NOWOŚCI

sobota, 27 kwietnia 2019

Książka #496: Dawno, dawno temu... we śnie, aut. Liz Braswell

    Baśnie to jeden z tych nielicznych tworów literackich, które zna chyba każdy. W oryginalnej, disneyowskiej, czy filmowej wersji budzi zainteresowanie wśród najmłodszych i najstarszych odbiorców. Ostatnimi czasy popularne stają się opowieści na opak, ujmowane z perspektywy antagonistów, ukazujących ich w zupełnie innym świetle. Jak bowiem wyglądałyby losy królewien i książąt, gdyby ziścił się plan Rumpelstiltskina z „Once Upon a Time” i złoczyńcy dostaliby swoje „szczęśliwe” zakończenia? Liz Braswell rozpoczyna serię „Mroczna baśń”, gdzie biorąc pod lupę dobrze znane nam opowieści sprawia, że losy bohaterów nie kończą się na ślubie i magicznych, ożywiających pocałunkach. 

     Pierwszą z pokręconych baśni, która ukazała się na polskim rynku wydawniczym, dzięki Egmontowi, jest przeróbka „Śpiącej Królewny”. Losy Diaboliny, Aurory i księcia Filipa znane są wszystkim. Klątwa, miłość, wrzeciono, ukłucie, sen, książę, pokonanie wroga, pocałunek „prawdziwej miłości” i „Żyli długo i szczęśliwie”. Wróć... a gdyby tak zabicie Diaboliny nie pomogło, a pocałunek zamiast wybudzić Aurorę uśpiłoby dodatkowo księcia Filipa? Brzmi koszmarnie, ale kto powiedział, że dobro zawsze musi wygrywać. Teraz bohaterowie będą musieli przejść świat snów rządzony przez resztki duszy wiedźmy, aby zmierzyć się ze swoimi koszmarami i raz na zawsze pokonać wroga.

     Oryginalny tytuł powieści od razu wskazuje baśń, którą wzięto na warsztat. „Once Upon a Dream” to nic innego jak tytuł świetnej piosenki prosto z filmu Disneya „Śpiąca Królewna”. Z drugiej zaś strony sen jest chyba najbardziej popularnym atrybutem tej historii, poza oczywiście wrzecionem. Ta opowieść nigdy nie należała do moich ulubionych, miała w sobie tę nutę, która wprawiała mnie w psychiczny dyskomfort. Dyskomfort ten urósł z małego leminga, do gigantycznego T-Rexa przybierając formę powieści Liz Braswell. Zdecydowanie nie pomogło mi to w odbiorze, a wręcz mocno przemęczyłam się z wątkami wyciągniętymi prosto z horroru. Gdyby tak przerobić tę wersję na film, z pewnością pełny byłby grozy, gotyckiego surowego klimatu, no i oczywiście makabrycznych istot. Tak to bowiem wyglądało w mojej głowie podczas lektury. Nie wzbudzało to tyle przerażenia, co bardziej niepokój. W szczególności, że to przecież świat snu, w którym wydarzyć może się wszystko. Ten nietypowy nastrój uczynił książkę odrobinę zbyt ciężką, która wyposażona jest w bardzo obrazowe opisy, czego Liz Braswell nigdy nie można było zarzucić. Dla wszystkich, którzy lubią przeciągające się budowanie klimatu i otoczenia będzie to prawdziwa przyjemność. Dla mnie, miłośniczki mocnych wrażeń i konkretnej akcji- było raczej ciężkostrawną przeprawą.

     Natomiast rewelacją jest sam pomysł na opowieść. Wielu tworzyło historie po „szczęśliwym zakończeniu”, ale niewielu uderzało w najbardziej newralgiczne punkty, najbardziej wątpliwe elementy, wychodząc poza utarte schematy. Trzeba przyznać, że Liz Braswell dobitnie pokazuje, że nie ma czegoś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia, a to zauroczenie do którego wówczas dochodzi często jest bardzo złudne. Często podążamy za nim ślepo, nie próbując nawet przyjąć do wiadomości prawdy o drugim człowieku. Później natomiast jesteśmy rozczarowani, że ten ktoś wydaje się być zupełnie inną osobą niż ta, w której się zakochaliśmy. W końcu Aurora, to nie tylko roztańczona śpiewaczka leśna, która powinna zająć się zawodowo utrzymywaniem równowagi podczas wirowania wraz z ptaszkami, ale przede wszystkim porzucona młoda kobieta, zagubiona pośród drzew królewna, która nie potrafi znaleźć sobie miejsca w otaczającym ją świecie.

     Senna wersja klasycznej opowieści jest dość... demoniczna, można by rzec. Dużo tutaj pokracznych istot, które raczej sympatii nie wzbudzają, dużo smutku, cierni i mroku. Krew się leje, jest brutalnie, no ale w końcu jest to świat rządzony przez Diabolinę. Imię zobowiązuje! Innymi słowy opowieści z punktu widzenia tych mrocznych bohaterów nie należą do najbardziej rozśpiewanych i kolorowych. Ptaszki nie ćwierkają radośnie, a pocałunki „prawdziwej miłości” nie działają. Czy można sobie wyobrazić większy koszmar senny? No chyba tylko taki, gdy jesteś świadom, że śnisz taką makabrę i nie potrafisz się wybudzić, aby zakończyć to, co mordowało cię od środka od wielu lat... Czy mnie to przekonuje? Z pewnością jest to coś nowego, coś co zostało fajnie opowiedziane i jest względnie spójne. Natomiast moje osobiste wrażenia wciąż pozostają dla mnie nieodgadnione, gdyż jak zawsze w takich przypadkach podczas lektury toczy się we mnie wewnętrzna walka na śmierć i życie- fascynacji ze śmiertelnym znużeniem. A może, po prostu, wyrosłam już z takich bajek?

Ocena: 4/6
Recenzja dla wydawnictwa Egmont!

Tytuł oryginalny: Once Upon a Dream / Tłumaczenie: Dorota Radzimińska / Wydawca: Egmont / Gatunek: fantasy / ISBN 978-83-281-3146-0 / Ilość stron: 392 / Format: 148x210mm

Rok wydania: 2016 (Polska) 2019 (Świat)

Prześlij komentarz