Reżyseria:
Ridley Scott
Scenariusz:
Hampton Fancher, David Webb Peoples
Na
podstawie: powieści Philipa K. Dicka „Czy
androidy śnią o elektrycznych owcach?”
Zdjęcia:
Jordan Cronenweth
Muzyka:
Vangelis
Kraj:
USA, Wielka Brytania, Hongkong
Gatunek:
Sci-Fi, Thriller
Premiera:
25 czerwca 1982 (Świat) 01 grudnia 1990 (Polska)
Obsada:
Harrison Ford, Rutger Hauer, Sean Young, Daryl Hannah, Brion James,
Joanna Cassidy, Edward James Olmos, M. Emmet Walsh, William
Sanderson, James Hong
Z klasykami kina jest ten
problem, że nie wiadomo, jak je oceniać, gdy ogląda się je po raz
pierwszy w dzisiejszych czasach. W czasach, kiedy wszystko już się
widziało, a pewien ewenement w ówczesnych czasach dziś nie
zachwyca. „Łowca
androidów” to
przykład takiego dzieła, po którym spodziewamy się o wiele więcej
niżeli faktycznie dostajemy. Po tak wielu latach od premiery, w
końcu i ja postanowiłam zmierzyć się z tym obrazem od Ridleya
Scotta, w którym zakochana jest większość miłośników science
fiction, a która jest adaptacją poczytnej powieści Philipa K.
Dicka o dziwacznym tytule.
Świat przyszłości, kiedy to
Replikanci pojawili się na Ziemi. Ludzie nie są w stanie odróżnić
kto jest kim, na szczęście istnieje grono łowców, którzy przy
pomocy specjalnego testu są w stanie wyselekcjonować obcych. Były
gliniarz Deckard (Harrison
Ford) zostaje
przydzielony do misji odnalezienia specjalnej grupy replikantów-
Nexus 6, którym przewodzi niejaki Roy (Rutger
Hauer). Podczas
tropienia wrogów udaje się do ich twórcy- dr Tyrella (Joe
Turkel), a tam poznaje
jego przepiękną- Rachael (Sean
Young), nie
zdającej sobie sprawy ze swojej własnej tożsamości. Deckard robi
wszystko, aby wyłapać wszystkich groźnych replikantów. Pytanie
tylko, czy będzie w stanie zlikwidować również kobietę, z którą
zaczęły łączyć go swoiste uczucia.
W dzisiejszych czasach, kiedy to
filmów typu „Łowca
androidów” była
już cała masa, to co rozgrywa się na ekranie nie jest żadną
rewelacją. Poruszana tematyka człowieczeństwa i odnajdywania
własnej tożsamości jest nam nieobca, w odniesieniu do tworów
odmiennych do człowieka. Natomiast swego czasu z początkiem lat
80tych, było to coś nowego, a pisarz, który do tej pory traktowany
był jako twórca kryminałów zaczął być postrzegany jako
specjalista od fantastyki naukowej. Film od Ridleya Scotta ma w sobie
coś z dziedziny kryminalistyki, sposób w jaki bohater dochodzi do
kolejnych śladów, aby odnaleźć replikantów przypomina nieco
formę dochodzeniową.
Nie brakuje tu i wątku romantycznego, ale
prawdą jest to, że choć cały film osadzony jest w świecie
przyszłości, tak odmiennym od dotychczasowych wizji, to pozostaje
to bardzo dobrym dramatem traktującym o ludzkich emocjach, jak
chociażby strachu przed utratą ukochanej osoby. Dramat bohaterów
postawionych przed sądem, gdzie każdy dzień jest walką o lepszą
przyszłości, o każdą dodatkową sekundę swojego życia, które
jest tak krótkie. W pewien sposób poruszany jest również temat
klonowania i przenoszenia ludzkiej świadomości do zupełnie obcego
ciała. Okazuje się więc, że film ten to nie czyste science
fiction, ale wielopłaszczyznowa opowieść o ludziach i ich
relacjach. Nie zmienia to jednak faktu, że ten motyw dumania
momentami odrobinę przytłacza, przez co są chwilę, że film nuży
niemiłosiernie. Natomiast, gdy człowiek ma świadomość, że obraz
kończy się na kilka różnych sposobów, w kilku różnych
odsłonach produkcji, to uzmysławia sobie, że to co widział jest
chyba najlepszym możliwym zakończeniem, który ani nie przesładza
historii Deckarda i replikanta, ani tego nie niszczy. Tym samym widz
sam ma możliwość finalizacji tego, co zobaczył na ekranie i takie
wyjścia są jedynym słusznym.
Film jest niesamowity pod
względem swojej estetyki. Efekty specjalnie nie są tutaj
dominujące, aczkolwiek na pewnym poziomie zniewalające. Pierwsze
ujęcia panoramy miasta, to coś niezwykle klimatycznego i
dopracowanego w każdym calu. Ponure ulice, zlane deszczówką dodają
mroku fabule. Wszystko to jest piękne, wszystko bardzo starannie
wykonane. Nie jestem dokładnie pewna, którą wersję oglądałam,
ale w istnieje ponoć wersja, w której wszystko jest jeszcze
bardziej dopieszczone, a nawet wzbogacone o nowe ujęcia.
Twórcy
zmuszeni byli wkomponować postarzone już twarze starych bohaterów,
więc zabiegi liftingujące były konieczne. W niektórych scenach, w
których pojawiał się Deckard, tak naprawdę widzieliśmy jego
syna. Interesujące nowinki, które dostrzec mogą chyba jedynie
pasjonaci filmu widzący kilka jego wersji. Elektroniczne dźwięki,
pojawiające się w tle, a także kompozycje muzyczne Vangelisa to
jest to, co nadaje futurystycznego nastroju przepełnionego
nowoczesnymi technologiami. Ten grecki muzyk wydaje się
najtrafniejszym wyborem, co oczywiście daje się poznać po ścieżce
dźwiękowej, jaką udało mu się stworzyć do filmu.
Patrzenie na młodego Harrisona
Forda jest niczym objawienie. Nawet w wieku 40 lat prezentuje się
znakomicie! Jako Deckard przekonujący był w każdym niemal calu,
aczkolwiek jego momentami dość enigmatyczne ruchy, dziwaczne
okazywanie emocji pozawala się widzowi zastanawiać, czy czasem on
sam nie jest replikantem. W filmie nie jest to powiedziane, nie
wyróżniały go te wizualne cechy, tak jak u innych, nie oznacza to
jednak, że tak nie jest. Ciężko byłoby tak zasygnalizować ogólny
sens filmu. Fakt faktem, że Deckard jest byłym zdystansowanym
gliną, który trzyma emocje na wodzy- może nawet aż za bardzo.
Często replikanci wykazywali więcej uczuć niż on sam. Śmiesznie
jest spoglądać na takie gwiazdy jak Sean Young („Ace
Ventura: Psi detektyw”),
Rutger Hauer, czy Daryl Hannah, w tak niecodziennej stylizacji i
aktorstwie. To ta trójca wyróżniała się spośród wszystkich.
Najbardziej uwagę skupiał Hauer, który był autentycznie oziębły
i wzbudzał jak najbardziej negatywne emocje. W ostatnich scenach
filmu mocno się zagalopował i ocierając się o szaleństwo
prześlizgnął się na finisz. Wszyscy jednak byli bardzo
mechaniczni, ciężkostrawni, a niekiedy nawet wyglądali na
zagubionych, dlatego trudno jest stwierdzić, czy taki był ich
faktyczny zamysł, czy po prostu nie odnaleźli się w swoich rolach.
Po takim filmowym hicie,
produkcji kultowej, która wbiła się już w kanon kina spodziewałam
się czegoś o wiele więcej. Choć jestem w stanie zrozumieć
większość zachwytów nad „Łowcą
androidów”, to
cała reszta pozostaje dla mnie tajemnicą. Historia jest
ponadprzeciętna, choć dziś już nikogo nie dziwią podobne. W
swoich czasach była ewenementem, który rozbudzał emocje u każdego
z widzów. Natomiast po obejrzeniu jej podobnych trudno jest mi
zachować podziw, aczkolwiek zgadzam się, że jak na lata 80te film
jest niesamowity wizualnie i muzycznie. Nie wywołuje jednak
skrajnych emocji, nie rozczula, nie straszy, przez dłuższy czas nie
trzyma nawet w napięciu. Wszystko jest takie beznamiętne, choć
wielce prawdopodobne, że taki był właśnie zamysł, co by ułatwić
widzom utożsamienie się z bohaterami. Nie odmawiam mu wszelkich
zalet, ale jak dla mnie to za mało by nosić miano arcydzieła.
Ocena: 7/10
Film obejrzany na pokazie specjalnym Filmoteki Śląskiej w kinie Kosmos w Katowicach przy okazji promocji książki Andrzeja Tuziaka o tytule "Łowca androidów. Słowa i obrazy"
Nie no, jak tak czytam teraz to nawet niezły film się wydaje, ale jak sobie go rok czy dwa lata temu odpaliłem, to po pół godzinie mnie zmogło i wyłączyłem, tak wiało nudą. Kiedyś jeszcze pewnie spróbuję.
OdpowiedzUsuńPrzyczepiłbym się do 90% zawartości tekstu. Jednak. ...Każdy ma swój gust :) 10/10 - Ten film będzie potężny nawet za 50 lat.
OdpowiedzUsuńDzięki za szacunek do mojej opinii :)
UsuńOd dłuższego czasu zabieram się do obejrzenia tego filmu, szczególnie że jak napisałaś to klasyk a jedna z końcowych (?) scen z Rutgerem Haurem uważana jest za kultową. Po Twojej recenzji jestem ciekawa czy film mnie zachwyci czy pozostawi jakiś niedosyt. Może się zmobilizuję i niedługo go obejrzę ;)
OdpowiedzUsuń