NOWOŚCI

sobota, 8 grudnia 2012

1004. Gra pozorów, reż. Neil Jordan

Oryginalny tytuł: The Crying Game
Reżyseria: Neil Jordan
Scenariusz: Neil Jordan  
Zdjęcia: Ian Wilson
Muzyka:Chris Lowe, Neil Tennant, Anne Dudley, Boy George
Kraj: Wielka Brytania, Japonia
Gatunek: Thriller, Melodramat
Premiera: 18 września 1992 (Świat) 21 kwietnia 2006 (Polska na DVD)
Obsada:
Stephen Rea, Forest Whitaker, Jaye Davidson, Miranda Richardson, Adrian Dunbar i inni


Uwaga! Tekst może zawierać spoilery!

     Zdobywca najbardziej prestiżowych nagród w tym Oscara za najlepszy scenariusz, ciepło przyjęty przez krytykę, powalający cały świat na kolana, ale... nie mnie. „Gra pozorów”  w reżyserii Neila Jordana głęboko studiuje bardzo kontrowersyjne zjawisko transseksualizmu, które samo w sobie przysporzyło niechęć do tytułu ze strony potencjalnych producentów. Nie mniej, film jest dość nużący, a ważne kwestie poruszane w zastraszająco płytki sposób. Jedyne co trzymało widza w ryzach to wizja zaskakującego finału, który okazał się być czymś zupełnie przeciwnym.
    Brytyjski żołnierz, Jody (Forest Whitaker), zostaje pojmany przez oddział irlandzkiej armii. Podczas gdy przywódca próbuje wymienić go na swoich towarzyszy, Jody zaprzyjaźnia się z jednym z porywaczy- Fergusem (Stephen Rae). Wtedy dochodzi do niefortunnej w skutkach ucieczki, w wyniku której Brytyjczyk ginie. Fergus chcąc oddać cześć swojemu nowo poznanemu koledze, a także zadbać o jego sprawy po śmierci robi wszystko, aby odnaleźć jego ukochaną Dil (Jaye Davidson) . Kiedy udaje mu się ją znaleźć, od razu robi na nim wrażenie wpadając w sidła miłości. Wkrótce przekonuje się też, że jest ona naprawdę niezwykłą kobietą.
     W produkcjach typu „Gra pozorów” zawsze fascynuje mnie kilka rzeczy. Pierwszą z nich jest to, że fabuła rozpoczyna się całkowicie niewinnie. Często zdarza się tak, że budowana jest na wielu poziomach, a twórcy nie skupiają się na jednym wątku. Neil Jordan udowodnił, że potrafi sprawnie przechodzić od romantycznych ekscesów do wstrząsających porwań, od torturowania mężczyzny do wielkiej przyjaźni, od widowiskowych eksplozji do niekonwencjonalnego uczucia. Analizuje tu przede wszystkim psychikę ludzi, którzy z własnej woli siadają przed ekranem i zabierają się za film tego typu. Nie jest to kino lekkie, nie jest ono naładowane ozdobnikami, czy zbędnym efekciarstwem. W centrum wydarzeń znajduje się człowiek i jego problemy, w relacji do otoczenia. Trzeba przyznać, że nie jest to obraz łatwy w odbiorze. Porusza się tutaj przede wszystkim kwestię transseksualizmu, a także reakcji ludzi, kiedy się z tym spotykają. W związku ze sceną, która ukazała się w filmie, a która dała zostawiła na nim znamię pod postacią stwierdzenia „z zaskakującym zakończeniem”, Jordan miał pewne problemy ze znalezieniem producentów. Jednakże to co stanowiło problem dla jednych, dla innych stało się magnesem przyciągającym do tegoż tytułu. Wątek ten jest dość mocno zarysowany, być może i za bardzo podkreślony, bowiem solidnie nuży. Stanowi to całkowite przeciwieństwo pierwszych kilkudziesięciu minut, które spędziliśmy w niewoli wraz z Whitakerem. Dawało to szansę na zupełnie inny kierunek dla akcji, w szczególności, że ostatecznie narobiło się trochę zbawiennego i rozbudzającego hałasu. 
     Później zaczyna się już tylko nietypowe love story, które dla wielu wydawać może się niesmaczne, ale nie dla mnie. To kolejna rzecz, która jest tutaj ważna, a która ujmuje, mianowicie to, że twórca nie bał się wyjść poza sztywne ramy obowiązujących tradycji i moralności. To właśnie tym zaskoczył każdego kto pokusił się na seans. Jednakże poza jego odwagą w drugiej części dominuje coś zupełnie innego- marnie poprowadzony wątek miłosny, a dokładniej budowa dialogów. Zrozumiała jest chęć zostania pokochanym i to ciągłe błagalne „..i nigdy mnie nie opuścisz?”, ale jest bardzo cienka granica pomiędzy chęcią wzbudzenia relacji z partnerem, a zwykłe irytowanie widza. Dość to głupiutkie, bowiem nawet twórcy tych gorszych romansów nie stosują tak tanich chwytów. Jest tu jednak, coś ponadto. Coś co porusza nasze najgłębsze instynkty- obietnica odważnego uczucia, które nie ugnie się pod nietolerancją.
     Obraz nie kipi od kunsztu wizualnego. Jedynie co rzuca się w oczy, a w zasadzie to w uszy to muzyka skomponowana przez Chrisa Lowe, Neila Tennant oraz Anne Dudley, przy współpracy z Boy George'm. To właśnie on zaśpiewał w pierwowzorze utwór, z którym Dil odstawiła niezapomniane przedstawienie w barze Metro. Ciekawe połączenie, rewelacyjnie dobrane i pełne uwodzicielskich gestów.
   Najbardziej porażające jest to, że w filmie, w którym chodzi przede wszystkim o emocje całkowita pustka łączy dwójkę najważniejszych bohaterów. Dil robiąca maślane oczy do Jimmy'ego, chcąca w pełni mu się oddać- taka, jaka jest, co zakrawa o lekką desperację. Z drugiej zaś strony Jimmy, Stephen Rae, nawet niestarający się wykazać chociaż odrobiny zainteresowania. Każde jego wyznanie było niesłychanie bezbarwne, pozbawione wszelkich emocji. Tym bardziej dziwi więc nominacja do takich nagród jak Oscary. Natomiast Jaye bardzo dobrze poradził sobie w swojej roli, która do najłatwiejszych nie należała. Udało mu się przekonać niemalże każdego, a to jednie świadczy o jego zawodowstwie. Szkoda, że tak krótko mogliśmy patrzeć na młodego Foresta Whitakera. Zapowiadało się, że może sporo nawojować. Szczęśliwie, chwile z nim spędzone nie poszły na daremno. 
    „Gra pozorów” to zupełnie inna gra niżbym się spodziewała. Nie trudno nie oczekiwać od niej czegoś na wyższym poziomie, a przy tym nie pozbawionego dynamicznej akcji. Tymczasem seans niemiłosiernie się dłuży. W większości przegadany, momentami dość powierzchownie traktujący niektóre z wartości, a przy tym całkowicie przewidywalny obraz, któremu trudno jest skupić na sobie uwagę oglądającego. Pomimo tego potrafi wykrzesać w widzu bardzo skrajne emocje i wciąż będzie powodem do zagorzałych dyskusji o ludzkiej seksualności i tolerancji.


Film obejrzany na potrzeby Projekt Kino.

1 komentarz :

  1. Mam zupełnie inne zdanie co do tego filmu, ale to mnie akurat nie dziwi. Wydaje mi się, że postać Fergusa właśnie miała być taka 'wymemłana' i nieenergiczna. Tyle, że nie musiał wykonywać wzniosłych gestów wobec Dil, żeby udowodnić wobec niej swoje przywiązanie i uczucie. Ale to oczywiście tylko moja opinia;).

    OdpowiedzUsuń