór, ale trzeba przyznać, że wizja Wrighta wzbija się ponad wszystkie.


    Anna Arkadiewna Karenina (Keira Knightley) uchodzi za jedną z najwierniejszych żon petersburskiej elity i wzorową matkę. Jej małżonkiem jest sam minister – Aleksiej Karenin (Jude Law), który musi dbać o swoją reputację. Na pozór wzorowe małżeństwo w końcu staje się powodem kpin, kiedy Anna wyrusza do Moskwy do swojego ukochanego brata (Matthew Macfadyen), aby ratować jego małżeństwo. Tam Anna poznaje przystojnego oficera Aleksieja Wrońskiego (Aaron Taylor-Johnson), dotychczas zalecającego się do młodziutkiej Kitty (Alicia Vikander). Chłopak szybko zmienia obiekt westchnień i popada w obsesyjną miłość do żony Karenina, w dodatku z wzajemnością. Ich romans staje się tematem plotek i zagrożeniem dla reputacji ich samych, a także ich rodzin.

    „Anna Karenina” według wizji Joe Wrighta jest bardzo niezwykłym obrazem. Genialna scenografia niczym wyjęta z najlepszego teatru, bowiem wiele wydarzeń rozgrywa się na teatralnych deskach. Wygląda to dość awangardowo, ale robi piorunujące wrażenie, bowiem bohaterowie niczym aktorzy odgrywają swoje role w przedstawieniu. I choć pożałować można, że nie zobaczymy Placu Czerwonego, czy gmachu Kremla, w całej jego realnej okazałości, to sposób ich prezentowania i tak urzeka widza. Błędem jest jednak zamysł, że cały spektakl rozgrywa się w teatrze, oj nie. Choć pociąg z zamiaru stał się zwyczajną dziecięcą kolejką, to zimowe krajobrazy okazują się jak najbardziej realne, i przy okazji piękne! Dlatego też praca Seamusa McGarvey'a to jedynie formalność, bo za sprawą niesamowitych kostiumów noszonych przez Keirę i innych aktorów, a także wspaniałej i pełnej przepychu scenografii oraz ujmujących terenów, miał bardzo ułatwione zadanie. Do tego dochodzi także praca montażystów, którzy tak zgrabnie, tak płynnie i niekonwencjonalnie przechodzili z ujęcia do ujęcia, że bez trudu oczarowali tym każdego widza. Na wielkie brawa zasługuje również i kompozytor muzyki, nie należy o tym zapominać. Dario Marianelliemu udało się stworzyć coś pięknego i tak bardzo adekwatnego do klimatu całej opowieści. Jego muzyka okazała się być pełna pasji, ale również i delikatności, gdy akurat tego wymagały wydarzenia. Idealnie podkreślała emocje, które czuli bohaterowie i przy okazji przekazywała je dalej, do widza.
    Ciężko jest przyrównywać obraz do pierwowzoru, którego nigdy się nie poznało (proszę nie linczować!). Ciężko jest stwierdzić, czy dorównuje arcydziełu literatury, skoro się nie czytało- choć z założenia, że ekranizacje zawsze są gorsze od książek można wywnioskować, że nawet produkcja Wrighta nie może aż tak bardzo powalić na kolana. Z pewnością jest to film bardzo zmysłowy, przynajmniej na pewnym etapie, bowiem większość to tylko swoista przepychanka pomiędzy kochankami i emocjonalne oraz psychologiczne rozkładanie na czynniki pierwsze ludzkich relacji i potęgi plotki. W końcu rzecz dzieje się w carskiej Rosji, gdzie ważne są reputacja, ludzka godność, a skandale typu romanse są z góry uznawane nie tylko za haniebne, ale przede wszystkim traktowane jak przestępstwo! Mamy tu więc najrozmaitsze oblicza miłości, bo ukazuje się tu stronę pełną naiwności i przymykania oka na występki małżonka, mocno nadwyręża się jej zdolność do przebaczania. Z drugiej zaś strony ukazuje się jej namiętność, a także odrobinę szaleństwa, którą jest okraszona. Ale żeby nie było, to na świecie nie istnieje tylko wymiar miłości pomiędzy kobietą i mężczyzną. Pojawia się również i uczucie do swoich dzieci, a tego jest tutaj pod dostatkiem, choć przedstawione zostało to dość dziwny sposób. Tym właśnie, Anna Karenina wzbudzać może najwięcej emocji, bo jak niektóre kobiety mogą zrozumieć jej porywy namiętności z młodszym mężczyzną (bo w końcu jej mąż to zwyczajny służbista i nudziarz!), to jednak dokonywane przez nią wybory są, co najmniej, kontrowersyjne. I tak całe pozytywne emocje, które wzbudzała w nas ta kobieta całkowicie legną w gruzach, choć z drugiej strony, dla niektórych mogą być też i oznaką odwagi. W końcu, taka jest kolej rzeczy, jak w życiu ludzi pojawia się zdrada! Jakby nie było, historia Anny Kareniny i Wrońskiego należy do tych tragiczniejszych, więc finał nie jest może i dla wszystkich zaskakujący, ale w jakiś sposób, przynajmniej dla mnie, pozbawiony większego zaangażowania. Zdecydowanie zbyt powierzchowne potraktowanie tego wątku, a poza tym pozostawia widza z pytaniami, co się stało z Wrońskim?!
    Teatralne deski produkcji Joe Wrighta to również wspaniały pokaz dobrej, a momentami nawet i bardzo dobrej gry aktorskiej poszczególnych postaci. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Keira Knightley i choć jej standardowy dziubasek zaczyna być już irytujący, to trzeba jej przyznać, że była pełna zaangażowania w swojej roli. Potrafiła wzbudzić w widzu całą masę emocji, bowiem kobieta zawsze daje z siebie wszystko i ostatecznie przekonuje do siebie widza. Rola Anny Kareniny nie należy do najłatwiejszych, a Keira poradziła sobie z nią tak jak umiała i nie jest to jakaś drażniąca kreacja. Jej serce rozpada się na dwoje, jedna połowa należy do Jude Lawa, a druga do Aarona Taylora-Johnsona. Tego pierwszego po raz pierwszy zobaczyć można w tak poważnej roli. Zero uśmiechu, zaledwie niewielki grymas, a w pierwszej chwili w ogóle ciężko jest go rozpoznać pod tym całym zarostem. Stanowi on uosobienie takiej dość skrytej miłości, która pokazywana jest z pewną powściągliwością. Dlatego też, ten drugi jest jego całkowitym przeciwieństwem. W dodatku Taylor-Johnson całkowicie zaskakuje w tej roli. I pomyśleć, że to ten sam chłopiec, który kopał tyłki i któremu tyłek kopano w „Kick-Ass”. Całkowicie odmienna kreacja i to zagrana z takim zapałem, z taką pasją, aż dziwne. Zapowiada mu to naprawdę świetną karierę.
    Wiedziałam, że to będzie wyjątkowe widowisko. Nie sądziłam jednak, że „Anna Karenina” aż tak bardzo przypadnie mi do gustu. Tematyka może nie do końca leżąca koło tej łatwiejszej, ale zdecydowanie przyswajalna. Jednakże, pomimo takiej różnorodności tematycznej w filmie, nie da się nie zauważyć sposobu w jaki zostaje zaprezentowana. Rzadko kiedy spotyka się produkcje, które rozgrywają się na deskach teatru. Dość rzadko spotyka się tak dobrze zgrane ze sobą piękno wnętrz, rekwizytów oraz kostiumów. Jedynie niekiedy pojawiają się perełki z klimatem, który wsiąka nam przez skórę i ulatnia się za pomocą cudownej muzyki. Film Joe Wrighta ma w sobie to wszystko i choć Keira Knightley może troszkę drażnić, to obraz ten uznać można za całkowicie udany i może nawet godny do ponownego seansu w najbliższej przyszłości.

Ocena: 8/10

5 komentarzy :

  1. Tak, zgadzam się - Jude Law nie do poznania. Może to wydać się dziwne, ale początkowo myślałem, że to on gra tego całego Wrońskiego, a tu takie zaskoczenie miałem. Mnie, podobnie jak ciebie, "Anna Karenina" bardzo zachwyciła i zebrała ode mnie równie wysoką notę. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie martw się, nie jesteś jedyny. Nie wiem czemu, ja też byłam przekonana, że to jego zobaczę w tej roli :|

      Usuń
  2. Mnie niestety nie porwała, choć wszystkie elementy, które wymieniłaś są znakomite - scenografia, muzyka, sam pomysł przeniesienia tego na deski teatru - strzał w 10 i gdyby nie tylko sama Anna, która powinna być duszą i centrum tego wszystkiego, dla mnie zupełnie nijaka. Choć pewnie i tak wrócę do tego filmu, uwielbiam kino kostiumowe! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Keira ma taką dziwna manierę, że niemalże do każdej postaci potrafi zniechęcić...

      Usuń
  3. Mnie konwencja teatralna akurat nie urzekła, choć wizualnie czarowała, to prawda. Keira ze swoją zmanieryzowaną i teatralną mimiką (i grą w ogóle) tu idealnie się wstrzeliła, więc pierwszy raz od dawna bohaterka, grana przez nią, mnie nie irytowała. Całość do przyjęcia, ładna, ale bardzo w stylu Wrighta:)

    OdpowiedzUsuń