Reżyseria: Joel Schumacher
Scenariusz: Karl
Gajdusek
Zdjęcia: Andrzej Bartkowiak
Zdjęcia: Andrzej Bartkowiak
Muzyka: David
Buckley
Kraj: USA
Gatunek: Thriller, Dramat, Kryminał
Premiera: 01
września 2011 (Świat) 02 grudnia 2011 (Polska)
Obsada: Nicolas
Cage, Nicole Kidman, Liana Liberato, Ben Mendelsohn, Cam Gigandet,
Jordana Spiro, Dash Mihok
Odniosłeś
sukces w życiu. Masz sporo pieniędzy, dom jak z bajki i wymarzoną
rodzinę, której nie potrafisz docenić. Ludzie tego pokroju nawet
nie myślą o zagrożeniu, jakie na nich czyha. Joel Schumacher,
znany z nowszej wersji „Upiora w operze” próbuje
sił w thrillerze, który ma być przestrogą dla bogaczy. W swoim
filmie „Anatomia strachu” robi wszystko, aby
udowodnić widzowi jaką potęgą jest strach, a także jak bardzo
problematyczny dla innych może być umysł człowieka. Jednakże
jest to zdecydowanie za mało, aby film mógł odnieść sukces,
zdecydowanie za mało, żeby chociażby nazwać go przeciętniakiem.
Kyle
Miller (Nicolas Cage) ma wszystko. Odnosi sukcesy jako
pośrednik w sprzedaży diamentów, ma wspaniały dom zaprojektowany
przez jego przepiękną żonę Sarah (Nicole Kidman) i z
pozoru szczęśliwą rodzinę. Jednakże Sarah wciąż czuje się
odrzucana przez męża, którego nie ma całymi dniami, a ich
nastoletnia córka Avery (Liana Libreto) zaczyna być
dzieckiem problematycznym, które na różne sposoby stara się
odreagować sytuację w domu. Życie rodziny ulega diametralnej
zmianie, kiedy do ich wyśnionego domu wkracza banda uzbrojonych
rabusiów chcących dobrać się do sejfu Kyle'a pełnego diamentów
i pieniędzy. Wśród nich jest ochroniarz Jonah (Cam Gigandet),
który spędził wiele miłych chwil z Sarah i który jest powodem
całego tego rabunku. Wkrótce jednak okazuje się, że nic nie jest
takie jak się wydawało.
Koncepcja
tego filmu nie jest niczym nowym. Już wiele razy mieliśmy do
czynienia z fabułą, gdzie banda idiotów włamuje się do domu
bogaczy w poszukiwaniu tego czegoś i nie mowa tu o miłości. Tutaj
jednak, co zaskakujące, miłość odgrywa kluczową rolę.
Początkowo dostajemy obraz tradycyjnej rodziny, której się
powodzi. Mąż w rozjazdach, żona, która zaczyna pić zdecydowanie
za dużo i pociecha, która zaczyna się staczać z powodu braku
silnego wzorca. Typowe! Taki scenariusz prezentują nam twórcy
filmowi, często spotyka się taki w codziennym życiu. Rodzina się
nie szanuje, nie docenia i czasami ciężko jest o jakiś bodziec,
który może im udowodnić jak wiele dla siebie znaczą. I tutaj
właśnie, w filmie, wchodzi rabunek.
Przybywa sobie banda, która
chce się dobrać do pieniędzy tychże ludzi. Straszą oczywiście
tym, że wystrzelają domowników jeżeli głowa rodziny nie spełni
ich żądań. A co on na to? Nie. Buntuje się, dochodzi do jakiejś
idiotycznej pogawędki o szlifowaniu diamentów. Jak się później
okazuje, gra na zwłokę. Nie, żeby miało to jakikolwiek sens, bo
przecież musiałby czekać na jakąś pomoc, a takowa raczej nie
zamierza się pojawić. No i zaczyna się... krzyki, piski... Łeb
pęka, człowiek zaczyna szczerze nienawidzić tej produkcji, a tu
się okazuje, że jeszcze spory kawałek do końca. Zaczyna się to
robić nudne w pewnym momencie i widz naprawdę chce zakończyć
seans. Jednakże Ci, którzy będą ciekawi finału zostaną przy
ekranie. Kiedy wychodzi na jaw romans, kiedy wychodzą na jaw
problemy finansowe, zaczynamy się obawiać tego, jak zakończy się
ten film. Nie mniej, czekamy na wielki finał, który w żaden sposób
nie jest zaskakujący. Nie jest wisienką na torcie, a dodatkowym
gwoździem do trumny. Oglądający pozostaje z dziwnym wyrazem twarzy
po zakończeniu obrazu.
Jedyne,
czym można się pozachwycać przy tym filmie to praca scenografów.
Wspaniałe wnętrza niezwykle wspaniałego domu. Można by się tutaj
rozwodzić nad jego eleganckim stylem, nad nowoczesnym wyposażeniem
i technologiami. Jest po prostu niesamowity, każdy chciałby mieć
podobny.
Gdzieś
tam pomiędzy tymi beznadziejnymi wydarzeniami rozgrywają się
melodie skomponowane przez Davida Buckleya. Człowieka, który jest
jeszcze na etapie raczkowania w branży filmowej choć na swoim
koncie ma prace przy takich produkcjach jak „Zakazane
królestwo”, czy „Miasto złodziei”. Jego
utwory są niemalże niezauważalne, ale starają się w mniej bądź
bardziej udany sposób wkomponować w wydarzenia.
W
filmie tym największą porażką, oprócz tego fabularnego chaosu,
jest oczywiście gra aktorska. Nicolas Cage, nazywany aktorem jednego
wyrazu twarzy, tutaj stara się robić wszystko, aby wypaść jak
najlepiej. Być może chodziło o wygląd, bowiem aktorsko daje
ciała. Ciężko jest na niego patrzeć, słuchać jego wytłumaczeń,
jego biadolenia i tym podobnych rzeczy. Gdyby się było tym
włamywaczem to od razu by się go odstrzeliło. Jednakże jak się
okazuje, może być ktoś gorszy w tym filmie i tym razem jest to
Nicole Kidman! Zaskakujące. Jest to największa niespodzianka tego
filmu, bowiem nie tylko prezentuje się jako kobieta, która nie gra
już rozważnej romantyczki, ale przede wszystkim wypada w nowej roli
fatalnie. Ma się już dość słuchania jej wrzasków,
powtarzających się notorycznie wysokich tonów. Dialogi ma raczej
okrojone i co tutaj dużo mówić- mądrych rzeczy to ona nie
wypowiada. Tragedia jakich mało. Jest całkowicie nieprzekonująca.
W zasadzie to wszyscy przetrzymywani nie są przekonujący. Ich
strach nie jest rzeczywisty, można powiedzieć, że nawet bawi. A
rabusie? Cam Gigandet nie potrafił być przerażający nawet jako
wampir, więc w sumie nie dziwi, że tutaj nie straszy. Aczkolwiek
nie takie było jego zadanie. Ten cel mieli osiągnąć jego
towarzysze, czyli przede wszystkim jego filmowy brat- Ben Mendelsohn
(„Australia”).
W połączeniu ze swoją dziewczyną- psychopatyczną ćpunką
imieniem Petal (w tej roli Jordana Spiro- „Facet z
ogłoszenia”) tworzyli naprawdę straszną parę. Choć w
sumie ćpunka była chyba najciekawszą postacią z całego filmu i
wzbudzała jakieś skrajne emocje. Po niej było widać, że ma
problemy i Spiro przekonała nas do nich. Jako jedyna!
„Anatomia
strachu” to najgorszy film jaki miałam okazję oglądać w
tym roku, ale w sumie rok się jeszcze nie skończył. Mamy tu co
prawda wątki miłosne, mamy niby dziwaczną tajemnice rozgrywającą
się w głowie jednego z napastników, problemy rodzinne i wszystko
inne, ale czy ten film naprawdę uczy nas czegoś oprócz szacunku do
własnej rodziny? Wątpliwe. Fabuła autentycznie nudzi, a gdy dodać
do niej tragiczne występy znanych i teoretycznie lubianych Cage'a i
Kidman produkcja ta okazuje się być nader wkurzająca i męcząca,
a o jakimkolwiek strachu można zapomnieć.
To wszystko nie brzmi zbyt zachęcająco, filmy tego pokroju już na dzień dobry mnie odstraszają, a po twojej recenzji już wg nie mam ochoty go oglądać.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie na recenzję "Królewny Śnieżki i Łowcy" http://parfois-je-vois.blogspot.com/