Oryginalny tytuł: When in Rome
Reżyseria: Mark Steven Johnson
Scenariusz: David Diamond, David Weissman, Mark Steven Johnson
Zdjęcia: John Bailey
Muzyka: Christopher Young
Kraj: USA
Gatunek: Komedia romantyczna
Premiera światowa: 29 stycznia 2010
Premiera polska na DVD: 12 listopada 2010
Obsada: Kristen Bell, Josh Duhamel, John Heder, Dax Shepard, Danny DeVito, Will Arnett, Anjelica Huston, Kate Micucci, Keir O'Donnell, Bobby Moynihan, Alexis Dziena, Luca Calvani
Reżyseria: Mark Steven Johnson
Scenariusz: David Diamond, David Weissman, Mark Steven Johnson
Zdjęcia: John Bailey
Muzyka: Christopher Young
Kraj: USA
Gatunek: Komedia romantyczna
Premiera światowa: 29 stycznia 2010
Premiera polska na DVD: 12 listopada 2010
Obsada: Kristen Bell, Josh Duhamel, John Heder, Dax Shepard, Danny DeVito, Will Arnett, Anjelica Huston, Kate Micucci, Keir O'Donnell, Bobby Moynihan, Alexis Dziena, Luca Calvani
Ojciec
przebojowych filmów akcji powstałych na podstawie komiksów, czyli
„Daredevil” z udziałem Bena Afflecka oraz Jennifer
Garner, a także „Ghost Rider” z Nicholasem Cagem i
Evą Mendes w 3 lata po wyreżyserowaniu ostatniego z nich postanowił
spróbować sił w komediach romantycznych. Mark Steven Johnson, bo
to o nim tutaj mowa, postawił wszystko na jedną kartę tworząc
typową historię o miłości z lekką nutką magii, a wszystko to w
otoczeniu przepięknych ulic Rzymu.
Urocza kustoszka jednego z nowojorskich muzeów o imieniu Beth
(Kristen Bell), nie może znaleźć swojej drugiej połówki,
gdyż za dużo czasu poświęca swojej pracy. Pewnego wieczoru wpada
do niej z wizytą młodsza siostra – Joan (Alexis Dziena),
informując ją o zaręczynach z Włochem – Umberto (Luca
Calvani), i zbliżającym się ślubie. Pomimo tego, że Beth nie
pochwala ślubu po dwóch tygodniach znajomości, postanawia wyjechać
na dwa dni do Rzymu, aby uczestniczyć w ceremonii zaślubin swojej
siostry. Na miejscu poznaje czarującego Nicka, dla którego
postanawia otworzyć się na miłość. Niestety widząc go
całującego się z inną, Beth wpada w rozpacz. Upija się i okrada
legendarną fontannę miłości z kilku monet, co powoduje, że ich
właściciele zakochują się w niej i prześladują ją na każdym
kroku. Beth uważa, że wśród nich znajduje się także Nick, który
zaczął okazywać jej swoje zainteresowanie.
Rynek filmowy przesycony jest ogromną ilością filmów
romantycznych. Wciąż powracające schematy zaczynają już nudzić,
a niekiedy nawet irytować widzów. Czasami twórcy starają się
urozmaicić znane konwencje i wprowadzają elementy mogące wyróżnić
ich produkcję z innych. „Pewnego razu w Rzymie”
jest właśnie takim filmem, który pomimo schematyczności, a przez
to oczywistej schematyczności, próbuje widza zaskoczyć. Historię
mamy taką jakich wiele. Jest dziewczyna, która jest tak zajęta
sobą i swoją pracą, że nie potrafi odnaleźć ukochanej osoby.
Przy tym poznajemy jedną prawdziwą myśl tego filmu, która brzmi
„Tego jedynego poznam po tym, że będzie dla mnie ważniejszy od
mojej pracy”. To jest najprawdziwsza z prawd. Potem owa dziewczyna
wyjeżdża i tam oto spotyka tego wyśnionego. Jednakże jak zawsze
coś albo ktoś musi stanąć im na drodze. I wtedy staje się coś
dziwnego – do całej akcji wkracza najprawdziwsza magia wyjęta z
rzymskich legend o miłości. Nie wierzyłam do końca w to co
wydarzyło się na ekranie. Miałam wrażenie, że za chwilę twórcy
wyskoczą z jakimś racjonalnym wyjaśnieniem tej sytuacji. Na
szczęście nie zepsuto klimatu tak jak się tego obawiałam, więc
dla mnie już to jest ogromnym zaskoczeniem.
Kiedy do akcji wkraczają emocje, które nie są naturalną reakcją,
a jedynie magicznym urojeniem można spodziewać się serii
niesamowicie komicznych wydarzeń. Osobiście szczerze śmiałam się
kilka razy podczas seansu. Wszystkie sytuacje z adoratorami Beth mnie
bawiły, jednakże najwięcej radości sprawiały mi zderzenia Nicka
z przypadkowymi rzeczami – ten koleś miał naprawdę pecha. Ominął
słup, ale zaraz spadł ze schodów – „Tego nie zauważyłem” –
to jego stały tekst. Zabawna jest także sytuacja na weselu Joan.
Myślałam, że popłaczę się ze śmiechu, gdy Beth miała rozbić
wazon na bardzo dużo kawałków, gdyż tyle na ile kawałków by go
rozbiła tyle lat w szczęściu życzyłaby młodej parze. Niestety,
jej wazon nie chciał się nawet trochę roztrzaskać. Inną taką
sceną był fragment w restauracji, gdzie jedzono w ciemności.
Totalnie rozbroiła mnie scena, gdy jakiś koleś machał do Beth,
ona zaczęła się drzeć na niego, że pierwszy raz go widzi i żeby
dał jej spokój, a on na to: „Beth to ja, Twój dentysta”.
Myślałam, że zejdę. Śmiechu było co nie miara w tym filmie, a
najbardziej w pamięci zostanie mały żółty samochodzik, który
zmieści się wszędzie – nawet do windy.
Jak dla mnie jedną z większych zalet filmu jest oczywiście Rzym.
Sama nigdy w nim nie byłam nawet we Włoszech, ale przyznam
szczerze, że gdybym tylko miała taką możliwość kupiłabym tam
dom i osiedliła się na stałe. Pomimo tego, że sam Rzym znajduje
się w tytule owego filmu to jak dla mnie było go tam stanowczo za
mało. Zachwycać mogliśmy się nim tylko z punktu widzenia gościa
weselnego bawiącego się dwukrotnie w jednym miejscu. Nie mniej te
urocze uliczki, Włosi i inne wspaniałości sprawiają, że widz
może się przy tym rozmarzyć.
Kristen Bell nie należy do moich ulubionych aktorek. Uważam, że
jest bardzo uroczą dziewczyną, ale nigdy nie traktowałam jej jako
dobrej aktorki. Zawsze przypadały jej monotonne role i chyba tylko
rolą Elle w serialu „Herosi” jakoś zaintrygowała
mnie swoją osobą. Niestety, w tym filmie nie robi aż takiego
wrażenia, gdyż wyglądała jak pozbawiona emocji laleczka. Ponadto
jest bardzo niziutka co było widać przy wysokim Joshu Duhamelu.
Lubię go. Jest niezwykle urodziwym mężczyzną i bardzo mi się
podoba. Zawsze podobają mi się także role, które dostaje i zawsze
potrafi całkowicie się nim oddać. Jednakże w roli pechowego Nicka
sprawdził się raczej nijako. Kiedy nie udawał pechowca było
naprawdę nie najgorzej, ale jak już coś mu się działo to nie
widziałam w nim tej autentyczności. Najlepsze wrażenie zrobili
chyba adoratorzy Beth. Każdy z nich był inny przez co każdy mógł
inaczej się w filmie wykazać. Dlatego też warto zwrócić uwagę
na Danny`ego DeVito, „włoskiego” Willa Arnetta, narcystycznego
Daxa Sheparda oraz magicznego Jona Hedera. Każdy z nich był
rewelacyjny i wykazał się aktorstwem na dobrym poziomie.
„Pewnego razu w Rzymie” być może nie jest
spełnieniem wygórowanych oczekiwań związanych z komediami
romantycznymi, może nie zaskakuje w każdej minucie jego oglądania,
ale wspaniały klimat Włoch – choć odczuwalny jedynie przez
chwilę, szczypta magii, którą można rozumieć jako metaforę
prawdziwej miłości oraz niesamowici adoratorzy sprawiają, że nie
jest to zwyczajny film. Każdego pochłonie opowiadana historia, a
wymienione elementy sprawią, że seans będzie jeszcze
przyjemniejszy niż zakładaliśmy.
Prześlij komentarz