NOWOŚCI

wtorek, 10 maja 2011

774. Maczeta, reż. Robert Rodriguez, Ethan Maniquis

Oryginalny tytuł: Machete
Reżyseria: Robert Rodriguez, Ethan Maniquis
Scenariusz: Robert Rodriguez, Alvaro Rodriguez
Zdjęcia: Jimmy Lindsey
Muzyka: John Debney, Carl Thiel
Kraj: USA
Gatunek: Akcja
Premiera światowa: 01 września 2010
Premiera polska: 26 listopada 2010
Obsada: Danny Trejo, Robert De Niro, Jessica Alba, Michelle Rodriguez, Steven Seagal, Lindsay Lohan, Don Johnson, Jeff Fahey

   Robert Rodriguez jest nazwiskiem równie rozpoznawalnym jak  Quentin Tarantino. Oboje tworzą niepowtarzalne filmy bawiąc się swoimi produkcjami stylizując je na kiepskie filmy klasy B, czy C. Dlatego też albo się kocha ich twórczość, albo się nie znosi, a wszystko jak zwykle uwarunkowane jest indywidualnymi gustami. „Maczeta” to kolejna produkcja Rodrigueza wyreżyserowana przy współpracy z Ethana Maniquisa, który już nie jednokrotnie współpracował z Rodriguezem przy tworzeniu jego filmów. Fani tego typu kina mogą pamiętać fałszywą zajawkę „Maczety” pokazywaną pomiędzy projekcjami filmów „Grindhouse”. Rodriguez był jednak tak zadowolony z efektu, że postanowił nakręcić film pełnometrażowy.
    Maczeta (Danny Trejo) jest meksykańskim byłym agentem federalnym, który teraz zostaje płatnym zabójcą. Tymczasem skorumpowany senator, John McLauglin (Robert De Niro), próbuje dostać się władzy, stawiając sobie za cel wytępienie meksykańskich imigrantów. Maczeta postanawia wyjść z ukrycia kiedy w jego życiu pojawia się tajemniczy mężczyzna- Booth (Jeff Fahey), oferujący mu dużą kasę za zgładzenie senatora. Niechętnie przystaje na propozycję, jednakże w chwili zamachu odkrywa, że jest też inny zabójca, który czyha także na Maczetę. Ten ledwo uchodzi z życiem, dzięki Organizacji pomagającej takim jak on, i poprzysięga zemstę na człowieku, przez którego o mało nie zginął. Pomaga mu w tym urocza agentka Urzędu Imigracyjnego- Sartana Rivera (Jessica Alba).
    Jak przystało na typowy film Rodrigueza „Maczeta” ocieka krwią. Nie brakuje mu także licznych absurdalności, jak chociażby tajemniczego miejsca, w którym naga kobieta może ukryć telefon komórkowy. Krew leje się tutaj strumieniami, a sposób w jaki spadają głowy powoduje, że film raczej bawi niżeli przeraża. Niestety, jak wydaje się, że bycie jedynie jednym z reżyserów filmu i scenarzystów trochę przystopowało jego temperament powodując, że pomimo licznych obrzydliwości na ekranie, film nie budzi odruchów wymiotnych. Humoru nie brakuje także w zwyczajnych scenach, a także tych przypominających mniej ekscytujące filmy pornograficzne, czy też kilku gagach (był nawet bis sceny z termometrem), a nawet dialogach. Przez to też produkcja wydaje się być bardziej parodia niskobudżetowych i , często, kiepskich filmów, co także jest charakterystyczne dla tego reżysera i scenarzysty.  Jednakże każdy jego film, oprócz tego, że gwarantuje dobrą zabawę w całkiem nie najgorszym towarzystwie gwiazd, to dodatkowo może nieść za sobą głębsze przesłania, których na pierwszy rzut oka nie widać w tym filmie. To co najważniejsze w tym filmie to oczywiście wolność człowieka, dosłownie i w sumie, bezpośrednio, zaprezentowana w owym filmie przy pomocy walki pomiędzy senatorem McLauglinem i jego zwolennikami, a meksykańskimi emigrantami. Ową wolność symbolizuje postać Maczety, który nie tylko pragnie jej dla siebie, ale przede wszystkim dla swoich przyjaciół, przy okazji powstrzymując także korupcję.
    Pod względem wizualnym „Maczeta” także może przypaść do gustu, choć nie jest to coś nad czym można by się zachwycać. Pierwsze sekwencje sprawiają, że ma się wrażenie, jakby oglądało się naprawdę stary film, a przynajmniej taki, którego taśmie dawno skończył się czas eksploatacji. Później jednakże technika postarzania obrazu zanika, co jednakże nie powoduje, że film ogląda się gorzej. Traci co prawda trochę na uroku, ale zdjęcia wspaniałych teksańskich terenów, które zaserwował widzowi mało znany Jimmy Lindsey. Nie mniej kamera w jego rękach całkiem dobrze przedstawiała wydarzenia, które miały miejsce w filmie, chociaż nie było mowy o większych udziwnieniach mogących się zakorzenić w umyśle. Od strony muzycznej także nie było czym się zachwycać. John Debney i Carl Thiel, którzy już wcześniej współpracowali z Rodriguezem, tym razem nie mają się czym pochwalić. Owszem, muzyki przyjemnie się słucha i mniej więcej odpowiadała klimatowi filmu, ale nie jest to coś co warto byłoby zapamiętać.
    Po tym jak Rodriguez stworzył scenariusz i skompletował swoją załogę przeprowadził castingi. Tytułowa rola była jednakże obsadzona już w 1993 roku, gdyż tytułowy Maczeta powstawał z myślą o Dannym Trejo, który występuje w większości filmów Rodrigueza i darzy go on wielką sympatią. Ten człowiek wydaje się być idealny do tego typu ról, nie tylko ze względu na swój wygląd, ale przede wszystkim przez to jak swobodnie czuje się w tego typu rolach. Wypada w nich bardzo przekonująco i człowiek może go utożsamiać z rolą, którą odgrywa zapominając, że jest przemiłym człowiekiem. Rodriguez swoją obsadę wybierał z szerokiej gamy różnorodnych aktorów. Znaleźli się wśród nich człowiek, który zatrząsnął kinematografią w posadach, czyli Robert De Niro – tutaj w roli skorumpowanego i bezlitosnego senatora, gwiazda tabloidów – Lindsay Lohan, jako córeczka znanego z kultowego serialu „Lost”-  Jeffa Faheya. Pojawiły się też gwiazdki Hollywood, takie jak przepiękna, ale przeciętna aktoreczka – Jessica Alba, oraz gwiazda „Szybkich i wściekłych” - Michelle Rodriguez, a także bohaterowie kina akcji jak Steven Seagal, czy Don Johnson znany z serialu „Miami Vice” (wiedziałam, że skądś znam tę mordę). Niektórzy z obsady bardziej zapadają w pamięć, tak samo jak ich kreacje, inni natomiast pozostają na tyle przeciętni, że ich umykają nam. Są także takie postacie, że interesują jedynie swoim przerysowanym aktorstwem i tutaj genialnym przykładem jest Lindsay Lohan. Jednakże biorąc pod uwagę ogólny charakter filmu można powiedzieć, że takie przykłady idealnie go podkreślają.
    „Maczeta” z pewnością jest filmem dobrym, jednakże kino Rodrigueza nigdy nie będzie dla mnie lepszym od kina jego przyjaciela Tarantino. Z tych dwóch wolę jednak tego drugiego, gdyż jakoś bardziej przypadają mi do gustu opowiadane przez niego historie. Nie mniej jestem w stanie zrozumieć tych, którzy wielbią Rodrigueza. Dla mnie jest to całkiem nie najgorsza rozrywka, przy której dużo jest śmiechu ze względu na abstrakcyjne i przerysowane sceny. Niestety, niczym innym nie zachwyca, przez co trudno zapamiętać jest go na dłużej. Nie mniej i tak podejdę do obejrzenia dwóch kolejnych filmów z serii, gdyż jako całość może to stanowić zgrany i pełen wrażeń film. 

2 komentarze :

  1. Na mnie niestety "Maczeta" nie zrobił zbyt dobrego wrażenia.

    Tutaj napisałem więcej:

    http://www.kozownicki.pl/blog/2011/05/01/filmowo-machete-maczeta/

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej nie obejrzę, bo nie przepadam za typowymi "nawalankami" to raczej film dla mojej taty, aniżeli dla mnie :)Pozdrawiam, Insane i zapraszam na recenzję "Braci"

    OdpowiedzUsuń