Reżyseria:
Neil Jordan
Scenariusz:
Neil Jordan
Zdjęcia: Ian Wilson
Zdjęcia: Ian Wilson
Muzyka:Chris
Lowe, Neil Tennant, Anne Dudley, Boy George
Kraj:
Wielka Brytania, JaponiaGatunek: Thriller, Melodramat
Premiera: 18 września 1992 (Świat) 21 kwietnia 2006 (Polska na DVD)
Obsada: Stephen Rea, Forest Whitaker, Jaye Davidson, Miranda Richardson, Adrian Dunbar i inni
Uwaga!
Tekst może zawierać spoilery!
Zdobywca
najbardziej prestiżowych nagród w tym Oscara za najlepszy
scenariusz, ciepło przyjęty przez krytykę, powalający cały świat
na kolana, ale... nie mnie. „Gra
pozorów”
w reżyserii Neila Jordana głęboko studiuje bardzo kontrowersyjne
zjawisko transseksualizmu, które samo w sobie przysporzyło niechęć
do tytułu ze strony potencjalnych producentów. Nie mniej, film jest
dość nużący, a ważne kwestie poruszane w zastraszająco płytki
sposób. Jedyne co trzymało widza w ryzach to wizja zaskakującego
finału, który okazał się być czymś zupełnie przeciwnym.
Brytyjski żołnierz, Jody (Forest
Whitaker),
zostaje pojmany przez oddział irlandzkiej armii. Podczas gdy
przywódca próbuje wymienić go na swoich towarzyszy, Jody
zaprzyjaźnia się z jednym z porywaczy- Fergusem (Stephen
Rae).
Wtedy dochodzi do niefortunnej w skutkach ucieczki, w wyniku której
Brytyjczyk ginie. Fergus chcąc oddać cześć swojemu nowo poznanemu
koledze, a także zadbać o jego sprawy po śmierci robi wszystko,
aby odnaleźć jego ukochaną Dil (Jaye
Davidson) .
Kiedy udaje mu się ją znaleźć, od razu robi na nim wrażenie
wpadając w sidła miłości. Wkrótce przekonuje się też, że jest
ona naprawdę niezwykłą kobietą.
W
produkcjach typu „Gra
pozorów”
zawsze fascynuje mnie kilka rzeczy. Pierwszą z nich jest to, że
fabuła rozpoczyna się całkowicie niewinnie. Często zdarza się
tak, że budowana jest na wielu poziomach, a twórcy nie skupiają
się na jednym wątku. Neil Jordan udowodnił, że potrafi sprawnie
przechodzić od romantycznych ekscesów do wstrząsających porwań,
od torturowania mężczyzny do wielkiej przyjaźni, od widowiskowych
eksplozji do niekonwencjonalnego uczucia. Analizuje tu przede
wszystkim psychikę ludzi, którzy z własnej woli siadają przed
ekranem i zabierają się za film tego typu. Nie jest to kino lekkie,
nie jest ono naładowane ozdobnikami, czy zbędnym efekciarstwem. W
centrum wydarzeń znajduje się człowiek i jego problemy, w relacji
do otoczenia. Trzeba przyznać, że nie jest to obraz łatwy w
odbiorze. Porusza się tutaj przede wszystkim kwestię
transseksualizmu, a także reakcji ludzi, kiedy się z tym spotykają.
W związku ze sceną, która ukazała się w filmie, a która dała
zostawiła na nim znamię pod postacią stwierdzenia „z
zaskakującym zakończeniem”, Jordan miał pewne problemy ze
znalezieniem producentów. Jednakże to co stanowiło problem dla
jednych, dla innych stało się magnesem przyciągającym do tegoż
tytułu. Wątek ten jest dość mocno zarysowany, być może i za
bardzo podkreślony, bowiem solidnie nuży. Stanowi to całkowite
przeciwieństwo pierwszych kilkudziesięciu minut, które spędziliśmy
w niewoli wraz z Whitakerem. Dawało to szansę na zupełnie inny
kierunek dla akcji, w szczególności, że ostatecznie narobiło się
trochę zbawiennego i rozbudzającego hałasu.
Później
zaczyna się już tylko nietypowe love story, które dla wielu
wydawać może się niesmaczne, ale nie dla mnie. To kolejna rzecz,
która jest tutaj ważna, a która ujmuje, mianowicie to, że twórca
nie bał się wyjść poza sztywne ramy obowiązujących tradycji i
moralności. To właśnie tym zaskoczył każdego kto pokusił się
na seans. Jednakże poza jego odwagą w drugiej części dominuje coś
zupełnie innego- marnie poprowadzony wątek miłosny, a dokładniej
budowa dialogów. Zrozumiała jest chęć zostania pokochanym i to
ciągłe błagalne „..i nigdy mnie nie opuścisz?”, ale jest
bardzo cienka granica pomiędzy chęcią wzbudzenia relacji z
partnerem, a zwykłe irytowanie widza. Dość to głupiutkie, bowiem
nawet twórcy tych gorszych romansów nie stosują tak tanich
chwytów. Jest tu jednak, coś ponadto. Coś co porusza nasze
najgłębsze instynkty- obietnica odważnego uczucia, które nie
ugnie się pod nietolerancją.
Obraz
nie kipi od kunsztu wizualnego. Jedynie co rzuca się w oczy, a w
zasadzie to w uszy to muzyka skomponowana przez Chrisa
Lowe, Neila Tennant oraz Anne Dudley, przy współpracy z Boy
George'm. To właśnie on zaśpiewał w pierwowzorze utwór, z którym
Dil odstawiła niezapomniane przedstawienie w barze Metro. Ciekawe
połączenie, rewelacyjnie dobrane i pełne uwodzicielskich gestów.
Najbardziej
porażające jest to, że w filmie, w którym chodzi przede wszystkim
o emocje całkowita pustka łączy dwójkę najważniejszych
bohaterów. Dil robiąca maślane oczy do Jimmy'ego, chcąca w pełni
mu się oddać- taka, jaka jest, co zakrawa o lekką desperację. Z
drugiej zaś strony Jimmy, Stephen Rae, nawet niestarający się
wykazać chociaż odrobiny zainteresowania. Każde jego wyznanie było
niesłychanie bezbarwne, pozbawione wszelkich emocji. Tym bardziej
dziwi więc nominacja do takich nagród jak Oscary. Natomiast Jaye
bardzo dobrze poradził sobie w swojej roli, która do
najłatwiejszych nie należała. Udało mu się przekonać niemalże
każdego, a to jednie świadczy o jego zawodowstwie. Szkoda, że tak
krótko mogliśmy patrzeć na młodego Foresta Whitakera. Zapowiadało
się, że może sporo nawojować. Szczęśliwie, chwile z nim
spędzone nie poszły na daremno.
„Gra
pozorów”
to zupełnie inna gra niżbym się spodziewała. Nie trudno nie
oczekiwać od niej czegoś na wyższym poziomie, a przy tym nie
pozbawionego dynamicznej akcji. Tymczasem seans niemiłosiernie się
dłuży. W większości przegadany, momentami dość powierzchownie
traktujący niektóre z wartości, a przy tym całkowicie
przewidywalny obraz, któremu trudno jest skupić na sobie uwagę
oglądającego. Pomimo tego potrafi wykrzesać w widzu bardzo skrajne
emocje i wciąż będzie powodem do zagorzałych dyskusji o ludzkiej
seksualności i tolerancji.
Film obejrzany na potrzeby Projekt Kino.
Mam zupełnie inne zdanie co do tego filmu, ale to mnie akurat nie dziwi. Wydaje mi się, że postać Fergusa właśnie miała być taka 'wymemłana' i nieenergiczna. Tyle, że nie musiał wykonywać wzniosłych gestów wobec Dil, żeby udowodnić wobec niej swoje przywiązanie i uczucie. Ale to oczywiście tylko moja opinia;).
OdpowiedzUsuń