NOWOŚCI

środa, 24 lipca 2013

1061. Kochankowie z Księżyca, reż. Wes Anderson

Oryginalny tytuł: Moonrise Kingdom
Reżyseria: Wes Anderson
Scenariusz: Wes Anderson, Roman Coppola
Zdjęcia: Robert D. Yeoman
Muzyka: Alexandre Desplat
Kraj: USA
Gatunek: Dramat, Komedia, Romans
Premiera: 16 maja 2012 (Świat) 30 listopada 2012 (Polska)
Obsada: Bruce Willis, Edward Norton, Bill Murray, Frances McDormand, Tilda Swinton, Jared Gilman, Kara Hayward i inni

    Uważa się, że ten film jest jednym z najbardziej niedocenionych spośród tych, które zbombardowały widzów w 2012 roku. Przegrał w walce o złote statuetki, w tym także Oscara. Choć otwierał festiwal w Cannes, choć Wes Anderson („Genialny klan”, „Pociąg do Darjeeling”) robił wszystko, aby przypodobać się widowni- choćby przez angaż największych gwiazd, to nie odniósł tak spektakularnego sukcesu, jak można byłoby się spodziewać. Nie mniej, pozostaje zwycięzcą w wielu ludzkich sercach i choć osobiście doceniam „Moonrise Kingdom”, to nie znajdzie się na zaszczytnym miejscu wśród moich ukochanych.

    Rzecz dzieje się w latach sześćdziesiątych XX wieku na małej perfekcyjnej wyspie dla bogaczy New Penzance. Dwunastoletni osierocony chłopiec, Sam Shakusky (Jared Gilman), postanawia porzucić swoją służbę w drużynie skautów, aby opuścić wyspę wraz ze swoją ukochaną Suzy (Kara Hayward) i żyć długo i szczęśliwie. W poszukiwania włącza się nie tylko rodzina, ale również lokalna policja reprezentowana przez Kapitana Sharpa (Bruce Willis) oraz drużynowy Ward (Edward Norton). Muszą się spieszyć, bowiem do wyspy zbliża się potężny huragan. 
    „Kochankowie z Księżyca” to poetycka prezentacja ludzkiej miłości w jej najbardziej uniewinnionej, najczystszej formie. I tak jak i poezja, jednemu przypaść może do gustu, drugiemu niekoniecznie. Choć doceniam walory tego obrazu, to jednak niekoniecznie podchodzi pod moje preferencje. Scenariusz zasadniczo jest bardzo niemrawy. Wszystko kręci się wokół dwójki młodych, bardzo młodych ludzi ich kwitnącego uczucia. W konsekwencji oglądamy coś naprawdę pięknego, uroczego w każdym calu, bo czy jest coś bardziej rozczulającego niż młodzi ludzie uciekający przed swoim klaustrofobicznym, nie spełniającym ich oczekiwań życiem, aby móc tworzyć swój własny świat? Nie ma. Chyba najbardziej zapadającą w pamięć jest tu scena idealnego ślubu, a nawet i pierwsze kontakty fizyczne. Jednakże dość zaskakująco rozegrane są tutaj sceny determinujące całą akcję. Ciągłe ucieczki w pewnej chwili zaczynają irytować niżeli fascynować, ale trzeba przyznać, że rozegrane jest to w bardzo zabawny sposób. Dlatego właśnie produkcja Andersona to nie jest typowy dramat, ani nawet i romans. Upaćkany gdzieniegdzie komizmem, a nawet i pewną groteskową przesadą- jak chociażby scena na Polu Błyskawic, sprawia wrażenie świeżości.
    Świetny montaż i przepiękne zdjęcia sprawiają, że przytłaczająca i mocno ograniczona sceneria nabiera nowego wyrazu, zdecydowanie rozszerzając się poza naszą sferę wrażeń. Piękne wykonanie to zdecydowany plus „Moonrise Kingdom”. Jeżeli jeszcze się do tego przysłuchamy, to dostrzeżemy również genialną muzykę Alexandre Desplata, który odwalił tak dobrą robotę, że aż słów mi brak. Zaskakująco, okazuje się być to jednym z najważniejszych akcentów tego filmu. W szczególności jeżeli posłuchamy „The Heroic Weather”, która towarzyszy fabule na wielu różnych etapach. Usłyszymy tutaj najrozmaitsze instrumenty, jak chociażby banjo, harfy, czy flety, i to tak wyraźnie, że czyni to utwór niezwykle fascynującym, różnorodnym i charakterystycznym, wręcz pięknym. Jest to coś naprawdę wspaniałego!
     Do filmu zaangażowano najbardziej rozpoznawalnych i szanowanych aktorów. Mamy tutaj i Bruce'a Willisa, który z twardego Johna McClane'a zamienia się w dość ciapowatego Sharpa będącego jedynym policjantem na wyspie. Bardzo zaskakująca przemiana, aczkolwiek nawet i jemu nie brakowało odwagi i charakteru. Zaskakujące jest w jak bardzo skromny i mocno ograniczony sposób zaprezentowana została rodzina Suzy. Tutaj Bill Murray i Frances McDormand, tak dobrzy aktorzy, zostali całkowicie pominięci w jakiejkolwiek rozbudowie postaci. Szkoda, bo wygląda to tak, jakby zupełnie nie było ich na ekranie. Dość interesująco wypada tutaj Edward Norton w roli Harcmistrza Warda. Postać intrygująca, zabawna i ciepła, ale też nie pozbawiona zadziorności. Nie mniej, to właśnie na najmniejszych bohaterach skupia się cała fabuła. Sam i Suzy, czyli Jared Gilman oraz Kara Hayward, to duet idealny. Biją na głowę nawet i „Mały Manhattan”. Bardzo niewinni, bardzo świeży, bardzo skromni i po prostu bardzo zachwycający.
     „Kochankowie z Księżyca” wywołują we mnie bardzo sprzeczne emocje. Film zdecydowanie czaruje swoim mało skomplikowanym scenariuszem, a także bezpośredniością przekazu. Zachwyca miłość najmłodszych, rozbawia nietuzinkową formą, a także niebanalnym humorem. Jednakże momentami akcja jest dość monotonna, potwornie się dłuży, a przez to produkcja zaczyna mocno nużyć. Na szczęście, muzyka Alexandre Desplata jest tak orzeźwiająca, tak fascynująca, że zdominowała cały film, a co za tym idzie wrażenia po seansie. Jest to nietypowy obraz, który poprzez swój charakter zdecydowanie wyróżnia się na tle współczesnych produkcji.
Ocena: 7/10

Film obejrzałam dzięki uprzejmości dystrybutora Kino Świat!



1 komentarz :

  1. ja oceniłam ten film wyżej :) lubię jak ktoś pokazuje mi nowe spojrzenie na pewne rzeczy czyt. ruchy kamery jakby filmowała dom dla lalek. Dla mnie jest to produkcja jedyna w swoim rodzaju :)

    OdpowiedzUsuń