NOWOŚCI

niedziela, 18 sierpnia 2013

1067. Mission: Impossible. Ghost Protocol, reż. Brad Bird

Oryginalny tytuł: Mission: Impossible – Ghost Protocol
Seria: Mission: Impossible #5
Reżyseria: Brad Bird
Scenariusz: André Nemec, Josh Appelbaum
Zdjęcia: Robert Elswit
Muzyka: Michael Giacchino
Kraj: USA
Gatunek: Sensacyjny
Premiera: 07 grudnia 2011 (Świat) 26 grudnia 2011 (Polska)
Obsada: Tom Cruise, Paula Patton, Simon Pegg, Jeremy Renner, Michael Nyqvist, Vladimir Mashkov, Samuli Edelmann, Léa Seydoux, Josh Holloway i inni
    Minęło już 16 lat od kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy filmową wersję znanego serialu telewizyjnego Bruce Gellera na wielkim kinowym ekranie. Tom Cruise się postarzał, a misja niemożliwa zyskała całkowicie nowy poziom. Spektakularne zakończenie całej serii serwuje nam sam Brad Bird, który dotychczas zajmował się głównie produkcjami familijnymi. Swoim pierwszym filmem dla dorosłych o tytule „Mission: Impossible – Ghost Protocol” udowadnia, że obsadzenie go w roli reżysera okazało się być pomysłem bardzo dobrym.

    Ginie jeden z agentów MIF, a niezwykle istotne dokumenty zostają skradzione prosto z jego rąk. Jego dotychczasowi partnerzy w misjach- Jane Carter i Benji Don (Paula Patton, Simon Pegg), wyruszają do Rosji, aby odbić stamtąd najlepszego agenta jaki stąpał po ziemi- Ethana Hunta (Tom Cruise). Gdy podczas ich wspólnej misji na Kremlu dochodzi do ataku terrorstycznego, wszyscy myślą, że to właśnie oni za tym stoją. Prezydent Stanów Zjednoczonych wprowadza więc Ghost Protocol, tym samym zamykając agencję MIF. Jednakże, pomimo braku zaplecza i pomocy z zewnątrz, Hunt, Carter i Don, a także analityk William Brandt, wyruszają na ostatnią misję niemożliwą, aby udaremnić rosyjskiemu dyplomacie zniszczenie całego świata.
     W końcu nadszedł ten dzień, kiedy żegnamy się z serią „Mission: Impossible”- a przynajmniej wskazują na to wszystkie znaki na ziemi, no i oczywiście w filmie. Tak piorunującego zakończenia dawno nie było. Zakończenia, które idealnie zamyka wszelkie wątki, które daje nadzieję, a przede wszsytkim takiego, po którym nie ma się wrażenia niedosytu. Wszystko zostało opowiedziane, wszystko zostało wykorzystane i można wręcz powiedzieć, że jest to najlepszy film z całej czwórki, które dotychczas mieliśmy okazję oglądać. Wszystko przez niezwykle dynamiczną akcję. Hunt ani na chwilę nie potrafi usiąść na zadku i wciąż tylko szaleje na imprezach, wspina się po wieżowcach, czy ściga się w burzy piaskowej. Takiego naciągania już dawno świat nie widział, ale o to w zasadzie tutaj chodziło, o dobrą zabawę! Nie ma tutaj żadnego zbędnego przedłużania fabuły, czy też zbędnej gadaniny. Z radością można stwierdzić, że film w końcu trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. W dodatku, pojawia się coś czego do tej pory nie było w „MI”, a mianowicie poczucie humoru. Oczywiście momentami jest to dość naciągane, całkowicie mało spontaniczne i nieogarnięte, ale jest to pewien powiew świeżości dla filmu i w dodatku bardzo dobrze się tutaj sprawdza. Bowiem czy nie każdy chce zobaczyć jak w chwili największej akcji, totalnego spięcia dochodzi do jakiejś niekontrolowanej reakcji, czy wydarzenia, które w pierwszej sekundzie szokuje, aby w następnej wywołać atak śmiechu? Oglądając „Ghost Protocol” właśnie ten typ zabawy otrzymamy. W dodatku, nie jest to jedynie głupia rozrywka tak jak dotychczas. Stajemy w obliczu zagrożenia globalną zagładą, co dodatkowo potęguje napięcie, ale przede wszystkim dotykać będzie niesamowitego poświęcenia jakim wykazują się ostatni tajni agenci. Momentami jest to wręcz frustrujące, ale też takie dynamiczne... Służba dla kraju przede wszystkim! Pojawi się tu również motyw zemsty, a także wątek miłosny. Ostatecznie udowadnia się o co naprawdę chodzi w prawdziwej miłości i trzeba przyznać, że zakończenie lekko wyciska łzy z oczu. Zaskakujące? Z pewnością!
    Każdy film z serii „Mission: Impossible” jest filmem widowiskowym. Jednakże czwórka przechodzi najśmielsze nasze oczekiwania. Większość z nich dotyczy przede wszystkim miejsc, w których rozgrywa się akcja. Przede wszystkim mamy Dubaj, gdzie burze piaskowe są na porządku dziennym więc twórcy pomyśleli sobie „A czemużby mocarny Tom Cruise nie może ścigać się przez burzę?!”. Wsadzili typa pomiędzy miotające się cząsteczki piachu i tak oto efektowna rozgrywka gotowa! Burza wyglądała bardzo spektakularnie. Nie mniej niż 130-piętrowy hotel. Szczerze mówiąc.. nie chciałabym znaleźć się na ostatnim piętrze, no ale widoki zagwarantował zjawiskowe. Zupełnie inny klimat zaprezentował nam wypad na Kreml, czy do Bombaju, gdzie nasze oko przykuwały przede wszystkim pełne przepychu wnętrza. W tym pierwszym objawiono także niesamowity gadżet tajnych agentów, który wywołuje w nas uczucie niedowierzania. Gadżetomania wśród agentów to nic nowego, więc spokojnie można się przyglądać nowym wynalazkom i ich właściwościom. Szczęśliwie klimatu dopełnia muzyczny motyw przewodni, choć trzeba powiedzieć, że choć ciekawie wyglądała wejściówka do filmu, to można było jakoś w inny sposób to zaprezentować.
     Przyglądając się wydarzeniom na ekranie na te dwie godziny zapominamy o marności Toma Cruise'a. W „Ghost Protocol” nie pokazuje jak wielkim beztalenciem jest, ukazuje jednak swoją postarzoną twarz i przestał być tym przystojniakiem z dłuższymi włoskami z „M:I 2”. Trudno jest na niego patrzeć jak na aktora, a tym bardziej go oceniać. Tutaj był raczej niewyraźny i gdyby przyszło do większych rozważań na temat żywota, itp., co nie zostałoby urozmaicone przez wybuchy i inne elementy akcji, to zapewne powiesilibyśmy na nim kilka psów. A tak to jego występ można uznać za całkiem znośny. Całkiem nie najgorzej radziła sobie także Paula Patton, która prawdziwe piękno ukazała w Bombaju- sukienka cudna! Odrobinę lepszy był od niej Jeremy Renner, który jednak stoczył się trochę na dalszy plan w całej tej historii, choć przecież nosił przez cały film wielką tajemnicę. Nic oni jednak nie znaczą, bowiem do akcji wkracza sam Simon Pegg- komik z wysp brytyjskich, którego kreacja jako agenta niekontrolowane ataki śmiechu. Zdecydowanie jest jedną z najbardziej wyrazistych postaci, a przy tym nie jest przytłaczający.
     Czwarta i, miejmy nadzieję, ostatnia odsłona „Mission: Impossible” to autentycznie coś nowego i pełnowartościowego. Jest to najbardziej dynamiczna, pełna napięcia i rozrywkowa część ze wszystkich, które powstały. Jest nieprzewidywalna i dostarcza bardzo dobrej rozrywki więc zdecydowanie nie ma co na to narzekać. Nawet tego scjentologa można przeboleć, a właściwie puścić mimo oczu. W końcu jest to bardzo dobry film o poświęceniu, miłości, oddaniu, ale też o czymś więcej, o pracy zespołowej i zaufaniu do drużyny, od której może zależeć całe nasze życie.

Ocena: 8/10

2 komentarze :

  1. Mi wszystkie filmy akcji wydają się niemalże takie same... A już w szczególności ich zwiastuny.

    Pozdrawiam
    Ania z TripleAworks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Efekty, efekty, efekty, bez tego nie ma dobrego Amerykańskiego filmu.

    OdpowiedzUsuń