Reżyseria: Roger Michell
Scenariusz: Richard Nelson
Zdjęcia: Lol Crawley
Muzyka: Jeremy Sams
Kraj: Wielka Brytania
Gatunek: Biograficzny, Dramat, Komedia
Premiera: 31 sierpnia 2012 (Świat) 01 marca 2013 (Polska)
Obsada: Bill Murray, Laura Linney, Samuel West, Olivia Colman, Elizabeth Marvel, Olivia Williams, Elizabeth Wilson
Przyciąga
do siebie interesującą fabułą. Fascynuje faktem, że podczas
seansu spotkamy bohaterów docenianego i lubianego powszechnie „Jak
zostać królem”.
Jednakże biograficzna opowieść o największym sekrecie prezydenta
Stanów Zjednoczonych Roosevelta nijak ma się do kontynuowania
zmagań z jąkaniem króla George'a VI. Tym samym słowa wypowiadane
z ust Rogera Michella, twórcy m.in. „Nothing Hill”
to trochę odbiegające od prawdy bzdury powtarzane przez polskich
marketingowców. Nie mniej problem „Weekend z królem”
tkwi w czymś zupełnie innym, obraz ten jest totalnie nijaki.
Franklin
Delano Roosevelt (Bill
Murray), wzięty
polityk, prezydent Stanów Zjednoczonych, a także mąż, od wielu
lat cierpi na polio, które uniemożliwia mu sprawne poruszanie się.
Zmęczony problemami oraz polityką prosi o pomoc swoją daleką
kuzynkę Daisy (Laura
Linney) o towarzystwo i
pomoc w odganianiu złych myśli. Między tą dwójką nawiązuje się
romans, który staje się ich największym życiowym sekretem. Akurat
w tym czasie do Hyde Parku nad rzeką Hudson przybywa król Anglii
George VI (Samuel West)
wraz ze swoją małżonką Elżbietą (Olivia
Colman), aby prosić
prezydenta o wsparcie w czasie wojny. Przed parą prezydencką,
królewską, a także i przed Daisy weekend pełen wrażeń, układów
i romansów.
Już
dawno, tak bardzo nie zawiodłam się na żadnym z filmów, które
mogłam oglądać. Patrząc na zwiastun spodziewałam się czegoś
lekkiego, sympatycznego i zabawnego. Niestety, „Weekend
z królem” okazał się
być daleki od któregokolwiek z tych epitetów. Z początku wydaje
się, że historia ta będzie opowiadała o niezwykle silnej
przyjaźni, jaka nawiąże się podczas wspomnianego weekendu
pomiędzy prezydentem, a królem. Jednakże już po pierwszych
kilkunastu minutach uzmysłowimy sobie, że produkcja ta traktuje o
czymś zupełnie odmiennym- o płomiennych romansach prezydenta.
Szybko okazuje się bowiem, że nie chodzi tutaj o George'a VI i jego
dalsze losy z jąkaniem oraz na stanowisku królewskim, a bardziej o
samego prezydenta, jego walkę z chorobą, a także uciechami
cielesnymi. Do stworzenia filmowej wersji kawałka życia Roosevelta
posłużyły pamiętniki zmarłej Daisy, która była jedną z wielu
kochanek prezydenta. To właśnie one stały się bodźcem, może nie
ze względu na relacje z głową państwa, co z powodu tzw. „hot
dogowego pikniku”. Można by oczekiwać, że takie historie powinny
porywać, zachwycać. No i na początkowym etapie jest to nawet
magnetyczne, jednakże wraz z postępem filmu zwyczajnie zaczyna to
już nużyć. Film pozbawiony jest jakiejkolwiek dynamiki. Wszystko
płynie sobie spokojnym, wręcz monotonnym tempem, który nic nie
wnosi do naszego postrzegania świata. Choć oczywiście, obraz warto
docenić ze względu na wartość historyczną, w końcu na jaw
wyszły dotąd nieznane sekrety Roosevelta i jego posiadłości w
Hyde Park.
Najbardziej interesujące z całej fabuły są spotkania prezydenta
z Daisy. Dostarczają niewymownych emocji, czasem ukrytych w gestach,
innym razem w uśmiechu. Jednakże są to jedyne chwile na prawdziwe
wzloty i możliwość poczucia uroku tego obrazu. Cała reszta
popsuta zostaje przez irytującego narratora (tak, denerwowało mnie
to!) i nijakie podejście do innych wątków fabuły. Zdecydowanie
zbyt powierzchowne potraktowanie tematu zdrady z jednoczesną próbą
jej usprawiedliwienia oraz całkowite zepchnięcie na dalszy plan
pary królewskiej z pewnością nie pomogły filmowi Michella.
Bill Murray miewał lepsze i gorsze role. Od kiedy porzucił zabawy
w aktorstwo na rzecz kina bardziej ambitnego wciąż uznaje się go
za aktora z wyższej półki. Może i dorósł do pewnych ról,
aczkolwiek na moje oko w ogóle nie poradził sobie z osobą
Roosevelta. Nie, żebym znała człowieka, ale niektóre z reakcji
Murraya były zdecydowanie zbyt przesadzone, mocno nad wyraz.
Niekiedy widać było nienaturalność w jego postawie. Cała reszta
obsady była mdła do niemożliwości, a sam Samuel West nawet
odrobinę nie zbliżył się do genialniej kreacji George'a VI przez
Colina Firtha. Nie potrafił się tak świetnie jąkać i całkowicie
zginął pomiędzy przygniatającymi się wzajemnie postaciami.
Niestety,
z ciężkim sercem muszę stwierdzić, że „Weekend z
królem” jest największym
rozczarowaniem, jakie spotkało mnie w tym roku filmowym. Produkcja
spłycona została do granic możliwości, a wiele wątków
potraktowanych zostało bardzo powierzchownie. Wielcy i mali aktorzy
nie podołali wizerunkom wytworzonym przez poprzedników, ale sam
scenariusz również im w tym nie pomagał. Z pozoru fascynująca
historia miłosna z polityką w tle, zamieniła się w nużącą i
irytującą opowieść o niczym, która szybko wpada w oko, ale
jeszcze szybciej wypada z naszej pamięci.
Ocena: 5/10
Recenzja dla Kino Świat!
W pełni się zgadzam! Bill Murray według mnie do tej roli kompletnie nie pasuje..."Jak zostać królem" w zasadzie polubiłam od drugiego wejrzenia, tego filmu natomiast nie mam ochoty drugi raz oglądać.
OdpowiedzUsuńdla mnie również ta produkcja jest niestety kompletną porażką, ledwo co przez nią przebrnęłam...
OdpowiedzUsuń