Końców świata przeżyliśmy już całkiem sporo.
Biblijny Armageddon wykorzystywany był już wielokrotnie zarówno w
literaturze, jak i filmie, bez względu na to czy było to 70 lat
temu, czy współcześnie. Spowodowane jest to nieokiełznanym
strachem człowieka przed śmiercią, a także dostępem do
technologii umożliwiających wyszukiwanie podobnych bredni. Nic więc
dziwnego, że wciąż mnożą się liczne teorie, a fanatycy
odkrywają coraz to nowsze przepowiednie dotyczące naszej rychłej
zguby.
Z
okazji 2012 roku pojawiło się ich całkiem sporo. Cały świat żył
datą 21 grudnia 2012 roku, kiedy to miał nastąpić wielki koniec
naszego istnienia. Wskazywał na to nie tylko kończący się tego
dnia kalendarz Majów, ale również i tajemnicza przepowiednia
Oriona. Okazało się być to wręcz rewelacyjnym tematem dla Rolanda
Emmericha i to właśnie on postanowił zrealizować film „2012”.
Szczęśliwie, tylko w Ameryce powstała zastraszająca kampania
reklamowa, która nawoływała mieszkańców do przygotowywania się
do końca świata. Odniosło to spory sukces. Sale kinowe pękały w
szwach, a i film okazał się być najbardziej widowiskowym filmem
katastroficznym, jaki ujrzał światło dzienne. To nic, że dość
płytkim i nie do końca rozwiniętym fabularnie. Postacie zagubiły
się gdzieś pomiędzy rozpadającą się ziemią i wybuchami
wulkanów. Emmerich próbował już wcześniej wstrząsnąć widzami,
kiedy w 2004 roku pojawił się tytuł „Pojutrze”.
Przedstawiający problem klimatycznej rewolucji, w efekcie której
świat nawiedziły powodzie, tajfuny, trąby powietrzne, ostatecznie
doprowadzając do kolejnej epoki lodowcowej. Ciekawa wizja
katastrofy, a także dramatu ludzi, którzy muszą ją przetrwać.
Zanim
jednak zrobiło się głośno o kalendarzu Majów przeżywaliśmy
zupełnie inny koniec świata. W 1999 roku, kiedy to szybkimi krokami
zbliżało się kolejne millenium cały świat obawiał się, że
nasze życie się skończy. Wtedy właśnie filmowcy bombardowali nas
zupełnie innymi filmami katastroficznymi, ze scenariuszami
najbardziej prawdopodobnymi, jako, że wokół naszej planety Ziemi
krąży bardzo wiele niebezpiecznych ciał niebieskich. Jak grzyby po
deszczu wyrosły zatem takie filmy jak „Armageddon”
w reżyserii Michaela Baya, czy też „Dzień
Zagłady”
od Mimi Leder. Obie produkcje przewidujące atak ze strony asteroid,
które znajdują się na kursie kolizyjnym z Ziemią. Zachowane w tym
samym klimacie, nawet z podobną misją ratunkową w kosmos. Obie
przedstawiające ludzi, pierwszy skupiający się bardziej na załodze
promów kosmicznych, a drugi na osobistych dramatach ludzi na Ziemi.
Obie niezbyt ciepło przyjęte, aczkolwiek i tak poruszające i
szokujące. Realne zagrożenie dla świata, które może się
urzeczywistnić już w 13 kwietnia 2029 roku, bowiem wtedy planetoida
Apophis będzie najbliżej Ziemi.
Jakie
inne niebezpieczeństwo może na nas spłynąć z góry? Ci, których
niektórzy prezentują, jako uroczych, a jeszcze inni jako
straszliwych najeźdźców. To dość egoistyczne myśleć, że
jesteśmy sami we wszechświecie. Nie myśli tak jednak, chociażby i
Roland Emmerich, który napuszcza na naszą planetę kosmitów w
„Dzień Niepodległości”.
Film niesłychanie patetyczny i taki strasznie amerykański.
Szczęśliwie, momentami zabawny, choć może to i nie przystoi, ale
przede wszystkim widowiskowy. Pierwszy atak po dziś dzień zapiera
dech w piersi i choć nie wszyscy przyjęli go dobrze, bo film
momentami straszliwie nudzi, to jednak jest to jeden z ciekawszych
tytułów w tym schemacie. Podobną wizję choć może bardziej
makabryczną prezentują Colin i Greg Strause wykorzystujący mózgi
ludzkie do napędzania swoich najeźdźców w „Skyline”,
czy też Steven Spielberg w ekranizacji przebojowej powieści „Wojna
światów”,
która jako słuchowisko zrobiła swego czasu tak wielki zamęt iż
ludzie faktycznie myśleli, że Ziemię najechali kosmici. Zarówno
pierwszy, jak i drugi film został bardzo negatywnie przyjęty. Mnie
osobiście podobał się misz masz filmowy użyty w pierwszym.
Natomiast drugi ma swoje lepsze i gorsze momenty, do których
zdecydowanie zaliczyć można sceny piwniczne, jak i Toma Cruise'a.
Równie
katastrofalne, ale nie aż tak katastroficzne wizje prezentują w
swoich filmach Ci, którzy obawiają się niebezpieczeństwa z powodu
różnego rodzaju epidemii. Najbardziej zakręceni uzbrajają się po
pasy na zombiekalipsę, co zostało im zaszczepione chociażby przez
Paula W.S. Andersona poprzez ekranizację gry „Resident
Evil”,
czy też Franka Darabonta i stację AMC, dzięki którym możemy
oglądać jeden z lepszych horrorystyczno dramatycznych seriali o
tytule „The Walking Dead”.
Pierwszy film zdecydowanie nastawiony na wielką rozpierduchę i
rozwalanie zombiaków, a drugi to typowy dramat ludzi w świecie
rządzonym przez tajemniczego wirusa i szukających bezpiecznej
przystani. W podobnym klimacie utrzymany jest również i „Jestem
legendą”,
gdzie Will Smith wędruje samotnie poprzez wyniszczone miasto,
starając się nie wchodzić w drogę ludziom, którzy po spotkaniu z
wirusem zamienili się w agresywne, krwiożercze bestie.
Inny
rodzaj epidemii ujrzymy w „Zdarzeniu”
M. Night Shyamalana, który najwyraźniej przestraszył się
wysokich, zielonych drzew i to właśnie je uczynił chętnymi do
zakończenia ludzkiego żywota. Strach przeniósł na ekran,
aczkolwiek spowodowany może być on raczej kiepską grą aktorską
Marka Wahlberga niżeli zagrożeniem ze strony roślin. Co innego
dzieje się w produkcji „Miasto
ślepców”
od Fernando Meirellesa, który oślepił bohaterów, tym samym
ukazując strach człowieka przed utratą jednego z najważniejszych
zmysłów, a także to, że nawet w takim świecie dochodzić może
do bestialskich czynów.
Współcześnie
wszyscy ludzie uzależnili się od swojego dobytku, a także luksusu,
jakim są różnego rodzaju sprzęty i elektryczność. Już
wcześniej zastanawiano się co by się stało, gdyby maszyny
przejęły sterowanie nad naszym życiem i doprowadziły świat do
zguby. Jedną z osób rozważających temat był James Cameron, który
zaszokował „Terminatorem”,
czyli cyborgiem z przyszłości zdominowanej przez podobnych do
niego. Produkcja ciekawa, pełna dynamizmu, która nie zatraca się
sama w sobie. W tym kierunku poszli również i bracia (wówczas)
Wachowscy, którzy swoim „Matrixem”
nie tylko zaskarbili sobie serca milionów fanów gier i gatunku
science fiction, ale zaprezentowali ubezwłasnowolnienie człowieka
przez maszyny z zupełnie innej strony. Lekarstwem na ten problem
może być zwyczajne odłączenie kabelka, które to wykorzystane
zostało na potrzeby „Dzień, w
którym zatrzymała się Ziemia”.
Kosmita przybywający na Ziemię, który chce ją zniszczyć, i który
spotyka na swojej drodze kobietę, mogącą zmienić los ludzkości.
Podobno warto postawić na starszą wersję tego tytułu, bowiem
remake nie spełnia oczekiwań.
Koniec
świata, apokalipsa, wielka katastrofa to jedno. Największym
wyzwaniem dla ludzi będzie to co nastąpi po niej. Świat
doszczętnie spalony, a Ci co przetrwali, z głodu i wycieńczenia,
zaczynają tracić swoje człowieczeństwo. Niczym w „Drodze”
od Johna Hillcoata, gdzie ojciec i syn wędrują ku lepszemu miejscu,
spotykając tych, którym nie mogą ufać, tych, którzy bez
przeszkód zabiorą im dobytek, tych, którzy z zimną krwią mordują
innych. W „Księdze ocalenia”
Albert
Hughes i Allen Hughes postawili na klimat budowany przez zdjęcia i
muzykę oraz na pierwszorzędną historię. Poszukiwanie tajemniczej
księgi, która może wszystkich ocalić, pomiędzy ludzką
brutalnością oraz obłudą i pragnieniami władzy. Zupełnie inny
świat po domniemanym wielkim i tragicznym wydarzeniu prezentuje nasz
rodak, Juliusz Machulski, który
„Seksmisją”
przeszedł do historii polskiej kultury. Nie tylko za świat rządzony
przez kobiety, gdzie kontrolowanie narodzin jedynie dziewczynek i
brak mężczyzn to coś naturalnego, ale również za dialogi, które
przeszły do języka potocznego i każdy wie o co chodzi. Zaletą
tutaj jest również poczucie humoru Machulskiego i wrzucenie do tego
kotła dwóch mężczyzn pod postacią zawsze genialnego Jerzego
Stuhra oraz jego kolegi Olgierda Łukaszewicz.
Jak widać powyżej zarówno końców świata, jak i
filmów o nich była cała masa i nawet jeszcze więcej. Temat od
zawsze budzący mój niepokój, który traktuję jako osobistą
fobię. W końcu jest jeszcze tyle filmów do obejrzenia, tyle
książek do przeczytania, że ciężko byłoby odchodzić w takim
momencie. Oczywistym staje się fakt, że nigdy nie będziemy
wiedzieć kiedy nadejdzie koniec. Czy warto się tym jednak
przejmować? Może zwyczajnie wystarczy cieszyć się życiem, każdą
jego chwilą, co by w takim straszliwym momencie powiedzieć sobie,
że zrobiłem już wszystko, poznałem wszystko i powiedziałem
wszystkim to, co powinni wiedzieć. A wylęgające, jak grzyby po
deszczu, filmowe produkcje o katastrofach przyjmijmy z lekkim
przymrużeniem oka i cieszmy się wspaniałym widowiskiem wizualnym
bądź duchowym.
Konkretny artykuł. Wymieniłaś w zasadzie wszystkie najważniejsze tytuły spośród danych kategorii. Chyba zabrakło mi tu jedynie wzmianki o Melancholii, która jako dość świeża produkcja, całkiem niedawno dotykała problemu końca świata.
OdpowiedzUsuńA osobiście spośród tych wszystkich wymienionych tutaj filmów najbardziej cenię sobie Terminatora. Choć w nim jako takiej zagłady raczej nie widzieliśmy (no może końcówka marnej trzeciej części). generalnie pierwsze dwa filmy opierają się raczej na samej zapowiedzi katastrofy. Ale to i ta genialne kino i rozrywka na najwyższym poziomie.
Pozdrawiam
jak dla mnie prezentują świat po przejęciu świata przez maszyny. Nie chodziło mi tu w zasadzie o pierwszy film Terminator, ale o całą serię :)
UsuńMelancholii tutaj nie ma, bowiem filmu nie widziałam i wolałam się na ten temat nie wypowiadać. Wiem, że filmów o tej tematyce jest cała masa, no ale trudno, żebym pisała o czymś czego nie znam :)
Aga jak zwykle na czasie:) Też lubię sobie czasem obejrzeć takie efekciarskie kino apokaliptyczne i postapokaliptyczne, aczkolwiek wolę mroczne obrazy w stylu "The Divide":)
OdpowiedzUsuńZ tych co wymieniłaś bardzo lubię: "Armageddon", "Resident Evil", ale dwójkę, "Wojnę światów", "Dzień Niepodległości" i "Terminatora", ale również dwójkę.
Solidny artykuł, gratuluję!
Dziękuję :) W porównaniu do mojej pracy maturalnej zdecydowanie o bardziej solidny. No, ale co się tu dziwić, wcześniej fragment o filmach zajmował mi jedynie pół strony, gdyż większość była o apokalipsie w literaturze i malarstwie :) No i... nie było już tak wielkiego wyboru filmów. Jak pisałam o apokalipsie w filmie to opierałam się jedynie na Pojutrze, Dniu Niepodległości oraz Armageddonie. Siostra już miała większe pole do popisu i stworzyła na potrzeby pracy maturalnej (ten sam tytuł wybrała co ja) filmik. Zdjęcia z Armageddonu i 2012 z muzyką z Requiem dla snu. Wierz lub nie, ale płakałam jak oglądałam te 3 minuty filmiku...
UsuńWarto byłoby poprawić ortografię...
OdpowiedzUsuńGdzie? Poproszę o przykłady, bo sama już nie widzę :P
UsuńA co z Mad Max`ami
OdpowiedzUsuńCo z Water World
Oblivion
Co z anime Akira
The colony
12 malp
9
Doomsday
Planeta malp
screamers 1 i 2
Hm, Oblivion się tu nie znalazło, bo w kinie pojawiło się później. Reszty filmów albo nie widziałam albo nie chciałam marnować na nie miejsca. Jakbym miała pisać o każdym filmie to byłoby tego o wiele za dużo.
Usuń