Reżyseria: Tom Tykwer, Andy Wachowski, Lana Wachowski
Scenariusz: Tom Tykwer, Andy Wachowski, Lana Wachowski
Na podstawie: powieści Davida Mitchella "Atlas chmur"
Zdjęcia: John Toll, Frank Griebe
Muzyka: Reinhold Heil, Johnny Klimek, Tom Tykwer
Kraj:
USA, Singapur, Niemcy, Hongkong
Gatunek: Dramat, Sci-FiPremiera: 08 września 2012 (Świat) 23 listopada 2012 (Polska)
Obsada: Tom Hanks, Halle Berry, Hugo Weaving,
Jim Broadbent, Jim Sturgess, Doona Bae, Ben Whishaw, Hugh Grant,
Susan Sarandon, Keith David
Czasy
„Matrixa”
przeszły do historii, tak samo zresztą jak i szczyt formy braci
Wachowskich, którzy przemienili się w rodzeństwo. Przy pomocy Toma
Tykwera starają się odzyskać dawną chwałę i wspólnie biorą
się za ekranizację jednej z najbardziej niebanalnych i ciężkich
epopei spisanej przez angielskiego zdobywcę kilku nagród Brokera –
Davida Mitchella, o tytule „Atlas
chmur”. Choć pracują w dwóch
oddzielnych ekipach filmowych, tworzą niesamowite widowisko, w
którym bez większych problemów można się zagubić.
Film
ten pokazuje sześć pozornie ze sobą niepowiązanych opowieści,
które choć rozgrywające się w zupełnie innych miejscach i w
innym czasie połączone są tymi samymi duszami. Stary członek
plemienia imieniem Zachariasz (Tom
Hanks) opowiada swoim podopiecznym
zadziwiającą historię o przeszłości, o złu i ludziach
połączonych ze sobą wielkim uczuciem. Cofając się w czasie
poznajemy Adama Ewinga (Jim Sturgess)
przebywającego Ocean Spokojny u boku niewolnika Autua (David
Gyasi), aby wkupić się w łaski
swojego teścia przy pomocy przyszłościowego interesu. W
niedalekiej przyszłości młody i biseksualny muzyk (Ben
Whishaw) rozpoczyna pracę ze znanym
kompozytorem. Niecałe czterdzieści lat później dziennikarka
(Halle Berry)
trafia na historię, która może okazać się jedną z najbardziej
niebezpiecznych w jej karierze a dotyczących działalności Lloyda
Hooksa (Hugh Grant).
Rok 2012 był bardzo niezwykły dla Timothy Cavendisha (Jim
Broadbent), który wszedł w
posiadanie ogromnej kwoty gotówki po tym, jak autor wydawanej przez
niego książki zamordował wyrzucił za balkon krytyka literackiego.
Natomiast w Korei przyszłości, która zdominowana została przez
klony i wysoce rozwiniętą technologię, tuż przed egzekucją,
jedna z kelnerek (Doona Bae)
opowiada o tym, jak spotkanie z jednym z członków ruchu oporu
całkowicie odmienia jej życie.
Niezwykłym
wyzwaniem jest zaprezentowanie fabuły „Atlasu
chmur” więc jeżeli
ktokolwiek zrozumiał coś z powyższego opisu to jest już w połowie
drogi do zorientowania się o co w tym filmie chodzi. W produkcjach,
gdzie na przemian przeplatają się najrozmaitsze historie nie trudno
jest się pogubić. Tutaj sporym utrudnieniem jest również to, że
treść oscyluje wokół odrodzonych dusz wyglądających bardzo
podobnie do swoich poprzedników, ale i spora rozbieżność czasowa
i przestrzenna, która może wprowadzić widza w nie lada
konsternację. Pewne jest, że ciężko ogarnąć za pierwszym razem
co próbują przekazać nam Wachowscy oraz Tykwer. Trudno pojąć,
jeżeli nie przeczytało się lektury. Paradoksalnie, jeżeli ktoś
myśli, że film popchnie go w kierunku książki, to bardzo się
myli, no chyba, że tak bardzo zaintryguje go ten obraz, że będzie
chciał się zagłębić w pierwowzór, bądź myśli, że ten
właśnie pomoże mu bardziej zrozumieć to co miał okazję obejrzeć
oczami twórców. Wydaje się, że te sześć historii w żaden
sposób się nie łączą. Szybko jednak przekonamy się, że nie
jest to wcale takie oczywiste. Choć ciężko ogarnąć kto jest kim
i w jakim czasie, to widzimy przecież, że niemalże każdy z każdym
ma tutaj do czynienia. Wspólnym mianownikiem tejże fabuły jest
zło, które siedzi w każdym człowieku. U jednego widoczne jest ono
bardziej, a u drugiego mniej, a wszystko to zależne jest od
sposobności. Wydaje się, że wielkim pechowcem jest tutaj dr Goose,
który zatruwał swojego współtowarzysza i któremu przyszło
pokutować w przyszłych wcieleniach. Ewidentnie jest tutaj
powiedziane, że całe zło, które poczyniliśmy za życia będziemy
musieli później odpracować. Bez względu na to czy kusi nas Hugo
Weaving, czy też zwyczajnie staje się to naszym osobistym wyborem.
Według wizji pisarza nasze wybory mają wpływ nie tylko na nasze
otoczenie, ale również na nas samych i przyszłe nasze życia,
jeżeli wierzyć w reinkarnację. Pojawia się tu więc bardzo cienka
granica pomiędzy tym w co wierzymy my, a co prezentują inne wiary.
Może
podobać się to, że historie są tak bardzo różnorodne. Znajdą
tu coś dla siebie fani fantastyki naukowej, melomani, miłośnicy
konspiracji, czy nawet Ci, którzy sympatyzują z
„Avatarem”. Ilość wątków
jest tutaj przeogromna, nie wszystkie jednak kończą się happy
endem. Do moich ulubionych opowieści należy ta ze świata Seulu o
niezwykłym uczuciu Sonmi i Hea-Joo Changa, która to jest nie tylko
prezentacją walki o ludzką wolność, ale i swoistą manifestacją
miłości. Twórcy nie boją się łamać utartych schematów i bez
większych problemów wcielają w film wątek biseksualności, a
nawet wyrzucają przez okno krytyka literackiego. Nie boją się
oficjalnie ukazać tego o czym nawet nie śniłoby się innym. A
robią to w naprawdę widowiskowy sposób.
Zaskakująco,
na pierwszym planie nie są efekciarskie wizualizacje, bowiem zanim
dojdziemy do świata rodem z „Gwiezdnych
Wojen”, zobaczymy zupełnie
coś innego, a mianowicie zdumiewającą charakteryzację, która
sprawia, że trudno będzie nam rozpoznać naszych ulubieńców.
Każdy z nich idealnie dopasowany do scenerii i nie chodzi tu
koniecznie o zabliznowanie Toma Hanksa i postarzenie Halle Berry.
Chodzi bardziej o uczynienie z Amerykanów Koreańczyków, a z
Koreańczyków Amerykanów. Mowa tu o przyroście włosów,
całkowitej przemianie stylistycznej, wyglądu twarzy, budowy ciała.
Wszystko to co staje się wizerunkiem konkretnej postaci.
Charakteryzatorzy odwalili kawał dobrej roboty, już dawno w kinie
nie było czegoś podobnego. Dopiero później będziemy świadkami
niesłychanych technologii, które na świecie się jeszcze nie
pojawiły, ale prawnie będzie to wkrótce możliwe. Świetne
sprzęty, wspaniały Seul przyszłości. Niesamowite ujęcia i to nie
tylko zabudowań, ale również i przepięknych brytyjskich i
hiszpańskich krajobrazów. Do tego dochodzi również i muzyka,
która mnie osobiście w głowie nie utkwiła, ale nie oznacza to, że
nie była dobra. Jak dla mnie trio Reinhold
Heil, Johnny Klimek i Tom Tykwer, niczego nowego nie wymyśliło.
„Atlas
chmur”
to niecodzienny popis wielkich aktorów amerykańskiego kina i nie
tylko. Trudno jest powiedzieć, aby uwaga widza skupiła się na
jednym aktorze, bowiem twórcy koncentrują się na każdym swoim
bohaterze w równie wielkim stopniu. Hugo Weaving to chyba ulubieniec
Wachowskich od czasu Agenta Smitha, bowiem i tutaj pojawił się na
ekranie. Jako, że Tom Hanks przeszedł największe przeobrażenie w
tym obrazie, to on zasługuje na większy poklask. Wcielał się bez
przeszkód w każdą z kreacji, choć nie było to nic zaskakującego,
czy porywającego. Halle Berry po raz kolejny pokazała mi, że jest
raczej przeciętną aktorką, ale to nic. Moja osobista uwaga
skupiała się bardziej na Doonie Bae i Jimie Sturgessie, bowiem to
ich opowieść najbardziej polubiłam. Jak dla mnie mieli największe
pole do popisu nadając z pozoru zimnym postaciom sporo emocji.
Swoistą metamorfozę przeszedł również Hugh Grant, który
chwilami zmieniał się nie do poznania, ale zdradzał go jego
akcent. Ciężko orzec, czy był to zamysł twórców, czy zwyczajnie
facet nie potrafi wykrzesać z siebie trochę amerykańszczyzny.
Trochę ciekawości wprowadza również i Jim Broadbent, choć
najbardziej urzeka chyba pod postacią podstarzałego wydawcy, który
ląduje w niecodziennym domu starości. Choć obsada jest bardzo
spora, pod względem ilości gwiazd i domniemanego kunsztu to jednak
wypada dość słabo jeżeli zestawić ich wszystkich przeciwko
sobie. Niektórzy radzili sobie lepiej ze swoimi odrodzonymi
wcieleniami, inni gorzej, ale na dłuższą metę chyba nikt nie
pozostanie w pamięci.
„Atlas
chmur”
nie jest filmem, który w prosty sposób prezentuje oczywiste fakty.
Jest to obraz o ludzkich wyborach, a także ich konsekwencjach na
egzystencję naszych przyszłych wcieleń i nasze otoczenie.
Wykonany z rozmachem, ale i w pewien nieprzeciętny sposób
nawiązujący do ludzkiej wrażliwości. Choć jest bardzo mocno
pokręcony i możemy nie nadążyć za tokiem rozumowania twórców
to na pewnej płaszczyźnie potrafi poruszyć człowiekiem i pozostać
dłużej w jego pamięci. Szkoda jedynie, że i obsada tak tego nie
odczuwa i bez większego zaangażowania przeskakiwała z jednej roli
w drugą. Pięknie wykonany, ze wspaniałą charakteryzacją i
efektami być może nie zasługuje na miano arcydzieła, ale
przynajmniej dobrego kina dla ambitniejszego widza.
Ocena: 7/10
dobra recenzja :) aż się chyba wreszcie zbiorę i obejrzę
OdpowiedzUsuńChaos - to pierwsze co rzucało mi się w oczy w tym filmie. Był chaotyczny, wątki co prawda były ze sobą powiązane, ale jakoś tak luźno, niemal niezauważalnie. Wszystko wymuszone i przesiąknięte pseudofilozoficznym bełkotem. A jednak oglądało się to naprawdę dobrze. Każda historyjka posiadała swój własny urok, przez co potrafiły wciągnąć. Jako całość film się moim zdaniem nie broni, ale poszczególne elementy są całkiem udane.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Simonem, było bardzo chaotycznie, jednak po obejrzeniu czułem takie przemiłe emocje. Bardzo dużo pisałem o tym u siebie w recenzji. Ja dałem produkcji dwa oczka więcej, choć no była troszeczkę przydługawa. Niemniej jednak oglądało się ją z zainteresowaniem i choć niektóre wątki nie były aż tak dobre, jak chociażby ten o dziadku wysłanym do domu opieki (zakochałem się w tej historyjce ;D), "Atlas chmur" zachwycił mnie swoim poziomem i wieloma pięknymi obrazkami! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNie utkwiła Ci w głowie muzyka? Nawet Sextet? A niech to!:) Dla mnie to soundtrack roku:)
OdpowiedzUsuńZgadzam się co do obsady - mimo wielu znanych nazwisk, nikt nie wybija się na tyle, by mówić o nim z uznaniem.
A widzisz. Ja po prostu jestem muzycznym ignorantem. Soundtrack musi mieć w sobie naprawdę to coś, aby mnie zauroczyć. Czasem jest tak, że jeden utwór mnie urzeknie i przez to zarażam się całą muzyką, ale rzadko się to zdarza. Niestety...
Usuń