Sally Andrew, początkująca pisarka mocno związana z afrykańskimi plenerami i kulturą, postanawia przelać swoją miłość do nich na papier. Barwy, zapachy i smaki Afryki widziane jej oczami, wyczuwane jej nosem i próbowane jej kubkami smakowymi przybierają formę powieści o tytule „Przepisy na miłość i zbrodnię”, otwierającej serię o niebywałej kobiecie- tannie Marii. Jednakże to nie jej historia jest czymś co zachwyca, a raczej mały prezent, który autorka zostawia swoim czytelnikom pod postacią smaków egzotycznego kraju.
Tannie Maria słynie ze swojego
zamiłowania do kuchni. Jej najlepsze przepisy trafiają na łamy
lokalnej gazety jej małego Karru. Niestety, jej szefowa Hattie
oznajmia, że na skutek zmian będzie musiała zmienić jej kącik na
porady dla mieszkańców. Rozwiązanie tworzy się samo- kącik porad
w odpowiedzi na listy czytelników ze smakowitym przepisem mającym
pomóc na problemy. Jednakże zwyczajne pisanie do gazety i
smakowanie nowych potraw przestaje być takie beztroskie, gdy w ręce
tannie Maria trafia list kobiety maltretowanej przez swojego męża.
Tannie widząc w niej samą siebie i swoje dawne problemy postanawia
jej pomóc. Gdy dowiaduje się, że kobieta zostaje zamordowana robi
wszystko, tannie Maria zamienia się w detektywa, aby dowiedzieć się
kto jest zabójcą.
Dla kogoś kto lubuje się
afrykańskich klimatach powieść pewnie będzie nie lada gratką, a
nawet i dla każdego zwykłego człowieka może nią być, bo w końcu
za sprawą książek można odbyć całkiem fajne podróże. Tutaj
oczywiście nie brakuje barwnych opisów lokalnej sawanny, nie
brakuje tej niesamowitej gorącej atmosfery, ale przede wszystkim nie
brakuje tutaj smaku! Tego ostatniego jest co niemiara, a wszystko
przez ciekawą (pod tym względem) postać tannie Marii. Kobieta z
zamiłowaniem do gotowania tworzy naprawdę rewelacyjne przepisy i co
najlepsze... sami również możemy je przyrządzić! W jaki sposób?
Autorka zostawia u końca książki pokaźną ilość przepisów,
jakie Marie wykorzystała w poradach do piszących listy czytelników,
czy po prostu, aby podlizać się funkcjonariuszowi Kannemeyerowi,
czy poprawić humor koleżankom z pracy. Dzięki temu mamy pod ręką
taką mini książkę kucharską z afrykańskimi przysmakami.
Szczęśliwie, można je przygotować z produktów dostępnych na
polskim rynku, a mnie osobiście ślinka cieknie na myśl o dżemie
morelowym, czy wspomniane niejednokrotnie ciasto czekoladowe na
maślance. Gdyby komuś nie udało się przez to poczuć klimatu, bo
do przepisów docieramy dopiero pod koniec książki, to na pierwszy
rzut oka dostrzeżemy z czym mamy do czynienia. Poza ciekawymi i, mam
nadzieję, jadalnymi przepisami, dostajemy całą masę słówek
afrykanerskich. Z jednej strony jest to bardzo ciekawa atrakcja dla
czytelnika gustującego w podobnych zabiegach, z drugiej zaś może
być bardzo męczące i uciążliwe, kiedy w trakcie czytania
będziemy łamać sobie język, aby spróbować wymówić te
dziwaczne słówka. Inną kwestią jest to, że dopiero na końcu
książki znajdziemy mini słowniczek do stosowanych wyrazów, co
jest sporym utrudnieniem, bo ciężko jest co chwilę zaglądać na
tyły, aby zrozumieć, co też dana postać miała na myśli.
Oczywiście, bardzo często z kontekstu można wywnioskować co
oznaczają wybrane słowa, choć nie zawsze, więc po pewnym czasie
zaczniemy ignorować ten problem.
Gdyby tak zabrać wszystkie
powyższe atrakcje to z tej powieści nie zostałoby praktycznie nic,
co mogłoby zachęcić do lektury. Fabuła jest dość schematyczna,
momentami wręcz strasznie naciągana. Oczywiście, nabiera odrobinę
powagi, gdy wtrąca się tutaj temat maltretowania swoich żon, co
najwyraźniej w RPA dotyka co drugie małżeństwo, a w co aż trudno
uwierzyć. Poza tym jednak jest to zwyczajna historia o kobiecie,
która nie potrafi usiedzieć na tyłku i po prostu musi wtrącać
się tam gdzie nie potrzeba i ryzykować własne życie, dla ludzi,
których nawet nie zna. Z pozoru lekkiej opowieści o przepisach,
problemach rodzinnych i związkowych nagle zaczyna tworzyć się
jakiś dziwaczny kryminał. Ktoś ginie, tannie Maria oczywiście od
razu wie kim jest ofiara, od razu wystawia oczywiste podejrzenia i
tak dalej i tak dalej. Dzięki jej nadpobudliwości i ocenianiu ludzi
po pozorach szybko przeskakujemy z jednego podejrzanego na drugiego,
a już totalnym ciosem jest rozwiązanie kim jest zabójca. Te ciągłe
poszukiwania są dość męczące, momentami nawet nużące, a jedyną
ciekawą i mrożącą krew w żyłach akcją jest ta w spiżarce. A
szkoda! Gdzieś pomiędzy wytworzył się jakiś pseudo romans, który
wziął się nie wiadomo skąd. Ewidentnie naturalna kolej rzeczy,
że zwykła kobieta wpada w zauroczenie względem każdego wąsatego
funkcjonariusza policji. Wszystko to mogłoby się potoczyć pewnie i
o wiele lepiej, gdyby postacie były w miarę ciekawe. Niestety, mamy
tylko kilka kobiet stłamszonych przez mężczyzn i potrzebujących
innych mężczyzn, a także mężczyzn, którym najwyraźniej
odebrało zdrowy rozsądek i zdolność logicznego myślenia, ale...
kto by na to patrzył. Wszyscy są jacyś bez charakteru i jedynie
młoda Jessie ze swoim gekonem wydają się być w miarę
rozgarnięci.
„Przepisy
na miłość i zbrodnię”
to nie jest powieść idealna, do takiej jej bowiem bardzo daleko.
Nie mniej, choć fabuła momentami straszliwie się ślimaczy, a
zachowania bohaterów wydają się co najmniej irracjonalne, to
szczęśliwie bardzo szybko pochłania się kolejne strony. Oznacza
to, że przy lekturze nie męczymy się aż tak bardzo, jak mogłyby
wskazywać na to niemożliwe do wymówienia afrikaanerskie słówka
poupychane dość gęsto w całej treści. Dodaje to jednak
oryginalnego klimatu, bo bohaterom niestety nie udało się go
wytworzyć. No chyba, że jedynie tannie Marii, która przy pomocy
przepisów przeniosła nas do tego egzotycznego świata. Przynajmniej
te niesamowite smakołyki zostaną nam po tej podróży.
Ocena:
3/6
Recenzja dla wydawnictwa
Otwarte!
Tytuł
oryginalny: Recipes
for Love and Murder / Tłumaczenie:
Adriana Sokołowska-Ostapko / Wydawca: Otwarte / Gatunek:
kryminał, obyczajowe / ISBN
978-83-7515-363-7 / Ilość
stron: 480 / Format: 136x205mm
Rok wydania: 2015 (Świat), 2016
(Polska)
Prześlij komentarz