Reżyseria: Rob Letterman
Scenariusz: Joe Stillman, Nicholas Stoller
Na podstawie: powieści Jonathana Swifta
Zdjęcia: David Tattersall
Muzyka: Henry Jackman
Kraj: USA
Gatunek: Przygodowy, Komedia, Fantasy
Premiera światowa: 22 grudnia 2010
Premiera polska: 28 stycznia 2011
Obsada: Jack Black, Jason Segel, Emily Blunt, Amanda Peet, Billy Connolly, Chris O'Dowd, T.J. Miller, James Corden i inni
Historia o przygodach
rosłego Guliwera w świecie małych ludzików jest wszystkim znana.
Wina za to spada na barki Jonathana Swifta, dzięki któremu książka
„Podróże Guliwera” stała się najważniejszą powieścią
w czasie angielskiego oświecenia. Przez te wszystkie lata została
złagodzona, aby była odpowiednia dla młodszych czytelników i to
dzięki tej wersji stała się sławna na cały świat. Powieść
Swifta była już wielokrotnie ekranizowana, jednakże najnowszy film
w reżyserii Roba Lattermana, twórcy animacji „Potwory kontra
Obcy”, stanowi jego uwspółcześnioną wersję. Niestety, zbyt
uwspółcześnioną, czego można byłoby zopiniować jednym słowem-
„Tragedia!”.
Bohaterem filmu jest
totalny nieudacznik- Guliwer (Jack Black), który od 10 lat
pracuje jako szef działu pocztowego jednego z czasopism. Podkochuje
się on w pięknej Darcy Silverman (Amanda Peet) i to właśnie
dzięki niej, a także za namową nowego współpracownika postanawia
zmienić swoje życie i zacząć pisać artykuły. Darcy daje mu
szansę wykazania się i przydziela mu zadanie życia na oceanie
przez kilka tygodni. Jak się okazuje na trasie Guliwera znajduje się
Trójkąt Bermudzki, a wtedy dostaje się on w jego potężny wir.
Kiedy się budzi z przerażeniem stwierdza, że został otoczony i
unieruchomiony przez małych ludzików, mieszkańców Liliputii. Z
początku uważany za bestię zostaje zamknięty, ale kiedy tylko
wykazuje się odwagą i pomysłowością ratując piękną
księżniczkę Mary (Emily Blunt) uznany zostaje za bohatera.
Rodzina królewska patrzy na niego z zachwytem, natomiast generał
armii – Edward (Chris O’Dowd), nie podziela ich
entuzjazmu. Aby wykazać, że Guliwer nie powinien być traktowany
jak bohater sprzymierza się z przeciwnikiem króla Liliputii.
„Podróże
Guliwera” są idealnym przykładem na to, że nowe nie zawsze
znaczy lepsze. Uwspółcześnianie dobrze znanych historii powinno
odbywać się z umiarem, ponieważ w takich sytuacjach, przy okazji
wysoce rozwiniętych technologii bardzo łatwo jest przesadzić.
Niestety, twórcy filmu zdecydowanie przegięli z unowocześnianiem
tego filmu.
W dużej części fabuła zachowuje formę zawartą w
powieści. Mamy Guliwera, który trafia do Liliputii. Później
trafia do krainy Olbrzymów. No i tyle. Umieszczenie tej historii we
współczesnym świecie mogło być dobrym posunięciem, gdyż wiele
razy twórcy udowadniali, że stare historie z dawnych lat nadal
potrafią być interesujące kiedy w zaprezentuje się je w nowy
sposób. Niestety, tutaj nie spełnia to założenia. Już od
pierwszej minuty film naprawdę wkurza. Nie udowodniono jeszcze czy
chodzi głównie o postać, czy w ogóle o fabułę. Jednakże wraz z
rozwojem wydarzeń elementów tego typu widać zdecydowanie więcej.
Sceny, w których oglądamy zadek Jacka Blacka, czy też jak korzysta
z alternatywnego źródła płynu, aby ugasić pożar, są co
najmniej żenujące, żeby nie powiedzieć, że całkowicie
idiotyczne. Z klasycznego obrazu, klasycznej pozycji niemalże
obowiązkowej do zapoznania się w swoim życiu, stworzono straszny
film, który swoją głupotą przerasta oczekiwania wszystkich.
Wydawać by się mogło, że film będzie miał chociaż coś z
przygody. Jednakże nie ma żadnej akcji w tym, że Guliwer trafia
przez wir Trójkąta Bermudzkiego do Liliputii, za mało fascynująca
jest obrona kraju przed najeźdźcami, a wizyta w krainie olbrzymów
także pozostawia wiele do życzenia. Jednym słowem- nuda. W zamyśle
ten film miał być po prostu komedią, ale prawda jest taka, że
nawet w tej kwestii film całkowicie zawodzi. Jedynie co może bawić
to głupie dialogi, kretynizm pojawienia się robota, z którym
przyszło walczyć Guliwerowi i to dwa razy niestety, czy też
naprawdę koszmarna gra aktorska. Pomijam oczywiście scenę
finałową, którą każdy chętnie by pewnie wyciął.
Mam nadzieję, że
gra aktorska miała być tak tragiczna w zamierzeniu, bo pomimo tego,
że nie zawsze udaje mi się odróżnić dobrą grę od złej to
tutaj ewidentnie widzę, że aktorzy są w swoich rolach tragiczni.
Nie wspominając już o tym, że niektóre wydarzenia wydają się
jakby były wyreżyserowane z natury, gdyż wypadają całkowicie
nienaturalnie. Jack Black w zasadzie ma spore doświadczenie w rolach
komediowych. Jednakże po tym filmie można stwierdzić, że powinien
raczej zająć się śpiewaniem, bo granie coś mu nie idzie. Jego
postać jest przerysowana, a on sam jeszcze dokłada oliwy do ognia.
Można byłoby się spodziewać po nim wiele, jednakże już po
pierwszych minutach wiadomo, że jego potencjał nie zostanie
wykorzystany. Całkowicie zawodzi także Jason Segel znany z serialu
„Jak poznałem Waszą matkę”. W tym sitcomie jest
naprawdę zabawny, natomiast jako Horacy… w zasadzie można by
powiedzieć, że w ogóle nie istnieje. Niestety, niewiele dają
także dwie piękności tego filmu, czyli Amanda Peet i Emily Blunt.
Ta druga przynajmniej dodaje trochę uroku ze względu na swój
status filmie, jednakże jest to za mało, aby podnieść film z dna.
Nie ma co się
rozpisywać na temat nowych „Podróży Guliwera”. Film
jest, delikatnie mówiąc, denny. W ogóle nie wciąga, nie budzi
zainteresowania, a jedyne o czym myśli widz podczas jego projekcji
to „Kiedy to się wreszcie skończy?!”. Momentami wulgarny humor
bardziej denerwuje niż bawi. Przygody, które bardziej nudzą niż
fascynują. Nowoczesność, która zastosowana zostaje w sposób
dosłowny, także nie było dobrym rozwiązaniem. Koniec końców ten
film to jak gdyby połączenie „Transformers” z
„Zaginionym światem”, z tą różnicą, że te oba filmy
są dobre, a „Podróże Guliwera” to jest ewidentne
nieporozumienie. Trudno jest znaleźć chociażby jeden element,
który mógłby stanowić plus tego filmu. Czasami ludzie żałują,
że obejrzeli jakiś film, w tym przypadku można pójść o krok
dalej i pożałować, że taki film jak „Podróże Guliwera”
w ogóle powstał.
Prześlij komentarz