NOWOŚCI

wtorek, 5 lutego 2013

1022. Atlas chmur, reż. Tom Tykwer, Andy Wachowski, Lana Wachowski

Oryginalny tytuł: Cloud Atlas
Reżyseria: Tom Tykwer, Andy Wachowski, Lana Wachowski
Scenariusz: Tom Tykwer, Andy Wachowski, Lana Wachowski
Na podstawie: powieści Davida Mitchella "Atlas chmur"
Zdjęcia: John Toll, Frank Griebe
Muzyka: Reinhold Heil, Johnny Klimek, Tom Tykwer
Kraj: USA, Singapur, Niemcy, Hongkong
Gatunek: Dramat, Sci-Fi
Premiera:  08 września 2012 (Świat) 23 listopada 2012 (Polska)
Obsada: Tom Hanks, Halle Berry, Hugo Weaving, Jim Broadbent, Jim Sturgess, Doona Bae, Ben Whishaw, Hugh Grant, Susan Sarandon, Keith David
     Czasy „Matrixa” przeszły do historii, tak samo zresztą jak i szczyt formy braci Wachowskich, którzy przemienili się w rodzeństwo. Przy pomocy Toma Tykwera starają się odzyskać dawną chwałę i wspólnie biorą się za ekranizację jednej z najbardziej niebanalnych i ciężkich epopei spisanej przez angielskiego zdobywcę kilku nagród Brokera – Davida Mitchella, o tytule „Atlas chmur”. Choć pracują w dwóch oddzielnych ekipach filmowych, tworzą niesamowite widowisko, w którym bez większych problemów można się zagubić.

     Film ten pokazuje sześć pozornie ze sobą niepowiązanych opowieści, które choć rozgrywające się w zupełnie innych miejscach i w innym czasie połączone są tymi samymi duszami. Stary członek plemienia imieniem Zachariasz (Tom Hanks) opowiada swoim podopiecznym zadziwiającą historię o przeszłości, o złu i ludziach połączonych ze sobą wielkim uczuciem. Cofając się w czasie poznajemy Adama Ewinga (Jim Sturgess) przebywającego Ocean Spokojny u boku niewolnika Autua (David Gyasi), aby wkupić się w łaski swojego teścia przy pomocy przyszłościowego interesu. W niedalekiej przyszłości młody i biseksualny muzyk (Ben Whishaw) rozpoczyna pracę ze znanym kompozytorem. Niecałe czterdzieści lat później dziennikarka (Halle Berry) trafia na historię, która może okazać się jedną z najbardziej niebezpiecznych w jej karierze a dotyczących działalności Lloyda Hooksa (Hugh Grant). Rok 2012 był bardzo niezwykły dla Timothy Cavendisha (Jim Broadbent), który wszedł w posiadanie ogromnej kwoty gotówki po tym, jak autor wydawanej przez niego książki zamordował wyrzucił za balkon krytyka literackiego. Natomiast w Korei przyszłości, która zdominowana została przez klony i wysoce rozwiniętą technologię, tuż przed egzekucją, jedna z kelnerek (Doona Bae) opowiada o tym, jak spotkanie z jednym z członków ruchu oporu całkowicie odmienia jej życie.
     Niezwykłym wyzwaniem jest zaprezentowanie fabuły „Atlasu chmur” więc jeżeli ktokolwiek zrozumiał coś z powyższego opisu to jest już w połowie drogi do zorientowania się o co w tym filmie chodzi. W produkcjach, gdzie na przemian przeplatają się najrozmaitsze historie nie trudno jest się pogubić. Tutaj sporym utrudnieniem jest również to, że treść oscyluje wokół odrodzonych dusz wyglądających bardzo podobnie do swoich poprzedników, ale i spora rozbieżność czasowa i przestrzenna, która może wprowadzić widza w nie lada konsternację. Pewne jest, że ciężko ogarnąć za pierwszym razem co próbują przekazać nam Wachowscy oraz Tykwer. Trudno pojąć, jeżeli nie przeczytało się lektury. Paradoksalnie, jeżeli ktoś myśli, że film popchnie go w kierunku książki, to bardzo się myli, no chyba, że tak bardzo zaintryguje go ten obraz, że będzie chciał się zagłębić w pierwowzór, bądź myśli, że ten właśnie pomoże mu bardziej zrozumieć to co miał okazję obejrzeć oczami twórców. Wydaje się, że te sześć historii w żaden sposób się nie łączą. Szybko jednak przekonamy się, że nie jest to wcale takie oczywiste. Choć ciężko ogarnąć kto jest kim i w jakim czasie, to widzimy przecież, że niemalże każdy z każdym ma tutaj do czynienia. Wspólnym mianownikiem tejże fabuły jest zło, które siedzi w każdym człowieku. U jednego widoczne jest ono bardziej, a u drugiego mniej, a wszystko to zależne jest od sposobności. Wydaje się, że wielkim pechowcem jest tutaj dr Goose, który zatruwał swojego współtowarzysza i któremu przyszło pokutować w przyszłych wcieleniach. Ewidentnie jest tutaj powiedziane, że całe zło, które poczyniliśmy za życia będziemy musieli później odpracować. Bez względu na to czy kusi nas Hugo Weaving, czy też zwyczajnie staje się to naszym osobistym wyborem. Według wizji pisarza nasze wybory mają wpływ nie tylko na nasze otoczenie, ale również na nas samych i przyszłe nasze życia, jeżeli wierzyć w reinkarnację. Pojawia się tu więc bardzo cienka granica pomiędzy tym w co wierzymy my, a co prezentują inne wiary.
     Może podobać się to, że historie są tak bardzo różnorodne. Znajdą tu coś dla siebie fani fantastyki naukowej, melomani, miłośnicy konspiracji, czy nawet Ci, którzy sympatyzują z „Avatarem”. Ilość wątków jest tutaj przeogromna, nie wszystkie jednak kończą się happy endem. Do moich ulubionych opowieści należy ta ze świata Seulu o niezwykłym uczuciu Sonmi i Hea-Joo Changa, która to jest nie tylko prezentacją walki o ludzką wolność, ale i swoistą manifestacją miłości. Twórcy nie boją się łamać utartych schematów i bez większych problemów wcielają w film wątek biseksualności, a nawet wyrzucają przez okno krytyka literackiego. Nie boją się oficjalnie ukazać tego o czym nawet nie śniłoby się innym. A robią to w naprawdę widowiskowy sposób.
     Zaskakująco, na pierwszym planie nie są efekciarskie wizualizacje, bowiem zanim dojdziemy do świata rodem z „Gwiezdnych Wojen”, zobaczymy zupełnie coś innego, a mianowicie zdumiewającą charakteryzację, która sprawia, że trudno będzie nam rozpoznać naszych ulubieńców. Każdy z nich idealnie dopasowany do scenerii i nie chodzi tu koniecznie o zabliznowanie Toma Hanksa i postarzenie Halle Berry. Chodzi bardziej o uczynienie z Amerykanów Koreańczyków, a z Koreańczyków Amerykanów. Mowa tu o przyroście włosów, całkowitej przemianie stylistycznej, wyglądu twarzy, budowy ciała. Wszystko to co staje się wizerunkiem konkretnej postaci. Charakteryzatorzy odwalili kawał dobrej roboty, już dawno w kinie nie było czegoś podobnego. Dopiero później będziemy świadkami niesłychanych technologii, które na świecie się jeszcze nie pojawiły, ale prawnie będzie to wkrótce możliwe. Świetne sprzęty, wspaniały Seul przyszłości. Niesamowite ujęcia i to nie tylko zabudowań, ale również i przepięknych brytyjskich i hiszpańskich krajobrazów. Do tego dochodzi również i muzyka, która mnie osobiście w głowie nie utkwiła, ale nie oznacza to, że nie była dobra. Jak dla mnie trio Reinhold Heil, Johnny Klimek i Tom Tykwer, niczego nowego nie wymyśliło.
      „Atlas chmur” to niecodzienny popis wielkich aktorów amerykańskiego kina i nie tylko. Trudno jest powiedzieć, aby uwaga widza skupiła się na jednym aktorze, bowiem twórcy koncentrują się na każdym swoim bohaterze w równie wielkim stopniu. Hugo Weaving to chyba ulubieniec Wachowskich od czasu Agenta Smitha, bowiem i tutaj pojawił się na ekranie. Jako, że Tom Hanks przeszedł największe przeobrażenie w tym obrazie, to on zasługuje na większy poklask. Wcielał się bez przeszkód w każdą z kreacji, choć nie było to nic zaskakującego, czy porywającego. Halle Berry po raz kolejny pokazała mi, że jest raczej przeciętną aktorką, ale to nic. Moja osobista uwaga skupiała się bardziej na Doonie Bae i Jimie Sturgessie, bowiem to ich opowieść najbardziej polubiłam. Jak dla mnie mieli największe pole do popisu nadając z pozoru zimnym postaciom sporo emocji. Swoistą metamorfozę przeszedł również Hugh Grant, który chwilami zmieniał się nie do poznania, ale zdradzał go jego akcent. Ciężko orzec, czy był to zamysł twórców, czy zwyczajnie facet nie potrafi wykrzesać z siebie trochę amerykańszczyzny. Trochę ciekawości wprowadza również i Jim Broadbent, choć najbardziej urzeka chyba pod postacią podstarzałego wydawcy, który ląduje w niecodziennym domu starości. Choć obsada jest bardzo spora, pod względem ilości gwiazd i domniemanego kunsztu to jednak wypada dość słabo jeżeli zestawić ich wszystkich przeciwko sobie. Niektórzy radzili sobie lepiej ze swoimi odrodzonymi wcieleniami, inni gorzej, ale na dłuższą metę chyba nikt nie pozostanie w pamięci.
     „Atlas chmur” nie jest filmem, który w prosty sposób prezentuje oczywiste fakty. Jest to obraz o ludzkich wyborach, a także ich konsekwencjach na egzystencję naszych przyszłych wcieleń i nasze otoczenie. Wykonany z rozmachem, ale i w pewien nieprzeciętny sposób nawiązujący do ludzkiej wrażliwości. Choć jest bardzo mocno pokręcony i możemy nie nadążyć za tokiem rozumowania twórców to na pewnej płaszczyźnie potrafi poruszyć człowiekiem i pozostać dłużej w jego pamięci. Szkoda jedynie, że i obsada tak tego nie odczuwa i bez większego zaangażowania przeskakiwała z jednej roli w drugą. Pięknie wykonany, ze wspaniałą charakteryzacją i efektami być może nie zasługuje na miano arcydzieła, ale przynajmniej dobrego kina dla ambitniejszego widza.

Ocena: 7/10
 

5 komentarzy :

  1. dobra recenzja :) aż się chyba wreszcie zbiorę i obejrzę

    OdpowiedzUsuń
  2. Chaos - to pierwsze co rzucało mi się w oczy w tym filmie. Był chaotyczny, wątki co prawda były ze sobą powiązane, ale jakoś tak luźno, niemal niezauważalnie. Wszystko wymuszone i przesiąknięte pseudofilozoficznym bełkotem. A jednak oglądało się to naprawdę dobrze. Każda historyjka posiadała swój własny urok, przez co potrafiły wciągnąć. Jako całość film się moim zdaniem nie broni, ale poszczególne elementy są całkiem udane.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z Simonem, było bardzo chaotycznie, jednak po obejrzeniu czułem takie przemiłe emocje. Bardzo dużo pisałem o tym u siebie w recenzji. Ja dałem produkcji dwa oczka więcej, choć no była troszeczkę przydługawa. Niemniej jednak oglądało się ją z zainteresowaniem i choć niektóre wątki nie były aż tak dobre, jak chociażby ten o dziadku wysłanym do domu opieki (zakochałem się w tej historyjce ;D), "Atlas chmur" zachwycił mnie swoim poziomem i wieloma pięknymi obrazkami! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie utkwiła Ci w głowie muzyka? Nawet Sextet? A niech to!:) Dla mnie to soundtrack roku:)

    Zgadzam się co do obsady - mimo wielu znanych nazwisk, nikt nie wybija się na tyle, by mówić o nim z uznaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz. Ja po prostu jestem muzycznym ignorantem. Soundtrack musi mieć w sobie naprawdę to coś, aby mnie zauroczyć. Czasem jest tak, że jeden utwór mnie urzeknie i przez to zarażam się całą muzyką, ale rzadko się to zdarza. Niestety...

      Usuń