NOWOŚCI

wtorek, 8 marca 2011

756. Pulp Fiction, reż. Quentin Tarantino

Reżyseria: Quentin Tarantino
Scenariusz: Roger Avary, Quentin Tarantino
Zdjęcia: Andrzej Sekuła
Muzyka: Rolf Johnson
Kraj: USA
Gatunek: Thriller / Gangsterski / Dramat
Premiera światowa: 24 września1994
Premiera polska: 19 maja 1995
Obsada: Uma Thurman, Samuel L. Jackson, John Travolta, Ving Rhymes, Bruce Willis, Christopher Walken, Harvey Keitel, Steve Buscemi, Quentin Tarantino

    „Pulp Fiction” to trzeci film zdecydowanego mistrza w swoim fachu Quentina Tarantino, a mój, niestety, dopiero czwarty raz kiedy stykam się z jego twórczością i oczywiście wszystko zaczęło się od drugiej strony. Filmy Quentina mają w sobie to coś co sprawia, że człowiekowi miło się je ogląda. Jest w nich coś zarówno z komedii, jak i z thrillera. Daje to mieszankę, która zdecydowanie robi wrażenie na każdym widzu, nawet na takim mało wyrozumiałym jak ja. Świadczy o tym spora ilość nagród, w tym ta najbardziej prestiżowa – Oscar za najlepszy scenariusz. 
    Dwóch ludzi Marsellusa (Ving Rhymes) - Vincent (John Travolta) i Jules (Samuel L. Jackson), jadą odebrać towar od grupy rabusiów przy okazji robiąc im krwawą rzeźnię. Vincent chwali się, że będzie miał wieczorem do wykonania jeszcze jedno zadanie, musi zapewnić towarzystwo żonie Marsellusa – Mii (Uma Thurman). Po miłym wieczorze kiedy są u niej, ona przypadkowo odnajduje w kieszeni jego płaszcza narkotyki, które wcześniej kupił od Lance`a. Dziewczyna częstuje się nimi i w efekcie jest bliska śmierci. W międzyczasie zawodowy bokser – Butch (Bruce Willis), pomimo tego, że jego kolejna walka zostaje ustawiona przez Marsellusa, postanawia go on wykiwać, dzięki czemu zdobywa jeszcze większą kwotę pieniędzy. Dobrze wie, że naraził się Marsellusowi i dlatego też ma zamiar wyjechać ze swoją ukochaną dziewczyną – Fabienne, z miasta. Niestety, w pośpiechu, zapomina ona wziąć jego najdroższy zegarek, który przekazywany był w jego rodzinie od pokoleń. Nie wie, że jego podróż do opuszczonego mieszkania może być straszliwa w skutkach, gdyż nie spodziewa się spotkać na swojej drodze człowieka, który zapłacił mu za to, aby oddał walkę.
      Wstyd się przyznać, że dopiero w 15 lat po premierze tego filmu w końcu udało mi się go obejrzeć. Wstyd mi także za to, że nie od tego filmu rozpoczęłam przygodę z Quentinem Tarantino, ale z drugiej strony może i lepiej się stało, bo tak przynajmniej obejrzałam ten film do końca, a jeszcze kilka lat temu pewnie zwątpiłabym po 10 minutach. A teraz po bliższym zapoznaniu się z jego bardziej współczesną twórczością mogę śmiało powiedzieć, że jest on moim ulubionym reżyserem. Wspaniały scenariusz – za każdym razem, wspaniała gra aktorska i ogólny dobór obsady, genialna muzyka i przezabawne dialogi. To wszystko sprawia, że po godzinie od obejrzenia filmu ma się ochotę sięgnąć po niego jeszcze raz.
    Pomysł na film jest zdecydowanie inny niż wszystkie. Samo jego wykonanie także różni się na tle współczesnych produkcji. Podzielenie całego filmu na części czy też rozdziały, a także pomieszanie ich ze sobą, tworząc nie od razu spójną całość, to charakterystyczna cecha filmów Quentina. Przez to film zyskuje na wartości kiedy w całości go obejrzymy. Wiele tutaj można by wymieniać sceny z tej produkcji, które robią wrażenie. W połączeniu z przemyślanymi, niekiedy zabawnymi i inteligentnymi dialogami sprawiają, że pozostaną w pamięci na długo. Tekst z Biblii cytowany przez Julsa chyba z 4 razy w ciągu całego filmu, po obejrzeniu go jeszcze raz prawdopodobnie zostanie w głowie już na zawsze. Poza tym podoba mi się błahość niektórych dialogów, jak na przykład gadka Julsa o hamburgerach, czy też Fabienne z Butchem na temat jej sadełka, jakie by to chciała ona mieć. Wspaniałe. Genialne także są niektóre ze scen. Nigdy nie zapomnę tańca Mii i Vincenta w klubie. Czy też tańca Mii w jej domu. Rewelacyjna była także scena kiedy Butch idzie z powrotem do swojego mieszkania i tam zastaje Vincenta, który właśnie wychodzi z kibelka. Ubawiła mnie także akcja w sklepie, gdzie Butch i Marsellus mieli to nieszczęście się pojawić – zarówno to co się działo w środku, jak i scena, gdy Butch wybiera sobie broń – od młotka, po samurajski miecz (czy jak to tam się zwie). Najbardziej jednak ze wszystkich zniewala ostatni rozdział, czyli Vincent i Jules oraz trup z tyłu samochodu. Dialog między tą dwójką jest po prostu rozbrajający. Nie mówiąc już o tym co tam się wygaduje podczas sprzątania tego całego syfu. Takich scen można by wymieniać w nieskończoność, ale nie ma w tym żadnego sensu, dlatego najlepiej będzie go po prostu obejrzeć.
    Dodatkowymi atutami w filmie są oczywiście zdjęcia naszego rodaka - Andrzeja Sekuły, a także niekonwencjonalna muzyka Rolfa Johnsona. Ponadto Quentin użył bardzo zróżnicowanych utworów umieszczonych na soundtracku. Jak zawsze każdy z nich okazuje się być trafnym wyborem. Na soundtracku nie zabraknie także naszych ulubionych dialogów, czyli cytowania Biblii, gadki na temat hamburgerów oraz innych. Jak dla mnie jest to typowy zbiór utworów dla Tarantino.
    W filmie zobaczymy samą plejadę gwiazd, z których część doczekała się nominacji do Oscarów za role, które wybrał dla nich Tarantino. Główna rola kobieca przypadła Umie Thurman, która zagrała żonę Marsellusa – Mię. Jak dla mnie wspaniała i fascynująca postać, która stała się inspiracją dla kobiet. W filmie zobaczymy Johna Travoltę, który mnie osobiście zaskoczył rolą Vincenta. Nie sądziłam, że Travolta może zagrać tak dobrze w filmie. Później oczywiście z jego aktorstwem było już słabiej. Najlepszy jak dla mnie był jednak Samuel L. Jackson. Teraz wiem, że rolę w których zazwyczaj mi się podoba są niczym w porównaniu z Jules`em. Jackson rewelacyjnie się spisał będąc jednocześnie brutalnym, groźnym, a przy tym zabawnym gangsterem. Nie mogę także nie wspomnieć o Brucie Willisie, który także pokazał na co go stać. No, ale Bruce`m zawsze się zachwycam. Na uwagę zasługuje także postać Wolfa grana przez Harveya Keitel`a. Totalnym zaskoczeniem dla mnie było pojawienie się w filmie samego Quentina Tarantino, który zagrał epizodyczną rolę Jimmy`ego, do którego Jules oraz Vincent zwrócili się o pomoc. Nie sądziłam, że Tarantino także potrafi być dobrym aktorem. Spodobał mi się. Nie wiem jak to się dzieje, że Tarantino potrafi wykrzesać tyle energii i talentu z aktorów. Za każdym razem potrafi ich odpowiednio zainspirować, aby dali z siebie wszystko. To tylko może świadczyć o niezwykłej więzi jaką potrafi on wytworzyć z aktorami, z którymi pracuje. Dzięki niemu każdy jest wspaniały.
    Po raz kolejny żałuję, że tak długo zwlekałam z obejrzeniem jakiegoś filmu. W końcu film bardzo mi się podobał, naprawdę zawsze jakoś tak wychodzi, że doceniam twórczość Quentina. Wszystko właściwie tutaj jest bez zarzutu. Nie sądziłam, że po „Bękartach wojny” jeszcze jakiś film tak mi się spodoba w swojej „prostocie”. Nie jestem pewna czy kiedykolwiek jeszcze jakiś film spodoba mi się jak te dwa, które wyleciały spod skrzydeł Tarantino. Powoli zaczynam stawać się jego fanką. Teraz z niecierpliwością oczekiwać będą na kolejne jego produkcje. Myślę, że każdy powinien obejrzeć ten film i spróbować być na niego otwartym. Zdecydowanie polecam.

2 komentarze :

  1. Ja jestem die-hard fanem Tarantino i do ukazania się "Bękartów Wojny" "Pulp Fiction" było na szczycie jeśli chodzi o filmy reżysera. Facet jest geniuszem i jako studenta nie stać mnie za bardzo na kupowanie sobie filmów, ale filmografie Quentina mam w całości :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie ten film aż tak nie zachwycił, to już wolę Kill Billa ;) Fajny był jedynie taniec Umy i Johna ;) zakochana-w-dziewczynie.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń