Reżyseria: Wes Craven
Scenariusz: Wes Craven
Zdjęcia: Petra Korner
Muzyka: Marco Beltrami
Kraj: USA
Gatunek: Horror
Premiera światowa: 07 października 2010
Premiera polska: 18 lutego 2011
Obsada: Max Thieriot, John Magaro, Denzel Whitaker, Zena Grey, Nick Lashaway, Paulina Olszynski, Jeremy Chu, Emily Meade, Raúl Esparza, Jessica Hecht
Wes Craven jest jednym z najbardziej
rozpoznawalnych twórców kina grozy na świecie. Spod jego ręki
wyszły takie kinowe hity jak „Wzgórza mają oczy”,
„Koszmar z ulicy Wiązów”, czy też z nowszych trylogia
„Krzyk”. Zawsze sprawnie udało mu się budować napięcie
w interesujących historiach, przez co jego filmy przeszły już do
klasyki horrorów. Jeżeli ktoś spodziewa się, że jego najnowsza
produkcja „Zbaw mnie ode złego” pokaże nam starego
Cravena to niestety, bardzo się zawiedzie, gdyż filmowi daleko jest
do starych ideałów doczekujących się remake’ów.
Akcja filmu toczy się jak zwykle
wśród grupki młodych nastolatków. Siódemka z nich urodziła się
dokładnie tego samego dnia, w którym zaginął znany miasteczkowy
morderca zwany Rozpruwaczem (Raul Esparza). Tuż przed
domniemaną śmiercią poprzysiągł, że wróci i dokończy swojego
dzieła. Co roku od tamtych wydarzeń miasteczko obchodzi dzień
Rozpruwacza, co nie tylko przyciąga turystów, ale stanowi także
rozrywkę dla lokalnej młodzieży. Młodzi wybrańcy, których
chwila narodzin zbiegła się z chwilą śmierci mordercy odprawiają
rytuał, który każdy z nich musi przejść, aby morderca nie
powrócił z zaświatów i nie zaczął znowu zabijać. W tym roku
wybór pada na Buga (Max Thieriot), który od dawna zmaga się
z problemami, ale niestety jest on tak przerażony, że nie udaje mu
się pokonać kukły Rozpruwacza. Po tej nocy rozpoczyna się seria
zabójstw, a morderca za cel wyznaczył sobie wybraną siódemkę.
Fabuła filmu zapowiada całkiem
ciekawy film, który mógłby zainteresować każdego. Jest to z
pozoru głupi slasher, gdzie obiektem gniewu maniakalnego mordercy
jest grupa nastolatków. Schemat znany od bardzo dawna wciąż jest
wykorzystywany w produkcjach. Jednakże zaskakujące jest to, że u
Cravena znowu pojawia się ten motyw. Próbuje on znowu wprowadzić
coś na granicy pomysłowości z „Koszmaru z ulicy Wiązów”,
ponieważ znowu mamy grupkę młodych ludzi, których łączy
straszliwa przeszłość i znowu morderca wydaje się być
spełnieniem wszelkich koszmarów.
W „Zbaw mnie ode złego”
wprowadza jednak pewien element, którego zawiłości nieliczni mogli
by się domyślić. Craven postanowił trochę uduchowić swój film
i to dosłownie. Wprowadza coś na wzór potterowego horkruksa, czyli
rozdzielności duszy. W filmie podobno siedem części duszy
Rozpruwacza zostaje przydzielona siedmiorgu dzieciakom, które rodzą
się w chwili kiedy umiera Rozpruwacz. W dodatku, pojawia się także
element zaskoczenia, który raczej nikogo nie zaskoczy biorąc pod
uwagę elementy psychiczne. To co się jednak Cravenowi udało to
uchować widza w niewiedzy prawie do samego końca filmu. Ja sama
skakałam z osoby na osoby dopatrując się w niej odrodzonego Abela
Plenkova, jednakże zawsze w takich filmach jest tak, że ten na
którego dowody wskazują już na samym początku nigdy nie jest tym
kim myślisz, że on jest, bo przecież co to byłby za film, gdyby
odpowiedź podana została na samym początku filmu?! Nie mniej film
tylko pod tym względem zaskakuje, ale także nie do końca.
Film, niestety, nie jest zbytnio
rozbudowany. Wszystko jest okropnie nużące i nawet zabójstwa
Rozpruwacza są denerwujące. Szaleje z nożem z napisem Vengeance i
myśli, że jest fajny, ale nie jest. Nie ma w nim w zasadzie niczego
rozpoznawalnego, tak jak u Freda była poparzona twarz i noże
zamiast palców u jednej ręki, czy jak u zabójcy z „Krzyku” –
maska ducha i czarny strój. Rozpruwacz szaleje tylko z nożem, a po
tym jak młodzi nadali wygląd jego lalce, on sobie postanowił ją
przyodziać. Nie mniej nie jest on przerażający. W zasadzie to
wszystko czego się dokonuje jest dość zabawne. Co za prawdziwy
morderca ucieka przed zabiciem swojej ofiary, kiedy słyszy trzask na
piętrze?! No, ale miało to swój cel, o czym dowiadujemy się
później. Niestety, nie wszystko jest tak dobrze pomyślane. Film
wydaje się głupi i w dodatku płytki. Młodzież, która pojawia
się w filmie jest tak tragicznie beznadziejna, że aż żal pisać o
czymś takim. Ale jest. Trochę poszalano ze zdjęciami. Próbowano
dodać im mrocznego klimatu i w zasadzie niekiedy się to udawało,
ale głównie to niczym nie fascynowało. Muzyka Marco Beltrami także
nie przerażała, a szkoda. Mogłaby chociaż na chwilę wywołać
ciarki na naszej skórze.
Z filmami, gdzie bohaterami mają
być młode gwiazdy zawsze jest problem, bo gdzie tutaj znaleźć
dobrą i w dodatku młodą gwiazdę. Nie jest to takie proste,
dlatego też twórcy odchodzą tutaj od zatrudniania rozwiniętych
aktorów grających młodocianych bohaterów, którzy będą
rozpoznawalni. Wobec tego pozostają mniej znane twarze. W „Zbaw
mnie ode złego” wśród młodych postaci nie zobaczymy zbyt
wielu znajomych osób. Najbardziej znany jest Max Thieriot, którego
można było zobaczyć w „Pacyfikatorze”, czy też w
filmie „Jumper”. Był zauważalny, ale żeby jakoś
specjalnie wyrazisty to raczej wątpliwe. Dla niektórych występ w
tym filmie był jednym z pierwszych. Tak było w przypadku Pauliny
Olszynski w roli Brittany, czy też Jeremy’ego Chu jako Jaya.
Jednakże ich występy były tak niemrawe, że nie należy im wróżyć
świetlanej przyszłości w świecie kina. Największe szanse na
wybicie po filmie ma – moim zdaniem – John Magaro, ponieważ
całkiem dobrze szło mu odgrywanie postaci Alexa, najlepszego
przyjaciela Buga. Popis dała jednakże Emily Meade (Fang)- królowa
szkoły rozkazująca swoim przyjaciołom i jednocześnie jedna z
najokrutniejszych sióstr jakie świat widział. Ciekawa postać,
chyba najciekawsza z całego filmu i to nie najgorzej zagrana. Chyba
jako jedyna wybija się poza tą przeciętność reprezentowaną
przez obsadę, bo tak to właśnie wygląda, film nie może być
dobry, kiedy obsada nie ma w sobie życia.
„Zbaw mnie ode złego” mógł
być dobrym filmem. Zwiastun wskazywał na to, że będzie się czego
bać a klimat będzie niezaprzeczalnie wywołujący gęsią skórkę
na całym ciele. Niestety, już po obłąkańczym i niezwykle
chaotycznym rozpoczęciu seansu, całe te oczekiwania szlag trafia,
bo z takiego początku rzadko kiedy wychodzi dobry film. Później
jest niestety coraz gorzej. Wieje nudą i człowiek zastanawia się
jak to ma w ogóle służyć dalszej akcji. Nijak, ponieważ dalej
nie ma żadnej akcji. Zabójstwa kończą się równie szybko jak się
zaczynają. Nie ma mowy o żadnym napięciu. Na koniec filmu istnieje
jednak maleńka iskierka nadziei, która również szybko zamiera.
Niestety, ale jest to jeden z najgorszych horrorów jakie świat
widział, aż wstyd wspominać, że ta produkcja, ten horror wyszedł
od Cravena.
Prześlij komentarz