NOWOŚCI

wtorek, 21 lutego 2012

905. Podróże Guliwera, reż. Rob Letterman

Oryginalny tytuł: Gulliver's Travels
Reżyseria: Rob Letterman
Scenariusz: Joe Stillman, Nicholas Stoller
Na podstawie: powieści Jonathana Swifta
Zdjęcia: David Tattersall
Muzyka: Henry Jackman
Kraj: USA
Gatunek: Przygodowy, Komedia, Fantasy
Premiera światowa: 22 grudnia 2010
Premiera polska: 28 stycznia 2011
Obsada: Jack Black, Jason Segel, Emily Blunt, Amanda Peet, Billy Connolly, Chris O'Dowd, T.J. Miller, James Corden i inni

    Historia o przygodach rosłego Guliwera w świecie małych ludzików jest wszystkim znana. Wina za to spada na barki Jonathana Swifta, dzięki któremu książka „Podróże Guliwera” stała się najważniejszą powieścią w czasie angielskiego oświecenia. Przez te wszystkie lata została złagodzona, aby była odpowiednia dla młodszych czytelników i to dzięki tej wersji stała się sławna na cały świat. Powieść Swifta była już wielokrotnie ekranizowana, jednakże najnowszy film w reżyserii Roba Lattermana, twórcy animacji „Potwory kontra Obcy”, stanowi jego uwspółcześnioną wersję. Niestety, zbyt uwspółcześnioną, czego można byłoby zopiniować jednym słowem- „Tragedia!”.
     Bohaterem filmu jest totalny nieudacznik- Guliwer (Jack Black), który od 10 lat pracuje jako szef działu pocztowego jednego z czasopism. Podkochuje się on w pięknej Darcy Silverman (Amanda Peet) i to właśnie dzięki niej, a także za namową nowego współpracownika postanawia zmienić swoje życie i zacząć pisać artykuły. Darcy daje mu szansę wykazania się i przydziela mu zadanie życia na oceanie przez kilka tygodni. Jak się okazuje na trasie Guliwera znajduje się Trójkąt Bermudzki, a wtedy dostaje się on w jego potężny wir. Kiedy się budzi z przerażeniem stwierdza, że został otoczony i unieruchomiony przez małych ludzików, mieszkańców Liliputii. Z początku uważany za bestię zostaje zamknięty, ale kiedy tylko wykazuje się odwagą i pomysłowością ratując piękną księżniczkę Mary (Emily Blunt) uznany zostaje za bohatera. Rodzina królewska patrzy na niego z zachwytem, natomiast generał armii – Edward (Chris O’Dowd), nie podziela ich entuzjazmu. Aby wykazać, że Guliwer nie powinien być traktowany jak bohater sprzymierza się z przeciwnikiem króla Liliputii.
   Podróże Guliwera” są idealnym przykładem na to, że nowe nie zawsze znaczy lepsze. Uwspółcześnianie dobrze znanych historii powinno odbywać się z umiarem, ponieważ w takich sytuacjach, przy okazji wysoce rozwiniętych technologii bardzo łatwo jest przesadzić. Niestety, twórcy filmu zdecydowanie przegięli z unowocześnianiem tego filmu. 
W dużej części fabuła zachowuje formę zawartą w powieści. Mamy Guliwera, który trafia do Liliputii. Później trafia do krainy Olbrzymów. No i tyle. Umieszczenie tej historii we współczesnym świecie mogło być dobrym posunięciem, gdyż wiele razy twórcy udowadniali, że stare historie z dawnych lat nadal potrafią być interesujące kiedy w zaprezentuje się je w nowy sposób. Niestety, tutaj nie spełnia to założenia. Już od pierwszej minuty film naprawdę wkurza. Nie udowodniono jeszcze czy chodzi głównie o postać, czy w ogóle o fabułę. Jednakże wraz z rozwojem wydarzeń elementów tego typu widać zdecydowanie więcej. Sceny, w których oglądamy zadek Jacka Blacka, czy też jak korzysta z alternatywnego źródła płynu, aby ugasić pożar, są co najmniej żenujące, żeby nie powiedzieć, że całkowicie idiotyczne. Z klasycznego obrazu, klasycznej pozycji niemalże obowiązkowej do zapoznania się w swoim życiu, stworzono straszny film, który swoją głupotą przerasta oczekiwania wszystkich. Wydawać by się mogło, że film będzie miał chociaż coś z przygody. Jednakże nie ma żadnej akcji w tym, że Guliwer trafia przez wir Trójkąta Bermudzkiego do Liliputii, za mało fascynująca jest obrona kraju przed najeźdźcami, a wizyta w krainie olbrzymów także pozostawia wiele do życzenia. Jednym słowem- nuda. W zamyśle ten film miał być po prostu komedią, ale prawda jest taka, że nawet w tej kwestii film całkowicie zawodzi. Jedynie co może bawić to głupie dialogi, kretynizm pojawienia się robota, z którym przyszło walczyć Guliwerowi i to dwa razy niestety, czy też naprawdę koszmarna gra aktorska. Pomijam oczywiście scenę finałową, którą każdy chętnie by pewnie wyciął.
     Mam nadzieję, że gra aktorska miała być tak tragiczna w zamierzeniu, bo pomimo tego, że nie zawsze udaje mi się odróżnić dobrą grę od złej to tutaj ewidentnie widzę, że aktorzy są w swoich rolach tragiczni. Nie wspominając już o tym, że niektóre wydarzenia wydają się jakby były wyreżyserowane z natury, gdyż wypadają całkowicie nienaturalnie. Jack Black w zasadzie ma spore doświadczenie w rolach komediowych. Jednakże po tym filmie można stwierdzić, że powinien raczej zająć się śpiewaniem, bo granie coś mu nie idzie. Jego postać jest przerysowana, a on sam jeszcze dokłada oliwy do ognia. Można byłoby się spodziewać po nim wiele, jednakże już po pierwszych minutach wiadomo, że jego potencjał nie zostanie wykorzystany. Całkowicie zawodzi także Jason Segel znany z serialu „Jak poznałem Waszą matkę”. W tym sitcomie jest naprawdę zabawny, natomiast jako Horacy… w zasadzie można by powiedzieć, że w ogóle nie istnieje. Niestety, niewiele dają także dwie piękności tego filmu, czyli Amanda Peet i Emily Blunt. Ta druga przynajmniej dodaje trochę uroku ze względu na swój status filmie, jednakże jest to za mało, aby podnieść film z dna.
     Nie ma co się rozpisywać na temat nowych „Podróży Guliwera”. Film jest, delikatnie mówiąc, denny. W ogóle nie wciąga, nie budzi zainteresowania, a jedyne o czym myśli widz podczas jego projekcji to „Kiedy to się wreszcie skończy?!”. Momentami wulgarny humor bardziej denerwuje niż bawi. Przygody, które bardziej nudzą niż fascynują. Nowoczesność, która zastosowana zostaje w sposób dosłowny, także nie było dobrym rozwiązaniem. Koniec końców ten film to jak gdyby połączenie „Transformers” z „Zaginionym światem”, z tą różnicą, że te oba filmy są dobre, a „Podróże Guliwera” to jest ewidentne nieporozumienie. Trudno jest znaleźć chociażby jeden element, który mógłby stanowić plus tego filmu. Czasami ludzie żałują, że obejrzeli jakiś film, w tym przypadku można pójść o krok dalej i pożałować, że taki film jak „Podróże Guliwera” w ogóle powstał.

Prześlij komentarz