Ostatni element zestawień zeszłego roku, czyli filmy
i seriale roku 2015, zarówno te najlepsze jak i najgorsze. W sprawie
filmów są to tytuły, które miały polską premierę w minionym
roku. Nie zabraknie też zaskoczeń, nie tylko dla Was, ale i dla
mnie! Pamiętajcie, że tytuły wybierałam spośród tych, które
widziałam. Jestem świadoma tego, że ominęło mnie wiele
znakomitych tytułów, ale niestety nie byłam zdolna, ani nie miałam
chęci oglądać więcej. W tej części pojawią się również
filmy, które będą miały premierę w roku 2016, a na które
szczególnie czekam. Oczywiście, lista jest o wiele bardziej
rozbudowana, ale żeby je poznać musicie śledzić już fan page
bloga lub mój profil na Filmweb LINK. Natomiast, jeżeli chodzi o
ewentualne wyzwania filmowe... nie biorę udziału w żadnym
konkretnym wydarzeniu na Facebooku. Stworzyłam natomiast swoją własną listę
tytułów, które koniecznie muszę nadrobić, bo aż wstyd. Duża
ich część pochodzi z książki „1001 filmów, które
musisz zobaczyć”.
Pierwszym obejrzanym filmem w 2015 roku było „Dziecko
Rosemary” w reżyserii Romana Polańskiego, który to obejrzeliśmy
zaraz po północy z Pędzel i Katana. Natomiast ostatnim „Kryptonim
U.N.C.L.E.” Guya Ritchiego, dzięki uprzejmości firmy Galapagos,
która udostępniła mi film do recenzji.
Najlepsze
tytuły 2015 roku
„Dzikie
historie”, reż. Damián
Szifrón
Największe zaskoczenie tego roku- w moim odczuciu. Nie
spodziewałam się, że właśnie ten tytuł dostanie u mnie
najwyższą notę w tym roku, a jednak. Ta niesamowita antologia o
ludzkich emocjach, w których sześciorgu ludziom puszczają nerwy, a
efekty są najrozmaitsze i często bardzo komiczne. Przekraczanie
ludzkich granic i granie na moralności każdego człowieka, każdego
widza. Świetnie zmontowane hiszpańskie kino z bardzo dobrą grą
aktorską. Rewelacja!
„Whiplash”,
reż. Damien Chazelle
Inny,
tym razem bardziej oscarowy tytuł. W końcu dał nam wspaniałego
J.K. Simmonsa, który w roli Fletchera jest wręcz niezastąpiony, a
także dzieciaka, który uderza w perkusję z prawdziwą pasją.
Odrobinę banalna historia, bowiem niczym nie różniąca się od
innych dotyczących spełnianych marzeń i ludzkich ambicji, ale
zaprezentowana w tak wspaniały sposób, że chce się oglądać
więcej. Tytułowy „Whiplash”
cudowny w brzmieniu, perkusja jest tu nawet znośna, a aktorzy
cudowny w swoich kreacjach.
„Ex
Machina”, reż. Alex Garland
Tytuł o bardzo niepozornym tytule, które niezwykle
mnie zaskoczył. Na plus jest również to, że od pierwszych chwil
zaintrygował nie tylko mnie, ale również i mojego męża.
Zachwycające zdjęcia niesamowitych lasów i wzgórz- bo w takiej
okolicy mieściło się schludne centrum badawcze, które niezwykle
uwydatniały bardzo fascynującą fabułę. Tak siadającej na
psychikę produkcji już dawno nie widziałam, rzadko kiedy filmom
udaje się mnie zaskoczyć. Tutaj się to udało. W dodatku Ava...
taka cudowna!
„Gra
tajemnic”, reż. Morten Tyldum
Jeden z pierwszych filmów, jakie zobaczyłam w 2015
roku. Jako, że nie przepadam zazwyczaj za tytułami tego typu na
starcie byłam sceptycznie nastawiona. Jednakże klimat jaki udało
się wytworzyć twórcom całkowicie mnie pochłonął. Atmosfera
obezwładniającej inteligencji i genialnego aktorstwa Benedicta
Cumberbatcha wciągnęła w fabułę pełną intryg i napięcia. W
dodatku dramat głównego bohatera, tak bardzo przejmujący.
„Marsjanin”,
reż. Ridley Scott
Kolejna, bardzo pozytywna niespodzianka minionego roku.
Film, którego akcja dzieje się w kosmosie, w dodatku w całkowitym
odosobnieniu, czy to w ogóle może być fajne? Okazuje się, że
Scott wyszedł naprzeciw oczekiwaniom widza i stworzył nie tylko
bardzo interesujący, ale przede wszystkim okraszony humorem film,
który pomaga wczuć się w dramat głównego bohatera. Oczywiście,
nie brak tutaj błędów logicznych, ale niesamowite zdjęcia
kosmosu, piękna czerwona planeta, to coś co zdecydowanie je
wynagradza.
„Snajper”,
reż. Clint Eastwood
Brudny Harry dalej w formie, w formie reżyserskiej
oczywiście. Nie rozstaje się z wojennymi klimatami i tym razem
zabiera nas do Iraku, wraz z bohaterem narodowym Ameryki. W filmie
nie brak patosu i tego całego patriotycznego uwielbienia dla kraju,
ale... wykonanie tego obrazu zdecydowanie zachwyca. Nie dość, że
Bradley Cooper podołał całkiem nowej roli, to w dodatku historia
jego bohatera jest nad wyraz przejmująca, a momentami nawet
trzymająca w napięciu. Zachwycać można się tutaj wszystkim, ale
najbardziej to chyba cudownymi zdjęciami i genialnie zrealizowanej
burzy piaskowej. Piękny!
„Star
Wars: Przebudzenie mocy”, reż. J.J. Abrams
Fanatycy serii uważają tytuł za bardzo wtórny i
okej, po spojrzeniu trzeźwiejszym okiem można przyznać im rację.
Fabuła mocno kuleje, w szczególności ta pokraczna koncepcja
zaginionego Luke'a. Nie mniej, duch i moc filmu była z twórcami,
aktorami, ale przede wszystkim z widzami przez cały seans.
Niesamowite widowisko, tak bardzo eleganckie i nieprzesadzone, jak
filmy prequelowe. Powrót klasycznych bohaterów, którzy wzbudzają
niezwykły sentyment, ale też i nowe postaci, które potrafią
zachwycić, a chemia między nimi porwać. Kylo Ren jest niesamowicie
mroczny, do momentu aż zdejmie maskę, a humor pozostaje na całkiem
porządnym, niewymuszonym poziomie.
„Krampus.
Duch Świąt”, reż. Michael Daugherty
Kolejne zaskoczenie, chyba najbardziej dla mnie, ale też
pewnie i dla Was, że ten tytuł w ogóle się tutaj znalazł. Film
tak bardzo mnie zachwycił swoim świątecznym duchem, a także
poczuciem humoru, że do tej pory nie mogę wyjść z fascynacji.
Będę powtarzać to zawsze, produkcja ta staje obok innych
ulubionych filmów w klimacie świąt! Dlaczego? Mroźny klimat,
rewelacyjna stylizacja Krampusa, no i ci pomocnicy... Wszystko z
humorem, ale też i z morałem. Rewelacja!
„Everest”,
reż. Baltasar Kormákur
Jeden z najpiękniejszych filmów tego roku. Wspaniała
historia, tak bardzo chwytająca za serce, tak bardzo trzymająca za
gardło. Co prawda jest efektem ludzkiej głupoty, wielu pomyłek
doświadczonych himalaistów, co wywołuje jeszcze większe emocje.
Nie mniej, poświęcenie aktorów, wspaniałość, wręcz
majestatyczność Everestu, no i oczywiście cudowne zdjęcia
mroźnego otoczenia, piękna burza... to wszystko wynagradza kilka
kluczowych błędów ludzkich i scenariuszowych.
„Mad
Max: Na drodze gniewu”, reż. George Miller
Znowu zaskoczenie, dla mnie tym większe, że nie
urzekły mnie poprzednie tytuły z serii. Najnowszy przykuł moją
uwagę, zachwycił swoim wykonaniem do tego stopnia, że oglądałam
go niemalże przy każdej okazji- trzeba więc powiedzieć, że jest
chyba ulubionym moim tytułem ubiegłego roku. Abstrakcyjna fabuła,
ale za to jak pięknie oprawiona. Ten wszechobecny piach, pustkowia,
wspaniały klimat, no i oczywiście... zniewalająca muzyka. Pięknie!
Największe
rozczarowania roku 2015
„Czego
dusza zapragnie”, reż. Terry Jones
Początkowo nic nie zapowiadało takiej katastrofy, choć
gdy pojawiła się już pozaziemska moc można było oczekiwać
tragedii. Coś co miało wyglądać jak brytyjski „Bruce
Wszechmogący” szybko przeszedł w kpinę wraz z coraz niższym
poziomem rozsądku w życzeniach. W dodatku Simon Pegg ledwo do
zniesienia.
„Fantastyczna
Czwórka”, reż. Josh Trank
Nie sądziłam, że jakikolwiek film Marvela
kiedykolwiek pojawi się w takimi zestawieniu. Wszyscy, którzy
narzekali na pierwszych Fantastycznych teraz pewnie biją się w
pierś, bowiem nowe wydanie, tak bardzo młodzieżowe, jest szalenie
nużące. Film praktycznie o niczym, kilka minut akcji u samego
finału, a efekty... koszmarne.
„Hitman.
Agent 47”, reż. Aleksander Bach
Kolejny nieudany remake. Całkowity szok, że taka
historia może być tak nijako poprowadzona. Główny wątek
fabularny jest dość koślawy, w dodatku ten dziwaczny klimat, ale
przede wszystkim straszliwa obsada. Rupert Friend zupełnie się
tutaj nie sprawdza. Niestety.
„Ted
2”, reż. Seth MacFarlane
Kiedy pierwszy film był względnie znośny, nawet
ciekawy, tak drugi staje się humorystycznym koszmarkiem. Najgorsze,
że pomysł na scenariusz całkiem fajny, szukanie człowieczeństwa
w pluszowym misiu, ale humor jest tak wulgarny i obrzydliwy, a
niektóre sceny tak głupawe, że ciężko jest zrozumieć istnienie
tego filmu.
„Tajemnice
lasu”, reż. Rob Marshall
Nie jestem w stanie pojąć, co tak bardzo mnie boli w
tym filmie. Prawdopodobnie jest to związane z jednym wielkim
rozczarowaniem. W końcu spodziewałam się wiele po Marshallu, w
szczególności, że jest to musical! Niestety, fabuła chwilowo
znośna, aby potem rozwalić na łopatki swoją głupotą. W dodatku
brak chwytliwych piosenek również zawodzi...
„Zbuntowana”,
reż. Robert Schwentke
Oglądanie tego filmu tak bardzo bolało. Tym bardziej,
że pierwszy tytuł wzbudził we mnie wiele fascynacji i dawał
szansę na naprawdę dobrą antyutopię młodzieżową. Niestety,
wszystko siadło. Całe napięcie zniknęło, bo akcja została tutaj
tak ślamazarnie poprowadzona, że aż trzeba było walczyć z
zaśnięciem. Zero fascynacji, a aktorstwo po prostu straszne!
„Pięćdziesiąt
twarzy Greya”, reż. Sam Taylor-Johnson
Wiem, że wszyscy uważają książkę, że coś mega
kiczowatego. Mnie się podobała, więc czekałam na coś naprawdę
ostrego. Jakież było moje zdziwienie, że omalże nie zasnęłam w
kinie. Normalnym jest, że filmy porno nie mają żadnej fabuły i
poza scenami „akcji” bardziej nużą, ale kurde... przy tym można
było oszaleć z nudów. Pomijam fakt, że Jamie w ogóle się nie
sprawdził w roli charakternego Christiana!
„Chłopak
z sąsiedztwa”, reż. Rob Cohen
Smutnie słaby film, choć mogło być zdecydowanie
gorzej. Jest odrobina napięcia, także i seksualnego, aczkolwiek
całość zdecydowanie zbyt mdła. Fabuła mocno kuleje, tak bardzo
mocno, a Jennifer Lopez jest bardziej irytująca niż zwykle. Guzman
względnie zachwycał swoim drapieżnym spojrzeniem, ale tylko tym.
„Klucz do wieczności”,
reż. Tarsem Singh
Zaskakujące jak z takiego fajnego pomysłu można
zrobić coś tak bardzo nijakiego. Kiedy obsada względnie dawała
radę, to zawiódł klimat, który był tak przytłaczający, że
całkowicie przyćmił ogólny sens obrazu. Poza tym... tempo akcji
zdecydowanie za bardzo się ślimaczyło, a najrozmaitsze sceny po
prostu nużyły.
„Piksele”,
reż. Chris Columbus
W normalnych warunkach tego filmu pewnie by tutaj nie
było, no ale zdarzyło się tak, że nie obejrzałam nic słabszego.
W tej produkcji najbardziej boli oczywiście Adam Sandler, który
kolejny raz przypomina dlaczego tak bardzo go nie znoszę. Choć
początkowo fabuła wydaje się być względnie ciekawa, to jednak to
jak się rozwija zakrawa o skrajną głupotę. Tak wielką, że
zmierza już tylko po równi pochyłej ku dnu.
Wyczekiwane filmy 2016
„Joy”,
reż. David O. Russell – 08. stycznia
„Nienawistna
ósemka”,
reż. Quentint Tarantino – 15. stycznia
„Dziewczyna
z portretu”,
reż. Tom Hooper – 22. stycznia
„Anomalisa”,
reż. Duke Johnson – 22. stycznia
„Zjawa”,
reż. Alejandro González
Iňárritu
– 29 stycznia
„Czas
próby”,
reż. Craig Gillespie – 29. stycznia
„Deadpool”,
reż. Tim Miller – 12. lutego
„Bogowie
Egiptu”,
reż. Alex Proyas – 26. lutego
„Osobliwy
dom Pani Peregrine”,
reż. Tim Burton – 04. marca
„Duma
i uprzedzenie, i zombie”,
reż. Burr Steers – 11. marca
„Wierna”,
reż.
Robert Schwentke – 18. marca
„Batman
v Superman: Świat sprawiedliwości”,
reż. Zack Snyder – 01. kwietnia
„Victor
Frankenstein”,
reż. Paul McGuigan – 15. kwietnia
„Piąta
fala”,
reż. J Blakeson – 15. kwietnia
„Łowca
i Królowa Lodu”,
reż. Cedric Nicolas-Troyan – 22. kwietnia
„Kapitan
Ameryka: Wojna bohaterów”,
reż. Anthony Russo – 06. maja
„X-Men:
Apocalypse”,
reż. Bryan Singer – 20. maja
„Alicja
po drugiej stronie lustra”,
reż. James Bobin – 26. maja
„Warcraft:
Początek”,
reż. Duncan Jones – 10. czerwca
„Iluzja
2”,
reż. Jon M. Chu – 10. czerwca
„Dzień
Niepodległości: Odrodzenie”,
reż. Roland Emmerich – 24. czerwca
„Tarzan:
Legenda”,
reż. David Yates – 08. lipca
„Legion
samobójców”,
reż. David Ayer – 12. sierpnia
„Sekretne
życie zwierzaków domowych”,
reż. Chris Renaud – 23. września
„Doctor
Strange”,
reż. Scott Derrickson – 04. listopada
„Fantastyczne
zwierzęta i jak je znaleźć”,
reż. David Yates – 18. listopada
„Rogue
One: A Star Wars Story”,
reż. Gareth Edwards – 23. grudnia
Największe
zaskoczenia wśród seriali
„Miasteczko
Wayward Pines”, aut. Chad Hodge
Niesamowicie wciągający serial. Już od pierwszych
chwil zaskakuje tajemniczością, a dość sprawne dochodzenie do
szokującej prawdy jest intrygujące. Nie spodziewałam się czegoś
aż tak dobrego, choć wiele osób porównuje tytuł do jeszcze
lepszego „Twin Peaks”. Jak dla mnie to serial przyszłości,
który przez cały serial trzyma niezmienny poziom.
„Agenci
T.A.R.C.Z.Y.”, aut. Jed Whedon, Joss Whedon, Maurissa Tancharoen
Tytuł, z którym miałam ogromny problem. Wszyscy
bowiem wiedzą, że zrezygnowałam z dalszego seansu po 6 odcinku
pierwszego sezonu. Za namową Moni postanowiłam do niego powrócić
i teraz z utęsknieniem czekam na każdy kolejny epizod. Fabułą
coraz bardziej się rozwija i podąża w coraz śmielszych
kierunkach. Tworzą się nowe pomysły, które rewelacyjnie łączą
się z kinowym uniwersum i odwrotnie. Świetne poczucie humoru,
niezłe tempo akcji, no i te liczne sekrety. Nic bardziej nie napędza
naszej fascynacji niż superwojownicy i ciekawi bohaterowie.
„Scream
Queens”, aut. Ryan Murphy, Brad Falchuk, Ian Brennan
Uwielbiam tytuły wyśmiewające się z innych
produkcji. Najnowszy serial od twórców „Glee” to nie tylko
pastisz slasherów, ale i naśmiewanie się ze współczesnych
wynalazków i zamiłowania młodzieży do social mediów. Śmieszny w
genialny, choć mocno przesadzony sposób, uzbrojony w bohaterów,
których mamy ochotę zamordować już w pierwszych minutach
pierwszego epizodu. Tak, mówię tutaj o Chanel Oberlin! Emma Roberts
jest genialna w tej roli.
„The
Whispers”, aut. Soo Hugh
Enigmatyczny początek zaintrygował mnie na tyle, że
nawet po trzech pierwszych epizodach zostałam z serialem na dłużej.
W końcu, nie ma nic bardziej przerażającego od nawiedzonych
dzieci! Zaskakujące, w jak ciekawy sposób rozwija się fabuła.
Wraz z odkrywaniem kolejnych elementów układanki wzrasta napięcie.
Wciągnęłam się i chciałabym więcej, w szczególności po takim
finale! Ciekawe, czy twórcy spełnią moje życzenie.
„Grimm”,
aut. David Greenwalt, Jim Kouf, Stephen Carpenter
Nie było co oglądać, więc stwierdziłam, że
nadrobię sobie ten serial. W końcu bardzo lubię baśniowe klimaty.
Początkowo miałam ambiwalentne uczucia wobec tego tytułu, bowiem
tak bardzo nie podobało mi się wykorzystanie wątków baśniowych,
które było praktycznie zerowe. Jedynie co łączy fabułę z
baśniami Grimma jest potomek twórców, no i oczywiście niemieckie
korzenie, więc i nazwy- co dodatkowo było bardzo bolesne. Jednak
gdy zaczęłam traktować serial jak kryminalny twór z elementami
fantasy wyszło mi to na dobre i tak do tej pory przy nim trwam!
Największe rozczarowania serialowe
„Posłańcy”,
aut. Eoghan O'Donnell
Miało być fajnie. Miał być Diabeł, miała być
Apokalipsa, Jeźdźcy, Aniołowie i tak dalej. Miało być fajne
widowisko, miało być ciekawie. Wyszło, jak wyszło. Nie dość, że
fabuła nie była na tyle nadnaturalna jak można się było
spodziewać, to była zdecydowanie zbyt przyziemna. Może wychodzić
to produkcjom na plus, ale prawda jest taka, że tutaj w ogóle się
to nie sprawdziło. Coś co zapowiadało się enigmatycznie szybko
utraciło swojego ducha, a jedyne co zachwycało to uroda
portugalskiego przystojniaka będącego Diabłem.
„Pod
kopułą”, aut. Brian K. Vaughan
Najsmutniejsza porażka serialowa sezonu. Dwa pierwsze
sezony były naprawdę dobre, naprawdę fascynujące, podczas gdy
trzeci- finałowy, totalnie pojechał po bandzie swoim absurdem. Za
szybko wprowadzone rozwiązanie i skupienie się na fantastycznych
elementach całkowicie pogrążyło fabułę tworząc z niej jakiś
niezrozumiały bełkot na kształt „Stukostrachów”. W dodatku
finał daleki jest od ideału, a wszystko na co pracował serial
poleciało na łeb na szyję. Szkoda...
„American
Horror Story: Hotel”, aut. Ryan Murphy, Brad Falchuk
Stwierdzam, że ta seria zaczyna mnie poważnie męczyć.
Na szczęście przed nami jeszcze tylko jedna odsłona. Ten sezon
zapowiadał się naprawdę niesamowicie. Premierowy odcinek zrobił
na mnie spore wrażenie i naprawdę urzekł mnie klimat tytułowego
Hotelu. Nie mniej, szybko stracił całego ducha tajemniczości,
kolejne zbrodnie przestały interesować, a wszystko zaczęło po
prostu nużyć. Jedynie Gaga ratowała tytuł, choć i ona z czasem
zaczęła męczyć.
„Z
Nation”, aut. Karl Schaefer, Craig Engler
Na Serialkonie dowiedziałam się, że wytrwałam przy
tym serialu dłużej niżeli prowadzący prelekcję o zombie. Brawo
ja! Jednakże jak pierwszy sezon bardzo mi się podobał, tak przez
drugi ciężko było mi przebrnąć. Absurd sięgnął tutaj już
wszelkich granic, a królują narodziny pewnej małej istotki.
Wszystko stało się mdłe, irytujące, wręcz nieznośne, a kolejne
przygody bohaterów bardziej nużyły niż porywały. Całe
szczęście, że serial należy do tych krótkich seriali, które
kończą się przed końcem roku!
„Wikingowie”,
aut. Michael Hirst
Do seansu namówiła mnie muzyka zaproponowana przez
twórców podczas Międzynarodowej Gali Seriali w trakcie FMF 2015.
Wydawało mi się, że to zdecydowanie mój klimat, w końcu nigdy
nie gardziłam historycznymi produkcjami, a wręcz przeciwnie,
wzbudzały we mnie zachwyt. A tutaj niestety, jedno wielkie
rozczarowanie. Oczywiście, zdarzają się chwile wielkiego
objawienia, kiedy jeden odcinek na dziesięć mi się spodoba. Nie
mniej, w większości są to tylko nudne intrygi, niezrozumiałe dla
mnie zachowania Ragnara i to ciągłe życzenie mu śmierci! A gdzie
te porywające walki Wikingów? No właśnie, w tej mniejszości,
dzięki której jeszcze oglądam ten serial...
Wyczekiwane
premiery serialowe 2016
„Shadowhunters”,
aut. Ed Decter – 12. stycznia
„Colony”,
aut. Carlton Cuse, Ryan J. Condal - 14. stycznia
„Legends
of Tomorrow”,
aut. Greg Berlanti, Andrew Kreisberg, Marc Guggenheim - 21. stycznia
„Z
archiwum X”,
aut. Chris Carter - 24. stycznia
„Lucifer”,
aut. Tom Kapinos - 25. stycznia
„The
Magicians”,
aut. Sera Gamble, John McNamara - 26. stycznia
„11/22/63”,
aut. - 15. lutego
Prześlij komentarz