Scenariusz: Michael Mann
Zdjęcia: Dion Beebe
Muzyka: Moby, RZA, John Murphy
Kraj: USA
Gatunek: Sensacyjny
Premiera światowa: 20 lipca 2006
Premiera polska: 25 sierpnia 2006
Obsada: Colin Farrell, Jamie Foxx, Li Gong, Ciaran Hinds, John Hawkes, Luis Tosar, Naomi Harris
Twórca takich filmów jak „Ostatni Mohikanin” czy „Informator”- Michael Mann, po raz kolejny próbuje pokazać nam do czego zdolny jest jego niegłupi rozumek. Tym razem oparł się na znanym serialu lat 80tych „Policjanci z Mami”. Nie znam jego wcześniejszych filmów Manna, „Miami Vice” jest pierwszym z filmów jakie zobaczyłam i niestety muszę powiedzieć, że wcale mi się ten film nie podobał. Totalnie się na nim wynudziłam i prawda jest taka, że nie mam zielonego pojęcia co o nim napisać dobrego.
Pewnej nocy agenci FBI pod przykrywką handlarzy narkotyków mają dobić targu z narkotykową mafią pod przywództwem Jesusa. (Luis Tosar) Jednakże informator policji Alonzo (John Hawkes) wydaje ich mafii, która porwała jego ukochaną. Agenci giną, a kiedy Alonzo dowiaduje się, że i jego ukochana została zamordowana sam rzuca się pod ciężarówkę. Agent FBI Fujima (Ciaran Hinds) chce znaleźć nowych agentów, którzy pod przykrywką handlarzy narkotyków dopadną w końcu Jesusa i jego mafię. Taki układ proponuje dwóm policjantom z Miami- Sonny`emu (Colin Farrell) i Rico (Jamie Foxx). Okazuje się, że zdobycie zaufania wśród handlarzy narkotyków wcale nie będzie takie proste, ale Sonny ma nadzieję, że pomoże mu w tym piękna dziewczyna Jesusa, Isabelle (Li Gong), która wpadła mu w oko.
Jak czytam opinie o tym filmie to wszyscy zachwycają się niesamowitym klimatem tego filmu albo jego ścieżką dźwiękową. Nie powiem. Klimat swój ma, ale nie jestem pewna czy powinnam się nad nim zachwycać. Mnie raczej ten klimat ciągnie w drugą stronę, bo strasznie mnie nudził ten film. Nic się nie działo, a jak już to nawet nie wiedziałam kto na tym cierpi. Wciąż tylko zbędna gadanina, która w większości nie wnosiła nic szczególnego do akcji tego filmu, o ile w ogóle można mówić tutaj o jakiejś akcji. Najwięcej emocji z pewnością wzbudza zakończenie filmu kiedy to dochodzi już do ostatecznej wymiany ognia. Mnie jednak bardziej do gustu przypadła scena odbicia Trudy z rąk porywaczy. Miało to pewne konsekwencje i na chwilę przynajmniej skupiłam się na tym filmie.
Jeżeli chodzi o muzykę to też nie wiem czym się tutaj zachwycać. Co prawda była idealnie dobrana, ale nie było to nic przyprawiającego o dreszcze. Może jest to związane z tym, że nie za bardzo przepadam za muzyką Moby`ego, którego pewnie większość uwielbia. To właśnie ten twórca raczej niezbyt oklepanych brzmień odpowiada po części za muzykę do tego filmu. W walce tej towarzyszyli mu John Murphy i RZA, którzy mają w swoich filmografiach kompozycje do wielu ciekawych filmów. Mnie jednak nie za specjalnie poruszyła ta muzyka chociaż momentami bywało interesująco. Na soundtracku do filmu znajdziecie również kilka utworów Mogwaia a także Kinga Britta. Polecam dla fanów podobnych brzmień.
Jakby nie było to spora część filmu obraca się wokół romansów. Jak wiecie bardzo lubię jak pojawiają się w filmie w związku z czym zdziwiłam się kiedy zobaczyłam ten motyw w tak męskim i twardym filmie. To co zalęgło się pomiędzy Sonnym i Isabellą naprawdę mnie urzekło. Wyglądało to jak z bajki i faktycznie wyglądali jak zakochani. Przyznaję, że przekonali mnie do tego swojego romansu chociaż podchodziłam do tego nieufnie myśląc, że Isabella tylko wykorzystuje Sonny`ego i odwrotnie. Ich relacje dodały odrobinę niepewności i pikanterii filmowi przez co chociaż chwilami stawał się ciekawszy. Intrygowało mnie to jak się to skończy. O dziwo nie zakończyło się to tak jak większość opowiastek miłosnych, ale zastanawiałam się nad tym do ostatniej sekundy. No, ale mamy także jeszcze Rico i jego uroczą Trudy. Ta para natomiast nie przypadła mi do gustu. Wyglądali tak jakby byli dla siebie tylko partnerami z pracy, a nie że łączy ich jakieś głębsze uczucie. W sumie to myślałam nawet, że są małżeństwem, ale jednak się pomyliłam. Tak czy inaczej nawet ten mały wypadek nie sprawił, żebym odczuwała jakieś większe uczucia względem tej pary, a może to przez ten klimat.
Gra aktorska jest moim zdaniem marna, to w sumie także zależy od tego na kogo by spojrzeć. Colin Farrell na pewno nie zabłysnął. Prawdę mówiąc to w ogóle nie potrafiłam się do niego przekonać. W sumie nie przepadam za nim i nigdy nie przepadałam. Według mnie jest odpychający, a jeszcze w tym filmie z tą bródką i długimi włosami to bałam się o obiad, który właśnie co zjadłam. Nie grał także zbyt przekonująco, ale może to moja niechęć do niego przysłoniła wszystko. Jeżeli chodzi o Jamiego Foxxa to także jakoś specjalnie się nie popisał. Nie wiem co się stało z tymi ludźmi w tym filmie. Byli nijacy. Grali jakby na siłę i bez żadnej swobody. Raczej marnie jak na taki typ filmu.
Ogólnie film jest nie najlepszy. Widziałam mnóstwo lepszych o sto razy. Ten można obejrzeć, ale nie spodziewajcie się jakiś niezwykłych ekscesów z tym związanych, bo się zawiedziecie. Ja sama się nie spodziewałam niczego dobrego po opiniach innych, ale obejrzałam. Co prawda z niechęcią i raczej z marnym rezultatem, ale jakoś przeżyłam. Można obejrzeć, ale jeżeli pominiecie tą pozycję to nic straconego.
Raczej nie mój typ filmu, w dodatku widzę, że słaby, więc wątpię czy obejrzę ;) zakochana-w-dziewczynie.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńFilmy akcji nie są moją najlepszą stroną. Wydaje mi się jednak, że kiedyś słyszałam o tym filmie dobre słowa. Ale chyba mi się wydaje :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam na recenzję "Czarnego łabędzia" :)
kolejny wpis i kolejne odradzanie seansu, dzięki, że ja nie muszę oglądać :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam