NOWOŚCI

sobota, 31 stycznia 2015

1163. Birdman, reż. Alejandro González Iñárritu

Filmowe wyzwanie 2015 punkt #2 - Film nagrodzony Oscarem w 2015 roku w kategorii "Najlepszy film"
Oryginalny tytuł: Birdman
Reżyseria: Alejandro González Iñárritu
Scenariusz: Alejandro Gonz
ález Iñárritu, Nicolás Giacobone, Alexander Dinelaris, Armando Bo
Zdjęcia: Emmanuel Lubezki
Muzyka: Antonio Sanchez
Kraj: USA
Gatunek: Dramat, Komedia
Premiera: 27 sierpnia 2014 (Świat) 23 stycznia 2015 (Polska)
Obsada: Michael Keaton, Zach Galifianakis, Edward Norton, Andrea Riseborough, Amy Ryan, Emma Stone, Naomi Watts, Lindsay Duncan
     O tym, że jest to film wyjątkowy wie każdy. O tym, że nie jest to obraz dla każdego wiedzą wszyscy Ci, którzy film widzieli. Najnowsza produkcja od Alejandro Gonzáleza Iñárritu jest tak nietypową wykładnią aktorskiego życia, że trudno jest przejść obok niej obojętnie. Jedni pokochają „Birdmana”, innych bardziej sfrustruje, ale prawdą jest niezaprzeczalną, że ten niecodzienny twór zaskarbił sobie serca krytyków obsypujących go licznymi nagrodami.

     Riggan Thomson (Michael Keaton) niegdyś królował na wielkim ekranie niczym gwiazda kinowego przeboju o superbohaterze- Birdmanie. Po wielu latach, kiedy wydaje się, że świat zapomniał o jego przygodzie z kinem akcji aktor postanawia przenieść na deski broadwayowskiego teatru jedną z powieści swojego ulubionego pisarza, któremu zawdzięcza całe swoje aktorstwo. Miotając się pomiędzy doborem właściwej obsady, a walką z nowojorskimi krytykami coraz bardziej oddala się od rodziny. A wszystkiemu winny jest ten mały skrzeczący głosik za uchem, szepczące alter ego, ćwierkający Birdman.
     Początek nowego roku przynosi nam same dobre filmy- jak zwykle to bywa w sezonie oscarowym. Jednakże spośród wszystkich zdecydowanie wyróżnia się „Birdman”, czyli dziecko meksykańskiego cudotwórcy filmowego, który postanowił zagrać nam na nosie. W bardzo specyficzny sposób prezentuje historię człowieka, niegdyś uwielbianą przez tłumy gwiazdę kina akcji, teraz lekko podstarzałego, przygaszonego, niemalże u kresu swojej kariery. Tym samym przedstawia prawdziwy świat kina, dramat aktorów zapomnianych, zepchniętych na margines, mających albo kiepskich agentów, albo po prostu będących kiepskimi aktorami. No i jest też druga strona barykady, czyli rzesza krytyków, czekająca na najdrobniejsze potknięcia, aby móc zniszczyć ich karierę jedną niepochlebną recenzją. Niektórzy uważają, że film ten idealnie pasuje do obsadzonego tu w głównej roli Michaela Keatona, którego dziś już niewielu pamięta. Czasy kiedy grał w „Soku z żuka”, czy tytułowego Batmana u Tima Burtona już dawno minęły i od tamtej pory nie nadarzyła mu się żadna okazja, aby zabłysnąć. Rolą Riggana może odmienić swój los, bo to właśnie o nim mówi teraz cały świat jako o mocnym kandydacie do tegorocznych Oscarów. Dla niego jest to idealne podsumowanie jego kariery, nic więc dziwnego, że odnalazł się w roli opuszczonego aktora. Czy mierzy się z podobnymi problemami jak jego bohater? Czy również ratować musi swoją rodzinę z opresji? Czy walczyć musi z tak silną depresją, że aż słyszy cichutkie głosiki za uszami? To już nie nasz interes wnikać.
      Po takim filmie nie można oczekiwać zbyt wielkich porywów dramatycznych, nawet jeżeli główny bohater niegdyś był superbohaterem. Uskrzydlony, upierzony człowiek w ciasnym wdzianku nie dostarcza większych fascynacji. Fabuła to głównie wewnętrzna walka Riggana i próba udowodnienia, że włada on tajemnymi siłami, odziedziczonymi chyba po Birdmanie. Tutaj kluczowych jest kilka scen, które pozwalają na indywidualną interpretację widza, co z jednej strony jest doskonałym manewrem, a z drugiej lekko frustrującym. Wszystko okraszone jest odrobiną humoru, bardziej subtelnym niż natarczywym, wręcz ledwo wyczuwalnym.
     Prawdziwa moc tkwi tutaj w warstwie wizualnej, bowiem każdy doceni majstersztyk, którym okazuje się być montaż dający wrażenie ciągłości ujęcia. Kamera bardzo płynnie przechodzi z jednego miejsca w drugie, z jednego wątku do drugiego. Prześlizguje się po ścianach, suficie, bohaterach. Wygląda to wspaniale, jak gdyby cały film nakręcono jednym ciągiem. W sprawie zdjęć Iñárritu postawił na swojego rodaka- Emmanuela Lubezkiego, który już nie raz udowodnił swój kunszt chociażby przy okazji „Grawitacji”. Teraz znowu wychodzi przed szereg, zachwycając, a tym samym zasługując na uznanie. Jedyne co w tym wszystkim autentycznie nie pasuje, to ścieżka dźwiękowa, której kakofoniczne walenie w perkusję sprawia, że u finału głowa chce nam eksplodować. W wielu sytuacjach to nierytmiczne uderzanie w talerze przez Antonio Sancheza wydaje się być całkiem sensowne, wręcz pasuje do tych niektórych wydarzeń podkreślając dramaturgię, pewną ich abstrakcyjność. Aczkolwiek w większości przypadków w ogóle się to nie sprawdza, można wręcz powiedzieć, że aż sprawia fizyczny ból. Nie da się tego słuchać i z radością witamy błogą ciszę przerywaną jedynie przez dialogi bohaterów lub jakieś subtelne muzyczne wojaże.
     Najnowszy film od meksykańskiego twórcy to obraz niezwykle... niekonwencjonalny. „Birdman” nie jest czymś, co obejrzeć można zawsze i wszędzie- takie rzeczy ogląda się tylko w kinie, bo warto. Nie oznacza to jednak, że nie nabawimy się przy okazji potwornego bólu głowy! Powodów ku temu jest kilka- począwszy od ciężkiej do ogarnięcia tematyki produkcji, poprzez wizualną abstrakcję, kończąc na kakofonii dźwięków dobiegających do nas z ekranu. W całym tym chaosie trudno jest odnaleźć to, co oczekiwaliśmy się otrzymać, ale przynajmniej obsada sprawdza się na medal. Jedni wyjdą z kina zawiedzeni, inni całkowicie zszokowani w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ja nie ulęgnąwszy fascynacji zaliczam się do tej pierwszej grupy.
Ocena: 6/10

1 komentarz :

  1. Mnie film pozostawił z mieszanymi uczuciami, ale nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobał. ;)

    OdpowiedzUsuń