Reżyseria: Jonathan Levine
Scenariusz: Jonathan Levine
Na podstawie: powieści Isaaca Mariona „Ciepłe ciała” [recenzja]
Zdjęcia: Javier Aguirresarobe
Muzyka: Marco Beltrami, Buck Sanders
Kraj: USA
Gatunek: Horror, Komedia, Romans
Premiera: 16 stycznia 2013 (Świat) 01 marca 2013 (Polska)
Obsada: Nicholas Hoult, Teresa Palmer, Rob Corddry, Analeigh Tipton, John Malkovich, Dave Franco, Cory Hardrict
Teraz,
kiedy skończyła się nasza przygoda z największym zekranizowanym
romansem paranormalnym, jakim był „Zmierzch”, wydawałoby się,
że twórcy pójdą w ślady powieściopisarzy i na ekrany zaczną
wysypywać się równie szybko filmy utrzymane w podobnej koncepcji.
A tutaj niespodzianka! Zamiast kolejnego romansu z wampirami, czy
wilkołakami otrzymujemy zombie romans, którego prekursorem w
świecie literatury jest Isaac Marion. To właśnie jego powieść o
tytule „Ciepłe ciała”, która w Polsce ukazała
się dzięki Wydawnictwu Replika, doczekała się filmowej adaptacji,
choć w naszym kraju pod całkowicie zmienionym tytułem- „Wiecznie
żywy”, a jej realizacji podjął się początkujący
reżyser i scenarzysta Jonathan Levine („Wszyscy kochają
Mandy Lane”).
Świat
po apokalipsie, podczas której wiele ludzi zostało zainfekowanych
tajemniczym wirusem i przemieniło się w chodzących umarłych.
Wielu z nich nie pamięta swojej przeszłości, a inni tak bardzo
zatraceni w swoim nowym życiu po śmierci zamieniają się w
chodzące szkielety. Wszyscy oni odgrodzeni zostali potężnym murem,
a po jego drugiej stronie ludzie starają się żyć normalnie.
Jednym z chodzących trupów jest młody chłopak pamiętający
jedynie pierwszą literę swojego imienia- R (Nicholas Hoult).
Kiedy wraz z kolegami trupami idzie na wyprawę w poszukiwaniu
jedzenia odnajdują grupkę młodych wolontariuszy. Wśród nich
znajduje się Julie (Teresa Palmer), ukochana Perry'ego (Dave
Franco), któremu R właśnie zjada mózg. Tym samym przejmuje
jego wspomnienia, a także całą gamę uczuć, którą żywił do
Julie. R pomaga dziewczynie ujść z życiem i po pewnym czasie
nawiązuje się pomiędzy nimi nietypowa więź. Więź, która
zaraża innych wpływając na nich ożywiająco.
Okazuje
się, że stworzenie dobrej ekranizacji wcale nie jest niemożliwe.
Przykładem jest tutaj „Wiecznie żywy”, który
niekoniecznie jest wiernym odwzorowaniem lektury, a tym samym staje
się dowodem na to, że przeniesienie książki co do zdania wcale
nie musi być wyznacznikiem sukcesu. Co prawda, czytając książkę
niejednokrotnie można złapać się za głowę i zastanawiać się
nad celowością ułagodzenia takich mózgożerczych istot jakimi są
zombie, no ale odebrano łaknienie krwi wampirom, to czemu i nie chęć
jedzenia mózgów truposzom. A jak doda się do tego jeszcze
romans... no cóż, nie jest to może i idealna lektura, gdyż nawet
fajni paranormalnych romansów czują dość spory dyskomfort
zagłębiając się w tę historię. Jednakże Jonathan Levine
przenosi na ekran jedynie najważniejsze wątki, pomijając w dużym
stopniu wprowadzenie do życia R i jego poprzedni związek. Dodaje do
tego coś nowego, nadając opowieści zupełnie inny ton. I to jest
fajne, jest odświeżające.
A jak
ma się interpretacja Levine do twórczości Mariona? Bardzo dobrze.
Udaje mu się oddać przede wszystkim klimat tej historii i jej
ogólny charakter. Przede wszystkim opowiada o zombie z ich punktu
widzenia. Ciekawie rozwiązano tu problem pierwszoosobowej narracji,
którą wykorzystał w książce Isaac Marion. Zwyczajnie wsadzono
myśli do głowy R, zupełnie jak w „Dexterze”, z
tą różnicą, że zombie zazwyczaj nie myślą, a tu taka
niespodzianka. Bądź, co bądź, ale taki sposób nie tylko pomaga
rozwinąć się historii w bardzo intrygujący sposób, ale przede
wszystkim dostarcza sporo humoru. W końcu, nie ma nic bardziej
zabawnego niż zombie zachwycający się zegarkiem, bądź marzący o
ponownej śmierci z powodu nieudanej randki. Jednakże, niekiedy
wydaje się, że te teksty wciśnięte zostały na siłę w
pozbawione więcej głębi dialogi. Nieistotne. Bardziej intryguje
wątek romantyczny. Nie jest to jednak tak obrzydliwe, jak całowanie
zmumifikowanego Imhotepa, ale jednak nie wzbudza większego
entuzjazmu. Nie ma tutaj niesamowitych uniesień, istnieją jedynie
gesty. No i oczywiście zbawienna moc miłości, którą ukazuje się
tu dosadnie. Uczucie dość kontrowersyjne, choć może nie tak
bardzo opłakane w skutkach jak to w „Zmierzchu”.
Pożałować można jedynie, że zabija się kolejny symbol grozy i
okrucieństwa. Oczywiście, Levine'owi udaje się stworzyć
niepowtarzalny klimat, ale charakteryzacja jest dość mocno
ułagodzona, a wklejenie do tego wszystkiego mało mrocznej muzyki,
no chyba, że ktoś uważa za takowy kawałek „Pretty Woman”
(choć nawet dla Julie wydaje się on nieodpowiedni), wcale nie
polepsza sprawy. Ma to jednak swój urok i odrobinę trąci groteską.
Przyjemnie się ogląda, co jest zaskakujące, tak samo zresztą jak
cała fabularna koncepcja.
Mały
chłopiec z pewnego filmu z Hugh Grantem o tytule „Był sobie
chłopiec”, a także młoda Bestia z najnowszej odsłony
„X-menów”. Dobrze zapowiadający się aktor kina
przygodowego, czyli sam Nicholas Hoult, który rolą R udowadnia, że
nie daje się zaszufladkować i dobrze sprawdza się również w
mroczniejszych wcieleniach. Ze względu na swój uroczy wygląd może
zrobić wielką karierę, bo dziewczyny na to lecą. Dziwne więc, że
zatrudniono go do tego nietypowego romansu? Wręcz przeciwnie. Jako
zombiak sprawdza się świetnie. Idealnie udaje mu się zaprezentować
mimikę, ale przede wszystkim ruchy umarlaka, nawet wtedy kiedy
biegnie- co jest dość komiczne. Tuż obok niego urocza
blondyneczka- Teresa Palmer, również podbijająca serca nastolatków
w kolejnych filmach, jak chociażby „Jestem numerem cztery”.
Nazywają ją kolejną Kristen Stewart, ale prawda jest taka, że
dziewczyna o wiele lepiej sprawdza się w typowych młodzieżówkach,
na szczęście. Bohaterowie drugiego planu nie są tak fascynujący
jak mogliby być. Jedynie Nora, czyli Analeigh Tipton próbuje się
bronić, choć średnio jej się to udaje. Jeszcze bardziej wyblakły
staje się John Malkovich, o ile w ogóle jest to możliwe. Szkoda,
bo potencjał postaci stworzonych przez Mariona był przeogromny.
Powinno
się ostrzegać widzów przed „Wiecznie żywym”,
bo po tym seansie już nigdy nie spojrzymy na zombiaki
tak samo. Zakochany zombie, czy może być coś gorszego? Wydawałoby
się, że pomysł skazany jest na niepowodzenie, aczkolwiek zaletą
tego filmu, tak samo, jak i książki jest to, że wątek ten
zepchnięty zostaje gdzieś na bok, aby ustąpić przed pozytywnym
jego wpływem. Do tego produkcja zostaje bardzo dobrze wyważona
zarówno pod względem ilości romantyzmu, jak i napięcia
połączonego z grozą i obrzydliwością, a także humoru. Jest to
całkowicie nietypowy film, wychodzący poza przyjęte ramy.
Zaskakująco, po jego zakończeniu, na ustach pozostaje jedynie
uśmiech. Kolejne zaskoczenie przychodzi za chwilę, kiedy
uzmysłowimy sobie, że uśmiech malujący się na naszych twarzach
nie symbolizuje naszej pogardy, a jedynie odzwierciedla pozytywne
emocje, które wywołuje i pozostawia w sobie ten seans!
Ocena:
7/10
Recenzja dla portalu Anime-Games-World.
Ale mnie zachęciłaś ;) Jak znajdę chwilę wolnego to szybko pędzę do kina ! :D
OdpowiedzUsuńWszystko się zgadzam, podobne rzeczy napisałam u siebie w recenzji i też polecam :)
OdpowiedzUsuńTeż jestem pozytywnie zaskoczona tym filmem, nareszcie wyszło coś innego niż przemoc i krwawe jatki
OdpowiedzUsuń"Gatunek: Horror, Komedia, Romans"
OdpowiedzUsuńAha, no to podziękuję, bo łączenie horroru z romansem uważam za profanację gatunku.
Mój klimat. Koniecznie muszę obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńŚwietny film, totalne zaskoczenie. W kategorii teen movies jak najbardziej na plus. :)
OdpowiedzUsuń