Kiedy myślę sobie o sadze Gwiezdne Wojny, myślę o moim tacie. Tacie, który jest tak zagorzałym fanem, że zabrał swoją 14 letnią córkę do kina na wznowioną wersję Nowej nadziei (P.S. pierwszy i jedyny raz, gdy zasnęłam w kinie!). Nigdy nie byłam szczególnym sympatykiem tej serii, ale gdy pojawiały się pierwsze odsłony nowych trylogii ulegałam fascynacji. Tak było z Mrocznym widmem, tak było też z Przebudzeniem mocy. Jednakże wraz z kolejnymi filmami mocy brakowało mi coraz bardziej. I też sposobem, wraz z Ostatnim Jedi zaliczyłam kolejny spadek mocy.
Źródło: Galapagos Films |
Cała Galaktyka czeka na powrót jej ostatniej nadziei, wielkiego rycerza Jedi- Luke'a Skywalkera (Mark Hamill). Ten za to odpoczywa sobie na małej wysepce, otoczony całą rzeszą drobnych porgowych potworków, licząc na to, że cały wszechświat zapomniał o jego istnieniu. Na miejscu pojawia się Rey (Daisy Ridley), która nie ma zamiaru odpuścić, licząc nie tylko na możliwość opanowania swojej mocy, ale również na pomoc w walce z wrogiem. Tymczasem ostatni z Rebeliantów próbują uciec przed flotą Nowego Porządku, prowadzonego przez bezwzględnego Snoke'a (Andy Serkis) i jego ucznia Kylo Rena (Adam Driver).
Patrząc na kolejne filmy z serii Gwiezdne Wojny mam wrażenie, że robią się coraz głupsze. Przynajmniej od kiedy wpadły w ręce Disneya. Oczywiście, nigdy nie był to za specjalnie wybitny film, ale niósł za sobą pewną mądrość, dostarczał widzom wiele radości. Dalej tak jest, ale dodatkowo jest naszpikowany bezmyślnymi wstawkami, które rzutują na odbiór całości, jako spójnego i logicznego obrazu. Wiele humorystycznych scen było zwyczajnie nie na miejscu, a może bardziej... nie wypadały naturalnie w wykonaniu konkretnych postaci. Dla równowagi inne skutecznie rozśmieszały, czy zwyczajnie wywoływały pozytywne emocje. Logika jednak potężnie siadała, a płynność przejść między niektórymi sekwencjami daleka była od ideału. Nic nie było tak dobijającego, jak zabawa pewnej postaci w superbohatera rodem z filmów Marvela. Rozbrajająco wyglądała również chwila, która mogłaby być zakończeniem filmu, aż tu nagle... po co kończyć, skoro jeszcze trochę można poszaleć. Logiczne były tutaj powody, szkoda tylko, że nie udało się tego lepiej przeprowadzić. W zasadzie to każda scena ma większy bądź mniejszy wpływ na fabułę filmu- choć z pozoru wydaje się być tylko marnowaniem czasu i przedłużaniem akcji na siłę. Ostatecznie albo sieje się zalążek nowych bohaterów, albo przegania pod mur starych. Nie jest jednak tak, że Ostatni Jedi to zlepek bezmyślnych scen, które aż się proszą o przeróbkę na memy w internecie. W końcu trzeba zrozumieć rozterki Kylo Rena i jego niezwykłą relację z Rey, trzeba wkręcić się w myślenie Ruchu Oporu, czy zrozumieć istnienie Jedi. Dlatego też produkcja Johnsona ma w zanadrzu kilka przepięknie nakręconych, dobrze zagranych i przede wszystkim zaskakujących scen.
Źródło: Galapagos Films |
Gwiezdne Wojny to nie obraz, o którym łatwo można zapomnieć. Nawet o szkaradnym koszmarku, za jaki uznawano Mroczne Widmo, wciąż się opowiada. Ostatni Jedi nie jest absolutnie żadnym paskudztwem, to jeden z piękniejszych wizualnie filmów tej sagi. Obraz Johnsona może poszczycić się przede wszystkim pięknymi lokalizacjami. Cudownie kontrastowe- biało czerwone połacie jednej z planet zapierają dech. Z drugiej strony mamy miejsca pełne przepychu w zestawieniu z całkowicie osobliwymi, acz przestronnymi terenami. Do tego wszystkiego dochodzą również bardzo dopracowane istotki. Porgi stały się maskotką filmu, z tymi swoimi wyłupiastymi oczkami i ciałkami świnki morskiej skrzyżowanej z sówką. Zachwyca każdy malutki kryształek przytwierdzony do kryształowych ciałek kryształowych lisków, które tak wspaniale się mieniły. A czy końskie lamy nie wzbudzały jak najbardziej pozytywnych emocji? Gdyby ktoś nie uważał tego za wystarczająco piękne, to nie zapominajmy, że film serwuje nam również kilka genialnie wyglądających scen. Walka w gabinecie Snoke'a, czy też starcia w kosmosie... Rey w tajemniczej grocie, co na myśl przywodziło Incepcję. Świetna zabawa nie tylko grafiką komputerową, ale przede też kamerą, dała w efekcie coś spektakularnego. Łatwo zatracić się w tej wizualnej feerii, która dodatkowo zyskuje w towarzystwie muzyki Johna Williamsa. Ojciec muzyki do całej serii Gwiezdnych Wojen, do całej serii Harry Potter, i da się tutaj wyczuć nuty zarówno tej pierwszej, jak i drugiej. Nuty dynamiczne, nuty złowrogie i nuty całkowicie lekkie. Wszystko przeplata się dając nam przepiękny koncert.
Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do nowych bohaterów. Wciąż odczuwam lekki dyskomfort na myśl o darzeniu większą sympatią roboty niżeli ludzi. Tutaj dodatkowo dochodzą jeszcze urocze porgi. Trudno jednak pokochać bohaterów, którzy lecą przez przestrzeń kosmiczną, próbują rozwalić wszystko co się rusza, lub zwyczajnie ściągają koszulki w nieodpowiednich momentach. No bo serio... skoro w pierwszym filmie Kylo Ren ściągnął maskę (meh!), w drugim koszulę (ych!), to czy należy się obawiać, że w trzecim pozbawi się go spodni? Czy na tym będzie się opierała groza finału trylogii? Oczywiście, nie ciuchy świadczą o aktorstwie, ale ostatecznie może to skutecznie utrudniać odbiór. Do tego wszystkiego mamy bohaterów, którzy nie pojawiają się z jakichś ważnych powodów, no chyba tylko po to, aby zaprezentować dziwaczność wyborów po utracie siostry, czy też całować ledwo poznanych facetów, gdy w tle umiera wolność. Dawne postaci powracające z różnych rejonów też za specjalnie nie zachwycają swoim udziałem. Lekko bawią, lekko poruszają w nas sentymentalizm, ale ostatecznie nic fascynującego to nie powoduje.
Źródło: Galapagos Films |
Za każdym razem, gdy wskakuję na seans Gwiezdnych Wojen oczekuję prawdziwych emocji- moich, nie bohaterów. Jednakże Ostatni Jedi ledwo poruszył we mnie tę dziecięcą nutę, która ekscytuje się science fiction, walkami i uroczymi kosmitami. Być może wynika to z wieku, być może powodem jest niekończąca się ilość odcinków serialu, który nie chce się skończyć. Wciąż jednak łudzę się, że jest to kwestia zbyt dużej ilości niedoróbek, przy tej wersji zdarzeń będę obstawać. W końcu ileż można znieść takich żartów z logiki. Rozumiem- sci-fi, tutaj nie musi być realnie, ale... nie przesadzajmy. Tej jednej sceny nie jestem w stanie przeboleć i moja dłoń znów ląduje na czole, w trakcie kolejnego seansu. Szczęśliwie- jest na co popatrzeć, a patrzenie nie boli, i za to chwała niech będzie twórcom. Znowu jest satysfakcjonująco, jedynie, a mogło być przecież powalająco. Film zostawia nas z wielkimi nadziejami na przyszłość, otwiera bardzo wiele różnych furtek, że teraz z niecierpliwością wyczekiwać będziemy finału. Może wtedy moc znowu się przebudzi!
Ocena: 5/10
Recenzja filmu DVD „Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi” - dystrybucja Galapagos Films
Oryginalny tytuł: Star Wars: The Last Jedi / Reżyseria: Rian Johnson / Scenariusz: Rian Johnson / Zdjęcia: Steve Yedlin / Muzyka: John Williams / Obsada: Mark Hamill, Carrie Fisher, Adam Driver, Daisy Ridley, John Boyega, Oscar Isaac, Andy Serkis, Domhnall Gleeson, Laura Dern, Benicio del Toro / Kraj: USA / Gatunek: Sci-Fi, Przygodowy
Premiera kinowa: 09 grudnia 2017 (Świat) 14 grudnia 2017 (Polska)
Premiera DVD: 23 kwietnia 2018
Jakbym miał ocenić cały ten blog to on bardzo dobrze wygląda.Tylko bardzo mało wątków jest.
OdpowiedzUsuń