NOWOŚCI

sobota, 13 września 2014

588. Oskar, reż. Edouard Molinaro

Tytuł oryginalny: OscarReżyseria: Edouard Molinaro
Scenariusz: Louis de Funès, Edouard Molinaro, Jean Halain 
Na podstawie: sztuki Claude Magniera
Zdjęcia: Raymond Pierre Lemoigne  
Muzyka: Georges Delerue, Jean Marion  
Kraj: Francja
Gatunek: Komedia
Premiera: 11 października 1967 (Świat)
Obsada: Louis de Funès,
Claude Gensac, Agathe Natanson, Claude Rich, Roger Van Hool, Sylvia Saurel, Mario David, Dominique Page, Paul Préboist
     Tworzył filmy z najrozmaitszych gatunków filmowych- od dramatów, po kryminały, aż na swojej drodze spotkał Louisa de Funès- najzabawniejszego aktora jakiego nosiła Francja. Kiedy Edouard Molinaro podjął się realizacji filmowej ekranizacji znanej sztuki Claude Magniera, wiedział, że to właśnie on będzie idealnie pasował do roli Bertranda Barniera. „Oscar” zyskał taką sympatię wśród widzów, że w 1991 roku dorobił się amerykańskiej przeróbki z Sylvestrem Stallone w roli głównej.

     Prezes prężnie rozwijającej się firmy- Bertrand Barnier (Louis de Funès), ma nie lada orzech do zgryzienia. Pewnego słonecznego dnia przybywa do niego jego pracownik- Christian Martin (Claude Gensac), informując go o miłości do jego córki i chęci poślubienia jej. Ponadto jest chętny oddać całe pieniądze, które mu ukradł i które zainwestował w piękne klejnoty przechowywane w czarnej walizce. Barnier dowiaduje się jednak, że ukochana Martina to tak naprawdę nie jego córka, a jedynie kobieta, która się za nią podawała. Niestety, prawdziwa córka Barniera- Colette (Agathe Natanson), również nie jest bez winy, bowiem zakochała się do szaleństwa w byłym szoferze- Oscarze (Roger Van Hool) i okłamuje swojego ojca jakoby była w ciąży, tylko po to, aby wyraził zgodę na ich małżeństwo. Niestety, Oscar wyjechał na biegun wobec czego Barnier nie ustaje w próbach znalezienia dla córeczki odpowiedniego męża. W tym samym czasie służąca państwa Barnier- Bernadette (Dominique Page), składa wymówienie w związku z planowanym ślubem z baronem. Jednakże myli swój bagaż z czarną walizką Barniera i tym samym wyjeżdża z posiadłości z pięknymi klejnotami. Od tamtej pory drzwi do rezydencji nie chcą się zamknąć, a walizka to pojawia się to znika, wciąż zmieniając swoją zawartość.
     Wydaje Wam się, że opis fabuły jest zakręcony? To jeszcze nic! Wystarczy obejrzeć film, aby całkowicie zgubić się w tym gdzie jest jaka walizka i co się w poszczególnych z nich znajduje. Okazuje się, że nawet twórcy zagubili się w tych konszachtach, bowiem gdzieś w ich rozumowaniu i scenariuszu zaginęła walizka z pieniędzmi. Nie mniej, tak oryginalnego, tak zakręconego i tak przezabawnego filmu, już dawno nie widziałam. Muszę szczerze przyznać, że po raz pierwszy, od bardzo bardzo dawna, jakiejś produkcji udało się rozbawić mnie do łez. Znowu wszystkich strasząc atakiem astmy śmiałam się w niebogłosy z tych niesamowitych przypadków, które spotkały Barniera. Scenarzystom udało się wprowadzić taki zamęt, że trudno jest się w tym wszystkim połapać. Faktem jest jednak, że przekomiczne sytuacje, przyprawiająca o zawał serca nerwowość głównego bohatera, a także rozmaite dialogi i komiczne komentarze ubawią każdego- do łez. Najbardziej interesuje to jak wiele może wyniknąć z jednego kłamstwa i z powodu jednej, a właściwie trzech czarnych walizek. Jakie jest prawdopodobieństwo, że akurat wszystkie będą wyglądały dokładnie tak samo i zawierały zupełnie różne rzeczy. Muszę przyznać, że niezły miałam ubaw jak za każdym razem po otwarciu okazywało się, że jest to bielizna Bernadette. O dziwo, bawiło to za każdym razem więc nie ma tutaj mowy o jakimkolwiek zirytowaniu- no chyba, że głównego bohatera. No, ale ostatecznie... chodzi przecież o miłość, z której powodu pojawiło się całe to zamieszanie.
    Mając do porównania film z 1991 roku, który oczywiście oglądałam w pierwszej kolejności- bo jakżeby inaczej, muszę stwierdzić, że dom głównego bohatera tym razem urządzony był dość ubogo. Może dlatego, że był to zwyczajny prezes, a nie budzący postrach mafiozo. W każdym bądź razie możliwości scenografów nie zostały w pełni pokazane, aczkolwiek najwyraźniej takie były standardy lat 60tych zeszłego wieku. Trzeba było się postarać, bowiem to właśnie w posiadłości Barniera rozgrywała się cała akcja filmu. Do tego dołożyć trzeba, oczywiście, muzykę autorstwa Georgesa Delerue oraz Jeana Marion i otrzymujemy bardzo przyjemny film na popołudnie.
     Nikogo z pewnością nie zaskoczę stwierdzeniem, że Louis de Funès jest najgenialniejszym francuskim komikiem jaki stąpał po Ziemi. Z całą pewnością oddaje się swojej postaci, którą kreuje nie tylko poprzez wygląd. Gra całym sobą- twarzą, ciałem. Jest w pełni zaangażowany, a oglądając go w roli Barniera trudno jest oprzeć się wrażeniu, że lada chwila dostanie zawału. Zdecydowanie Sylvester Stallone w nowej aranżacji się do niego nie umywa! W filmie niewątpliwie ciekawą postacią była również Colette, która zachowywała się jak rozpieszczony bachor w każdym tego słowa znaczeniu. Jej udawany płacz był przegenialny i choć trochę denerwowało, że wyła jak syrena policyjna, to dostrzec można było poczucie humoru w wykonaniu Agathe Natanson. Zasadniczo, „Oscar” to gra zaledwie kilku postaci i chcąc określić konkretnie grę aktorską trzeba byłoby rozkładać na czynniki każdą z nich. Ogólnie można powiedzieć, że Francuzi umieją bawić, że umiał bawić nas de Funès.
     „Oscar” to niefrasobliwa komedia ciągłych pomyłek. Genialny scenariusz, choć sam nie pozbawiony błędów. Choć fabuła kręci się wokół czarnej walizki zabawa jest z tym przeogromna. Ponadto szokuje inteligentnym rozłożeniem na czynniki pierwsze mentalności bogaczy. Trochę o dojrzewaniu, ale przede wszystkim o tolerancji. Najwyraźniej wiele emocji może dostarczyć zarówno bohaterom, jak i widzom jedno kłamstwo i przedmiot. Dla mnie ten film nie istniałby, gdyby nie mistrz humoru- Louis de Funès, o czym świadczy klapa jaką okazał się być film z 1991 roku reżyserii Johna Landisa. Stara produkcja to z pewnością ten typ, do którego wraca się po pewnym czasie i choćby oglądany po stokroć nadal będzie bawił zabawnymi dialogami, czy też wydłużaniem nosa przez Barniera.
Ocena: 9/10

8 komentarzy :

  1. Nie trawię francuskich komedii, ale do Louisa de Funès mam swego rodzaju sentyment jeszcze z młodszych lat ;) Film kiedyś widziałem, faktycznie przyjemny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. serio? ale mówisz o francuskich komediach ogólnie? :O moim zdaniem stare komedie są świetne. Te współczesne są za to strasznie oklepane!

      Usuń
  2. luis był geniuszem jak chodzi o komedie w ogóle ten czas l60 to był czas triumfu francuskiej komedii obok LdF był jeszcze kilka innych gwiazd tego gatunku jak bourvile czy jak grający don camillo fernandel (nie wiem czy dobrze to pisze )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak... komedie z louisem należą do moich ulubionych :)

      Usuń
  3. Filmy z de Funes są prześmieszne, Oscar również, choć bardziej podoba mi się nowsza wersja:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też uważałam, że nowy Oscar z Sylvestrem jest świetny. Tak było do czasu aż zobaczyłam francuskiego :)

      Usuń
  4. Louis de Funes grał rolę Barniera także w sztuce teatralnej, po raz pierwszy w 1959 roku, i to właśnie ten spektakl wywindował tego aktora z pozycji epizodysty do gwiazdora numer 1 francuskiej komedii. Olbrzymi sukces sztuki sprawił, że de Funes zaczął wreszcie dostawać wyłącznie główne role i ekranizacja spektaklu było tylko kwestią czasu.
    Wersja z Sylvestrem Stallone jest niezła, ale nie umywa się do francuskiego oryginału, który bawi do łez i zaskakuje na każdym kroku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Louis de Funès był niesamowity, bardzo go lubię...

    OdpowiedzUsuń