Świat,
w którym aktualnie żyjemy to świat zdominowany przez technologię,
trójwymiar i płaskie ekrany telewizyjne. Jest to świat, gdzie już
od ponad 80 lat nie tworzy się filmów niemych, bo przecież nie po
to powstał „Śpiewak
jazzbandu”, aby teraz cofać
się w rozwoju. Aczkolwiek to właśnie czyni francuski reżyser i
scenarzysta- Michel Hazanavicius, który powrócił do korzeni i
stworzył przełomowy, i zachwycający, czarno biały, i w dodatku
niemy film o tytule „Artysta”.
Okazało się być to kolejną receptą na sukces i zgarnięcie
najważniejszych nagród w najważniejszych kategoriach.
George
Valentin (Jean Dujardin)
jest najznakomitszą gwiazdą kina niemego od Kinograph Studios.
Pewnego dnia na skutek zabawnego zbiegu wydarzeń poznaje uroczą
Peppy Miller (Bérénice
Bejo), która od razu zyskuje
sympatię publiki oraz samego Valentina. Wkrótce po tym Hollywood
musi wyjść naprzeciw postępującym zmianom, czyli przestawić się
z kina niemego, na mówione. Na skutek tego Peppy pnie się coraz
wyżej po szczeblach swojej kariery, podczas gdy Valentin, który
zrobił z niej prawdziwą aktorkę nie może odnaleźć się w nowym
świecie. Choć wokół niego wszystko kręci się wokół dźwięku,
on sam bierze sprawy w swoje ręce i postanawia stworzyć kolejny
film niemy.
Niektóre
filmy nie potrzebują dodatkowego rozgłosu, filmy te bronią się
same niesamowitą historią, wspaniałymi kreacjami aktorskimi, czy
też niepowtarzalną prezentacją. Oczywiście, „Artysta”
nie oferuje widzowi wszystkich tych aspektów na jak najwyższym
poziomie, ale nie czyni go to filmem złym. Tutaj mamy przede
wszystkim aktorów, którzy, jakby nie było, stanowią najważniejszy
element w kinie niemym. Zawsze tak było, jest i będzie. Obraz
Hazanaviciusa nie różni się w tym niczym od klasyków światowej
kinematografii. Taki Dujardin bardzo przypomina swojego kolegę po
fachu Gene'a Kelly'ego, który zagrał w podobnym tematycznie filmie.
Mężczyzna niesłychanie przystojny i do tego naładowany emocjami i
zaangażowaniem w projekt. Do tego dochodzi oczywiście Bérénice
Bejo, która stworzyła wraz z nim niesamowity duet. Jednakże jako
jednostka chwilami bardziej irytowała niż się podobała, bo jest
różnica pomiędzy wyrażeniem swoich myśli poprzez gesty, a
przesadą. Bez względu na wszystko to właśnie ta dwójka wyrażała
siebie oraz fabułę nie poprzez dialogi, ale przede wszystkim przez
gesty i mimikę twarzy. Tutaj nie potrzeba było żadnych słów, oni
sami byli słowami, wypowiadanymi zdaniami. I jeżeli ktoś
kiedykolwiek obawiał się kina niemego i tego, że nie zrozumie co
bohaterowie pragną mu przekazać, to jego niepokój jest całkowicie
bezpodstawny.
Aktorzy przekazują widzowi przede wszystkim
bardzo dobrą historię, która być może poruszy wielu, aczkolwiek
nie jest to coś czego nie widzieliśmy już wcześniej. Bardzo wiele
klasyków porusza temat wejścia w życie filmów dźwiękowych, a
tym samym problem większości aktorów kina niemego z dostosowaniem
się do nowej rzeczywistości. I tak właśnie George Valentin wpada
w pewnego rodzaju depresję, czując się bezużytecznym, a przy
okazji pozbawionym adoracji swoich fanów. Ich wszystkich podkradła
mu sama Peppy Miller,którą sam darzy bardzo wielką sympatią. Z
początku jest to dość niewinna relacja, ale później przeradza
się w coś interesującego. W pewnym momencie mamy wrażenie, że
dziewczyna popada w lekką obsesję, ale jak sama tłumaczy chciała
się jedynie zaopiekować swoim „przyjacielem”. Romans, który
się tu zradza nie jest aż tak oczywisty, bo w końcu Valentin ma
żonę, a Miller jest o wiele młodsza. Nie ma tutaj przyrostu
nadmiernych gestów, czy pocałunków. Wszystko opiera się na
przeciągłych spojrzeniach i rosnących w naszych głowach
wzdychaniach.
Generalnie
rzecz ujmując, w „Artyście”
nie ma mowy o najazdach na odczucia piękna w oczach widza. Nie mamy
migotliwych światełek, wielobarwnych kreacji, ani przekombinowania
z efektami specjalnymi. Nie oznacza to jednak, że i film w
czarno-białej kolorystyce nie potrafi być widowiskowy. Choć ten od
Hazanaviciusa nie jest może szczytem geniuszu dizajnerskiego, to
jednak scenografie oraz zdjęcia oddają wszystko, cały klimat.
Wydaje się jednak, że uwaga widza, a przy okazji słuchacza skupia
się na zupełnie innym elemencie. Wszyscy świadomi są tego, że
aktorzy to nie jedyny element do budowania struktury filmu i jego
bazy emocjonalnej. Nawet w zwyczajnych kolorowych, gadanych filmach
fabularnych muzyka sprzyja wylęganiu się pozytywnych, czy też
negatywnych emocji. Wrażliwszy widz od razu wyłapie co ciekawsze
brzmienia, które pozostaną z nim na dłuższą chwilę. A co
dopiero przy takim kinie niemym, gdzie jedyne co słyszymy to
zaledwie muzyka Ludovica
Bource'a. Na marginesie należy dodać, że bardzo sprawnie
wyprowadzono „Artystę”
z kina niemego na dźwiękowy. Muzyka ta okazuje się być
kwintesencją całego obrazu. Elementem sprzyjającym rozwojowi
wydarzeń, ale przede wszystkim pomagającym w opowiedzeniu całej
historii. Utwory są więc bardzo wyraziste, jednakże dość szybko
znikają z naszej pamięci. Nic nie zapisuje się w umyśle na dłużej
i można tego pożałować. Nie mniej, świadczy to jedynie o sile
przebicia się kompozytora.
Film, który obsypany został tak licznymi
nagrodami, i to w dodatku tak prestiżowymi, to obraz, który trzeba
zobaczyć chociażby się paliło i waliło. Jednakże „Artysta”
nie do końca spełnia oczekiwania. Wszyscy wydają się zachwycać
powrotem do przeszłości, bo oczywiście nie ma to jak odświeżenie
klasyki w świecie zdominowanym przez komputery, ale w moim
mniemaniu był to kolejny tani chwyt na zdobycie sympatii widzów i
czytelników. Oczywiście, pod względem fabuły film jest bardzo
mocny, to samo dotyczy aktorstwa, ale wydaje się, że twórcy
znaleźli sobie przepis na oscarowy film. Jak nie temat tabu, to
znowuż ukłon w stronę pierwszych kroków kina. Mnie osobiście
produkcja ta dość znacząco wymęczyła, a bardziej od Dujardina
zachwycałam się Goodmanem, czy uroczym pieskiem. Film do obejrzenia
na jeden raz, choć nie wykluczam powrotu do niego w przyszłości.
Ocena: 7/10
Oryginalny
tytuł:
The
Artist
/
Reżyseria: Michel
Hazanavicius
/ Scenariusz: Michel
Hazanavicius
/ Zdjęcia: Guillaume Schiffman / Muzyka: Ludovic
Bource
/ Obsada: Jean Dujardin, Bérénice
Bejo, John Goodman, James Cromwell, Penelope Ann Miller, Missi Pyle,
Beth Grant, Ed Lauter
/ Kraj:
USA, Belgia, Francja / Gatunek: Dramat, Romans,
Niemy
Premiera kinowa: 15 maja 2011
(Świat) 10 lutego 2012 (Polska)
Prześlij komentarz