NOWOŚCI

sobota, 4 lutego 2012

866. Zbaw mnie ode złego, reż. Wes Craven

Oryginalny tytuł: My Soul to Take
Reżyseria: Wes Craven
Scenariusz: Wes Craven
Zdjęcia: Petra Korner
Muzyka: Marco Beltrami
Kraj: USA
Gatunek: Horror
Premiera światowa: 07 października 2010
Premiera polska: 18 lutego 2011
Obsada: Max Thieriot, John Magaro, Denzel Whitaker, Zena Grey, Nick Lashaway, Paulina Olszynski, Jeremy Chu, Emily Meade, Raúl Esparza, Jessica Hecht


    Wes Craven jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych twórców kina grozy na świecie. Spod jego ręki wyszły takie kinowe hity jak „Wzgórza mają oczy”, „Koszmar z ulicy Wiązów”, czy też z nowszych trylogia „Krzyk”. Zawsze sprawnie udało mu się budować napięcie w interesujących historiach, przez co jego filmy przeszły już do klasyki horrorów. Jeżeli ktoś spodziewa się, że jego najnowsza produkcja „Zbaw mnie ode złego” pokaże nam starego Cravena to niestety, bardzo się zawiedzie, gdyż filmowi daleko jest do starych ideałów doczekujących się remake’ów.
    Akcja filmu toczy się jak zwykle wśród grupki młodych nastolatków. Siódemka z nich urodziła się dokładnie tego samego dnia, w którym zaginął znany miasteczkowy morderca zwany Rozpruwaczem (Raul Esparza). Tuż przed domniemaną śmiercią poprzysiągł, że wróci i dokończy swojego dzieła. Co roku od tamtych wydarzeń miasteczko obchodzi dzień Rozpruwacza, co nie tylko przyciąga turystów, ale stanowi także rozrywkę dla lokalnej młodzieży. Młodzi wybrańcy, których chwila narodzin zbiegła się z chwilą śmierci mordercy odprawiają rytuał, który każdy z nich musi przejść, aby morderca nie powrócił z zaświatów i nie zaczął znowu zabijać. W tym roku wybór pada na Buga (Max Thieriot), który od dawna zmaga się z problemami, ale niestety jest on tak przerażony, że nie udaje mu się pokonać kukły Rozpruwacza. Po tej nocy rozpoczyna się seria zabójstw, a morderca za cel wyznaczył sobie wybraną siódemkę.
     Fabuła filmu zapowiada całkiem ciekawy film, który mógłby zainteresować każdego. Jest to z pozoru głupi slasher, gdzie obiektem gniewu maniakalnego mordercy jest grupa nastolatków. Schemat znany od bardzo dawna wciąż jest wykorzystywany w produkcjach. Jednakże zaskakujące jest to, że u Cravena znowu pojawia się ten motyw. Próbuje on znowu wprowadzić coś na granicy pomysłowości z „Koszmaru z ulicy Wiązów”, ponieważ znowu mamy grupkę młodych ludzi, których łączy straszliwa przeszłość i znowu morderca wydaje się być spełnieniem wszelkich koszmarów. 
W „Zbaw mnie ode złego” wprowadza jednak pewien element, którego zawiłości nieliczni mogli by się domyślić. Craven postanowił trochę uduchowić swój film i to dosłownie. Wprowadza coś na wzór potterowego horkruksa, czyli rozdzielności duszy. W filmie podobno siedem części duszy Rozpruwacza zostaje przydzielona siedmiorgu dzieciakom, które rodzą się w chwili kiedy umiera Rozpruwacz. W dodatku, pojawia się także element zaskoczenia, który raczej nikogo nie zaskoczy biorąc pod uwagę elementy psychiczne. To co się jednak Cravenowi udało to uchować widza w niewiedzy prawie do samego końca filmu. Ja sama skakałam z osoby na osoby dopatrując się w niej odrodzonego Abela Plenkova, jednakże zawsze w takich filmach jest tak, że ten na którego dowody wskazują już na samym początku nigdy nie jest tym kim myślisz, że on jest, bo przecież co to byłby za film, gdyby odpowiedź podana została na samym początku filmu?! Nie mniej film tylko pod tym względem zaskakuje, ale także nie do końca.
   Film, niestety, nie jest zbytnio rozbudowany. Wszystko jest okropnie nużące i nawet zabójstwa Rozpruwacza są denerwujące. Szaleje z nożem z napisem Vengeance i myśli, że jest fajny, ale nie jest. Nie ma w nim w zasadzie niczego rozpoznawalnego, tak jak u Freda była poparzona twarz i noże zamiast palców u jednej ręki, czy jak u zabójcy z „Krzyku” – maska ducha i czarny strój. Rozpruwacz szaleje tylko z nożem, a po tym jak młodzi nadali wygląd jego lalce, on sobie postanowił ją przyodziać. Nie mniej nie jest on przerażający. W zasadzie to wszystko czego się dokonuje jest dość zabawne. Co za prawdziwy morderca ucieka przed zabiciem swojej ofiary, kiedy słyszy trzask na piętrze?! No, ale miało to swój cel, o czym dowiadujemy się później. Niestety, nie wszystko jest tak dobrze pomyślane. Film wydaje się głupi i w dodatku płytki. Młodzież, która pojawia się w filmie jest tak tragicznie beznadziejna, że aż żal pisać o czymś takim. Ale jest. Trochę poszalano ze zdjęciami. Próbowano dodać im mrocznego klimatu i w zasadzie niekiedy się to udawało, ale głównie to niczym nie fascynowało. Muzyka Marco Beltrami także nie przerażała, a szkoda. Mogłaby chociaż na chwilę wywołać ciarki na naszej skórze.
     Z filmami, gdzie bohaterami mają być młode gwiazdy zawsze jest problem, bo gdzie tutaj znaleźć dobrą i w dodatku młodą gwiazdę. Nie jest to takie proste, dlatego też twórcy odchodzą tutaj od zatrudniania rozwiniętych aktorów grających młodocianych bohaterów, którzy będą rozpoznawalni. Wobec tego pozostają mniej znane twarze. W „Zbaw mnie ode złego” wśród młodych postaci nie zobaczymy zbyt wielu znajomych osób. Najbardziej znany jest Max Thieriot, którego można było zobaczyć w „Pacyfikatorze”, czy też w filmie „Jumper”. Był zauważalny, ale żeby jakoś specjalnie wyrazisty to raczej wątpliwe. Dla niektórych występ w tym filmie był jednym z pierwszych. Tak było w przypadku Pauliny Olszynski w roli Brittany, czy też Jeremy’ego Chu jako Jaya. Jednakże ich występy były tak niemrawe, że nie należy im wróżyć świetlanej przyszłości w świecie kina. Największe szanse na wybicie po filmie ma – moim zdaniem – John Magaro, ponieważ całkiem dobrze szło mu odgrywanie postaci Alexa, najlepszego przyjaciela Buga. Popis dała jednakże Emily Meade (Fang)- królowa szkoły rozkazująca swoim przyjaciołom i jednocześnie jedna z najokrutniejszych sióstr jakie świat widział. Ciekawa postać, chyba najciekawsza z całego filmu i to nie najgorzej zagrana. Chyba jako jedyna wybija się poza tą przeciętność reprezentowaną przez obsadę, bo tak to właśnie wygląda, film nie może być dobry, kiedy obsada nie ma w sobie życia.
     „Zbaw mnie ode złego” mógł być dobrym filmem. Zwiastun wskazywał na to, że będzie się czego bać a klimat będzie niezaprzeczalnie wywołujący gęsią skórkę na całym ciele. Niestety, już po obłąkańczym i niezwykle chaotycznym rozpoczęciu seansu, całe te oczekiwania szlag trafia, bo z takiego początku rzadko kiedy wychodzi dobry film. Później jest niestety coraz gorzej. Wieje nudą i człowiek zastanawia się jak to ma w ogóle służyć dalszej akcji. Nijak, ponieważ dalej nie ma żadnej akcji. Zabójstwa kończą się równie szybko jak się zaczynają. Nie ma mowy o żadnym napięciu. Na koniec filmu istnieje jednak maleńka iskierka nadziei, która również szybko zamiera. Niestety, ale jest to jeden z najgorszych horrorów jakie świat widział, aż wstyd wspominać, że ta produkcja, ten horror wyszedł od Cravena.

Prześlij komentarz