NOWOŚCI

poniedziałek, 10 września 2012

980. Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet, reż. Niels Arden Oplev

Oryginalny tytuł: Män som hatar kvinnor
Seria: Millenium #1
Reżyseria: Niels Arden Oplev
Scenariusz:
Nikolaj Arcel, Rasmus Heisterberg
Na podstawie: powieści Stiega Larssona "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" [recenzja]
Zdjęcia: Eric Kress
Muzyka:
Jacob Groth
Kraj: Szwecja, Dania, Norwegia, Niemcy
Gatunek: Thriller, Kryminał
Premiera:
27 lutego 2009 (Świat) 06 listopada 2009 (Polska)
Obsada:
Michael Nyqvist, Noomi Rapace, Lena Endre, Peter Haber, Sven-Bertil Taube, Ingvar Hirdwall, Marika Lagercrantz, Björn Granath, Ewa Fröling

     Najpierw był człowiek, dziennikarz, potem go nie było. Potem pojawiła się jego powieść napisana za życia, która po jego śmierci stała się bestsellerem, a ludzie rozpływali się w zachwytach nad lekturą. Musiało więc zdarzyć się oczywiste, czyli ekranizacja. Na szczęście pierwsi zrobili to Szwedzi i tak też Niels Ardan Oplev stanął za potężną machiną, jaką okazało się zekranizowanie najpoczytniejszego kryminału ostatnich lat, „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, przy okazji zgarniając kilka laurów, w tym BAFTA dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego.
     Mikael Blomkvist (Michael Nyqvist) jest jednym z lepszych dziennikarzy, a także wydawcą magazynu Millenium. Jednakże potknęła mu się noga, zniesławić znanego potentata i dostał wyrok trzymiesięcznej odsiadki. Właśnie wtedy pojawia się Henrik Vanger (Sven-Bertil Taube), ekscentryczny milioner zawładnięty obsesją odnalezienia mordercy swojej ukochanej bratanicy Harriet. Choć dziewczyna zginęła przed czterdziestoma laty, prosi on Blomkvista o rozwikłanie zagadki jej śmierci, oczywiście za sowite wynagrodzenie. Pomimo przeszkód dziennikarz przyjmuje zlecenie i wprowadza się do domku gościnnego w rodzinnej posiadłości Vangerów. Pomaga mu w tym indywidualistka dotknięta przez życie- Lisabeth Salander (Noomi Rapace), która jest jednym z najlepszych researcherów, jakie stąpały po szwedzkiej ziemi.
     Książka jest dobra, nie powiem, że nie. Więc w sumie film też powinien taki być? Wydaje się, że tak, bo jakimś dziwnym sposobem jest niemalże wiernym odwzorowaniem lektury. Oczywiście, pomija się niektóre wątki- jak romans z Cecilią, czy emocjonalną więź z Eriką. Skraca się troszkę okres zlecenia, z roku na pół roku. Niektóre wydarzenia wydają się być wyrwane z kontekstu, jak chociażby finał, itp., przez to właśnie, że nie ma tutaj dopowiedzeń, w zasadzie nic się nie wyjaśnia. Scenarzystom nie udaje się stworzyć tej atmosfery zagrożenia, która panuje, przynajmniej w minimalnym stopniu, w książce. I choć w powieści fabuła ewidentnie kręci się wokół Lisabeth, to tutaj nie jest to do końca takie oczywiste, choć też nie jest to niepewne.
    Film nadal oscyluje wokół tematu maltretowania kobiet, czy to ze względu na ich wygląd, czy też wiarę. Tak, jak w tytule, morderca zwyczajnie nienawidzi kobiet. Można powiedzieć, że wątek jest raczej marnie tutaj rozwinięty. Cała tajemniczość i daremne śledztwo ciągną się w nieskończoność i w pewnej chwili widz wpada w swoisty trans wychodząc z niego pod koniec produkcji, kiedy w końcu dochodzi do konkretnej akcji rozbudzającej. A co zawiera środek? Całkowity misz masz tematyczny. Mamy troszku o nazistach, a także i maszynie finansowej. Jednakże to co najważniejsze, to historia o maltretowaniu kobiet. Widzimy tutaj osobę Lisabeth Salander, która boryka się ze swoimi problemami z dzieciństwa, a które nie opuszczają ją na krok nawet w dorosłym życiu. Ta nietypowa dwudziestoczterolatka w dość makabryczny sposób stawia czoło problemowi z kuratorem, a swoją odwagą budzi podziw w każdym. Zastanawiałam się jak rozwiążą przypadek z molestowaniem, szczęśliwie- w tej sytuacji, nie zawiedziono widza. Niezwykle poruszająca, ze względu na swoją śmiałość, scena, która wzbudzi odrazę w każdym kto ja obejrzy.
     Atmosfera tej produkcji jest dość problematyczna. Nie wiadomo bowiem czy senny zimowy wizerunek Szwecji fascynuje, czy bardziej jest idealnym podkładem do poduszki. Jednakże trzeba przyznać, że miejsca, w których kręcono zdjęcia są ponadprzeciętne i mają w sobie coś z pogranicza nudy i przerażenia. Można by się porozczulać chwilę nad muzyką, oczywiście, gdyby była ona tego godna, ale kompozycje Jacoba Grotha niczym się nie wbijają w naszą pamięć.
    Wszyscy zachwycają się aktorstwem pięknej Noomi Rapace. Dziewczyna tak bardzo spodobała się ludziom na całym świecie, że porwano tę enigmatyczną szwedkę do Hollywoodu, gdzie występuje w takich kasowych produkcjach jak „Sherlock Holmes”, czy „Prometeusz”. Jej Lisabeth jest postacią dość kontrowersyjną, a sama Rapace zrobiła wszystko, aby podkreślić wyrazistość i indywidualność tej postaci. Specjalnie dla niej przekuła sobie brwi i nos, przeszła na dietę, nauczyła się walczyć, a także zrobiła prawo jazdy na motocykle. Nic dziwnego, że wypadła w tej roli przekonująco. Widać w niej pewien dualizm, bowiem potrafiła zagrać zarówno niezrównoważoną dziewczynę, jak i zmysłową kobietę. Szkoda, że nie można zachwycać się również i Michaelem Nyqvistem. Jego Blomkvist był totalnie nijaki. Bez większych emocji, bez większego zaangażowania. Zwyczajnie mdły i prostolinijny.
     „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to dość specyficzny obraz. Z jednej strony może się podobać za nostalgiczny klimat, a także niebywałą zagadkę do rozwiązania. Z pewnością wielu będzie zachwycać się Noomi Rapace i oczywiście, mają ku temu powody. Jednakże z drugiej strony jest to historia straszliwie nudna, w porównaniu z książką. Nie wzbudza tak wielkich emocji, nie odrzuca barwnymi opisami. Tu wszystko mamy podstawione nam pod nos na talerzu, i nie jest to niestety nasza wizja, a jedynie reżysera. Ostatecznie, film ten okazuje się być bardzo przeciętny, nic specjalnego. Zdecydowanie polecam zapoznanie się przede wszystkim z lekturą.

7 komentarzy :

  1. Szkoda, że tak nisko oceniasz. „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to dla mnie jeden z najlepszy kryminałów ostatnich lat, a do tego wspaniała w każdym calu Noomi Rapace. Szwedzka wersja w przedbiegach wygrywa z fincherowską wizją tej serii, nie ma tam tego klimatu, który zaserwował widzom Oplev. Dla mnie jest to film na mocne osiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja szwedzkich wersji Larssona nie znoszę - odrzucają mnie w co drugim punkcie realizacji, także może oszczędzę tu komentarzy:) Zgadzam się absolutnie z tym, że historia w filmie wypada nudno w porównaniu z książką, źle rozłożono tu akcenty, a aktor, grający Mikaela jest obrzydliwy;) Fanką hollywoodzkiej wersji Rapace nie jestem, ale jako Lisbeth zagrała świetnie. Tak samo świetnie jak Mara u Finchera:)

    Rozumiem, że dwójkę i trójkę też zrecenzujesz?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oczywiście, że tak, ale najpierw muszę przeczytać książki, a to chyba nie nastąpi zbyt szybko :P na pewno obejrzę wkrótce Finchera :)

      Usuń
    2. Super, to czekam na reckę:)

      Usuń
  3. Książkę przeczytałem i bardzo mi się spodobała. Zaraz po jej przeczytaniu obejrzałem film Finchera, który był niezły, ale zupełnie mnie nie zachwycił. Nie podobało mi się zakończenie, nie podobały mi się kreacje postaci, szczególnie drugoplanowych. Fajny był klimat.
    Ale cały czas obiecuję sobie, że wreszcie obejrzę wersję skandynawską, która, co często słyszę, jest ponoć lepsza od amerykańskiej. Będę musiał wreszcie się przekonać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Ogólnie mi się podobał, ale kilka motywów pozmieniali i to mnie wkurzyło :D Chociażby to, jak Mikael odkrywa co to za "numery telefonów". W książce to było dosyć ważne, a w tym filmie tak to potraktowali, że mogli sobie w ogóle darować. Parę jeszcze takich motywów było, ale już nie pamiętam, bo oglądałam ten film kilka lat temu :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Amerykańska wersja lepsza, chcoiaż Naomi dawała z siebie wszystko

    pozdrawiam
    Amandine (filmdine.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń