NOWOŚCI

sobota, 21 stycznia 2012

858. Kon-Tiki, reż. Thor Heyerdahl

Cykl: 360 Człowiek na krawędzi 
Reżyseria: Thor Heyerdahl
Zdjęcia: Thor Heyerdahl, Knut Haugland, Erik Hesselberg, Torstein Raaby, Herman Watzinger
Muzyka: Sune Waldimir
Kraj: Norwegia, Szwecja
Gatunek: Dokumentalny, Przygodowy
Premiera światowa: 13 stycznia 1950

Premiera polska: brak
Obsada:
Thor Heyerdahl, Knut Haugland, Erik Hesselberg, Torstein Raaby, Herman Watzinger

    Znany na całym świecie podróżnik i odkrywca, Norweg z pochodzenia – Thor Heyerdahl, stał się wzorem dla wszystkich miłośników podróży, także tych morskich po jego wyprawie na tratwie Kon-Tiki po wodach Pacyfiku. Mając na celu obalenie powszechnej opinii o niemożności przebywania przez starożytnych sporych odległości na tratwach dokładnie spisał wszystkie szczegóły wyprawy, a książkę nadał tytuł „Wyprawa Kon-Tiki”. Swoją pracę uzupełnił także filmem dokumentalnym „Kon-Tiki”, który nakręcił wraz z towarzyszami podróży, a który w 1952 roku zdobył statuetkę Oscara za najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny roku. Zarówno książka, jak i film, zostały wznowione dzięki Wydawnictwu Mayfly, i stały się jednym z wydań z cyklu 360o Człowiek na krawędzi.
    W kwietniu 1947 roku Thor Heyerdahl wyruszył w niezwykłą studniową podróż po Pacyfiku, chcąc udowodnić, że możliwe jest przebycie szlaku z Peru na Polinezję, jedynie dzięki pomyślnemu wiatrowi i prądowi morskiemu. Zebrał załogę, zebrał fundusze, udało mu się zdobyć także pnie balsy, które były idealnym i jednocześnie jedynym tworzywem, z którego można było stworzyć tratwę i przeżyć wyprawę. Nie obywało się bez licznych problemów, ale ostatecznie tratwa ochrzczona imieniem „Kon-Tiki” wyruszyła z podróż po niezbadanych wodach oceanu Spokojnego. 
    Książka „Wyprawa Kon-Tiki” jest dość osobliwym zapisem z podróży szóstki żądnych przygód naukowców. Bez problemów dołączyli oni do Heyerdahla zaintrygowani możliwością przeżycia niesamowitych wrażeń na morzu. Zasadniczo można podzielić ją na cztery części, choć sam film ma ich jedynie trzy. Pierwsza z nich to wprowadzenie do całej podróży.  Heyerdahl serwuje nam kilka historycznych informacji na temat samego Kon-Tiki, aby wprowadzić i uzasadnić wybór właśnie jego imienia na nazwę tratwy. Przez całą książkę pojawiają się różnego rodzaju wstawki historyczne. Autor nie omieszka zapoznać czytelnika z historią mijanych przez nich Wysp Wielkanocnych, a także historii powstania wspaniałych rzeźb, które można tam podziwiać. Tego w filmie nie ma, co jest w pełni zrozumiałe. 
W dalszej części mamy przygotowania do wyprawy, czyli przede wszystkim problemy wynikające z pozyskaniem funduszy, czy też zdobyciem pni balsy. Samo zdobycie załogi okazało się nie tak trudne, choć jak się okazało później nabycie pozostałych aktywów także obyło się bez większego bólu, gdyż wszyscy chcieli mieć swój udział w tej niezwykłej wyprawie. W filmie natomiast, pozbawiono widza zbędnych elementów. Tutaj wszystko przebiegało bezproblemowo, a sam Heyerdahl wydawał się zapomnieć o tych szczegółach. 
Ostatecznie dochodzi do wypłynięcia tratwy, choć i tutaj nie obyło się bez kłopotów, kiedy pozostawiono na lądzie część załogi. Umiejętność komunikacji z innymi okazała się być tutaj bezcenna, choć i o tym nie wspomniano w filmie. Dla wyprawy były to ciężkie chwile, aczkolwiek czytającemu uśmiech wypełza na usta. Później wszystko jednak idzie, względnie, bezproblemowo. Bohaterowie tej ekspedycji relaksowali się na swojej tratwie i nie musieli zbytnio walczyć o przetrwanie, bo jak się okazało nie tylko mieli czym gasić pragnienie- pomimo stęchłej wody, ale też i zaspokajać głód. Ryb tam mieli pod dostatkiem, co okazało się koić i jedno i drugie. Przez całą tą wyprawę z pewnością wiele się nauczyli. Obserwowali niezwykłe morskie stworzenia, a także próbowali ich. Od planktonu, po rekiny, czy koryfeny- będących odmianą delfinów. Dzięki produkcji filmowej możemy zobaczyć je na własne oczy i chyba nic tak nie przerażało jak wieloryby, czy gigantyczne rekiny wielorybie. W filmie pozbawiono nas jednak elementów, które mroziły krew w żyłach, ale nie ma się czemu dziwić, bowiem trudno, żeby odkrywcy mieli możliwość kręcenia filmu, kiedy zmagali się ze sztormami, zwalistymi falami przy rafie koralowej wyspy Raroia, czy choćby pomyśleli o tym, kiedy jeden ze współtowarzyszy wylądował za burtą. Dlatego też, z punktu widzenia filmu wszystko wyglądało dość spokojnie. Dopiero kiedy zagłębiamy się w lekturę odkryjemy z jakimi problemami musieli zmagać się Norwegowie zanim dotarli do docelowego punktu, będącego ostatnią częścią ich podróży.
    Heyerdahl przede wszystkim postarał się o to, aby jego reportaż z wyprawy był pełny. Opisywał nie tylko wszelkie wydarzenia, które rozgrywały się na pokładzie. Część z nich prezentowana była w formie zapisów z dziennika pokładowego. Nie zabrakło tutaj także historycznych odniesień do pożywienia, czy też mijanych miejsc. Szczegółowo opisywał otoczenie- lazur wody, gwieździste niebo, czy okropność niektórych ze stworzeń morskich. Oczywiście, tego wszystkiego nie zobaczymy w filmie, przynajmniej nie tak wyraźnie, bowiem nakręcony on został jeszcze w okresie przedwojennym, a to czyni film nie tylko czarno-białym, ale i dość ograniczonym. Nie zarejestrowano tutaj żadnych rozmów- wyjątkiem jest tylko przygrywanie na gitarce, aczkolwiek Heyerdahl stara się na bieżąco wszystko opisywać. Niestety, napisy do filmu nie są zbyt dobrze zsynchronizowane, albo za późno się pojawiają, albo za szybko znikają. W dobie kiedy angielski powinni znać wszyscy, zdarzają się jednak wyjątki. I choć dla mnie było to względnie zrozumiałe, to dla moich towarzyszy w oglądaniu nieszczególnie. Wszystko wynagradzać powinna muzyka Sune Waldimira, i w niektórych momentach naprawdę tak jest. Momentami to ona sygnalizuje nam nadejście niebezpieczeństwa, czy też ukazuje jak beztroskie mają życie na pokładzie tratwy podróżnicy. Jednakże kiedy przychodzi do momentu, w którym bohaterowie lądują na Tahiti i wyskakują dziewczyny tańczące hula, ścieżkę dźwiękową można było sobie darować i pozostawić jedynie możliwość słuchania wspaniałej lokalnej muzyki. 
    Czytając „Wyprawę Kon-Tiki” ma się wrażenie, że Heyerdahl zna się na tym co robi. Nie wyruszył w wyprawę nieprzygotowany, aczkolwiek już wcześniej miał podobne doświadczenia więc tym razem wiedział co robić. Udało mu się przede wszystkim obalić mity, a także przeświadczenia naukowców, którzy wróżyli niepowodzenie tej misji. Dzięki swoim rozbudowanym opisom udało mu się przenieść czytelnika na pokład Kon-Tiki. Z kolei swoim filmem, którym nakręcił wraz z pozostałą częścią załogi, udało mu się po części zaprezentować kolejne elementy wyprawy. Brakuje w nim wielu elementów, ale jeżeli ktoś chce się z nimi zapoznać, zawsze może sięgnąć do książki. Operowanie kamerą na otwartym morzu nie należało do najłatwiejszych, w szczególności, że tak łatwo było o uszkodzenie sprzętu z powodu zalania. Okazuje się jednak, że Heyerdahl stał się inspiracją dla wielu podróżników, także dla Polaków, którzy już teraz planują powtórzyć sukces Norwega. 

Książkę przeczytałam, a film obejrzałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Mayfly, a także portalu Sztukater, który mi je udostępnił.



Prześlij komentarz