Scenariusz: Louis de Funès, Edouard
Molinaro, Jean Halain
Na
podstawie: sztuki Claude Magniera
Zdjęcia: Raymond Pierre Lemoigne
Muzyka: Georges Delerue, Jean
Marion
Kraj:
Francja
Gatunek: Komedia
Gatunek: Komedia
Premiera:
11 października 1967 (Świat)
Obsada: Louis de Funès, Claude Gensac, Agathe Natanson, Claude Rich, Roger Van Hool, Sylvia Saurel, Mario David, Dominique Page, Paul Préboist
Obsada: Louis de Funès, Claude Gensac, Agathe Natanson, Claude Rich, Roger Van Hool, Sylvia Saurel, Mario David, Dominique Page, Paul Préboist
Tworzył filmy z najrozmaitszych
gatunków filmowych- od dramatów, po kryminały, aż na swojej
drodze spotkał Louisa de Funès- najzabawniejszego aktora jakiego
nosiła Francja. Kiedy Edouard Molinaro podjął się realizacji
filmowej ekranizacji znanej sztuki Claude Magniera, wiedział, że to
właśnie on będzie idealnie pasował do roli Bertranda Barniera.
„Oscar” zyskał
taką sympatię wśród widzów, że w 1991 roku dorobił się
amerykańskiej przeróbki z Sylvestrem Stallone w roli głównej.
Prezes
prężnie rozwijającej się firmy- Bertrand Barnier (Louis
de Funès),
ma nie lada orzech do zgryzienia. Pewnego słonecznego dnia przybywa
do niego jego pracownik- Christian Martin (Claude
Gensac),
informując go o miłości do jego córki i chęci poślubienia jej.
Ponadto jest chętny oddać całe pieniądze, które mu ukradł i
które zainwestował w piękne klejnoty przechowywane w czarnej
walizce. Barnier dowiaduje się jednak, że ukochana Martina to tak
naprawdę nie jego córka, a jedynie kobieta, która się za nią
podawała. Niestety, prawdziwa córka Barniera- Colette (Agathe
Natanson),
również nie jest bez winy, bowiem zakochała się do szaleństwa w
byłym szoferze- Oscarze (Roger
Van Hool)
i okłamuje swojego ojca jakoby była w ciąży, tylko po to, aby
wyraził zgodę na ich małżeństwo. Niestety, Oscar wyjechał na
biegun wobec czego Barnier nie ustaje w próbach znalezienia dla
córeczki odpowiedniego męża. W tym samym czasie służąca państwa
Barnier- Bernadette (Dominique
Page),
składa wymówienie w związku z planowanym ślubem z baronem.
Jednakże myli swój bagaż z czarną walizką Barniera i tym samym
wyjeżdża z posiadłości z pięknymi klejnotami. Od tamtej pory
drzwi do rezydencji nie chcą się zamknąć, a walizka to pojawia
się to znika, wciąż zmieniając swoją zawartość.
Wydaje Wam się, że opis fabuły jest zakręcony? To jeszcze nic!
Wystarczy obejrzeć film, aby całkowicie zgubić się w tym gdzie
jest jaka walizka i co się w poszczególnych z nich znajduje.
Okazuje się, że nawet twórcy zagubili się w tych konszachtach,
bowiem gdzieś w ich rozumowaniu i scenariuszu zaginęła walizka z
pieniędzmi. Nie mniej, tak oryginalnego, tak zakręconego i tak
przezabawnego filmu, już dawno nie widziałam. Muszę szczerze
przyznać, że po raz pierwszy, od bardzo bardzo dawna, jakiejś
produkcji udało się rozbawić mnie do łez. Znowu wszystkich
strasząc atakiem astmy śmiałam się w niebogłosy z tych
niesamowitych przypadków, które spotkały Barniera. Scenarzystom
udało się wprowadzić taki zamęt, że trudno jest się w tym
wszystkim połapać. Faktem jest jednak, że przekomiczne sytuacje,
przyprawiająca o zawał serca nerwowość głównego bohatera, a
także rozmaite dialogi i komiczne komentarze ubawią każdego- do
łez. Najbardziej interesuje to jak wiele może wyniknąć z jednego
kłamstwa i z powodu jednej, a właściwie trzech czarnych walizek.
Jakie jest prawdopodobieństwo, że akurat wszystkie będą wyglądały
dokładnie tak samo i zawierały zupełnie różne rzeczy. Muszę
przyznać, że niezły miałam ubaw jak za każdym razem po otwarciu
okazywało się, że jest to bielizna Bernadette. O dziwo, bawiło to
za każdym razem więc nie ma tutaj mowy o jakimkolwiek zirytowaniu-
no chyba, że głównego bohatera. No, ale ostatecznie... chodzi
przecież o miłość, z której powodu pojawiło się całe to
zamieszanie.
Mając do porównania film z 1991 roku, który oczywiście oglądałam
w pierwszej kolejności- bo jakżeby inaczej, muszę stwierdzić, że
dom głównego bohatera tym razem urządzony był dość ubogo. Może
dlatego, że był to zwyczajny prezes, a nie budzący postrach
mafiozo. W każdym bądź razie możliwości scenografów nie zostały
w pełni pokazane, aczkolwiek najwyraźniej takie były standardy lat
60tych zeszłego wieku. Trzeba było się postarać, bowiem to
właśnie w posiadłości Barniera rozgrywała się cała akcja
filmu. Do tego dołożyć trzeba, oczywiście, muzykę autorstwa
Georgesa Delerue oraz Jeana Marion i otrzymujemy bardzo przyjemny
film na popołudnie.
Nikogo z pewnością nie zaskoczę
stwierdzeniem, że Louis de Funès jest najgenialniejszym francuskim
komikiem jaki stąpał po Ziemi. Z całą pewnością oddaje się
swojej postaci, którą kreuje nie tylko poprzez wygląd. Gra całym
sobą- twarzą, ciałem. Jest w pełni zaangażowany, a oglądając
go w roli Barniera trudno jest oprzeć się wrażeniu, że lada
chwila dostanie zawału. Zdecydowanie Sylvester Stallone w nowej
aranżacji się do niego nie umywa! W filmie niewątpliwie ciekawą
postacią była również Colette, która zachowywała się jak
rozpieszczony bachor w każdym tego słowa znaczeniu. Jej udawany
płacz był przegenialny i choć trochę denerwowało, że wyła jak
syrena policyjna, to dostrzec można było poczucie humoru w
wykonaniu Agathe Natanson. Zasadniczo, „Oscar”
to gra zaledwie kilku postaci i chcąc określić konkretnie grę
aktorską trzeba byłoby rozkładać na czynniki każdą z nich.
Ogólnie można powiedzieć, że Francuzi umieją bawić, że umiał
bawić nas de Funès.
„Oscar”
to niefrasobliwa komedia ciągłych pomyłek. Genialny scenariusz,
choć sam nie pozbawiony błędów. Choć fabuła kręci się wokół
czarnej walizki zabawa jest z tym przeogromna. Ponadto szokuje
inteligentnym rozłożeniem na czynniki pierwsze mentalności
bogaczy. Trochę o dojrzewaniu, ale przede wszystkim o tolerancji.
Najwyraźniej wiele emocji może dostarczyć zarówno bohaterom, jak
i widzom jedno kłamstwo i przedmiot. Dla mnie ten film nie
istniałby, gdyby nie mistrz humoru- Louis de Funès, o czym świadczy
klapa jaką okazał się być film z 1991 roku reżyserii Johna
Landisa. Stara produkcja to z pewnością ten typ, do którego wraca
się po pewnym czasie i choćby oglądany po stokroć nadal będzie
bawił zabawnymi dialogami, czy też wydłużaniem nosa przez
Barniera.
Ocena: 9/10
Nie trawię francuskich komedii, ale do Louisa de Funès mam swego rodzaju sentyment jeszcze z młodszych lat ;) Film kiedyś widziałem, faktycznie przyjemny.
OdpowiedzUsuńserio? ale mówisz o francuskich komediach ogólnie? :O moim zdaniem stare komedie są świetne. Te współczesne są za to strasznie oklepane!
Usuńluis był geniuszem jak chodzi o komedie w ogóle ten czas l60 to był czas triumfu francuskiej komedii obok LdF był jeszcze kilka innych gwiazd tego gatunku jak bourvile czy jak grający don camillo fernandel (nie wiem czy dobrze to pisze )
OdpowiedzUsuńtak... komedie z louisem należą do moich ulubionych :)
UsuńFilmy z de Funes są prześmieszne, Oscar również, choć bardziej podoba mi się nowsza wersja:)
OdpowiedzUsuńTeż uważałam, że nowy Oscar z Sylvestrem jest świetny. Tak było do czasu aż zobaczyłam francuskiego :)
UsuńLouis de Funes grał rolę Barniera także w sztuce teatralnej, po raz pierwszy w 1959 roku, i to właśnie ten spektakl wywindował tego aktora z pozycji epizodysty do gwiazdora numer 1 francuskiej komedii. Olbrzymi sukces sztuki sprawił, że de Funes zaczął wreszcie dostawać wyłącznie główne role i ekranizacja spektaklu było tylko kwestią czasu.
OdpowiedzUsuńWersja z Sylvestrem Stallone jest niezła, ale nie umywa się do francuskiego oryginału, który bawi do łez i zaskakuje na każdym kroku.
Louis de Funès był niesamowity, bardzo go lubię...
OdpowiedzUsuń