Seria: Szklana pułapka #5
Reżyseria: John Moore
Scenariusz: Skip Woods
Zdjęcia: Jonathan Sela
Muzyka: Marco Beltrami
Kraj: USA
Gatunek: Akcja, Sensacyjny
Premiera: 07 lutego 2013 (Świat) 14 lutego 2013 (Polska)
Obsada: Bruce Willis, Jai Courtney, Mary Elizabeth Winstead, Sebastian Koch, Yuliya Snigir, Radivoje Bukvis, Cole Hauser, Amaury Nolasco
Przygoda
z serią „Szklana pułapka” trwa
już ćwierć wieku (!). I choć zestarzał się już pomysł, choć
Bruce Willis nie jest już pierwszej młodości, to jednak twórcy
wciąż podpierają się tym dwudziestopięcioletnim schematem
zmieniając jedynie otoczenie. „A Good Day to Die
Hard” to już piąty film
z tego cyklu, tym razem reżyserowany przez Johna Moore'a, dzięki
któremu zaistniał remake „Omena”,
czy też ekranizacja przebojowej gry „Max Payne”.
Jednakże człowiek, którego produkcje cechowały się swoistym
klimatem ostudził trochę zapędy fanów dynamicznego Johna
McClane'a.
Po
tym jak John McClane (Bruce
Willis) dostaje
informacje, że jego syn przebywa w rosyjskim więzieniu, od razu
wyrusza z pomocą do niegdysiejszego Związku Radzieckiego. Gdy
dociera na miejsce poznaje prawdziwą profesję swojego syna, a przy
okazji ponownie wpada w kłopoty. Okazuje się, że Jack (Jai
Courtney), jako agent
wywiadu, dostał tajną misję odratowania Komarowa (Sebastian
Koch), który dysponuje
dowodami obciążającymi Chagarina (Sergei
Kolesnikov). Ten
wraz z naukowcem
pracował w elektrowni atomowej w Czarnobylu i wspólnie planowali
ukraść niebezpieczny pluton, aby zniszczyć najpotężniejsze
mocarstwa. Po wielu latach Chagarin wydaje się powrócić do swojego
zamierzenia i jedynie John oraz Jack McClane mogą udaremnić jego
plany i zapobiec wybuchowi wojny nuklearnej.
Do tej pory serię Johna McClane'a darzyłam szczególną sympatią.
Film, który jest ode mnie młodszy o dwa lata trwało zapisał się
w moim dzieciństwie, jako jeden z najlepszych filmów akcji. Był
wyznacznikiem wszystkich innych poczynań Bruce'a Willisa, bo to
właśnie od tego tytułu zaczęło się moje uwielbienie dla
zabarwionych humorem ról tego aktora. Jednakże wraz z postępem lat
uczucie to osłabło i choć czwarty film potrafił jeszcze utrzymać
wrażenia na wysokim poziomie, tak najnowszy całkowicie je
przygasza. Wciąż nie brakuje tutaj dynamicznej akcji, ale wydaje
się być dziwnie bezmyślna. Akcentuje się głupotę bohaterów i
uwydatnia niezniszczalność postaci z kina akcji! Jeszcze, gdyby
było w tym sporo humoru rodem z wcześniejszych części, gdyby
większość sytuacji nie została przegadana całkiem nużącymi
dialogami to może dałoby się nazwać to coś naprawdę
fascynującym filmem. Choć scen spektakularnych jest tutaj całkiem
sporo- masa strzelanin, widowiskowych pościgów (A co tam! Pewnie!
Korzystajmy sobie z ciężarówek jako nawierzchni zamiast
przeznaczonej do tego drogi, co trochę absurdalnością nawiązuje
do zestrzeliwaniem śmigłowca samochodem!), spektakularne akcje ze
śmigłowcami (Aż dwie!) i całkiem udanym walk wręcz, to jednak
wszystko jest jakieś takie... mało interesujące.
Być może przeciętność filmu spowodowana jest miejscem, w którym
akcja się rozgrywa. Obrazy z koncepcjami ulokowanymi w Rosji, jakoś
nie specjalnie mnie poruszają. Oczywiście, fajnie jest zobaczyć
sobie Kreml, choć nie jest to już tak ciekawe skoro pojawia się
niemalże w każdym filmie z podobnymi wątkami. Nawet Czarnobyl nie
interesuje, bo przecież i tak zdjęcia nie są kręcone w tymże
miejscu. Przy okazji pojawia się tu kolejna jakaś dziwność, skoro
Ci wszyscy bandyci łażą sobie w skafandrach po elektrowni- w końcu
wskaźniki skaczące na odczucie silnego promieniowania mogą
wzrosnąć za każdym rogiem, ale oczywiście McClane senior i junior
łażą sobie bez żadnych zabezpieczeń, no ale cóż... w końcu są
niezniszczalni, jak to przystało na tego typu bohaterów!
Skoro
już mowa o bohaterach, to zauważyć można tutaj schemat, który
nigdy nie umiera, przynajmniej w przypadku „Szklanej
pułapki”. John (Bruce)
zawsze musi ratować kogoś ze swojej rodziny. Wcześniej bywała to
żona, a po trzeciej części uwaga skupia się na dzieciach. W
czwartym filmie było zjednoczenie z córką, a teraz jednoczenie z
synem. Od pierwszego filmu przedstawiono Johna jako człowieka
oddanego pracy, wciąż pakującego się w kłopoty, a przez to
odstawiającego na bok swoją rodzinę. Dlatego też od trzeciej
części włącznie stara się odbudować z nimi relacje, co zawsze
wymaga większej pracy. Przy serii McClane'a przeciąga się to na
osiemnaście lat. Widać jednak sporą zmianę, bo wraz z oczywistym
starzeniem się bohatera i staraniem o ustatkowanie się stara się
poprawić dotychczasowe relacje. W piątym filmie nie chodzi jedynie
o syna, chodzi o całokształt i dotychczasowe jego podejście do
rodziny. Zaskakująco wątek McClane'ów to nie jedyny motyw
dotyczący rodziny. W końcu Komarow również ma swoją córeczkę,
poza którą nie widzi świata i wzajemnie. Doprowadza to do wielkich
poświęceń, wywołuje pewne wzruszenie, ale również i bezmyślność
bohaterów idących ślepo za niesłusznymi ideami. Choć Bruce
Willis potężnie się postarzał, to wciąż próbuje udowodnić, że
ma siły, aby kręcić kolejne filmy akcji. Pozostaje niezniszczalny
i mam nadzieję, że dotrwa do kolejnego filmu. Jego syna gra Jai
Courtney, przed którym bardzo długa kariera rozpoczęta
charakterystycznym występem w roli przyjaciela Spartakusa z serialu
„Spartacus: Krew i piach”-
jeszcze przy boku Whitfielda (świętej pamięci). Mnie osobiście w
ogóle nie przekonuje, ale może rozkręci się w przyszłości.
Jedyna najbliższa pierwszemu planowi rola kobieca to przepiękna
Yuliya Snigir. Nie powala aktorsko- choć przekonująca potrafi być,
ale przynajmniej męska część publiczności miała na kim oko
zawiesić. Filmy akcji rzadko kiedy dają możliwości do wykazania
się talentem aktorskim, dlatego też i „Szklana
pułapka” nie wyróżnia
się w doborze obsady i ich występów.
To
co towarzyszyło nam przez cztery filmy „Szklanej
pułapki” wraz z jej
piątą odsłoną, gdzieś zaginęło. Zniknął przede wszystkim
fascynujący wątek przewodni, bo niestety- rosyjskie zapędy ku
wojnie nuklearnej nie dla każdego są wystarczająco pociągające,
i zanika gdzieś poczucie humoru Johna McClane'a, bo co z tego, że
się starzeje. Z filmu czyni się jedynie spektakularne widowisko-
choć imponujące, to momentami naprawdę bezmyślne, ale kiedy
przychodzi do dialogów to ponownie zamęcza się widza. Jednakże,
bez względu na wszystko, widz może wyłączyć myślenie na jakieś
półtorej godziny, choć może też nie do końca, bo będzie musiał
potem ogarnąć, co pozostawił po sobie ten obraz poza wrażeniem
wielkiego „łubudu”!
Ocena: 6/10
Film zrecenzowany dla Anime-Games-World!
Jeny to już tyle minęło od pierwszej części ! jak ten czas leci :D Ja jestem jeszcze do tyłu z jedną częścią , ale muszę szybciutko nadrobić :D O 5 części słyszałam sporo negatywnych opinii, jeszcze nie widziałam dlatego nie przekreślam, a recenzja bardzo fajna :)
OdpowiedzUsuńFilm się dobrze ogląda, bo jest sporo bałaganu a nikt nie oczekuje od filmów z tej serii poszanowania praw fizyki, logiczności czy głębokiej treści.
OdpowiedzUsuń