NOWOŚCI

wtorek, 1 lutego 2011

747. Mission: Impossible 2, reż. John Woo

Reżyseria: John Woo
Scenariusz: Robert Towne
Zdjęcia: Jeffrey L. Kimball
Muzyka: Lisa Gerrard, Metallica, Mel Wesson, Klaus Badelt, Heitor Pereira, Lalo Schifrin, Hans Zimmer
Kraj: USA / Niemcy
Gatunek: Sensacyjny
Premiera światowa: 24 maja 2000
Premiera polska: 11 sierpnia 2000
Obsada: Tom Cruise, Dougray Scott, Thandie Newton, Ving, Rhymes, Richard Roxburgh, Brendan Gleeson, Anthony Hopkins, Dominic Purcell

 
    W cztery lata po sukcesie jaki odniósł film „Mission: Impossible” Briana De Palmy postanowiono kontynuować działalność szpiegowską Ethana Hunta. Tym razem film wyreżyserował John Woo, chiński reżyser znany między innymi z takich filmów jak „Szyfry wojny” czy też „Bez twarzy”. Według mnie kontynuacja jest ciekawsza i bardzo porywająca niż poprzedni film. No, ale to tylko moje osobiste odczucie.
    Ethan Hunt (Tom Cruise) jest agentem rządowym. Tym razem przyjdzie mu się zmierzyć z niebezpiecznym wirusem o nazwie Chimera, który został stworzony przez jego znajomego- dr Nekhorvicha. Zanim Nekhorvich ginie w katastrofie lotniczej Sean Ambrose (Dougray Scott) kradnie antywirusa dla Chimery- Belrofonta. Aby Hunt mógł dorwać Ambrose`a musi zaciągnąć do swojej ekipy, do której należy już  piękną i zwinną złodziejkę, Nyah (Thandie Newton). Nawiązuje się pomiędzy nimi pewna więź, która sprawia, że Hunt reaguje zbyt emocjonalnie na informację, że Nyah ma wrócić do Ambrose`a, z którym niegdyś była, aby Hunt mógł dowiedzieć się czym tak naprawdę jest Chimera, a także aby odzyskać Belrofonta. Okazuje się, że Ambrose chce wykorzystać Chimerę do własnych korzyści. Plany komplikuje mu Nyah, która wszczepia sobie wirusa. Hunt ma 20 godzin, aby zdobyć Belrofonta zanim komórki Nyah ulegną rozpadowi.
    Prawda jest taka, że całą trylogię „Mission: Impossible” zaczęłam oglądać nie od pierwszej części, ale od części drugiej, na której nawet miałam okazję być w kinie. Pamiętam jeszcze, że było to w naszym małym miejskim kinie i pojechałam na film z moją przyjaciółką i jej tatą. Byłam zafascynowana tym filmem i wiele z elementów dzięki, którym można to zawdzięczać trwają do tej pory- 8 lat po premierze filmu. Do tej pory zachwycam się ciekawymi zwrotami akcji, wspaniałym hiszpańskim klimatem, wspaniałą fryzurą Toma Cruise`a dzięki, której go pokochałam oraz ten przepiękny jeden moment, który uwielbiam z całego filmu najbardziej, ale o tym za chwilę.
    Oczywiste jest to, że przy oglądaniu tego filmu nie da się nudzić. Potwierdzeniem tego może być mój seans dzięki telewizji Polsat, który łaskawie wyemitował tą część i to o dość znośnej porze, czyli godzinie 20:00, ale cóż z tego jak i tak do 22:45 trzeba było go oglądać. Dużo jest tutaj pościgów i różnego rodzaju strzelanin. Fascynują również wszelkie zwroty i niespodzianki dzięki temu wspaniałemu dziełu jakim są narzędzia do podszywania się pod kogoś- maski i zmieniacz głosu. Dzięki temu film jest jeszcze ciekawszy, a dzięki temu, że wykorzystywane było w wielu scenach mniej lub bardziej mrożących krew w żyłach to dodatkowo potęgowało uczucie. Do takich scen można z pewnością zaliczyć scenę pomiędzy pojmanym Huntem, Hugh Stampem wysłannikiem Seana do zabicia Hunta, no i sam Sean Ambrose. Pamiętam jak ryczałam podczas tej sceny, a tutaj niespodzianka, która zaowocowała niesamowitym zwrotem akcji. Mam nadzieję, że wiecie o czym mówię. Przynajmniej Ci, którzy widzieli film. Podobały mi się również pościgi. Wszystkie były fascynujące. Ten, w którym brali udział Ethan i Nyah był ciekawy ze względu na efekt tego pościgu. Natomiast z drugiej strony był też pościg motocyklowy Ethana i Seana. Podobał mi się ze względu na fantastycznie wyglądającego Toma, no i tego świetnego manewru, który wykonał jadąc na jednym kole i tak przeniósł ciężar swojego ciała, że dokonał niezwykłego obrotu strzelając jednocześnie do przeciwników. Podobała mi się także akcja w siedzibie organizacji farmaceutycznej, gdzie Hunt udał się, aby zniszczyć Chimerę. Było to całkiem fascynujące i trzymało w napięciu.
    Wiele zachwytu wzbudziły we mnie różnorakie aspekty wizualne i dźwiękowe. Za każdym razem zachwycam się początkiem filmu, w którym widzimy Hunta na urlopie. Nagle dostaje wiadomość, a po jej odczytaniu „Wiadomość ulegnie zniszczeniu za 5 sekund” i wtedy Hunt rzuca okularami i nagle prach… i leci wejściówka układająca się we wspaniały tytuł filmu z tym niesamowitym podkładem muzycznym, o którym mam nadzieję nie muszę mówić. Zawsze przechodzą mnie dreszcze, a to tylko początek filmu. Możecie sobie tylko wyobrazić jaki efekt był w kinie. Może teraz trochę o tej scenie, którą uwielbiam, jest to bowiem coś co mnie urzekło. Kiedy Ethan przybywa do kryjówki Seana, aby odzyskać Belrofonta. Ethan zabija tam każdego z ochroniarzy po kolei, aż w końcu dociera przed drzwi, za którymi siedzi Sean. Wtedy strzela do ładunku wybuchowego otwierając w ten sposób drzwi. I teraz jest ta scena. Sean patrzy na całe zajście, w jego oczach widać blask ognia, i wtedy wlatuje biały gołąb, który w otoczeniu płomieni wyglądał niezwykle malowniczo, no a za nim przechodził Ethan Hunt. Wyglądało to wręcz bajecznie. Moja ulubiona scena z całego filmu. Poza tym jak wiecie uwielbiam klimaty latynoskie dlatego też ucieszyłam się kiedy mogłam zobaczyć Sewillę, flamenco i usłyszeć rytmy hiszpańskie. Niesamowity klimat to prawda. Szkoda, że nie przedłużono trochę tego motywu, ale i tak było świetnie.
    Jest to pierwszy film z Tomem Cruisem, w którym zobaczyłam go w takiej a nie innej fryzurze. Pamiętam jak przez ten film szalałam na jego punkcie. Jak zwariowana fanka. To było istne wariactwo. W końcu mi przeszło, ale pamięć o tych dłuższych włoskach i z tą szramą na policzku utworzoną przez Ambrose`a sprawiła, że Tom wydaje się niezwykle seksowny w tym filmie. Grał też całkiem nie najgorzej. W sumie jest to jedna z jego ciekawszych ról. Bardzo przypadł mi nią do gustu. Dougray Scott, który wcielił się w postać Seana Ambrose`a również miał swój urok. Także mi się spodobał. Jego postać była taka a nie inna, a ja bardzo lubię czarne charaktery. No i trudno nie wspomnieć o kobiecie, która towarzyszyła zarówno Huntowi jak i Ambrose`owi, czy Nyah. Tutaj mogliśmy zobaczyć prześliczną Thandie Newton, która każdemu przypadła z pewnością do gustu rolą w „Mieście gniewu”. Nyah nie jest może tak osobliwa jak Christine, ale jednak miała w sobie to coś. Była urocza, a jednocześnie przebiegła. Bardzo mi się podobała.
    Film zajmuje szczególne miejsce w moim sercu i chyba nic tego nie zmieni, a przynajmniej nie zapowiada się na to. Na zawsze pozostanie moją ulubioną częścią trylogii „Mission: Impossible”. Jest to bowiem film, do którego chętnie się wraca i pomimo tego, że ogląda się go po raz n-ty to dalej interesuje i chcemy go oglądać. Myślę, że wszyscy fani kina akcji i tej trylogii docenią ten film, no, ale to wszystko zależy od gustu. Ja po prostu mam sentyment do tego filmu.
W serii:

3 komentarze :

  1. Mi też się film podoba, aczkolwiek część pierwsza chyba bardziej, a trzeciej nie widziałem. John Woo to fenomen - facet potrafi robić przesadzone kino akcji w taki sposób, że choćby w fabule mówiono o tym, że ludzie pochodzą od hipopotamów, to nie ma znaczenia, bo akcja jest na tak wysokim poziomie. Moim zdaniem lepszy od Michaela Baya, którego filmy poza over-the-top akcją ociekają mdłym patosem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsza część jest moją ulubioną, bo... jedyną :) Nie miałam okazji widzieć więcej i niestety nie mam jeszcze swojego zdania. Czuję że to się zmieni, bo widzę, że 'sequel' nie musi oznaczać 'gorszy'.
    Pozdrawiam i zapraszam na recenzję 'The King's Speech" :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A mi się nie podobało :) W jedynce zachowano proporcje pomiędzy akcją, ciekawym wątkiem fabularnym i całą bondowską otoczką. Film, pomimo bycia zwykłym blockbusterem potrafił trzymać w napięciu. Za to w dwójce przeważa tanie gadżeciarstwo, falujące włosy Toma i różne dziwne pomysły typu wspomniany pościg motorów na jednym kole czy lekko przekombinowana i przydługa finałowa walka. Wszystkiego naćkano 2x więcej, zapomniano tylko o jakiejś przyzwoitej intrydze. Ale trzecią część polecam, chociaż jest zupełnie inna od jedynki i dwójki. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń