NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komedia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komedia. Pokaż wszystkie posty

sobota, 24 lutego 2018

1245. LEGO®Ninjago: Film, reż. Charlie Bean, Paul Fisher, Bob Logan

    Filmy z serii LEGO cieszą się ogromną popularnością. Nigdy nie wiadomo jaki jeszcze szalony pomysł wpadnie do głowy twórcom. Wszystko zaczęło się od „LEGO®Przygoda”, która pokazała nam nowy wymiar animacji i przede wszystkim przebojowych kloców LEGO. Potem był czas genialnego Batmana, który bawił do łez i dał szansę na polubienie tego mrocznego superbohatera. Teraz przyszła kolej na kultowy produkt Ninjago, który to sympatycy mogli oglądać już w wersji z przeznaczeniem na mały ekran. Dlaczego więc ekipa Charliego Beana postanowiła zrobić z tego film? Pewnie, żeby ciągnąć ten ciekawy cykl. Szkoda jedynie, że nie podzielili sukcesu poprzedników.
Źródło: Galapagos Films
     Ninjago City notorycznie atakowane jest przez złowieszczego Garmadona (Jakub Wieczorek), pałającego żądzą władzy. Nie przysparza to sympatii ze strony rówieśników porzuconemu przez niego synowi- Lloydowi (Aleksander Sosiński), który pragnie jedynie odzyskać rodzinę. Ciężko jest to jednak osiągnąć, gdy stale walczy się ze swoim ojcem. W końcu chłopak i grupa jego przyjaciół w obliczu zagrożenia przywdziewają stroje ninja, wskakują do swoich mechów i pod duchowym przewodnictwem Mistrza Wu (Stefan Knothe) bronią miasta przed każdym atakiem. Wszystko się jednak sypie, gdy ogarnięty gniewem na swojego ojca Zielony Ninja ściąga siejącego zniszczenie gigantycznego kota.
     „LEGO®Ninjago: Film” to bardzo złożony twór, który zdecydowanie nie potrafi wzbudzić większych emocji u odbiorcy. Czasami, gdy scenarzyści mają ambicję stworzenia filmu, gdzie każdy będzie identyfikował się z bohaterami, gdzie historia będzie bardzo przejmująca i trafiająca do najmłodszych widzów dając im naukę, to wychodzi potem totalny chaos. I choć produkcja Charliego Beana mówi praktycznie o wszystkim, to nie daje zupełnie nic. Fabularnie to prosta historia o dzieciakach spełniających marzenia byciu bohaterami miasta. W głębi serca każdy z nas chciał lub nawet nadal chce coś znaczyć dla społeczeństwa. Z drugiej zaś strony ta sama grupka staje się uosobieniem współczesności i jej problemów. Bohaterowie, którzy nie potrafią spojrzeć w głąb siebie i odnaleźć w nim potencjał, a zamiast tego posiłkują się wszelkimi udogodnieniami jakie tylko oferuje im współczesna technologia. Są od niej tak uzależnieni, że nie potrafi poradzić sobie bez niej, gdy pojawia się problem.
Źródło: Galapagos Films
     Historia ukazuje również dramat młodego chłopaka, który wychowywał się bez ojca. Co gorsza, ten ojciec to wielki złoczyńca, a więc dzieciak nie ma najlepszych notowań w szkole i w ogóle... w mieście. Jednak pomimo wszystko pragnie bliskości i jest w stanie zrobić wszystko, aby zrealizować swoje pragnienia- nawet zniszczyć miasto. Kiedy ma więc okazję na poprawę relacji z ojcem, nie waha się ani chwili. Może nadrobić stracony czas, nauczyć się tego, czego nie potrafił zrobić bez przewodnictwa rodzica. W tych momentach klaruje się obraz bardzo ciekawej postaci Garmadona, który poza mistrzem Wu wzbudza najwięcej i najciekawszych emocji. Z jednej strony człowiek kreujący się na tego złego, który pragnie jedynie większej władzy. Z drugiej udręczona dusza, która porzuciła swoją rodzinę dla realizacji wielkich życiowych celów. Postać nieodgadniona całkowicie rozdarta pomiędzy chęcią posiadania, a swoim instynktem ojcowskim.
     Akcja rozwija się tutaj bardzo dynamicznie, ale ten chaos momentami nuży. Ileż można obserwować ciągłych zwrotów akcji, dziwacznie klockowych wojaży duchowych, czy scen walki nie mających końca. Tu coś wybuchnie, tam ktoś komuś przywali, a gdzieniegdzie jeszcze ktoś będzie toczył walkę na śmierć i życie bambusowymi pałkami. Dla najmłodszych widzów będzie to zapewne nie lada rozrywka, ale starszemu będzie tutaj czegoś brakowało. Spoiwa, który nadałby tym wygibasom na ekranie większy sens. Tymczasem sceneria mienia się zdecydowanie za szybko. Gdzieniegdzie scenarzyści wplatają jakieś żarty i gagi, ale to odgrzewane kotlety, wciąż powtarzane schematy, które już dawno temu przestały ludzi bawić. Nie ma w tych dowcipach niczego odkrywczego, film nie śmieje się sam z siebie. To spory minus, który sprawia, że cały obraz odbieramy raczej drętwo.
Źródło: Galapagos Films
     Sporą zaletą filmów LEGO jest ich warstwa wizualna, bo nie ma się co oszukiwać- oglądać ożywione klocki na ekranie, to naprawdę fantastyczna zabawa. Twórcy realizują najbardziej pokręcone scenariusze użytkowników tych klocków, a i sam film na takowy się stylizuje. Bowiem podobnie jak „LEGO Przygoda”, tak też i „Ninjago” łączy w sobie świat realny z klockowym, gdzie fabuła krystalizuje się w głowie małego chłopca. Szkoda tylko, że wybuchy nie mają klockowego charakteru, a ognie piekielne nie są latającymi klocuszkami. Dobrze jednak, że twórcy nie poszli w kierunku wykreowania klocków komputerowo, a użyli tych realnych, przez co zupełnie inaczej się to ogląda. Zupełnie jakby klocki LEGO ożyły naprawdę. 
Źródło: Galapagos Films
     Już na etapie seansu kinowego miałam spory problem z „LEGO® Ninjago: Film”. Nie była to kwestia nieznajomości tematu, ale słabej jakości fabuły. Animacja w ogóle nie angażuje emocjonalnie widza, nie odczuwamy sympatii do postaci na ekranie, nie przejmują nas też ich losy- wszystko traktujemy raczej na chłodno. Ten sam problem miałam podczas seansu domowego. Bez względu na to, czy jesteśmy fanami serii LEGO, czy klocków Ninjago, nie będziemy w pełni ukontentowani. Szkoda, bo mogłaby to być bardzo ciekawa pozycja wśród kultowych filmów, a tak to pozostaje zadrą w oku. Nie dostarcza zbyt wiele rozrywki, można wręcz powiedzieć, że niemiłosiernie nudzi. Film ma sporo zalet, do których pewnie zaliczam jego wygląd, ale jednak po seansie uczucie dominuje jedno- chciałabym go rzucić w głąb swojej pamięci. W moim przypadku jest to film naraz (co wyjaśnia, dlaczego obejrzałam go razy dwa). 

Ocena: 5/10
Recenzja filmu DVD „LEGO®Ninjago Film” - dystrybucja Galapagos Films
Film dostępny również w wersji Blu-Ray.

Oryginalny tytuł: LEGO®Ninjago Movie / Reżyseria: Charlie Bean, Paul Fisher, Bob Logan / Scenariusz: Bob Logan, Paul Fisher, William Wheeler / Muzyka: Mark Mothersbaugh / Dubbing polski: Jakub Wieczorek, Aleksander Sosiński, Grzegorz Drojewski, Grzegorz Kwiecień, Bartosz Martyna, Przemysław Stippa, Monika Pikuła, Laura Breszka, Stefan Knothe / Kraj: USA, Dania / Gatunek: Animacja, Komedia, Akcja
Premiera kinowa: 20 września 2017 (Świat) 22 września 2017 (Polska)
Premiera DVD: 15 lutego 2017

sobota, 22 lipca 2017

1231. Deszczowa piosenka, reż. Stanley Donen, Gene Kelly

     Zanim powstało przebojowe „Moulin Rouge”, „Chicago”, czy nawet „Dźwięki muzyki” na świecie królował tylko jeden film, uznawany za najbardziej roztańczony i rozśpiewany, który bardzo szybko stał się wyznacznikiem w kategorii musicalu- „Deszczowa piosenka”. Film ten w reżyserii Stanleya Donena oraz Gene'a Kelly, zdobywał listy przebojów, a dziewczyny podkochiwały się w Donie Lockwoodzie. Po sześćdziesięciu latach obraz wciąż jest żywy, gdzie jego motywy wykorzystywane są we współczesnych musicalach, a piosenki przerabiane są do woli. Pewne jest, że od czasu premiery tego widowiska świat nie zobaczył już więcej tak fascynującego w tym gatunku.
Źródło: Galapagos Films
     Don Lockwood i Lina Lamont (Gene Kelly, Jean Hagen) są gwiazdami kina niemego. Choć powszechnie traktowani są jak para Lockwood skrycie nie przepada za swoją koleżanką z planu. Podczas powrotu z premiery najnowszego filmu Don pada ofiarą fanów, a z opałów pomaga mu wyjść urocza młoda aktorka- Kathy Selden (Debbie Reynolds). Kiedy ta krytycznie wyraża się o jego aktorstwie, Don nie może myśleć o niczym innym, jak Kathy. Pech chce, że wytwórnie hollywoodzkie są zmuszone udźwiękowić swoje filmy. Don zaczyna martwić się nie tylko to, czy w dźwięku będzie wypadał równie przekonująco, jak dotychczas, ale czy widownia nie ogłuchnie od piskliwego głosu jego ekranowej towarzyszki. Wraz ze swoim przyjacielem Cosmo Brownem (Donald O'Connor) wymyślają genialny plan uniknięcia porażki i przerabiają film kostiumowy na musical.
     Film o filmie to dość powszechnie stosowany dziś patent. Jednakże „Deszczowa piosenka” czasowo i fabularnie wbija się w ten czas, kiedy świat kina przechodził prawdziwą rewolucję. Przejście z kina niemego na udźwiękowiony przyczyniło się do upadku kariery większość ówczesnych aktorów, bowiem na wierzch wyszły wszelkie dotychczasowo ukryte wady, jak chociażby kiepskie brzmienie głosów, a nawet brak umiejętności aktorskich. To właśnie z takimi problemami borykają się bohaterowie filmu, bowiem aktor gra nie tylko ciałem, mimiką, ale również swoim głosem i dialogami. Jednakże, produkcja ta pokazuje przede wszystkim trudy tworzenia takiego nowego dzieła, w szczególności, kiedy coś robi się po raz pierwszy. Trudno jest więc uniknąć przekomicznych wpadek, jak chociażby słuchanie bicia serca gwiazdy ze względu na umieszczony mikrofon, z czym borykano się nie tylko w filmie, podczas występu Liny, ale również na planie filmu przy okazji partii tanecznych Debbie Reynolds. Muszę się skrycie przyznać, że zdjęcia do „Walecznego kawalera” przyprawiły mnie o atak śmiechu, w szczególności, gdy doszło do dyskusji na temat krzaka i umieszczonego tam mikrofonu [link http://www.youtube.com/watch?v=OTFCctdiS04]. Oj tak, kręcenie filmu przyprawiało wszystko o ból głowy, ale przynajmniej oglądający miał z tego nie lada frajdę. Przy okazji nawiązuje się tutaj również i do dubbingowania postaci, co było powszechnie stosowane na początku istnienia filmów dźwiękowych, choć teraz stosowane jest jedynie w filmach animowanych. Najzabawniejsze jest to, że choć w fabule filmu to Reynolds podkłada głos za Hagen to w rzeczywistości, przy partiach wokalnych to właśnie Hagen dubbingowała Reynolds. Nie mniej, film ten obrazuje nie tylko ewolucję w świecie kina, ale również wśród aktorów, którzy bojąc się o swoje kariery sięgali po dramatyczne środki, bądź zwyczajnie odpuszczali. W tej historii nie brakuje jednak opowieści o miłości, jej prawdziwości i zadziorności. O tym, jak bardzo różni ludzie lgną do siebie i jak ważne jest wsparcie drugiej osoby.
Źródło: Galapagos Films
     „Deszczowa piosenka” to niekwestionowane widowisko pełnych ekspresji układów, no i przede wszystkim muzyki. Gene Kelly wraz z Donaldem O'Connorem wywijają nogami i biodrami lepiej niż wielu współczesnych tancerzy. Cóż się dziwić, w końcu obaj od dawna mieli do czynienia z tańcem. Patrząc na nich nogi same nam tańczą. Mamy przy tym sporo zabawy, bo jakżeby inaczej. Bez względu na to, czy jest to nadzwyczajny musicalowy taniec, czy popis umiejętności stepowania, jest na co popatrzeć. Najwięcej barw i różnorodności gwarantuje nam scena do „Broadway melody”, gdzie Kelly tańczy i tańczy i tańczy i tak przez kilkanaście minut. Trochę tutaj baletu, trochę stepowania i wszystkiego po trosze, i można nawet powiedzieć, że trochę to meczy. Autorami muzyki, która wiernie towarzyszyła wszystkich choreografią, ale też i podkreślała charakter chwili są Nacio Herb Brown oraz Lennie Hayton. Natomiast jedynie trzy utwory ze wspaniałej „Deszczowej piosenki” rozbrzmiewają w naszych uszach do dziś. Pierwszy z nich to oczywiście tytułowe „Singin' in the Rain”, które usłyszymy w filmie trzy razy w całkowicie różnych aranżacjach. Jednakże to ta śpiewana przez Gene'a Kelly robi największe wrażenie [link], a wszystko ze względu na przeradosne wykonanie! Kolejnym pełnym dynamizmu, wygłupów i humoru Donalda O'Connora wykonaniem jest „Make 'Em Laugh” [link]- jak sam tytuł nawet wskazuje. No i w końcu, choć nie tak na końcu świetny utwór w wykonaniu całej trójki głównych bohaterów „Good Morning” [link]. Nie oznacza to jednak, że pozostałe aranżacje są kiepskie, oj nie. Zwyczajnie, ta trójka w radosnych podskokach i uśmiechem na twarzy pozostała w kulturze, już na zawsze!
       Aktorsko film radzi sobie całkiem nie najgorzej. Szczytem geniuszu to nie jest, role są aż nadto przerysowane, ale przecież o to tutaj chodzi. Najważniejsze, że tańczyć potrafią. Najważniejsze, że śpiewać umieją. Resztą nikt się nie przejmuje. Biel zębów Gene'a Kelly jest obezwładniająca. Sam facet jest niesłychanie przystojny, nawet jeżeli bezsensownie szczerzy się do ekranu. W dodatku przekonujący uwodziciel, na którego bardzo przyjemnie się patrzy. Jego kolega Donald O'Connor był jedną z tych zabawniejszych postaci w filmie. Dostarczał sporo rozrywki, w szczególności, że sam nie najgorzej się prezentował. Wśród żeńskich ról Debbie Reynolds spisała się na medal. Jednakże jej postać była zbyt delikatna, można nawet rzec, że nudna. Dlatego też to właśnie na Jean Hagen skupiała się nasza uwaga, która nie dość, że miała bardzo... wyrazistą barwę głosu, to dodatkowo nie grzeszyła bystrością, czy delikatnością. Obsada miała zarówno dobre, jak i złe momenty, ale prawda jest taka, że to dzięki nim odczuwaliśmy radość przez cały seans.
Źródło: Galapagos Films
      Każda minuta „Deszczowej piosenki” udowadnia, że w pełni zasługuje na miano najlepszego musicalu wszech czasów. Nie tylko pozytywnie nastraja, nawet i na deszczową pogodę, ale rozprawia o trudach przeobrażenia kina niemego w dźwiękowy. Świetni aktorzy wprowadzali tu nie tylko białe uśmiechy, ale sporo emocji i humoru. Jednakże to właśnie na dźwiękowej i wizualnej atrakcyjności film wznosi się na wyżyny. Obraz ten pełen porywających układów i wciąż żywych piosenek żywych opowiada trochę o miłości, a trochę o drugiej stronie takiego giganta jakim jest Hollywood. Można więc powiedzieć, że nie tylko jest to najlepszy film w swoim gatunku, ale również i najlepszy na poprawę nastroju!

Ocena: 9/10

Oryginalny tytuł: Singin' in the Rain / Reżyseria: Stanley Donen, Gene Kelly / Scenariusz: Betty Comden, Adolph Green / Zdjęcia: Harold Rosson / Muzyka: Nacio Herb Brown, Lennie Hayton / Obsada: Gene Kelly, Donald O'Connor, Debbie Reynolds, Jean Hagen, Millard Mitchell, Douglas Fowey, Rita Moreno / Kraj: USA / Gatunek: Musical, Komedia, Romans
Premiera: 27 marca 1952 (Świat) 05 października 2012 (Polska na DVD)

wtorek, 18 lipca 2017

SZORTy #43: Nauka spadania, Życie.po.Życiu, Dziadek i ja

Oryginalny tytuł: A Long Way Down | Reżyseria: Pascal Chaumeil | Scenariusz: Jack Thorne | Obsada: Pierce Brosnan, Toni Collette, Aaron Paul, Imogen Poots, Sam Neill, Rosamund Pike | Kraj: Wielka Brytania, Niemcy | Gatunek: Dramat, Komedia
Premiera: 10 lutego 2014 (Świat) 21 marca 2014 (Polska)
Ocena: 5/10

     Twórca raczej średnio udanych francuskich komedii romantycznych. Chaumeil postanawia więc zmienić front i bierze się za prozę Nicka Hornby'ego. Tak powstaje przejmująca i intrygująca propozycja dla niedoszłych samobójców o wymownym tytule „Nauka spadania”.
     Za kilka minut zegar wskaże północ. Dla byłego prezentera telewizyjnego jest to idealna noc, aby zakończyć swój żywot. Zabiera drabinę pod pachę i idzie na dach jednego z najwyższych wieżowców. Jednakże zanim będzie dane mu skoczyć spotka tam trójkę innych ludzi, którzy wpadli na podobny pomysł odebrania sobie życia.
     Zaczyna się dość niekonwencjonalnie. Można nawet powiedzieć, że zaskakująco zabawnie. Co może się wydarzyć podczas spadania w dół? Cała masa rzeczy, która będzie w stanie nas od tego odwieść, z trójką obcych ludzi na czele. Każdy z nich ma do opowiedzenia własną historię, mniej bądź bardziej poruszającą, która najwyraźniej stanowiła bodziec do tak drastycznych środków. Twórcy nie bawią się w oskarżycieli, nie mają czelności oceniać powódek bohaterów, ani ich życia. Dają tym samym sposobność do odczuwania z ludźmi znajdującymi się w położeniu popychającym ich na skraj przepaści. Patrząc na różnorodność przyczyn łatwo zrozumieć, że bez względu na przeszłość, status majątkowy, czy sytuację rodzinną każdy może w pewnej chwili poczuć się na tyle bezsilny, aby chcieć skończyć ze swoim życiem. Takie podróże osobiste momentami stają się bardzo uciążliwe, nużące, nie do końca potrafi to przykuć uwagę widza. Zdarzają się lepsze momenty, chwile napięcia, humoru, swobody i luzu, ale jest to bardzo rzadkie. Z tego wszystkiego najciekawszy jest chyba wstęp i zamknięcie. Reszta to tylko zapychacz, gadanina- momentami bezsensowna, bo nic nie wnosząca do fabuły.

Oryginalny tytuł: After.Life | Reżyseria: Agnieszka Wójtowicz-Vosloo | Scenariusz: Agnieszka Wójtowicz-Vosloo, Paul Vosloo, Jakub Korolczuk | Obsada: Christina Ricci, Liam Neeson, Justin Long, Chandler Canterbury | Kraj: USA | Gatunek: Dramat, Thriller
Premiera: 07 listopada 2009 (Świat)
Ocena: 5/10

     „Życie.po.życiu” sklasyfikować można do gatunku filmów, które zawsze były problematyczne dla twórców, w szczególności polskich. Nie mniej, Agnieszka Wójtowicz-Vosloo pokazuje, że nawet i w tym nurcie odnaleźć można coś intrygującego.
     Młoda nauczycielka prowadzi dość monotonne życie ze swoim życiowym partnerem. Niestety, po jednej z nieudanych kolacji kobieta ma wypadek. Budzi się na stole w domu pogrzebowym.
     Fabuła już od samego początku nakreśla o czym traktować będzie cały film. Rozważania na temat życia, czerpania z niego pełnymi garściami to coś co obija się po kinematografii od lat, ale żadna produkcja nie uderza tak celnie w człowieka. Ta oczywistość niektórych będzie drażnić, ale inni totalnie się w niej zatracą i może nawet wyciągną konkretne wnioski. Film Wójtowicz-Vosloo to zdecydowanie nietypowe dzieło, które nie każdemu musi się spodobać. Natomiast Ci, którzy jakimś sposobem zostaną urzeczeni głowić będą się nad drugim dnem obrazu. Klimatu nie można mu odmówić, bowiem rzadko zdarzają się tak mroczne i niepokojące filmy. Wszechobecność śmierci również jest przytłaczająca, a zdjęcia ją reprezentujące na swój sposób przerażające. Wygląda to mniej więcej tak, jakoby po śmierci człowiek rozpoczynał nowe życie, drugie życie, życie po życiu. Aktorsko nie ma tutaj żadnych rewelacji. Neeson odnajduje się w dość niepozornej, ale lekko przerażającej roli. Natomiast Ricci całkowicie straciła swój blask. Pomimo wielu plusów, pomimo wielu wad jest to jedynie przeciętny film z zaskakującym finałem, bowiem to wtedy nasuwa się jedno zasadnicze pytanie, które robi człowiekowi prawnie z mózgu: to ona była w końcu martwa, czy nie?

Oryginalny tytuł: Wild Awake | Reżyseria: M. Night Shyamalan | Scenariusz: M. Night Shyamalan | Obsada: Joseph Cross, Robert Loggia, Dana Delany, Denis Leary, Julia Stiles, Rosie O'Donnell, Camryn Manheim, Dan Lauria, Timothy Reifsnyder, Michael Shulman, | Kraj: USA | Gatunek: Dramat, Familijny, Komedia
Premiera: 20 marca 1998 (Świat) 17 listopada 2006 (Polska)
Ocena: 7/10

     Najpierwsiejszy z filmów M. Night Shyamalana, który trafił do szerszej dystrybucji. „Dziadek i ja” to jeszcze obraz sprzed czasów zanim reżyser został znienawidzony przez wielu. Niewinny, intymny, tak bardzo wzruszający.
     Mały chłopiec, uczeń katolickiej szkoły traci swojego ukochanego dziadka. Pogodzenie się z jego śmiercią przychodzi mu z niezwykłym trudem, dlatego też próbuje znaleźć sposób, aby porozumieć się z Bogiem i znaleźć odpowiedzi na najbardziej nurtujące go pytania, a przede wszystkim dowiedzieć się czy jego dziadkowi dobrze się powodzi w Niebie.
     Film na pozór familijny, bowiem „Dziadek i ja” jest obrazem o rodzinie. Trudy radzenia sobie ze śmiercią ukochanego człowieka, który wykazywał tak wiele dobroci, zrozumienia, czułości, który zastępował nam najlepszego przyjaciela, a niekiedy nawet i rodzica. Jednakże z drugiej strony jest to przede wszystkim prezentacja głębokiej wiary, która zagnieżdża się w człowieku, a także możliwość przeglądu innych jej odłamów- co ciekawie się tutaj objawia, a także dojrzewania do niej i próby zrozumienia jej dogmatów. Fascynujące jest to jak młody Joshua odnosi się do każdej z wiar, aby móc jak najprędzej porozumieć się z Bogiem, choć nie jest ważne z jakiej religii będzie pochodzić. Rozpoczyna przygodę niezwykłą, tak bardzo odmienną od podróży w głusz, choć z drugiej strony bazującej na tym samym fundamencie- chęci poznania. Z jednej strony może być to i zabawne, bo chłopiec w końcu chodzi do katolickiej szkoły, ale z drugiej chęć dowiedzenia się, czy po śmierci z jego dziadkiem jest wszystko okej staje się naprawdę poruszająca. Momentami ciężko jest powstrzymać się od łez, kiedy to człowiekowi na myśl przychodzi wspomnienie jego własnego dziadka. Trudno jest więc znaleźć coś co przyprawiło by nas o rozbawienie, choć trzeba przyznać, że buźka małego Crossa jest urocza i od razu wyzwala uśmiech od ucha do ucha. M. Night Shyamalan stworzył film bardzo niezwykły bowiem wraz z małym Joshuą wyruszaliśmy w tę podróż, podczas której odkryliśmy nowe pokłady empatii, inne religijne odłamy, ale przede wszystkim mieliśmy chwilę, aby pomyśleć o własnym dziadku i przypomnieć sobie ile dla nas znaczył.

niedziela, 2 lipca 2017

1228. LEGO® Batman: Film, reż. Chris McKay

     Najprawdziwszy z najprawdziwszych filmów o Batmanie ostatnich lat. Postać wiekowa dzięki komiksom i jakże licznym filmom, który wzniosły ją na wyżyny popularności. Gdy pojawił się gościnnie w filmie „LEGO® Przygoda” widownia oszalała i zaczęła podnosić głosy, co by było gdyby. To dało bodziec dla twórców, którzy dali Mrocznemu Rycerzowi osobny film „Lego® Batman: Film”. Inny niż wszystkie, bowiem będący jednocześnie hołdem dla zamaskowanego mściciela i jednym wielkim dowcipem.
Źródło: Galapagos Films
      Batman (Krzysztof Banaszyk) od wielu lat strzeże ulic miast Gotham. Jego największym wrogiem jest sam Joker (Waldemar Barwiński), dla którego największym upokorzeniem jest chwila, gdy jego mroczny rywal uzmysławia mu, że nie traktuje go jako zagrożenie. Następnego wieczoru Bruce Wayne udaje się na galę pożegnalną komisarza Gordona, gdzie poznaje jego piękną córkę Barbarę (Ewa Prus), która ma zająć miejsce ojca. Chce ona diametralnie zmienić politykę działania policji w Gotham, a także skończyć z pomocą ze strony Batmana. Kiedy jednak na imprezie nieproszenie pojawia się Joker z całą bandą zbirów wydaje się być znowu potrzebny, tak bardzo, że ucieka mu z głowy fakt o adopcji młodego chłopca z sierocińca imieniem Dick (Stefan Pawłowski).
     Tylu Batmanów, tylu reżyserów, tylu twórców, aby w końcu dostać postać z prawdziwego zdarzenia. Na przestrzeni lat nikt nie potraktował Nietoperza tak jak zrobiła to ekipa Chrisa McKaya. I nie mowa tutaj o wystrzałowej wizualizacji przy pomocy klocków LEGO. Mowa tu o prezentacji postaci i jej historii. Mowa tu o człowieku, który nocą jest superbohaterem. Jak nauczył nas „Spiderman”- wielka moc to wielka odpowiedzialność. Zazwyczaj większość bohaterów kończy sama. O tego rodzaju samotności mówi nowa animacja LEGO. Uczucie osamotnienia, które na swój sposób zostaje wyśmiane przez twórców- wizja Batmana w swojej jaskini, czy chociażby to ujmująca impreza u Supermana. Po raz pierwszy w całej historii batmanowskiej zostajemy zaangażowani w relacji tego mrocznego superbohatera i wręcz współczujemy mu. To już nie jest tylko historia, gdzie pełno jest nawalanek, najrozmaitszych gadżetów, czy dystyngowanych rozmów z lokajem-opiekunem Alfredem. Na pewnym poziomie jest to nietypowe kino dramatyczne, troszczące się o relacje międzyludzkie i samych ludzi. Walczące o swoje ambicje i stawiając dobro innych ponad swoje własne. Oczywiście, jest to ukłon do każdego Batmana w historii, a także jego relacji z Jokerem, bo w każdym medium ta dwójka musi się ze sobą spotkać. Rozbrajające jest również nawiązanie do ostatnich, jak i nadchodzących tytułów z wytwórni Warner Bros. związanych z uniwersum DC. Twórcy chcieli się pobawić przy tym filmie, tak jak to robili zapewne nie raz klockami LEGO i to zdecydowanie znajduje odzwierciedlenie w tym co zrobili.
Źródło: Galapagos Films
     Totalnym szałem przy zabawie z klockami jest tworzenie własnych opowieści. Z tych historii rodzą się postaci, a tych tutaj... była cała masa. Przytłaczająca wręcz ilość! W filmie pojawili się nie tylko arcywrogowie Batmana ze wszystkich możliwych filmów, ale również inni złoczyńcy, którzy rozwalają system. Jak stwierdzili sami twórcy spełnili tym swoje najskrytsze marzenia, rozważania, które chyba każdy kiedyś miał typu- kto by wygrał w starciu Batman kontra Voldemort. Bardzo ciekawy pomysł na wprowadzenie tak wielu złoczyńców do jednego filmu, lepiej nie dało się tego wykombinować. Zaskakujące jest to jak wiele dziwactw się tutaj pojawiło, bo jak jeszcze Voldzia można by ogarnąć, tak wizja Velociraptora z „Jurrasic Park”, czy rekina ludojada ze „Szczęk” trochę rozbraja. Akurat tego jest już tutaj za dużo. Dochodzi do tego, że w pewnym momencie nie jesteśmy w stanie ogarnąć co w ogóle rozgrywa się na ekranie. Dobra jest z tego zabawa, ale tylko zabawa.
     Natomiast świetnie wprowadzona zostaje tutaj postać Robina, który jest chyba najbardziej genialną postacią tego filmu poza Batmanem. Uroczy chłopaczek z historią i jakże niesamowitą radością z życia, pomimo tego co przyniósł mu los. Z drugiej strony... chyba każdy byłby podekscytowany, jakby zaadoptował go miliarder, czy Batman! A już każdy byłby zachwycony, gdyby mógł pomagać mu w misjach. No dobra, może prawie każdy. Dzięki niemu film nabiera zupełnie innego charakteru i nie pozostaje to oczywiście bez wpływu na najważniejszą postać. Sam Batman... co tu dużo o nim mówić. Świetny komik, który boi się „wężoklaunów” (Tak! One naprawdę istnieją! Nieee...?). Człowiek o dobrym sercu, w którym niezmiennie, od wielu lat, drzemie mrok. Przy tym ma niesamowitą charyzmę, choć to też może zasługa czarującego uśmiechu i tej złowieszczej barwy głosu. Bez względu na to, czy przemawia głosem Willa Arnetta, czy Krzysztofa Banaszyka.
Źródło: Galapagos Films
    Pod względem animacji ta produkcji wygląda trochę inaczej niż „LEGO® Przygoda”. Tam niemalże wszystko było w klockach- ogień, tumany pustynnego piachu, czy woda. Tutaj z kolei postawiono na bardziej realistyczne rozwiązania. I choć ogień przy płonących samochodach, czy lawa wciąż pozostały mocno sklockowane, tak wszelkie dymne atrakcje, czy wiązki czarodziejskie i potworyczne wyglądały już typowo- jak to mają w zwyczaju przy innych filmach. Nie jest to wadą, ale z pewnością jest pewnym odchyleniem od naszych oczekiwań i tego czym zachwycaliśmy się przy okazji poprzedniego filmu „LEGO”. Natomiast zachwyca tutaj zabawa kolorami i światłem. Animacja została tak dopracowana, że wygląda niezwykle realistycznie. Korzystano tutaj z animacji poklatkowej, przy konsultacjach z ekipą od klocków LEGO. To oni nadali pierwotny kształt produkcji, która później została dopieszczona w najmniejszych szczegółach przez specjalistów od CGI oraz oświetleniowców. Po otrzymaniu postaci w fizycznej formie robili im najrozmaitsze zdjęcia, aby zobaczyć jak będzie padać światło, jak będzie się zachowywać przy tych pokracznych wygibasach. „Lego® Batman: Film” jest niczym jedna neonowa reklama, gdzie dużo jest wybuchów, rozbłysków i innych genialnych wizualizacji. Jest do czego przykleić oko i pod tym względem można śmiało stwierdzić, że wypada lepiej od poprzednika.
Źródło: Galapagos Films
     Gdy mówią o jakimś filmie, że jest najlepszym w uniwersum, najlepszym ze wszystkich remake'ów, czy najlepszym z danego gatunku, to aż ma się ochotę zaśmiać dystrybutorom w twarz. Jednakże „Lego® Batman: Film” spełnia wszystkie obietnice, które nam złożono. Jest to obraz, który zdecydowanie inaczej traktuje Batmana ze wszystkich filmów z udziałem tej postaci. Nie dość, że wygląda rewelacyjnie pod względem wizualnym, nie dość że uatrakcyjnia odbiór świetnie dobraną muzyką, to w dodatku jest rewelacyjnym dramatem o samotności superbohatera i człowieka w ogóle ukrytej pod toną genialnego poczucia humoru, które rozbawi każdego. Owszem, może za dużo tutaj tych wszystkich bandziorów, w końcu „Transformers 3” legło w gruzach po takim przeładowaniu, ale Chris McKay wraz zresztą ekipy udowadniają, że jeżeli potraktuje się tytuł z szacunkiem do danego bohatera, to nawet takie wpadki nie stoją na drodze w osiągnięciu sukcesu.

Ocena: 8/10
Recenzja filmu DVD „Lego® Batman: Film” - dystrybucja Galapagos Films
Film dostępny również na Blu-Ray, Blu-Ray 3D (także w Steelbooku) oraz 4K Ultra HD.

Oryginalny tytuł: The Lego® Batman Movie / Reżyseria: Chris McKay / Scenariusz: Seth Grahame-Smith / Muzyka: Lorne Balfe / Dubbing polski: Krzysztof Banaszyk, Józef Pawłowski, Marek Barbasiewicz, Ewa Prus, Waldemar Barwiński, Justyna Kowalska, Michał Konarski, Stefan Pawłowski, Katarzyna Makuch, Mirosław Zbrojewicz, Artur Dziurman / Kraj: USA, Dania / Gatunek: Animacja, Komedia, Przygodowy

Premiera kinowa: 01 lutego 2017 (Świat) 09 lutego 2017 (Polska)
Premiera DVD: 14 czerwca 2017

środa, 22 marca 2017

1222. Bociany, reż. Nicholas Stoller, Doug Sweetland

     Zastanawialiście się kiedyś, co się stało z tymi bocianami, które to według historyjek opowiadanych nam przez rodziców, dostarczały dzieci do rąk własnych? Cóż... odkryto ciążę i porody. Tak przynajmniej twierdzą twórcy animacji studia Warner Bros.- Nicholas Stoller oraz Doug Sweetland, którzy wspólnie z ekipą specjalistów zrealizowali niezwykle dowcipny, rodzinny film o tytule „Bociany”.
Źródło: Galapagos Films

      Świat, gdzie bociany porzuciły dostarczanie dzieci, a zajęły się usługami kurierskimi. W tym świecie jest jedna, ludzka sierotka o krok od dorosłości (Dominika Kluźniak) oraz jeden ambitny bocian (Grzegorz Kwiecień), aspirujący na szefa firmy kurierskiej. Dwójka nietuzinkowych współpracowników stawi czoło ogromnemu kryzysowi, jakim jest omyłkowe wytworzenie w fabryce pierwszego dziecka od wielu, wielu lat. Gdzieś poza spojrzeniem aktualnego szefa muszą wynieść dziecko z firmy i dostarczyć na czas do nowej rodziny, której najmłodszy przedstawiciel (Bernard Lewandowski) z utęsknieniem czeka na swojego braciszka o umiejętnościach ninja.
      Genialnym pomysłem na fabułę animacji, przede wszystkim dla dzieci, jest rozwianie wszelkich wątpliwości odnośnie ich pochodzenia. Teoretycznie. Stoller jednak postanawia nas przenieść do alternatywnego świata, gdzie dzieci faktycznie przynoszone są przez bociany, a w zasadzie były, bo teraz... zajmują się roznoszeniem paczek. I to w jakim ekspresowym tempie! Przebranżowienie jak się patrzy, trochę zaskakujący kierunek, ale czegoż nie zrobi się dla podtrzymania gatunkowego biznesu. Świetna lekcja przedsiębiorczości. Jednakże tak naprawdę „Bociany” to film o czymś zupełnie innym. To przede wszystkim świetnie zbudowana opowieść o rodzinie.
Źródło: Galapagos Films

Mamy tutaj dwa spojrzenia, a w zasadzie to nawet kilka spojrzeń na ten jeden wątek. Nie tylko znajdziemy go już na poziomie korporacyjnej hierarchii, gdzie to Junior próbuje wkraść się w łaski swojego szefa, tym samym zastępując sobie relację syn-ojciec. Mamy tutaj też i nietypową rodzinę stworzoną przez Juniora i Tulip dla małej różowej Tetrowej księżniczki. Gdyby tego było mało jest jeszcze i wilcza rodzina. Wataha... wilcza rodzina! Oj tak, ci ostatni byli najkomiczniejsi. Zasadniczo dostarczali najwięcej humoru. To całe słodziakowanie i watahowanie... Absurdalność i urok w jednym. Jest jednak też i inna strona medalu tej opowieści, tak samo jak i w pracy bociana. Po drugiej stronie barykady mamy rodzinę, która czeka. Uwaga skupia się na małym chłopcu czekającym na ukochanego małego braciszka. Wciąż licząc na to, że bociany mu go dostarczą. Cudowna jest tutaj postawa rodziców, która jest jak bardziej wspierająca pomimo tego, że znają prawdę. Z takiego też powodu akurat ten film powinno się oglądać całą rodziną, aby jedna i druga strona mogła się czegoś nauczyć i wcielić to w życie. Nieistotne jest to jaka jest prawda, ale to żeby wspierać swoje dziecko- oczywiście, w granicach rozsądku, które w tym przypadku zostały mocno nagięte.
Źródło: Galapagos Films

     „Bociany” to animacja całkiem przyjemna dla oka. Dużo w niej korporacyjnej surowości, ale również i niemowlęcej słodyczy. Twórcy bawią się proporcjami, ale też i kolorystyką. Zwyczajne rzeczy połączone z nietypową paletą barw dają o wiele ciekawszy efekt. W szczególności, że dzięki temu animacja jest o wiele żywsza. Nie ma tutaj większych spektakularnych wizualnych wrażeń, choć trzeba przyznać, że poczynania watahy zakrawają o lekkie szaleństwo dla naszych wielkich oczu. Do tego cudownie ogląda się całą tę maszynerię odpowiedzialną za produkcję dzieci. Stanowi to kwintesencję całego filmu.
     Dubbing toleruję jedynie w animacjach, a trzeba przyznać, że reżyser polskiej wersji językowej – Dariusz Błażejewski, spisał się na medal. Zatrudnienie Dominiki Kluźniak zawsze jest rewelacyjnym pomysłem. Bardzo dobrze, że to właśnie ona użycza głosu Tulip, która jest najbardziej wyrazistą i chyba najbardziej nieokrzesaną postacią tego filmu- tzn. poza tetrową księżniczką. Jej monolog w sortowni listów jest jedną z najśmieszniejszych scen tej ptasiej produkcji. Sam reżyser podkłada głos do drugiej w kolejności intrygującej postaci, czyli gołąbka Lizusa. Oczywiście, jego imię zdradza o nim wszystko, więc nie ma sensu tego komentować. Jednakże... akcent dodany przez Błażejewskiego zrobił swoje i sprawił, że jego postać zdecydowanie zapisze się w pamięci po seansie.
Źródło: Galapagos Films
      Najnowsza animacja duetu Stoller-Sweetland nie jest szczególnie fascynującym filmem. „Bociany” to bardzo schematyczna opowieść osadzona w ptasich realiach, opierających się na wmawianym nam od dziecka mitom. Genialnym pomysłem jest wzięcie tego na warsztat, a także zrobienie z tego kina przygodowego, w którym kluczową rolę odgrywa rodzina, również ta nietypowa. Można czerpać prawdziwą przyjemność z tego filmu, gdy bez końca wciągniemy się w poczucie humoru, a także perypetie Tulip i Juniora, którzy stanowią parę idealną. Do tego urocze bobaski, które zawsze sprawiają, że człowiekowi mięknie serce. Tani chwyt, ale jakże skuteczny. Zdecydowanie film do obejrzenia w rodzinne popołudnie.

Ocena: 7/10
Recenzja filmu DVD „Bociany” - dystrybucja Galapagos Films
Film dostępny na DVD, Blu-Ray, Blu-Ray 3D oraz 4K Ultra HD.


Oryginalny tytuł: Storks / Reżyseria: Nicholas Stoller, Doug Sweetland / Scenariusz: Nicholas Stoller / Zdjęcia: Simon Dunsdon / Muzyka: Jeff Danna, Mychael Danna / Dubbing polski: Grzegorz Kwiecień, Dominika Kluźniak, Jacek Lenartowicz, Dariusz Błażejewski, Bernard Lewandowski, Joanna Brodzik, Paweł Wilczak, Adam Ferency, Cezary Żak, Krzysztof Kowalewski / Kraj: USA / Gatunek: Animacja, Komedia
Premiera kinowa: 22 września 2016 (Świat) 14 października 2016 (Polska)
Premiera DVD: 01 marca 2017

wtorek, 3 stycznia 2017

1218. Gdzie jest Dory, reż. Andrew Stanton

      Rybich bohaterów przebojowej animacji Gdzie jest Nemo?” stworzył 13 lat temu. Andrew Stanton do serca wziął sobie sympatię milionów widzów z całego świata i ponownie wziął do ręki eleganckie rybki akwariowe i rzucił je w wielki oceaniczny świat, aby znowu mogły przeżyć morskie przygody. Jednakże Gdzie jest Dory” daleko do poprzednika, choć nawet i on nie wywoływał we mnie większego entuzjazmu.
Źródło: Galapagos Films
      Dory (Joanna Trzepiecińska), urokliwa niebieska rybka z brakiem pamięci krótkotrwałej miała cudowne dzieciństwo. Szkoda tylko, że niewiele z niego pamięta- zapomniała nawet o swoich rodzicach. Gdy jednak pewnego dnia wpada jej do głowy swobodne wspomnienie sprzed lat kurczowo trzyma się go z jednym postanowieniem- musi odnaleźć swoich rodziców. Liczy na to, że ponowna wyprawa za ocean wraz z Marlinem (Rafał Sisicki) i jego synem Nemo (Karol Kwiatkowski) przyniesie odpowiednie rezultaty i znowu będzie mogła spędzać czas w płetwach swoich rodziców.
      Nigdy nie przepadałam za kontynuacjami od Disneya. Klasyka powinna zostać klasyką i bez sensu odświeżać ją dowalając kolejne filmy, które zaburzają obraz całości. Dziwne więc, że powstał sequel “Gdzie jest Nemo”, który zauroczył, ale serca mojego nie podbił. Nie jest jednak zaskoczeniem, że skupia się na światełku poprzednika, czyli mega komicznej i fantastycznej Dory, która intryguje także i tym razem. Wkupuje się w nasze serca z łatwością bowiem mamy tutaj zaserwowany największy rozmiękczacz na świecie, czyli bobaskową rybkę. Czy jest coś bardziej słodkiego i uroczego niż pyzaty główny bohater mówiący słodkie bobasowe rzeczy?  Nawet jeżeli jest rybą? Ano, nie ma! Zabawna i słodka za młodu wciąż taką pozostaje. I tyle w temacie Dory, bo reszta jest dobrze znana z pierwszego filmu. Ciągłe zapominalstwo rybci odchodzi trochę na dalszy plan, co odrobinę zadziwia. Najwyraźniej wspomnienie rodziców stało się jakąś magiczną kotwicą dla reszty. A może po prostu za mocno się uderzyła w głowę i piąta klepka wskoczyła na właściwe miejsce. Wygłupom nie ma tutaj końca, aczkolwiek nie jest to w większości przypadków aż tak zabawne. Choć trzeba przyznać, że udawanie śledzia było intrygujące. Nie ma tutaj też i większych zwrotów w akcji, choć poszukiwanie rodziców i swojego dawnego domu przybrało dość ciekawy obrót. Nie mniej, bez zachwytów. 
Źródło: Galapagos Films
      Wciąż jest to piękna animacja. Pełno tu niezwykłych kolorów, których nazw zapewne nie znamy. Wielobarwność morskich stworzeń jest ujmująca, istna plątanina, od której po dłuższym czasie bolą oczy. A same stworzonka… nigdy nie przestanie mnie zadziwiać pomysłowość artystów pracujących dla Disneya i Pixara. Morskim żyjątkom daje się bardzo dużo charakteru i nawet takich bohaterów jak ośmiornica, czy wieloryb można polubić. Przy takich filmach ciężko o realność, ale takie fałszerstwo jestem w stanie zaakceptować. Z takimi odgłosami morskich otchłani cudownie zgrała się muzyka skomponowana przez Thomasa Newmana. Przyjemnie się tego słucha.
      Dubbing do filmu również dobrze się spisał. Znowu usłyszymy Joannę Trzepiecińską, która z pełnym zaangażowaniem i przy świetnej zabawie daje charakternego kopa niezwykłej rybce jaką jest Dory. Niestety, Globisza zastąpił Rafał Sisicki, którego Marlin brzmi zaskakująco podobnie! Kajetan niestety zdążył dorosnąć, więc nie mógł już użyczyć głosu małemu Nemo, ale dzielnie zastępuje go młody kolega Kwiatkowski, który mógłby być jego głosowym bliźniakiem. Wśród nowych bohaterów mamy Hanka ośmiornicę, a wraz z nim charakterystyczny głos Ferdka Kiepskiego aka Andrzej Grabowski. A także i Annę Cieślak, dzięki której dobrze bawiliśmy się w towarzystwie ślepawej wielorybnicy. 
Źródło: Galapagos Films
      Tytuł Gdzie jest Dory” nie urzekł mnie na tyle, aby chcieć do niego wracać. Więcej emocji wywołał seans krótkometrażowego Pisklaka”, którego odnajdziemy na płycie DVD z filmem. Sama Dory jest postacią arcy ciekawą,  taką gwiazdą wśród rybek, ale nie udaje się na tym zbudować kolejnego wielkiego hitu. Mnie przynajmniej to nie przekonuje. Pomimo tego, że jest to wartościowe kino o poszukiwaniu siebie i rodziny.  Fajnie się ogląda, bo jest to dobra rozrywka, w dodatku przyjemna dla oka i dla ucha, ale momentami strasznie trąci banałem a niekiedy nawet i nudą.


Ocena: 6/10
Recenzja filmu DVD „Gdzie jest Dory” - dystrybucja Galapagos Films
Film dostępny zarówno na DVD, jak i Blu-Ray


Oryginalny tytuł: Finding Dory / Reżyseria: Andrew Stanton / Scenariusz: Andrew Stanton / Zdjęcia: Jeremy Lasky / Muzyka: Thomas Newman / Dubbing polski: Joanna Trzepiecińska, Rafał Sisicki, Karol Kwiatkowski, Andrzej Grabowski, Anna Cieślak, Rafał Cieszyński, Ewa Błaszczyk, Marek Barbasiewicz, Krzysztof Stelaszyk, Zbigniew Zamachowski, Rudi Schubert / Kraj: USA / Gatunek: Animacja, Przygodowe, Familijne, Komedia
Premiera kinowa: 08 czerwca 2016 (Świat) 17czerwca 2016 (Polska)
Premiera DVD i Blu-ray: 23 listopada 2016