Seria: Mission: Impossible #5
Reżyseria: Brad Bird
Scenariusz: André Nemec, Josh Appelbaum
Zdjęcia: Robert
Elswit
Muzyka: Michael
Giacchino
Kraj: USA
Gatunek:
Sensacyjny
Premiera: 07 grudnia 2011 (Świat) 26 grudnia 2011 (Polska)
Obsada: Tom Cruise, Paula Patton, Simon Pegg, Jeremy Renner, Michael Nyqvist, Vladimir Mashkov, Samuli Edelmann, Léa Seydoux, Josh Holloway i inni
Premiera: 07 grudnia 2011 (Świat) 26 grudnia 2011 (Polska)
Obsada: Tom Cruise, Paula Patton, Simon Pegg, Jeremy Renner, Michael Nyqvist, Vladimir Mashkov, Samuli Edelmann, Léa Seydoux, Josh Holloway i inni
Minęło
już 16 lat od kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy filmową wersję
znanego serialu telewizyjnego Bruce Gellera na wielkim kinowym
ekranie. Tom Cruise się postarzał, a misja niemożliwa zyskała
całkowicie nowy poziom. Spektakularne zakończenie całej serii
serwuje nam sam Brad Bird, który dotychczas zajmował się głównie
produkcjami familijnymi. Swoim pierwszym filmem dla dorosłych o
tytule „Mission: Impossible – Ghost Protocol”
udowadnia, że obsadzenie go w roli reżysera okazało się być
pomysłem bardzo dobrym.
Ginie
jeden z agentów MIF, a niezwykle istotne dokumenty zostają
skradzione prosto z jego rąk. Jego dotychczasowi partnerzy w
misjach- Jane Carter i Benji Don (Paula Patton, Simon Pegg),
wyruszają do Rosji, aby odbić stamtąd najlepszego agenta jaki
stąpał po ziemi- Ethana Hunta (Tom Cruise). Gdy podczas ich
wspólnej misji na Kremlu dochodzi do ataku terrorstycznego, wszyscy
myślą, że to właśnie oni za tym stoją. Prezydent Stanów
Zjednoczonych wprowadza więc Ghost Protocol, tym samym zamykając
agencję MIF. Jednakże, pomimo braku zaplecza i pomocy z zewnątrz,
Hunt, Carter i Don, a także analityk William Brandt, wyruszają na
ostatnią misję niemożliwą, aby udaremnić rosyjskiemu dyplomacie
zniszczenie całego świata.
W
końcu nadszedł ten dzień, kiedy żegnamy się z serią „Mission:
Impossible”- a przynajmniej wskazują na to wszystkie znaki
na ziemi, no i oczywiście w filmie. Tak piorunującego zakończenia
dawno nie było. Zakończenia, które idealnie zamyka wszelkie wątki,
które daje nadzieję, a przede wszsytkim takiego, po którym nie ma
się wrażenia niedosytu. Wszystko zostało opowiedziane, wszystko
zostało wykorzystane i można wręcz powiedzieć, że jest to
najlepszy film z całej czwórki, które dotychczas mieliśmy okazję
oglądać. Wszystko przez niezwykle dynamiczną akcję. Hunt ani na
chwilę nie potrafi usiąść na zadku i wciąż tylko szaleje na
imprezach, wspina się po wieżowcach, czy ściga się w burzy
piaskowej. Takiego naciągania już dawno świat nie widział, ale o
to w zasadzie tutaj chodziło, o dobrą zabawę! Nie ma tutaj żadnego
zbędnego przedłużania fabuły, czy też zbędnej gadaniny. Z
radością można stwierdzić, że film w końcu trzyma w napięciu
od pierwszej do ostatniej minuty. W dodatku, pojawia się coś czego
do tej pory nie było w „MI”, a mianowicie poczucie
humoru. Oczywiście momentami jest to dość naciągane, całkowicie
mało spontaniczne i nieogarnięte, ale jest to pewien powiew
świeżości dla filmu i w dodatku bardzo dobrze się tutaj sprawdza.
Bowiem czy nie każdy chce zobaczyć jak w chwili największej akcji,
totalnego spięcia dochodzi do jakiejś niekontrolowanej reakcji, czy
wydarzenia, które w pierwszej sekundzie szokuje, aby w następnej
wywołać atak śmiechu? Oglądając „Ghost Protocol”
właśnie ten typ zabawy otrzymamy. W dodatku, nie jest to jedynie
głupia rozrywka tak jak dotychczas. Stajemy w obliczu zagrożenia
globalną zagładą, co dodatkowo potęguje napięcie, ale przede
wszystkim dotykać będzie niesamowitego poświęcenia jakim wykazują
się ostatni tajni agenci. Momentami jest to wręcz frustrujące, ale
też takie dynamiczne... Służba dla kraju przede wszystkim! Pojawi
się tu również motyw zemsty, a także wątek miłosny. Ostatecznie
udowadnia się o co naprawdę chodzi w prawdziwej miłości i trzeba
przyznać, że zakończenie lekko wyciska łzy z oczu. Zaskakujące?
Z pewnością!
Każdy
film z serii „Mission: Impossible” jest filmem
widowiskowym. Jednakże czwórka przechodzi najśmielsze nasze
oczekiwania. Większość z nich dotyczy przede wszystkim miejsc, w
których rozgrywa się akcja. Przede wszystkim mamy Dubaj, gdzie
burze piaskowe są na porządku dziennym więc twórcy pomyśleli
sobie „A czemużby mocarny Tom Cruise nie może ścigać się przez
burzę?!”. Wsadzili typa pomiędzy miotające się cząsteczki
piachu i tak oto efektowna rozgrywka gotowa! Burza wyglądała bardzo
spektakularnie. Nie mniej niż 130-piętrowy hotel. Szczerze mówiąc..
nie chciałabym znaleźć się na ostatnim piętrze, no ale widoki
zagwarantował zjawiskowe. Zupełnie inny klimat zaprezentował nam
wypad na Kreml, czy do Bombaju, gdzie nasze oko przykuwały przede
wszystkim pełne przepychu wnętrza. W tym pierwszym objawiono także
niesamowity gadżet tajnych agentów, który wywołuje w nas uczucie
niedowierzania. Gadżetomania wśród agentów to nic nowego, więc
spokojnie można się przyglądać nowym wynalazkom i ich
właściwościom. Szczęśliwie klimatu dopełnia muzyczny motyw
przewodni, choć trzeba powiedzieć, że choć ciekawie wyglądała
wejściówka do filmu, to można było jakoś w inny sposób to
zaprezentować.
Przyglądając
się wydarzeniom na ekranie na te dwie godziny zapominamy o marności
Toma Cruise'a. W „Ghost Protocol” nie pokazuje jak
wielkim beztalenciem jest, ukazuje jednak swoją postarzoną twarz i
przestał być tym przystojniakiem z dłuższymi włoskami z „M:I
2”. Trudno jest na niego patrzeć jak na aktora, a tym
bardziej go oceniać. Tutaj był raczej niewyraźny i gdyby przyszło
do większych rozważań na temat żywota, itp., co nie zostałoby
urozmaicone przez wybuchy i inne elementy akcji, to zapewne
powiesilibyśmy na nim kilka psów. A tak to jego występ można
uznać za całkiem znośny. Całkiem nie najgorzej radziła sobie
także Paula Patton, która prawdziwe piękno ukazała w Bombaju-
sukienka cudna! Odrobinę lepszy był od niej Jeremy Renner, który
jednak stoczył się trochę na dalszy plan w całej tej historii,
choć przecież nosił przez cały film wielką tajemnicę. Nic oni
jednak nie znaczą, bowiem do akcji wkracza sam Simon Pegg- komik z
wysp brytyjskich, którego kreacja jako agenta niekontrolowane ataki
śmiechu. Zdecydowanie jest jedną z najbardziej wyrazistych postaci,
a przy tym nie jest przytłaczający.
Czwarta
i, miejmy nadzieję, ostatnia odsłona „Mission: Impossible”
to autentycznie coś nowego i pełnowartościowego. Jest to
najbardziej dynamiczna, pełna napięcia i rozrywkowa część ze
wszystkich, które powstały. Jest nieprzewidywalna i dostarcza
bardzo dobrej rozrywki więc zdecydowanie nie ma co na to narzekać.
Nawet tego scjentologa można przeboleć, a właściwie puścić mimo
oczu. W końcu jest to bardzo dobry film o poświęceniu, miłości,
oddaniu, ale też o czymś więcej, o pracy zespołowej i zaufaniu do
drużyny, od której może zależeć całe nasze życie.
Ocena:
8/10
Mi wszystkie filmy akcji wydają się niemalże takie same... A już w szczególności ich zwiastuny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ania z TripleAworks.blogspot.com
Efekty, efekty, efekty, bez tego nie ma dobrego Amerykańskiego filmu.
OdpowiedzUsuń